cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 16 kwietnia 2014

Lubię Janoscha

Lubię Janoscha za to, że w swoich zmalowanych historiach dzieciom wolno kompletnie wszystko. Dorośli przeglądają się w nich jak w "arkuszu miki" za która stoi "dojna krowa z Ameryki". I to mi się podoba. Jest humor, morał, rzeczywistość, smutek, radość, przyjaźń. Bez opowieści moralizatorskiej, bez czerwonego kapturka, czy wyskakującego z pudełka pajaca z czerwonym nosem. Opowieści są ludzkie, jak ludzkie i realne jest dzieciństwo. Takie bez oszukiwania. Jest życie. Jest kolor, jest plastyczna spójność.
Choć świat w jego książkach namalowany jest tak kolorowo jak tylko potrafi kolorowy i pachnący być maj, bywają też mniejsze i większe nieszczęścia. Zdarzają się katastrofy, zjawiają się złodzieje i poborcy podatkowi.  I choć nie jest to idealny świat, takiego jestem fanem.  Gdyby ktoś na FB zrobił taki profil, bez wahania kliknęłabym "Lubie to!"  Bo ja w takim Janoschowym zwierciadle z upodobaniem krzywo się przeglądam.
Wydawnictwo Format dało mi kolejną możliwość by pochylić się nad zamkniętym wewnątrz mnie dzieckiem, by dać moim oczom kolejną ucztę. Książka "Auto Ferdynanda" autorstwa Janoscha wjechała z impetem na listę moich ulubionych książek dla młodszych dzieci.
Twarda, tekturowa, kolory intensywne, wibrująca kreska. Oglądając, myślałam, że tekst będzie o nerwowym staniu w korku. Jeden samochód za drugim, mniejszy, większy, największy i coś na przyczepkę.
Czułam spaliny, słyszałam warkot silnika, widziałam nerwowych kierowców. Myślałam, że na końcu będzie zielone światło i wszyscy ruszą ... ale nie.
Janosch pcha małe autko Ferdynanda pod górę rymowanym tekstem, w przekładzie aż trzech osób: Doroty Harwich, Ewy Kozyry-Pawlak i Piotra Mrasa. Tekst spod ich pióra wyszedł lekki, zgrabny, świetnie współbrzmiący z ilustracją. Jest rym, rytm, dynamika, zaskakująca puenta. Tylko co pcha Ferdynanda na samą górę?
"Chciałby na ludzi spojrzeć ze szczytu,
żeby mu bili brawo z zachwytu."
Ale żeby się na ten szczyt dostać, potrzebuje pomocy.  Zjawia się taksówkarz, dzielny pocztowy, straż ogniowa,  i traktor rolnika! Dopiero siła tego olbrzyma  popycha, a może spycha, auto Ferdynanda na i ze szczytu "prosto do do wody... na dno jeziora!"
Czy teraz, po takim upadku ze szczytu, ktoś pomoże Ferdynandowi?  Któreż dziecko wytrzymałoby  taki tragiczny upadek żółtego autka bez happy endu. Więc, jak to u Janoscha, jest szczęśliwe zakończenie - w tym przypadku w ostatniej chwili (na okładce) zjawia się konik wybawca!
Książeczka jest tekturowa więc nadaje się do czytania nawet dla tych, którzy raczej książki żują, niż ich słuchają. Samemu w tym czasie można się zatopić w lekturze, jak żółte autko w jeziorze.
Anna Łukasik

Od wydawcy: Oto auto z ambicjami! Chce wjechać na stromą górę, ale trudno mu będzie poradzić sobie samemu. Dlatego na pomoc przybywają przyjaciele: taksówka, samochód pocztowy, strażacki wóz i potężny traktor.


sobota, 12 kwietnia 2014

Przygód retro ciąg dalszy

Czy pamiętacie jeszcze poczciwego doktora Dolittle’a i jego czeredę? To była chyba jedna z przyjemniejszych lektur szkolnych wczesnego dzieciństwa. Stara, dobra angielska powieść dla dzieci… I jeszcze do tej pory dzieciaki czytają ją w szkole, wiem, bo w naszej bibliotece wysłużony egzemplarz jest w częstym ruchu. Lecz mimo sympatii, jaką miałam zawsze do tej książki, nie wiedziałam, że nie była to jedyna historia o słynnym lekarzu zwierząt, jaką popełnił autor, Hugh Lofting. W sumie jednak nie jest to aż takie dziwne, książki te, owszem, wydano w Polsce, ale głównie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a zatem sporo przedtem, zanim się urodziłam i nauczyłam czytać… Na wznowienia też się nie załapałam, niestety. Tak więc z prawdziwym zaskoczeniem odkryłam, że wydawnictwo Znak postanowiło zapoznać kolejne pokolenie młodych czytelników z tym sympatycznym bohaterem. Ostatnio więc podczytujemy z córkami do poduchy przyjemnie opasły tomik: „Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro”. Dziewczynkom się podoba (jakimś cudem szkoła nie zdołała im jeszcze obrzydzić postaci Doktora), ja przypominam sobie dawne czasy… A nawet bardzo dawne… Bo to jednak już trochę taka niedzisiejsza książka, nie to tempo, nie ten styl, ale za to ile uroku!
Ciekawa jest historia powstania tych książek. Narodziły się z … listów, które Lofting pisywał do swoich dzieci z frontu w czasie Pierwszej Wojny. Zacytuję tu fragment z noty o autorze, przytoczony w książce:
Z frontu niewiele rzeczy nadawało się do pokazania dzieciom; wiadomości były albo zbyt drastyczne, albo po prostu nudne. Jedna rzecz w coraz większym stopniu pochłaniała moją uwagę – rola, jaką zwierzęta odgrywały w działaniach wojennych. Wtedy narodził się cały pomysł – ekscentryczny lekarz z prowincji, przyrodnik z zamiłowania, objawiający niezwykłą empatię w stosunku do zwierząt.
Właśnie, chyba ta niezwykła przyjaźń, jaką samotny i nieprzystosowany człowiek dzieli z gromadą zwierzaków (niekiedy całkiem nieznośnych!) jest tu najbardziej poruszająca. Zawsze głęboko dotykały mnie historie takich spotkań, odnalezienia porozumienia tam, gdzie stykają się dwa z pozoru odrębne zupełnie światy. Tak, miarą człowieczeństwa bywa czasem stosunek do słabszych, do innych, do zwierząt także. To chyba ważne przesłanie, które możemy przekazać naszym dzieciom.
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Stary afrykański żółw, który pamięta czasy potopu, zaginął. Trzęsienie ziemi zmiotło jego dom z wyspy na Tajemniczym Jeziorze. Doktor Dolittle wraz ze swymi zwierzętami rusza na wyprawę, by uratować przyjaciela.
Przed nimi długa, niebezpieczna podróż. Kogo spotkają po drodze? Jakie czekają ich przygody? I czy stary żółw opowie im jeszcze raz swoją historię?
Jedna z mniej znanych i najbardziej tajemniczych opowieści o doktorze Dolittle i jego zwierzętach.

piątek, 4 kwietnia 2014

Na tropie sześcioptaka

Na tropie sześcioptaka” to kolejna już odsłona przygód leśniczego Piątka, postaci wykreowanej przez Pawła Wakułę (wydawnictwo Literatura). Pierwszej części (zatytułowanej „O czym szumi las”) jeszcze nie czytałam, było to zatem moje pierwsze spotkanie z tym bohaterem i jego przyjaciółmi. Przyznam, że w pierwszej chwili, gdy rozpoczęłam lekturę, miałam ochotę odłożyć książkę. Znowu jakaś pseudo przygoda, nafaszerowana bez umiaru dydaktycznymi szczegółami, dzięki którym miałaby zyskać edukacyjny walor i napis „Jestem Eko!” na okładce... Dałam jednak sobie i książce szansę, przeczytałam kilka stron i … zaskoczyło. Przekonałam się do bohaterów, historyjka zaś, która z początku wydawała się bardziej niż przewidywalna, potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż zakładałam. A dydaktyczne szczegóły… cóż, wplecione zostały zgrabnie w tok opowieści, coraz bardziej wciągającej, więc wcale nie przeszkadzają, a dowiedzieć się przy okazji można sporo, nawet, gdy się jest dorosłą osobą, która w zamierzchłej przeszłości skończyła tak zwany biol-chem w liceum.
Najważniejsze, że Autorowi udało się stworzyć przekonującą postać – leśniczy jest sympatyczny, przejęty sprawami lasu i jego mieszkańców, ale jednocześnie daleko mu do bycia fanatycznym eko-oszołomem. Wlepia mandaty za zaśmiecanie lasu, nie cofa się przed trudną rozmową z aroganckimi quadowcami. Potrafi przyznać przed sobą, że nie znał jednak swojego rewiru, ba, nawet nie przypuszczał, kogo tam można spotkać. Oprócz dzikich zwierząt mieszka w nim bowiem całe prasłowiańskie bestiarium oraz inne legendarne i tajemnicze istoty, na czele z tytułowym szcześcioptakiem. Ten na poły fantastyczny świat istnieje sobie spokojnie, pozwalając leśniczemu uszczknąć nieco ze swych tajemnic. Okazuje się jednak, że dla innych osób, nawet tak zaangażowanej w sprawy lasu i przyrody pięknej Klotyldy, cała ta baśniowa rzeczywistość nie jest realna, a leśniczy jest tylko samotnym facetem, który nawet nie ma telewizora, nie mówiąc już o dziwnych przyjaciołach, o których plecie zabawne bajki. Zetknięcie fantastycznego świata i rzeczywistości iskrzy, podobnie jest między Klotyldą, a Piątkiem. Co z tego wszystkiego wyniknie, czy love story ze szczęśliwym zakończeniem? No, i czy szescioptak istnieje, czy uda się go zobaczyć?

Książkę zilustrował sam Autor, który z wykształcenia jest również artystą-malarzem. Zabawne obrazki doskonale towarzyszą pełnej humoru opowieści. I bardzo mi się spodobały mapki Doliny Bagiennej Trawy, umieszczone na wyklejkach - przypomniał się klimat z „Kubusia Puchatka”, czy „Doliny Muminków”… ech, wspomnienia…

Agnieszka Jeż
Od wydawcy:Nie znosi nieekologicznych wandali, niezałatwionych spraw i kiepskich żartów. Wszystkie niestety się zdarzają w przyrodzie, także tej bardziej leśnej, czyli w środowisku naturalnym leśniczego Piątka. Szczęśliwie, podczas swych codziennych wędrówek natyka się on także na piękne zjawiska: łany turzycy, bajkowe młaki czy intrygujące oczy pewnej Klotyldy.