cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 23 września 2015

Bzik & Makówka – seria zaskoczeń

Cykl książek "Bzik & Makówka" został napisany dla dzieci około dziesięcioletnich. Właśnie w tym wieku są tytułowi bohaterowie: Gabrysia Bzik i Nilson Makówka, wykreowani przez Rafała Witka (tekst) i Magdę Wosik (ilustracje). Dzieci lubią się i polegają na sobie, choć początkowo Gabrysia jest do kolegi uprzedzona, a ich kontakty wpisują się w szkolne zasady "zadawania się".

"To było następnego dnia, kiedy wracaliśmy z Nilsonem ze szkoły. Od afery z toaletą i tak wszyscy o nas plotkowali, więc przestaliśmy ukrywać naszą znajomość. A może przyjaźń? Natalka trochę się o tę przyjaźń gniewa. Na najbliższym treningu spuszczę jej porządne manto, to od razu się pogodzimy."
("Zgniłobrody i Luneta Przeznaczenia")

W każdym tomie dzieci przeżywają nową przygodę, bawiąc się w detektywów lub dobroczyńców, wpadając do ciekawych miejsc, czasów, natrafiając na niezwykłe przedmioty i osoby. A wszystko zaczyna się od spotkania z pewnym kloszardem, a może piratem?

"Właśnie miałam odgryźć pierwszy kawałek kabanosa, kiedy usłyszałam za sobą coś jakby kroki. W tej samej sekundzie czyjaś łapa wyrwała mi kabanosa i przy okazji ubrudziła bluzkę substancją przypominającą błoto.
Ej, no! – krzyknęłam.
Za moimi plecami stał obcy mężczyzna. Był zwalisty, potwornie brudny, zarośnięty i obszarpany. W dodatku śmierdziało od niego, jakby się wykąpał w przenośnej toalecie."

Pierwszy tom serii ("Zgniłobrody i Luneta Przeznaczenia") napisany został prostym, młodzieżowym językiem. Narratorką jest Gabrysia Bzik, wszystkie wydarzenia poznajemy z jej punktu widzenia. Dziewczę to trudno uznać za potulne i skromne, momentami jest nawet przesadnie złośliwe. Przygoda toczy się wartko, bywa zaskakująca, wciąga i bawi młodego czytelnika od pierwszej do ostatniej strony, czyli na około dwie, trzy godziny. Płynność lektury w dużym stopniu jest zasługą ilustracji, utrzymujących uwagę tych dzieci, które dotychczas wolały komiksy, a od książek stroniły. Humor, umowność i skrótowość tych czarno-białych obrazków znakomicie odpowiadają fabule oraz sposobowi narracji. W drugim tomie ("Ucieczka z tajemniczego ogrodu") rysunki niekiedy nawet dominują nad tekstem, mniej porywającym i dynamicznym niż w "Zgniłobrodym i Lunecie Przeznaczenia".

Zmiana tematu, a raczej jego zawężenie do dziedziny odległej początkującym czytelnikom (nie mogę za wiele zdradzić), jak również eksperymenty z językiem, wpłynęły na niekorzyść książki. Po prostu przy "Ucieczce z tajemniczego ogrodu" chwilami prawie się nudziliśmy, mimo że znamy i lubimy książkę, do której odnosi się, nawet w tytule, Rafał Witek.
Druga część "Bzika & Makówki" zaskoczyła mnie nietypowymi rozwiązaniami stylistycznymi: użyciem w wypowiedziach (narracji) dziesięciolatki czasu zaprzeszłego ("Powinniśmy byli sami na to wpaść!", "Powinien był przenieść nas do dnia, w którym...") oraz słów za trudnych dla dzieci w tym wieku. Równocześnie starodawny, staranny sposób wysławiania się jednej z postaci określony został jako "egzaltowany, pompatyczny styl" oraz "maniera".
Jednak i w "Ucieczce z tajemniczego ogrodu" znaleźliśmy fragmenty zabawne, cierpkie, po prostu charakterystyczne dla pisarstwa Rafała Witka. Na przykład, co decyduje o tym, że czujemy się w Polsce dwudziestego pierwszego wieku jak u siebie?

"Widok linii wysokiego napięcia bardzo by mnie uspokoił. Dowolny znak informacyjny – choćby to nawet było: "Uwaga, seryjni mordercy!" – wzbudziłby mój entuzjazm. Dałabym się pokroić za możliwość wypatrzenia i podniesienia najnędzniejszego skrawka plastikowego opakowania. Ale żadnej z tych rzeczy po drodze NIE BYŁO! Były za to ptaki, muchy i meszki, koński nawóz, przydrożne kwiatki i kilometry, kilometry, kilometry wrzosowisk..."
Trzecia odsłona serii spodobała się nam najbardziej. Objętość "Autografu za milion dolarów" jest mniej więcej taka sama, jak w przypadku dwóch pierwszych części, ale tę książkę przeczytaliśmy błyskawicznie i byliśmy zawiedzeni, że "już" się skończyła.
Po pierwsze, mocną stroną tej lektury jest autorefleksja bohaterów. W przeciwieństwie do poprzednich części, więź między nimi jest naprawdę mocna, szczera i jakby bardziej realna. Gabrysia i Nilson zaczynają się nieśmiało zastanawiać, co ich łączy. To ważne, bo przyjaźnie damsko-męskie w wieku dziesięciu lat zdarzają się naprawdę rzadko, choć roi się od nich w literaturze dla dzieci. Nie wystarczy powiedzieć młodemu czytelnikowi, że bohaterowie książki najpierw patrzyli na siebie z ukosa, a potem tak po prostu się polubili i stali nierozłączni. Tak dzieje się tylko w bajkach.
Autorefleksja Gabrysi i Nilsona nie ogranicza się wyłącznie do ich przyjaźni, rozmyślają także o przyczynach swoich przygód.

"– Nie sądzisz, że to wszystko jest chore? Gdziekolwiek się ruszymy, wpadamy w to, co było. Tak jakby przeszłość... w jakiś sposób nas przyciągała. Inni żyją w teraźniejszości inie mają takich problemów."

Drugim atutem "Autografu za milion dolarów" jest niewymuszone, świeże poczucie humoru. Bywa cynicznie, ale tak właśnie lubią się śmiać rówieśnicy bohaterów, zwłaszcza wielbiciele komiksów i rozmaitych ilustrowanych "dzienników". Zresztą, z niewielkimi wyjątkami, Gabrysia ma jakby mniej cięty język niż we wcześniejszych tomach. Planując omówienie tej książki wynotowałam aż sześć najśmieszniejszych fragmentów, nie mogłam się zdecydować, który tu przytoczyć, musiałam więc dokonać wyboru drogą losowania. Wizje trupa w brudnych ciuchach Gabrysi, studenta z ośmiopakiem piwa w bagażu podręcznym, rozpaczających badyli, konsultacji psychiatrycznych oraz alkomatu telefonicznego pozostawiam do samodzielnego odnalezienia.

"Cóż było robić? Kiedy sława puka do drzwi, nie warto udawać, że nikogo nie ma w domu. Grzecznie się przedstawiłam, pozdrowiłam pana dyrektora Sztorca i całą klasę III A (która już za tydzień zmieni się w IV A), a także naszą dozorczynię, żeby było jej miło."

Kolejną wielką zaletą trzeciej części "Bzika & Makówki" jest nietypowy wymiar edukacji artystycznej. Forma, w jakiej Rafał Witek opowiada o surrealizmie (!) jest lekka, ale książka zachowuje wszelkie walory informacyjne. Nie wyobrażam sobie lepszego sposobu na przekazanie słowem wiedzy o sztuce. Mój syn zapamiętał z tej lektury dużo więcej, niż z książek może cenniejszych literacko, ale dla dziesięciolatka zbyt dydaktycznych, na przykład z "Pana Jaromira i zagadki aniołów" Heinza Janischa. W "Autografie za milion dolarów" do tradycyjnych lekcji muzealnych, odbywanych w ciszy i filcowych kapciach, nawiązuje tylko sceneria, w jakiej zawiązuje się intryga.
"Z ciekawością przyglądałam się kolejnym pracom. Były niewielkie i musiałam podchodzić do każdej naprawdę blisko. Przez cały czas czułam na plecach wzrok pani w granatowym sweterku. Nie miałam wątpliwości, że gdybym wykonała choć jeden podejrzany ruch, wyjęłaby spod sweterka miniaturowy karabin maszynowy i otworzyła do mnie ogień. To w każdym razie sugerowało jej spojrzenie. Dlatego się pilnowałam i cały czas trzymałam dłonie splecione za plecami."

Konwencja i tempo akcji nie rozmywają się, jak w części drugiej. "Autograf za milion dolarów" uważam za najbardziej dopracowaną i spójną odsłonę serii, choć wciąż nie jest to rozbudowana narracja, trudno nawet uznać ją za powieść. Pozostaje dynamiczną książką z elementami komiksu, odwołującą się do gustów czytelników "Dziennika cwaniaczka", "Magicznego drzewa" czy "Biura detektywistycznego Lassego i Mai". Na pewno jest to jedna z lepszych pozycji z grupy modnych, krótkich, bogato ilustrowanych lektur dla uczniów młodszych klas szkoły podstawowej.
Bożena Itoya
Rafał Witek, Bzik & Makówka przedstawiają: Zgniłobrody i Luneta Przeznaczenia, Ucieczka z tajemniczego ogrodu, Autograf za milion dolarów, ilustracje Magda Wosik, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014, 2015.

wtorek, 22 września 2015

Samochód w zadaniach


Książeczka wyglądem rzeczywiście przypomina blok - ma dość sztywne, wytrzymałe kartki, sklejone tak, że można je bez trudu wyrywać i wykorzystywać na przykład podczas zajęć grupowych albo rozdysponowując między rodzeństwo. Każda z kartek ma dwie strony: na jednej znajdziemy łamigłówko-kolorowankę, a na drugiej - krótką encyklopedyczną ciekawostkę dotyczącą szeroko pojętej motoryzacji. Oraz sporo miejsca na twórczość własną.
Jakiś czas temu moja znajoma zapytała na Facebooku, jakie książki kupić w prezencie zakochanemu w samochodach bratankowi. Okazało się, że chociaż w kulturze popularnej temat jest wałkowany na wszystkie strony - filmy, bajki, towarzysząca im oprawa książkowo-łamigłówkowa - to trudno z tego wszystkiego wyłowić naprawdę wartościowe pozycje. W odpowiedziach przewijało się zaledwie kilka tytułów - między innymi niezastąpione "Opowiem ci, mamo, co robią auta" Artura Nowickiego i towarzyszący książce zeszyt ćwiczeń o nazwie "Samochodowy blok rysunkowy". I jemu właśnie przyjrzę się dzisiaj.
Grupa docelowa, jak w przypadku pozostałych książeczek serii, nie jest prosta do zdefiniowania. Raczej mamy tu do czynienia z zasadą: dla każdego coś dobrego. A więc młodsze dzieci będą się świetnie bawić, domalowując elementy ilustracji, wyszukując szczegóły i różnice czy rysując według instrukcji. Nieco starsze znajdą w książeczce ćwiczenia na motorykę małą (również klasyczne szlaczki), a szkolni weterani -  zadania wymagające znajomości cyfr i podstaw matematyki (jak choćby ćwiczenie wymagające dorysowania brakującej liczby kłód na ciężarówce). Łamigłówek jest dość, żeby zająć dziecko na długie wieczory.
Jak zwykle, charakteru książeczce dodają wspomniane już ciekawostki. Idę o zakład, że nie tylko dzieci znajdą w nich nowe i zaskakujące informacje. Ja na przykład byłam szczerze zdumiona na wieść o tym, że istnieją kombajny do zbioru... malin. Natychmiast usiadłam przy komputerze, żeby sprawdzić, jak taka maszyna działa. Z ciekawostek dowiemy się między innymi, gdzie znajduje się największy parking na świecie, jak działają auta hybrydowe i co to są biełAZ-y czy monster trucki. Wszystko przedstawione zrozumiale także dla osób mniej obeznanych z motoryzacją.
Można powiedzieć, że łamigłówkowe "bloki" Naszej Księgarni należą już do klasyki gatunku. Kreatywne zadania, spora dawka wiedzy i coś, co nieczęsto się zdarza w książeczkach dla dzieci: wyzierająca z każdej strony autentyczna pasja autora. Właśnie ta pasja sprawia, że bez oporów sprezentowałabym "Samochodowy blok rysunkowy" również dzieciom niezainteresowanym tematem. To doskonała okazja, żeby wspólnie poszerzyć wiedzę ogólną, bez konieczności zaglądania do beznamiętnych podręczników czy encyklopedii. Słowem, przyjemne z pożytecznym.
Joanna Pietrulewicz
Artur Nowicki, "Samochodowy blok rysunkowy"

czwartek, 17 września 2015

Pirackie porachunki, policzanki, domalunki, rysowanki i poszukajki


Na "Bractwo-piractwo" Natalii Usenko (tekst) i Elżbiety Kidackiej (ilustracje) składa się dwadzieścia krótkich, wesołych opowiastek zakończonych rymowankami. W każdej historyjce należy coś policzyć albo odnaleźć na ilustracji, a dodatkowa łamigłówka lub zadanie plastyczne (do wykonania w książce) kryje się w wierszyku.

"Hej! Popatrzcie, mamy tu
piękną mapę tego snu:
dzika wyspa,
dużo ścieżek,
straszny smok na każdej leży,
skały, palmy, piramidy
i tubylcy zbrojni w dzidy
(tych się nie bój,
ręczę ci, że tubylcy nie są źli).

Zamiast drżeć i bić na trwogę,
znajdź bezpieczną, krótką drogę.
Jak? Podpowiem ci w sekrecie:
biały smok nie krzywdzi dzieci!"


Z tą książką dziecko uczy się nie tylko liczyć i rozwiązywać proste zadania, ale i słuchać, koncentrować się na treści lektury. Po kilku rozdziałach nie trzeba już powtarzać końcówki opowieści, mały słuchacz w odpowiednim momencie (zanim padnie pytanie/polecenie) sam zaczyna dodawać wymieniane elementy.

"Taki jestem objedzony, że już nie wiem, ile dań zjedliśmy. A może wy policzycie?"

"Ile prezentów przyniósł zakochany pradziad, nim kapryśna syrena pokazała mu język i uciekła z chichotem?"

"Nie wiem, ile zostało portretów, ale nie będę liczył, bo się zdenerwuję jeszcze bardziej. Idę się napić herbaty z ciasteczkiem. Liczcie sami!"

"Bractwo-piractwo" napisane zostało z humorem i lekkością charakterystycznymi dla pisarstwa Natalii Usenko. Opowiastki te przypominają rozmaite zagadki ze "Świerszczyka", którego nadal chętnie czytujemy, choć syn ma już dziewięć lat. Książka wydała mi się idealnie wyważona, dobra pod każdym względem, bo ilustracje Elżbiety Kidackiej doskonale pasują do nastroju i konwencji tekstów Natalii Usenko. Są w sam raz śmieszne, delikatne, kolorowe, proste, dziecięce, ale nie głupiutkie. Naszymi plastycznymi faworytami zostały Krowa Morska, syrena Irena i sroka zerkająca na szafir. Wyjątkowo nie mieliśmy nic przeciwko mazaniu w książce, przeciwnie, przyjemnie było uzupełniać, współtworzyć "Bractwo-piractwo", oczywiście specjalnymi, zacnymi cienkopisami i z odpowiednim artystycznym zacięciem.
Ta wesoła, zgrabna lekturo-zabawa ma jeszcze jedną zaletę: służy do wspólnego, rodzinnego czytania i rozwiązywania. Jej pięcio-, sześcioletni adresat musi mieć towarzystwo: starszego brata, siostrę, ciocię, dziadka, rodzica. Zbiorowym bohaterem książki jest zresztą czteropokoleniowa (!) rodzina, i choć przy lekturze nie musi nas być aż tak dużo, polecam "Bractwo-piractwo" jako formę spędzania czasu w domowej gromadzie. My bawiliśmy się świetnie!
Bożena Itoya

Natalia Usenko, Bractwo-piractwo. Przygoda matematyczna, ilustracje: Elżbieta Kidacka, Nasza Księgarnia, Warszawa 2015

środa, 16 września 2015

Senna przygoda

"Plaża tajemnic" Rafała Witka jest jedną z wielu książek dla dzieci, których akcja koncentruje się na wakacyjnym wyjeździe, ale, oczywiście, można je czytać nie tylko latem. Właściwie wakacje są od tego, by kształtować i przeżywać własne przygody, a nie żyć życiem książkowych bohaterów.

"Żegnajcie, lektury! Wyjeżdżamy czytać,
co lipiec zapisał w zielonych zeszytach..."

Może więc najlepszym momentem na chwycenie za "Plażę tajemnic" jest jesień? Książka ta dobrze sprawdza się jako rozgrzewka przed pierwszymi szkolnymi lekturami. Czytając śmialiśmy się, rymowaliśmy, próbowaliśmy zgadnąć, co nie zostało powiedziane (napisane). Autor stosuje bowiem liczne niedopowiedzenia, niektóre wątki znajdują rozwinięcie lub rozwiązanie jedynie w sferze snów czy marzeń. Książka na tym zyskuje, jest nieco melancholijna, niedosłowna, magiczna, choć nie znajdziemy w niej prostej symboliki ani tradycyjnego "abrakadabra". "Sam się domyśl" – takie jest chyba motto autora, i właśnie dlatego polecam tę pozycję uczniom młodszych klas szkoły podstawowej, lubiącym przygodę, ale też przyzwyczajonym do książek, w których wszystko się im wyjaśnia, podaje na tacy. Przecież samodzielna interpretacja literatury zaczyna się właśnie od "Nie rozumiem!", a pierwsze dziecięce próby pisarskie często wynikają z rozważań "Jak to się mogło skończyć?".

"Co snom i marzeniom nie daje się zgubić?
Co jest więcej warte niż bogactwa świata?
Co innych pomaga rozumieć i lubić?
Co cię czyni dzieckiem, chociaż płyną lata?"

Nawet konstrukcja "Plaży tajemnic" przypomina sen – jest jakby nierówna, zmienna, pozrywana. Na początku rozgrywa się kilka scen humorystycznych, następnie na pierwszy plan wkraczają tajemnica, wakacyjny wyjazd, kontakty z najstarszym pokoleniem, choroba i przyjaźń z kimś przypominającym trochę Małego Księcia, a trochę Piotrusia Pana. Nie jest to typowa książka dla dzieci, ale właśnie dlatego czytaliśmy ją z przyjemnością i zaciekawieniem. Nasze
wątpliwości wzbudził jedynie dobór imion najważniejszych postaci – chyba żadna dziewczynka w wieku szkolnym nie chciałaby być nazywana "Dzidzią" ani "Kaszoliną".
W "Plaży tajemnic" spodobała mi się obecność i znaczenie poezji. Kolejne wiersze odkrywane przez bohaterkę prowadzą ją ku przygodzie, komentują bieżące wydarzenia, a może nawet na nie wpływają? Taka literacka zabawa łatwo wciąga młodego czytelnika. Do lektury zachęcają też zabawne dialogi, dominujące w pierwszych rozdziałach.

"– (...) Proszę pana, ile kosztuje ten naszyjnik?
Sprzedawca zajrzał na dół szkatułki od naszyjnika i wymienił cenę.
Ile?! – zmarszczyła nosek Dzidzia.
Nie dosłyszałam – szepnęła Kaszolina. – ale na końcu było słowo "tysięcy".
(...) – Możemy dać sześćdziesiąt czterdzieści i dorzucić kolekcję magnesów na lodówkę.
Nie widzicie, że jestem zajęty? – ofuknął je sprzedawca.
Widzimy – potwierdziły dziewczynki. – Ale to chyba dobra propozycja?
Sprzedawca tym razem w ogóle nie zareagował.
Czy sama pani zastrzeliła tego lisa? – wyrwało się Dzidzi po dłuższym oczekiwaniu.
Nie, skarbie – odparła dobrodusznie klientka. – To futro jest sztuczne. Prawdziwe są teraz niemodne.
Sztuczny lis? – zdziwiła się Dzidzia. – Taki na baterie? To chyba nie było trudno go zastrzelić?"

Wraz z narastaniem atmosfery tajemnicy i snu, tempo akcji zwalnia, książka staje się mniej dynamiczna. Niektórych czytelników ta zmiana tempa może zniechęcić, ale moim zdaniem jest raczej zaletą "Plaży tajemnic". W księgarniach i bibliotekach znajdziemy dostatecznie dużo błyskawicznych, gnających co tchu lektur. Warto czasem "czytelniczo" zwolnić, trochę podumać i pointerpretować.
Bożena Itoya

Rafał Witek, Plaża tajemnic, okładka i ilustracje: Anna Wielbut, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2015.

poniedziałek, 14 września 2015

Wakacje pod gruszą



 
Lubię, kiedy historie w książkach ilustrowanych nie są jednowątkowe i pozwalają wyczytać z ilustracji więcej, niż można wynieść z samego tekstu. Taka właśnie jest seria o pocztowej krowie Matyldzie. Kiedy nie mam czasu i weny, po prostu czytam teksty z kolejnych stron, a moje dziecko słucha i uważnie ogląda, od czasu do czasu coś komentując. Kiedy czasu jest więcej, oprócz czytania dopowiadamy sobie brakujące w tekście, a obecne na rysunkach zdarzenia. Czasem nie mam ochoty po raz kolejny czytać tej samej historii - wtedy na każdej ze stron wynajduję coś dziwnego, nietypowego, a jest takich rzeczy i sytuacji mnóstwo tu kura jeździ taksówką, tam ptaki podłączyły swój domek do trakcji elektrycznej, a jeszcze w innym miejscu jeż pływa na miniaturowym promie. O życiu toczącym się w zakamarkach gospodarstwa można opowiadać bez końca. Wszystkie te małe wydarzenia są w luźny sposób powiązane z głównym wątkiem.
Tytuł mówi wszystko: "Krowa Matylda na wakacjach". Choć sezon wakacyjny u nas się już skończył, Matylda podpowiada, co zrobić, żeby go trochę przedłużyć. W końcu odpoczywać można nie tylko gdzieś daleko, nad ciepłym morzem. Dookoła domu też jest mnóstwo atrakcji. Znajdzie się dzika natura do fotografowania, można poleżeć sobie na trawie i wygrzewać się w słońcu.  Nie ma znaczenia, że wszystko się dzieje tuż za progiem. To doskonała lekcja dla nas wszystkich, a dla dzieci szczególnie. Bywa, że wakacje na wsi czy w domu wydają się nudne, ale ostatecznie każde dziecko przekonuje się, że są to jedne z najlepszych chwil i najpiękniejszych wspomnień. Szczególnie jeśli można je dzielić z bliskimi.
Widać sporą różnicę między "Krową Matyldą na wakacjach" a pierwszą książką serii, "Krowa Matylda na czatach" - zarówno jeśli chodzi o kreskę (staje się pewniejsza, bardziej wyrobiona), jak i treść. Bywało, że historia opowiadana była tak zwięźle, że część akcji trzeba było opowiedzieć sobie na podstawie rysunków - dość trudne zadanie dla młodszego dziecka. W "Krowie Matyldzie na wakacjach" tekst stanowi spójną całość, nie ma więc obawy, że opowieść nagle straci rytm i będziemy musieli uzupełniać resztę własnymi słowami.
Podsumowując, mogę powiedzieć, że to kolejny dobry tomik z przygodami Matyldy. Tych, którzy znają inne pozycje z tej serii, nie muszę chyba zachęcać. Dla pozostałych może to być dobry punkt wyjścia. Ostrzegam, że Matylda potrafi uzależnić i może się zdarzyć, że konieczny będzie zakup pozostałych książek - jak stało się w naszym przypadku. Czego oczywiście ani trochę nie żałujemy.
Joanna Pietrulewicz
Alexander Steffensmeier, "Krowa Matylda na wakacjach"
Od wydawcy:
Kolejna książka w cyklu o krowie Matyldzie i kolejna porcja przygód niezwykle sympatycznej krowy. Wszyscy korzystają z wypoczynku, przysyłają kartki z pozdrowieniami, dlaczego więc i krowa Matylda nie ma zakosztować takich wakacji. Tyle że jej urlop to jak zwykle pasmo rozmaitych przygód. Książka pięknie ilustrowana.

poniedziałek, 7 września 2015

Mądre opowiastki o korzeniach ekologii

Lubimy serię "Bajki filozoficzne" Michela Piquemala za jej treściwość, mądrość i ciekawą formę. Znaleźliśmy w nich esencję literatury, filozofii i przypowieści, prawdziwe słowa i myśli, bez uproszczeń i zbędnych otoczek. Trzecia odsłona cyklu, nosząca podtytuł "Jak żyć na Ziemi?", zawiera krótkie opowiastki o bardzo różnej treści i genezie, ale wspólnym, "ekologicznym" przesłaniu. Tytułowe bajki zostały napisane, zaadaptowane lub opracowane przez autora oraz każdorazowo opatrzone jego komentarzem w rubryczce "W pracowni filozofa". Co kilkanaście stron pojawia się też dział "...chwila poezji", w którym prezentowane są wartościowe cytaty i krótkie utwory.

"Wodo, nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu, nie można ciebie opisać, pije się ciebie, nie znając ciebie. Nie jesteś niezbędna do życia: jesteś samym życiem. Obdarzasz nas rozkoszą, której niepodobna pojąć samymi zmysłami. Wraz z Tobą wracają nam władze, których już się wyrzekliśmy. Z twojej łaski otwierają się w naszym sercu wszystkie wyschłe już źródła.
Jesteś największym bogactwem, jakie istnieje na świecie. Jesteś największa czułością, ty, jakże czysta w trzewiach ziemi! (Antoine de Saint-Exupéry)"

Książka polecana jest jako pomoc dydaktyczna na lekcjach etyki oraz godzinach wychowawczych, ale sprawdziła się także jako "domowa", wspólna lektura z dziewięciolatkiem. Czytaliśmy po kilka stron dziennie, rozmawiając później o wybranych utworach i zagadnieniach, choć często pozostawialiśmy je bez komentarza i ograniczaliśmy się do własnych, wewnętrznych refleksji. Wbrew pozorom, nie jest to lektura trudna, nie trzeba obawiać się zetknięcia dziecka z matką nauk – dzieci z natury dobrze sobie radzą z matkami. Mój syn wszystko zrozumiał, chętnie podejmował dyskusję, a równocześnie dobrze się bawił. Owszem, możliwa jest zabawa z książką, nawet jeśli nie jest to dzieło humorystyczne czy komiks. W wypadku "Bajek filozoficznych" dziecko ma do czynienia z rozrywką, grą intelektualną, zagadkami polegającymi na wyszukiwaniu w swoim otoczeniu zjawisk analogicznych do tych opisanych w książce. A poruszane są kwestie ważne i poważne.
"Skoro wszyscy oczekują, że to ci inni wezmą się do działania, to znaczy, że nie jesteśmy gotowi, by ratować Ziemię."

"Ekologia jest nauką, która nam mówi, że równowaga w naturze jest wypadkową powiązanych ze sobą sił. Zmieniając jeden element, ryzykujemy, że zmienimy pewną liczbę innych, powodując czasem nieprzewidzianą reakcję łańcuchową."

"Czyżby nasze zachodnie społeczeństwo doszło do tego, że rzeczy (a często, niestety, i osoby!) postrzega wyłącznie pod kątem ich wartości materialnej?"

"A czy Ty mógłbyś zrobić listę przedmiotów, których byłbyś gotów się pozbyć, tak żeby Ci to nie przeszkodziło być szczęśliwym?"

"Społeczeństwo godne swego miana ma obowiązek traktować każdego życzliwie."

"Człowiek nie może przeżyć sam. Potrzebuje innych."

"Trwonienie bogactw natury jest bezsensem. Wszystkie dawne tradycje zwracają uwagę na konieczność traktowania z szacunkiem ziemi, wody, planet, drzew, zwierząt..."

"Bezinteresowna niegodziwość wydaje się cechą właściwą ludziom, a nieznaną innym żyjącym gatunkom."
Michel Piquemal, słowami swoimi i innych myślicieli, mówi nie tylko o wielkich, ponadczasowych wartościach i zagadnieniach, ale i o problemach ściśle związanych z naszą współczesnością, sprawach niekoniecznie kojarzonych bezpośrednio z ekologią. Dobrze jest porozmawiać z dzieckiem na przykład o tym, jak działa reklama, albo "Dlaczego tak się boimy mijającego czasu? Dlaczego nie mielibyśmy raczej rozkoszować się nim, niż spędzać go z szaloną szybkością?". Czasem warto porozmawiać o tym też z samym sobą...

"W czasach, kiedy pionierzy poczty lotniczej przemierzali wybrzeża Afryki, aby dostarczać listy, pewien lotnik wylądował na pustyni tuż obok karawany. Nawiązał znajomości, pił herbatę w namiocie Beduinów... i, dumny ze swego samolotu, wykładał jednemu z koczowników:
Widzisz, mój samolot zaledwie w kilka godzin dotarł tutaj z przylądka Juby... a twojej karawanie zajmuje to ponad dwa miesiące.
Stary koczownik patrzył na niego długą chwilę, a potem, absolutnie nieporuszony, odpowiedział:
A co robisz przez resztę czasu? (Historia opowiadana przez lotników... a którą czasami przypisuje się Antoine'owi Saint-Exupéry)"
Konstrukcja publikacji umożliwia jej wykorzystanie jako podręcznika, wspomnianej pomocy dydaktycznej, a może nawet do celów naukowych. Nad każdą bajką widnieje kilka haseł, pełniących rolę podobną do słów kluczowych stosowanych w pracach naukowych i systemach informacyjno-wyszukiwawczych. Dla "Demeter i Persefony" są to "równowaga", "natura", "mit", "nauka", "przyroda", w przypadku innych (różnych) tekstów spotkaliśmy się na przykład z hasłami "bioróżnorodność", "handel", "humor", "zanieczyszczenie", "wybór życiowy", "dzielenie", "społeczeństwo", "rozsądek", "tryb życia". Wszystkie słowa-klucze wymieniono na końcu książki, wraz z numerami stron, na których znajdują się odpowiednie bajki.
"Bajki filozoficzne" zostały wydane bardzo starannie i ładnie, w wygodnym dla dziecka "zeszytowym" formacie, zachęcającym do zabierania książki do szkoły, babci, kolegi na noc. Poszczególne strony (każda zawiera jedną bajkę lub odsłonę "...chwili poezji") przypominają karty gazety, ponieważ na projekt graficzny i ilustracje Agnieszki Malmon złożyły się zróżnicowane nagłówki, podział tekstu na kolumny (odmienna czcionka tekstu głównego i komentarza), skromne, ale wyraziste szkice i rysunki oraz czarno-biała kolorystyka (znakomicie kontrastująca z zieloną okładką książki). Taka surowa, prasowo-skrótowa forma podania odpowiada esencjonalnemu charakterowi treści i wzmacnia przekaz książki.Bożena Itoya
Michel Piquemal, Bajki filozoficzne. Jak żyć na Ziemi?, przełożyła Maria Braunstein, ilustrowała Agnieszka Malmon, Muchomor 2015. Od wydawcy: Trzeci już tom Bajek filozoficznych - opowieści z filozofii zachodu i innych kultur. Tym razem Michel Piquemal porusza problem stosunku człowieka do przyrody.

piątek, 4 września 2015

Praktyczna opowieść o narodzinach budynku




 
"Uwaga, budowa! Jak się projektuje i buduje dom" jest dość długim, nieco niezręcznym, ale i wiele mówiącym tytułem. Dla nas bardzo interesującym, ponieważ kryje się pod nim profesjonalny przewodnik dla starszych dzieci, tymczasem temat budowy zazwyczaj poruszany jest tylko w książkach obrazkowych i rymowankach dla maluchów. Do lektury tej publikacji potrzeba więcej cierpliwości, zainteresowania i umiejętności przyswajania terminów, wszystko to cechuje dopiero dzieci w wieku szkolnym, raczej powyżej ośmiu lat.

Książka ma przemyślaną, spójną koncepcję. Autorzy w fachowy, ale przystępny sposób opisują historię powstawania domu, w którym zamieszkać ma dziecięcy bohater książki. Konstrukcja publikacji kojarzy mi się ze wspinaczką na wysokie piętro – krok po kroku pniemy się w górę, strony są niczym stopnie schodów (łatwo nie jest) prowadzących do finalizacji projektu, a każdy zawiera skrytkę. Po przeczytaniu tekstu głównego możemy bowiem odkryć zakładkę, pod którą podane zostały techniczne informacje o danym etapie budowy, od wyburzenia starego budynku do ukończenia nowego, a dokładnie jego oddania do użytkowania. Poza tajnikami budowy opisanymi i zilustrowanymi w zakładkach, toczy się właściwe opowiadanie o chłopcu czekającym na nowy dom i odwiedzającym plac budowy. Narracja jest prosta, język zrozumiały dla każdego dziecka, można czytać tylko te fragmenty i nie wnikać w szczegóły. Nie sądzę jednak, by jakiekolwiek dziecko zechciało pominąć barwne fotografie i zadania (ćwiczenia na spostrzegawczość i myślenie) czekające pod zagięciami stron.
"Uwaga, budowa!" jest publikacją wielowymiarową, wpływającą na czytelnika pod różnymi względami. Po jej lekturze niejeden młody człowiek zmieni lub uszczegółowi swoją odpowiedź na pytanie "kim chcesz zostać w przyszłości?". W książce pokazano, ile odmiennych specjalizacji zawodowych istnieje w jednym, jakby się wydawało, sektorze – budownictwie: "To 26 osób, 14 zawodów, poza tym inżynier budowlany, architekt zieleni i (...) architekt". Jako członkowie ekipy wykończeniowo-budowlanej wymienieni zostali: monter okien, kierownik robót betoniarskich, cieśla, właściciel firmy rozbiórkowej, parkieciarz, tynkarz, elektryk, dekarz, murarz, malarz, instalator, operator dźwigu. Czytelnik obserwuje specjalistów w działaniu, ich współpracę i wzajemną zależność. Nawet architekt, "mózg" domu, nie jest w pełni samodzielny i wszechmocny, bo uznaje konieczność konsultacji z architektem krajobrazu oraz samymi właścicielami powstającego budynku. Oczywiście wyrażam tu nasze wnioski z lektury, autorzy nie podejmują bezpośredniej pochwały pracy jako takiej. Niemniej poszczególne profesje charakteryzowane są zwięźle, rzeczowo i na tyle atrakcyjnie, że każdy zawód wydaje się ważny, a nawet niezbędny w realizacji dobrego projektu budowy.
Z tego względu publikacja przyda się i spodoba również dziecku, którego mama lub tata pracują w jednej z omawianych w książce profesji. Znajdzie tu ono wyjaśnienia, czym dokładnie zajmują się rodzice, jak złożone, wymagające i długotrwałe są ich zadania. A przy okazji dowie się nieco o dbałości o przestrzeń publiczną, architekturę miasta / miejscowości / osady, bo poruszone zostało nawet zagadnienie dopasowania nowych budynków do otoczenia.
Książka poszerza nie tylko wiedzę, ale i wyobraźnię czytelnika. Zdjęcia oraz towarzyszące im krótkie opisy pozwalają niemal dotknąć materiałów, poczuć ich fakturę, usłyszeć dźwięk towarzyszący zetknięciu z rozmaitymi narzędziami i przedmiotami codziennego użytku, jak rolki czy szklane kulki. Wydawanie publikacji opartych na czytaniu i wyobrażaniu sobie czegoś wciąż ma sens, mimo mody na książeczki szeleszczące, skrzypiące, dziurawe, służące do mazania, sklejania. Autorzy nie dołączyli prawdziwych dachówek, rur czy kalk dla małych projektantów budynku, mimo to książka przyciąga uwagę dziecka w odpowiednim wieku i wiele wnosi do jego życia. Gdyby powstała seria opisująca w podobny sposób różne zawody, z pewnością chcielibyśmy mieć na półce wszystkie tomy. Żałuję, że nie istnieje cykl analogiczny do "Mam przyjaciela...", tyle że adresowany właśnie do starszych dzieci i młodzieży. Może pomógłby w samodzielnym wyborze kierunku wykształcenia, zdobyciu choćby najogólniejszej orientacji w rynku pracy. Niestety, "Uwaga, budowa!" pozostaje perełką, wyjątkiem, jedyną taką książką napisaną dla dzisiejszych uczniów, niegdyś wychowywanych na (niezliczonych) "przedszkolnych" pozycjach wydawniczych o zawodach.

Bożena Itoya

Rolf Toyka, Ferenc B. Regös, Heike Ossenkop, Uwaga, budowa! Jak się projektuje i buduje dom, przełożyła Emilia Kledzik, Media Rodzina, Poznań 2011. Od wydawcy: Oryginalna edukacyjna książka dla dzieci pokazująca proces budowy domu - od pomysłu do realizacji. Historia opowiedziana jest w pierwszej osobie przez chłopca relacjonującego czytelnikom swoją przygodę...

Etos pracy bobra


Podczas spaceru po parku zauważyliśmy ostatnio na drzewach hotele dla owadów. Poczytaliśmy o nich trochę - i zapragnęliśmy zrobić taki samodzielnie. Tata z córką wzięli się więc żywo do pracy: deski, piła, wiertarka, gwoździe, młotek. Młoda asystowała, a ja przypatrywałam się temu wszystkiemu z rosnącym zdumieniem. Moje ostatnie doświadczenia z piłowaniem i wbijaniem gwoździ to chyba czwarta klasa szkoły podstawowej, kiedy na lekcjach techniki mieliśmy za zadanie zbudowanie domku dla ptaków. O ile pamiętam, praktycznie w całości wykonał go za mnie tata. A ja pozostałam z przekonaniem, że do majsterkowania i ogólnie pojętych zajęć techniczno-manualnych mam dwie lewe ręce. I niestety niewiele mogę w tej dziedzinie przekazać mojej latorośli.


Na szczęście z pomocą przyszedł mi bóbr Kastor z serii książeczek Larsa Klingtinga wydanych przez Media Rodzina. Zaradny zwierzak w każdej z nich podejmuje się jakiegoś praktycznego zadania: budowy skrzynki na narzędzia ("Kastor majsterkuje") czy domowej hodowli fasoli ("Kastor uprawia fasolkę").
Największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście tom o majsterkowaniu, w którym obserwujemy powstawanie wspomnianej skrzynki i poznajemy specjalistyczne słownictwo, jak calówka, piła kabłąkowa, piła płatnica czy korba stolarska. Za trudne? Skądże! Dziecko chłonie nowe terminy jak gąbka, oswaja się z widokiem i działaniem poszczególnych narzędzi. Ale najlepsze czeka na końcu: najprawdziwszy rysunek techniczny skrzynki na narzędzia, w dodatku szczegółowo opisany. W tym momencie nie mamy już żadnej wymówki: pozostaje udać się do sklepu (lub dziadkowego warsztatu) po  deski i narzędzia, i chwycić byka za rogi. A nuż przy okazji ujawnią się jakieś talenty stolarskie - i nie mówię tu tylko o dziecku.
"Kastor uprawia fasolkę" porusza trochę bardziej przystępny temat: w końcu chyba każdy potrafi nasypać ziemi do doniczki, włożyć do niej kilka ziaren, podlewać je i patrzyć, jak rosną. Ale Kastor jak zwykle podchodzi do tematu bardzo profesjonalnie: przygotowuje specjalny kijek do robienia dziurek w ziemi i bambusowe tyczki, po których fasola może się piąć. Nawet taka drobnostka, jak informacja, że nie wszystkie ziarna wykiełkowały, to już podwaliny wiedzy ogrodniczej, którą można potem rozwijać. Pomogą w tym też umieszczone na końcu książki "Rady ogrodnicze Kastora".
Zaletą serii o Kastorze jest to, że nie są to poradniki ani podręczniki, lecz najzwyklejsze historyjki obrazkowe, które akurat dotyczą majsterkowania lub ogrodnictwa. Edukacyjny zamysł książek przebija tu i ówdzie (wyraźnie wyeksponowane i nazwane narzędzia, wspomniane już rady Kastora), ale każdą opowiastkę można z czystym sumieniem przeczytać dziecku na dobranoc, nie mając przy tym wrażenia, że próbujemy je przy okazji czegoś uczyć.  Zaradny Kastor potrafi za to skutecznie zachęcić do spróbowania własnych sił we wspomnianych dziedzinach. Podoba mi się ostatnia ilustracja z "Kastor majsterkuje": za oknem już ciemno, na podłodze stoi nowiutka skrzynka na narzędzia, a obok zmęczony, ale zadowolony bóbr raczy się bułką słodką. Ten jeden obrazek pokazuje, ile satysfakcji daje samodzielna praca, zwieńczona namacalnym efektem - nawet jeśli trzeba się przy okazji trochę namęczyć. Szkoda, że nie uczyli nas tego w szkole.
Joanna Pietrulewicz

Lars Klinting, "Kastor majsterkuje", "Kastor uprawia fasolkę"