cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 31 października 2012

Doktor Proktor i koniec świata. Być może


Przyznam, że z niecierpliwością wyglądałam trzeciego tomu opowieści o Doktorze Proktorze i dwójce jego
sympatycznych przyjaciół, których przygody opisane w książkach wydawnictwa Czarna Owieczka miałam przyjemność już tutaj komentować. Niby to rzecz dla dzieci, ja czytuję na co dzień zdecydowanie poważniejsze lektury, ale… spodobało mi się. Zwłaszcza, że po gatunek, który Jo Nesbø reprezentuje w twórczości dla dorosłych – „ostry” kryminał, ocierający się o horror – pewnie prędko nie sięgnę. W wydaniu dla dzieci jednak – jak najchętniej.
Chociaż w trzecim tomie zatytułowanym „Doktor Proktor i koniec świata. Być może”Autor posunął się w materii, moim zdaniem, zdecydowanie dalej. Napięcie rośnie! Tym razem nie chodzi już o osobiste kłopoty bohaterów, towarzyskie problemy dzieci, czy miłosne perypetie Doktora. Zbliża się koniec świata, który szykują nie świadomym niczego, zahipnotyzowanym Ziemianom tajemnicze i okrutne Kameleony Księżycowe. Tylko kilka osób nie uległo ogłupieniu (nota bene, za pomocą jakże popularnego wciąż medium, telewizji – Autor nie zarzuca ani na chwilę sarkastycznej ironii wobec kulejącej ludzkiej kondycji!) - i są to właśnie nasi bohaterowie. Misja ocalenia świata jest szalenie niebezpieczna i, wobec rażącej przewagi wroga, niemal od początku skazana na porażkę. A jednak… Mamy wciąż po swojej stronie Bulka z jego brawurą i fantazją, mamy rozsądną, pomysłową Lisę, jest też wreszcie Doktor Proktor i jego wynalazki. Oraz jeszcze pewne postacie, zupełnie nowe i zaskakujące. Wspólnymi siłami, dosłownie „o mały włos”, katastrofa zostanie zatrzymana. W końcu to tylko bajka, która, na szczęście, dobrze się kończy.
Twórczość Jo Nesbø docenią szczególnie nieco starsze dzieci, które rozumieją poczucie humoru Autora, oparte na pozornie tylko bezstronnym, ironicznym komentarzu rzeczywistości. Po raz kolejny zmierzymy się z problemem owczego pędu i braku refleksji, tym razem w świecie polityki dorosłych. Nesbø dyskretnie obśmiewa głupotę, ksenofobię i polityczne nadęcie. Robi to w dodatku w ciekawy sposób: nie tyle komentując, co przedstawiając zachowania w taki sposób, by czytelnik mógł sam wyciągnąć wnioski. Podobnie zachowują się pozytywni bohaterowie książki. Jedną z ich sympatyczniejszych cech jest również to, że nie szufladkują ludzi, więc podział na dobrych i złych, chociaż bardzo wyraźny, dotyczy głównie ich aktualnych zachowań. Każdy ma szansę się zrehabilitować, nawet u kresu przygody.
Na koniec trzeba wspomnieć o doskonałym tłumaczeniu Iwony Zimnickiej, która jak zwykle sprostała wyzwaniu i doskonale oddała pełen humoru, lecz zarazem powściągliwy styl Autora. Osobiście lubię też bardzo ilustracje Pera Dybviga, przypominające ołówkowe,niewykończone szkice. Są dobrym uzupełnieniem tekstu, utrzymane w podobnej konwencji. Trudno sobie już wyobrazić „Doktora Proktora” bez nich!
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Spokojnie. Po prostu odłóż tę książkę i wolnym krokiem wyjdź z księgarni. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Nie będzie Ci żal na przykład tego, że wkrótce nastąpi koniec świata. I że czeka nas okrutna inwazja z kosmosu. Nie dowiesz się też, dlaczego TAK NAPRAWDĘ skarpetki znikają z pralki, ani o wężach żyjących w kanalizacji, o prawdziwych żaboczłekach, nie do końca prawdziwych pawianach i innych Zwierzętach, Których Istnienia Byś Sobie Nie Życzył. Ale jeśli w tym roku chciałbyś przeczytać tylko jedną książkę o końcu świata, siedmionogich peruwiańskich pająkach ssących, Bulku, Lisie i doktorze Proktorze, to powinieneś przeczytać właśnie tę. Być może.

środa, 17 października 2012

Wojtek spod Monte Cassino

Czytanie książek z dziećmi i dzieciom to, jak wie większość rodziców, przyjemność, ale czasem także i uciążliwy obowiązek. Wieczór, zmęczenie po pracy i całym dniu, a tu jeszcze ….” czyyyytaj” i podetknięta pod nos wybrana przez córeczki książka. Przyznam, że różne bywało: nieraz musiałam stłumić westchnienie („znowu ta sama”), a bywało, że i zniechęcenie. Różne są przecież książki dla dzieci. Na szczęście jednak trafiają się perełki, które autentycznie wciągają również dorosłych. Mało tego, potrafią wzruszyć i pozostawić w zadumie. Do takich pozycji należy właśnie, sumiennie przeze mnie ostatnio przeczytany „Wojtek spod Monte Cassino” Wiesława A. Lasockiego. Książka ta sama w sobie jest już legendą. Napisana przez weterana wojennego z Armii Andersa nie mogła zostać wydana w komunistycznej rzeczywistości powojennej Polski i przeleżała w przysłowiowej szufladzie, czekając na lepsze czasy. Jak dobrze po raz kolejny przypomnieć sobie, że szczęśliwie w nich żyjemy…
Historia, którą opowiada nam Autor, jest niemal niewiarygodna: oto stacjonujący w Iranie żołnierze 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii „adoptują” małego, osieroconego niedźwiadka, kupując go od miejscowego chłopca. Miś jest jeszcze oseskiem, niesamodzielnym, wygłodzonym, jego mama została prawdopodobnie zastrzelona. Zostawić zwierzątko bez pomocy oznaczałoby skazać je na śmierć. Żołnierze więc zaopiekowali się niedźwiadkiem, chociaż z początku w tajemnicy przed dowódcą – miś to przecież nie piesek ani kotek, wyrasta na ogromne zwierzę. Jak go karmić, jak przewozić? Wojna nie jest sprawą zwierząt, chociaż nieraz zostają jej ofiarami.
Wojtek, bo takie imię dostał miś, prędko podbił serca wszystkich żołnierzy. Jednego z nich wybrał sobie na opiekuna – „zastępczą mamę”. Do niego przybiegał przytulać się i ssać ręce, gdy się czegoś przestraszył. Z reszta żołnierzy również się zaprzyjaźnił. Wydaje się nieprawdopodobne, ale przemierzył z nimi cały szlak bojowy 2. Korpusu Polskiego! Wielki niedźwiedź, który jeździł w szoferce ciężarówki, płynął statkiem, nosił ładunki i uwielbiał piwo, które dawali mu nieraz żołnierze. Wychowywany przez nich od małego dostosował się całkiem do świata ludzi. Ciekawe, zastanawiałam się nieraz podczas czytania, co taki niedźwiedź mógł pomyśleć o człowieku, biorąc wojenną rzeczywistość za normalną?
Podobne pytanie, zresztą, mogłyby sobie zadać inne zwierzęta, chociażby konie, niegdyś masowo wykorzystywane na wojnach. Człowieku, kim jesteś, co robisz?
Autor książki przywołuje i podkreśla jednak szczególnie pozytywny aspekt całej tej „przygody z misiem”: jest to tak naprawdę pełna ciepła i humoru opowieść o przyjaźni ludzi i zwierząt, o ich bezinteresowności i poświęceniu. Nie epatując okrucieństwem wojny Lasocki zdołał przedstawić wielki trud i cierpienie towarzyszące walce o wolność. W kontekście powojennych losów Armii Andersa to szczególnie ważny znak, a sama książka, tłumaczona na wiele języków, jest świadectwem polskiego wkładu w niepodległość Europy.
Cenne są liczne didaskalia zawarte w książce: kronikarskie uwagi historyczne wraz z rozkładaną mapą, noty na temat autora i okoliczności powstania historii o Wojtku. Do tego wspaniała szata graficzna: ilustracje Jana Bajtlika, archiwalne zdjęcia oraz stylizowane napisy i paginacja.
Piękna i unikalna książka…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Książka opowiadająca o historii niedźwiedzia, przygarniętego przez żołnierzy z armii Andersa w Persji. Niedźwiedź Wojtek przeszedł z armią cały szlak bojowy a resztę życia spędził w edynburskim Zoo. Autor, Wiesław Lasocki, emigracyjny pisarz, relacje o Wojtku zbierał bezpośrednio od jego towarzyszy - żołnierzy.

poniedziałek, 15 października 2012

Bajki przez telefon



Jest taki dowcip (podobno oparty na prawdziwym wywiadzie!) o burmistrzu jednego z sycylijskich
miast, Palermo chyba. Otóż zapytany on został o znaczenie sygnalizacji świetlnej w ruchu samochodowym po mieście. I co odpowiedział?
- Zielone światło to wszyscy wiedzą, po co jest. Jedziemy. Avanti! Czerwone, hmm… to jest tylko pewna propozycja…
- A żółte?
- A, żółte jest po to, żeby było wesoło!
I we Włoszech naprawdę tak bywa… A w książce włoskiego klasyka literatury dziecięcej, Gianniego Rodari, wydanej niedawno przez „Bonę”, może się zdarzyć nawet niebieskie światło! Cóż ono znaczy? Nie zdradzę, tylko odeślę do lektury jego znakomitej książki dla dzieci pt. „Bajki przez telefon”. Ambitne krakowskie wydawnictwo pokusiło się o kompleksową edycję wszystkich opowiastek, włączając do tomiku także i te wcześniej w Polsce niepublikowane, w nowym tłumaczeniu Ewy Nicewicz-Staszowskiej, z nastrojowymi ilustracjami Katarzyny Bajerowicz. Przyznam, że chociaż książka należy do mojej córki, trzymam ją na swojej nocnej szafce. Ciepły humor autora, dystans do rzeczywistości, zabawa konwencją, słowem – to wszystko podoba się także i dorosłym, którym, niestety, nikt już nie opowiada bajek na dobranoc…
A zaczęło się od tego, że księgowy Bianchi z Varese miał pracę taką, jaką miał: wymagającą od niego częstych wojaży i zabierającą cenny czas, który chciałby poświęcić córeczce. Do domu wracał tylko na niedzielę. Czy nie brzmi to znajomo dla niektórych z nas? Kurczące się wolne chwile wieczoru, który zawsze jest za krótki, by spokojnie pobyć z rodziną, zadbać o potrzeby swoje i domowników, a jednocześnie zrobić razem coś miłego, poprzytulać się i poopowiadać historie? Tak, wszyscy to znamy. Ale pomysłowy księgowy bynajmniej nie dał za wygraną i wymyślił sympatyczne rozwiązanie problemu. Otóż każdego wieczoru dzwonił do córki i opowiadał bajkę. Króciutką, bo nie miał pieniędzy na długie rozmowy telefoniczne. I tak powstały właśnie te historyjki, nieco zwariowane, często o codziennych ludzkich sprawach. Bohaterowie, nawet ci bardziej bajkowi, mają cechy uderzająco człowiecze, dzięki czemu są sympatyczni; z kolei najzwyczajniejszym postaciom przydarzają się historie zgoła niezwyczajne.  Lapidarność formy – opowiadania są naprawdę krótkie - przywodzi na myśl szkice zaledwie rzucone na papier. Niektóre z tych obrazków urzekają, inne wywołują rozbawienie, jeszcze inne z kolei skłaniają do refleksji, jak chociażby opowieść o śmiertelnie chorym królu. Wiele trudnych tematów poruszył Rodari w swoich powiastkach, lecz zawsze w sposób pełen niedopowiedzeń, skłaniając tym samym czytelnika do głębszego zastanowienia. Metaforyka i klimat opowiadań przybliżają „Bajki przez telefon” do poezji, pozwalając w jednej chwili zadziwić się różnorodnością świata i ludzi bez ich osądzania, ujmując rzeczywistość „taką, jaką jest”. To wielki dar móc chociaż przez chwilę spojrzeć na świat z takim dystansem i zarazem z ogromną sympatią i zrozumieniem. Dzieci doskonale wyczuwają ducha tej książeczki, chociaż czasem bawią je inne niż nas pomysły autora. Jednym słowem, pozycja doskonała na wspólne rodzinne czytanie. Nawet, gdy jesteśmy zabiegani – na opowiadania Rodariego zawsze czas się znajdzie.
Agnieszka Jeż

Od wydawcy:


Nic tak nie cieszy dziecka jak bajka czytana na dobranoc – w tym tomie Gianni Rodari zebrał około siedemdziesięciu krótkich bajeczek. Są zabawne, melancholijne i metaforyczne; przede wszystkim zaś idealnie dopasowane do nieokiełznanej fantazji najmłodszych. Deszcz cukierków? Mysz, która zjadała koty? Proszę bardzo! – w świecie Rodariego wszystko jest możliwe. Wspaniała książka dla wszystkich Rodziców czytających dzieciom do poduszki, wzbogacona o piękne akwarele Katarzyny Bajerowicz.

piątek, 12 października 2012

Dwa serca anioła

Nie wszystkim dzieciom dane jest szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo. Niektórzy, tak jak bohater książki „Dwa serca anioła” Wojciecha Widłaka (Media Rodzina), wylosowali w życiu kalectwo – nieuleczalną i ciężką wadę serca. Wylosowali… To też nie jest odpowiednie słowo, bo sugeruje jakąś sprawczość, chociażby opartą na przypadku. Tymczasem mały Romek czuje, że nie miał i nie ma na nic wpływu w swoim życiu. Pozbawiony został przez chorobę kontaktu z rówieśnikami, możliwości zabawy i beztroski. Samotny, skazany na bierność i obserwację innych, pogrąża się w smutku. Jest jednak jeszcze wciąż na tyle małym dzieckiem, że nie zdążył nauczyć się cynizmu i zamknąć w sobie. Autor uchwycił swojego bohatera w momencie, gdy ten jeszcze tęskni o świata i zachwyca się nim, mimo smutnej rezygnacji, powoli wkraczającej w jego życie. W okresie tej dziecięcej niewinności zdarzają się jeszcze wciąż cuda i, chociaż chłopiec nie bardzo wierzy w odmianę swego losu, odbiera sygnały ze świata aniołów, świata niewidzialnego, który w jakiś sposób mu sprzyja. Potrafi dojrzeć także anioła w drugim człowieku – i tu, na szczęście, autor książki nie dopowiada łatwych morałów, tylko pozostawia czytelnikowi miejsce dla własnych refleksji.
W podobnym duchu książka się kończy: spodziewamy się łatwego finału w stylu „i odtąd żył długo i szczęśliwie”, tymczasem dostajemy zaledwie nadzieję. Niedopowiedzenia w poetycko-filozoficznym stylu są bardzo charakterystyczne dla prozy Widłaka, czytelnikom znanego przede wszystkim jako autora cyklu o Panu Kuleczce
Choroba i śmierć, jako temat w literaturze dla dzieci, pojawiają się ostatnio coraz częściej na kartach wydawanych w Polsce książek. I bardzo dobrze, gdyż są to sprawy bliskie każdemu człowiekowi, o których jednak wciąż trudno rozmawiać. Paradoksalnie także i w „Dwóch sercach anioła” widzimy, że bohaterowie nie zawsze potrafią się z tym zmierzyć.
Nawet „anielska” pielęgniarka Asia pod szorstkim „proszę tak nie mówić” próbuje odsunąć od chorego myśli o śmierci, gdy umierający profesor Felicjan próbuje żartem oswoić swoje odejście. Nasuwa się refleksja, że tak naprawdę to dorośli mają problem z mówieniem o śmierci, podczas gdy dla dzieci sprawa jest znacznie prostsza, choć równie dramatyczna.
Ważny w książce Widłaka jest również motyw przyjaźni samotnego dziecka ze starszą, chorą osobą. Zetknięcie dwóch słabości daje obu bohaterom siłę i jest cennym darem.
Pięknym dopełnieniem książki są ilustracje Pawła Pawlaka, utrzymane w kolorystyce czerwono – granatowej i konwencji dziecięcego rysunku. Oszczędna kreska i bogata symbolika obrazków, inkrustowanych fragmentami tekstu, doskonale wpisuje się w powściągliwą narrację, prowadzoną z perspektywy Romka. „Napisz o tym, co jest ważne”, prosił chłopca umierający profesor. Przeczytajmy więc o tym naszym dzieciom.
Agnieszka Jeż

Od wydawcy:
"Dwa serca anioła" pokazują Wojciecha Widłaka - autora "Pana Kuleczki", "Wesołego Ryjka" i innych pogodnych książeczek - z trochę innej strony. Ale mimo poważnego problemu, jaki został tu poruszony, jest to książka pogodna i budząca nadzieję, pełna typowego dla autora, czułego humoru.
Ilustracje Pawła Pawlaka, w charakterystycznej - dwutonowej - i nietypowej dla artysty kolorystyce, stanowią ciekawą interpretację opowieści.

wtorek, 9 października 2012

Felek i Tola



Nieczęsto się zdarza, abym lekturę przeznaczoną dla dzieci do nauki czytania pochłonęła z taką  przyjemnością! Piszę tu o „Felku i Toli” Sylvii Vanden Heede, książce wydanej przez Dwie Siostry. Może tajemnicą takich lektur jest to, że mówią o świecie bez infantylizowania, używając jednocześnie maksymalnie uproszczonego języka. Wtedy trudno coś przegadać, trzeba trafić w samo sedno, opisać i pozwolić na interpretację bez moralizowania. W tym wypadku sprawa dotyczy uczuć w relacji Felka i Toli, przyjaciół mieszkających razem w lesie. Autorka książki celnie i z prostotą nazywa i opisuje emocje, jakie przeżywają bohaterowie. Szczególnie cenne jest zwłaszcza nazwanie (i nie osądzanie!) takich „trudnych” uczuć, jak złość, czy zazdrość. Dzieci mają szansę nauczyć się, że emocje po prostu są: przychodzą, odchodzą, ale nie one czynią nas „lepszymi”, czy „gorszymi”: ważne jest to, jak na nie reagujemy. Istotne jest również przesłanie, że wszystko można naprawić, nawet gdy ktoś za bardzo się „wkręci” w złość, czy zazdrość. Dystans, z jakim Autorka opisuje różne trudne sytuacje, jak poranne fochy, czy zazdrość o „trzeciego” przyjaciela, przedstawia te problemy jako coś, co się, po prostu, może przytrafić każdemu, i co samo mija po pewnym czasie. Cierpliwość i wyrozumiałość wydaje się zatem być idealną reakcją na zaistniały stan rzeczy…

Świat zwierząt, jaki reprezentują bohaterowie (Felek jest liskiem, Tola – zającem), jest pogodny, bliski dziecięcym oczekiwaniom: ciepłe norki, zapasy na zimę, gorące kakao w chłodny dzień. Trochę jak u Beatrix Potter. Z tym, że dużo ciekawiej i dowcipniej. W opisie na okładce książka jest szczególnie rekomendowana dla dzieci uczących się samodzielnie czytać. Pomocą w tym jest bez wątpienia ciekawa szata graficzna: zmienna typografia, podkreślająca ważniejsze momenty i rysunki wplecione w tekst. Autorem ich jest Thé Tjong-Khing, chińsko-indonezyjski artysta. Jego ilustracje dyskretnie i sugestywnie towarzyszą tekstowi: delikatna kreska, subtelne akwarelowe wypełnienie i charakter nadany postaciom nawiązują do najlepszych tradycji ilustracji dziecięcej. Mnie osobiści przywołały na pamięć wspomnianą już Beatrix Potter, bardziej może w nastroju, niż w szczególe. Idealna książka na prezent, piękna ozdoba dziecięcej biblioteczki!
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Przesympatyczna, dowcipna opowieść o przyjaźni i drobnych, codziennych przyjemnościach – idealna dla początkujących czytelników!

poniedziałek, 8 października 2012

Brud



Książeczkę „Brud” autorstwa Olgi Woźniak, wydaną przez Hokus-Pokus przeczytałam nie tylko z prawdziwą przyjemnością, ale i ogromnym zainteresowaniem.
Takich publikacji ciągle brakuje, a gdy się pojawiają, zasługują na uwagę i uznanie. Gdyż „Brud” to nie tylko popularyzacja nauki wśród dzieci, zapoznanie ich ze światem biologii, ale, przede wszystkim, wyjście naprzeciw dziecięcej ciekawości, przez wieki spychanej do lamusa niewygodnych dla dorosłych zachowań. Ciekawości, która, na szczęście, w wielu przypadkach okazywała się silniejsza, niż oczekiwania innych ludzi wobec dziecka. I tak narodzili się naukowcy, którzy (…) już tacy są, że wszystko ich ciekawi; dlatego często wpadają na pomysły, które nie przychodzą do głowy zwykłym dorosłym”.

Tytułowym brudem Autorka zajęła się w sposób całkiem poważny, aczkolwiek bez zacięcia etatowej higienistki z ulotek, jakie widzimy nieraz w przychodniach i szpitalach. „Myj ręce po skorzystaniu z toalety” – takie hasło na pierwszy rzut oka trochę już śmieszy, przecież wszyscy to wiedzą, a tymczasem… Okazuje się, że nawet, jeśli wiedzą, to niektórzy i tak zapominają, i bynajmniej nie zawsze są to dzieci. Może, gdy byli mali, nie dowiedzieli się naprawdę porządnie, jak to z tym brudem jest naprawdę.

Z książką Olgi Woźniak mamy okazję przyjrzeć się temu, co nas otacza, zaczynając od siebie, własnych rąk, stóp, włosów i zębów, a potem mieszkania, zabawek, na dalekim kosmosie skończywszy. Dowiemy się, gdzie mieszkają bakterie, jak dużo ich jest, które mogą być szkodliwe (i w jakich warunkach). Poznamy i inne istoty, zamieszkujące nasze ciało, skaczące po materacach łóżek i kłębiące się pod niesprzątanymi łóżkami. Dowiemy się, jak przez wieki ludzie radzili sobie (bądź nie radzili) z brudem. I czy można z nim sobie w ogóle poradzić? Tu ważna uwaga: zwykle, po przeczytaniu tego rodzaju publikacji dla dorosłych, można popaść w swoistą manię czystości, tak przerażające zazwyczaj są zawarte w nich informacje. Książeczka „Brud” nie epatuje niepotrzebną „brudofobią”: impulsem do jej napisania była ciekawość świata, w całej jego złożoności i rozmaitości. Ci, którzy się za bardzo szorują, mogą sobie zaszkodzić, pisze Autorka. I stoi za tym nie tylko informacja, by niepotrzebnie nie pozbawiać się ochronnej bariery, o jaką potrafi zadbać samo nasze ciało, lecz także przesłanie o zaufaniu do świata natury, do jej praw współistnienia, harmonii i równowagi. Nie na darmo słowo „symbioza” pojawia się wielokrotnie, i chociaż zawsze w czysto biologicznym kontekście, w miarę czytania jego wymowa staje się symboliczna.

Interesująca jest również szata graficzna książki, zilustrowanej przez Patryka Mogilnickiego. Pełne fantazji obrazy pobudzają wyobraźnię, pozwalając zobaczyć „to, czego nie widać, a co jest często najciekawsze”. Połączenie „wyostrzonego” szczegółu (tak ważnego dla percepcji dziecka) z abstrakcją okazuje się doskonałym ilustratorskim pomysłem. Również dyspozycja rozmaitych naukowych didaskaliów na stronach książki zamiast np. słowniczka na końcu, bardzo urozmaica i ułatwia lekturę. Moje dziewczyny przeczytały „Brud” z wielkim zainteresowaniem, a ja teraz dyskretnie obserwuję, czy myją częściej ręce…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: "Umyj ręce! Posprzątaj swój pokój! Poodkurzaj! – często to słyszysz? Ale zadaj dorosłym kilka pytań o brud, a okaże się, że nic o nim nie wiedzą. Czy szare kłaczki kurzu pod łóżkiem naprawdę są szare? Czy na lewej ręce jest tyle samo bakterii, ile na prawej? A czy grzyby mieszkające na naszych stopach wyglądają jak grzyby? I jak szybko brud przykleja się do jedzenia, które upadło na podłogę"