cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

czwartek, 28 października 2021

OM. Apetyt na przygodę


Na nowe, zmienione i rozszerzone wydanie komiksu "OM. Apetyt na przygodę" spoglądałam łakomie od chwili jego zapowiedzi. Autor – Piotr Nowacki, i nowy wydawca – kultura gniewu / krótkie gatki, przywrócili do życia bohatera dzieciństwa mojego syna-licealisty, dodając kolory, epilog, fantastycznych rysowników w charakterze gości, kilka materiałów specjalnych oraz twardą oprawę. Poprzednia edycja ukazała się w formacie i formie zeszytu, w czerni i bieli, jako darmowe wydawnictwo towarzyszące festiwalowi Komiksowa Warszawa 2012. Co prawda czcimy i hołubimy tę pamiątkę, w której mamy jeden z pierwszych wrysów i autografów, jakimi szczodrze obdarował nas Jaszczu, ale nowe wydanie to po prostu sztos. Zainteresowanie i zabawa dzieci są gwarantowane, zdziecinnienie i towarzyszące mu odprężenie dorosłych również zostało wpisane w koszt albumu. Który zresztą jest obiektywnie bardzo niski i w końcu muszę pochwalić za to niezrównaną kulturę gniewu: wasze komiksy i inne książki graficzne są nie tylko najlepsze, ale mają też najbardziej konkurencyjne ceny. Nawet "ShaunyTany", na które narzekano w internetach, że takie drogie przy tak niewielkiej objętości. Dla mnie tam Shaun Tan objął swoją sztuką cały świat, ale nie karmmy trolla, a poza tym miało być o żabodinozaurze Omie.

"OM. Apetyt na przygodę" można uznać za swoisty komiks drogi adresowany do młodych, niepozbawionych poczucia humoru czytelników. Na pierwszej stronie bohater robi to, na co każdy z nas miewa ochotę: unicestwia nachalny budzik. Poprzez połknięcie. Następnie zajmuje się podgrzewaniem gigantycznego jaja, bez garnka, bezpośrednio na kuchence. Czyżby było to właściwe śniadanko? Zanim sprawa się rozwikła, obserwujemy jeszcze OMa, posiadającego imię dźwiękonaśladowcze, jak robi "OM OM OM" pożerając szczotkę do zębów (ale już po ich umyciu, grzecznie) i szachy, których partyjkę wcześniej rozegrał sam ze sobą. Zębata paszcza żabodinozaura zamyka się tylko przy chrupaniu, dodatkowo jedno oko jest zawsze do połowy zakryte powieką, stąd wygląda on może niezbyt... typowo.

Niestandardowa okazuje się również relacja z wielkim jajem, po ociepleniu wyrastają mu bowiem nóżki, przywdziewa tornister i razem z OMem rusza na przystanek autobusu szkolnego. Tak oto dowiadujemy się, że bohaterowie są przyjaciółmi z klasy, w której nauczycielką jest zresztą robot. OM wykonuje na matematyce działanie, o którym zawsze marzyłam, kompletnie rujnując szkolny porządek i po raz drugi zostaje moim idolem. Autobus odwozi OMa i jajo do domu, szkolny dzień dobiega końca, kolejny poranek przynosi powtórkę z rozrywki... do momentu, gdy wyda się, że lodówka będąca łóżeczkiem jaja jest pusta.

Przełom akcji okazuje się gwałtowny, autor co chwilę przyspiesza i urozmaica i tak fantastyczną przygodę. OM zmienia się w Sherlocka, trafia na kolejnych złoczyńców, porywaczy, których nikczemne napady doprowadzają naszego bohatera do rezygnacji tak dużej, że nawet zamyka paszczę. Na szczęście pojawia się sensei kogut, organizuje szkolenie, potem mapę i wyprawia żabodinozaura w dalszą podróż, w której odwiedzimy inne, podwodne światy i komiksowe multiwersa. Wspomniani na początku goście nowej edycji "OMa" nie tyle przygotowali fanarty, co przerysowali po swojemu wybrane, kluczowe plansze. Efekt jest genialny, bo obrazki Piotra Nowackiego przeplatane porażającymi wizjami Łukasza Mazura, zaokrągloną, ale i tak zawsze ostrą kreską Tomasza Leśniaka, wszędzie rozpoznawalnym akcyjniakiem Michała Śledzińskiego, rozpływającymi się pod wodą akwarelowymi zwierzątkami Bereniki Kołomyckiej oraz nostalgią, jaką wywołać umie tylko mistrz kadrowanych bajek na końcu świata, Marcin Podolec, to po prostu przekrój polskiego komiksu i wspaniała zabawa. Na koniec dostajemy epilog oraz dodatki cenne dla każdego odbiorcy – i dorosłego kolekcjonera, i małego wielbiciela komiksów, który chciałby wiedzieć, jak to wszystko powstaje. Przeformułowanie dawnego "OMa" uważam za świetny pomysł, a także za dowód, że nasz rynek komiksowy to już nie tylko taki sobie bobasek, raczkujący i nieumywający się do dawnych geniuszów z czasów PRL. Według mnie uczniowie przerośli mistrzów.

Bożena Itoya 

Piotr Nowacki, OM. Apetyt na przygodę, kultura gniewu, Warszawa 2021.

Czemu tata siedzi w garnku?


Szczęśliwi, których ulubionymi autorami są współcześni polscy pisarze publikujący w wydawnictwie Literatura. Tu ukazuje się tak dużo i często, że niekiedy trudno nadążyć. Nowości, wznowienia, zmiany układów autorsko-ilustratorskich, no po prostu wielkie bogactwo i raj czytelnika lubiącego mieć wybór. Ja na przykład uwielbiam przebierać między książkami Pawła Beręsewicza, które już czytałam i które dopiero pojawiły się na rynku. Zazwyczaj wygrywają te drugie, tym razem musiałam czym prędzej dowiedzieć się "Czemu tata siedzi w garnku?".

Specjaliści od reklamy pewnie powiedzieliby, że "wow!", chwytliwy tytuł to połowa sukcesu książki. Paweł Beręsewicz jest co prawda mistrzem w tej dziedzinie, ale intrygujący tytuł to jeszcze nic, koncept fabularny przebija tu zdolności marketingowe autora. Opowiadania powstałe we współpracy z ilustratorką Asią Gwis tworzą rodzinny album zdjęć z dzieciństwa pewnego taty. Poszczególne ujęcia fotograficzne rozwijane są w cudowne, nieco fantazyjne historie przez dziadka-bajarza, a pytania, to tytułowe i będące tytułem każdego kolejnego opowiadania, zadaje kilkuletni synek taty-niegdyś-bobasa.

– No a co z tymi butami, dziadek? Po co tacie buty, skoro śpi? – Na razie śpi. Ale na tym zdjęciu jeszcze się nie stało to, co się stało zaraz potem. – A co się stało? – Ziemia się zatrzęsła, pociemniało, zaryczało... – I co to było? – Chyba dinozaur. W każdym razie trzeba było szybko uciekać. – I uciekliście? – Tylko dzięki temu, że nie musieliśmy zakładać tacie butów.

Czytając "Czemu tata siedzi w garnku?" zaznałam wielkiej pociechy – nie jesteśmy jedyną szaloną rodziną! To opowieści o dziecku wybierającym się do wojska, a trafiającym do garnka, dla ludzi, którzy zazdroszczą odkurzaczom i sami zaczynają wciągać piasek. Żyją z tygrysami i małymi siostrami w parkowych kałużach. Chowają kluczyki w brzuchu, wmawiają radiu swoje własne wiadomości i mijają się z przeznaczeniem, gdy piłka do gry przepowiada im karierę Leo Messiego. Jeśli wydaje się wam, że nie przeżyliście nic podobnego, upewnijcie się sięgając po tę książkę. Może tylko niewłaściwie interpretowaliście zdarzenia z dzieciństwa waszego, waszych dzieci lub wnuków?

Potem śmiertelnie się pogniewali i nie odzywali się do siebie aż do kolacji. Od tamtej pory wszystko już było normalnie. Twój tata i twoja ciocia kłócili się regularnie co trzy i pół dnia, a przez resztę tygodnia nawet trochę się lubili.

Przenikliwość autora w materii stosunków rodzinnych świadczy o latach wnikliwych badań empirycznych. Już wcześniejsze prace, jak seria o rodzinie Ciumków czy "Na przykład Małgośka", stanowiły cenny wkład w nauki o wesołych familiach, ale najnowsza książka sięga dalej, głębiej w historię. Można by wręcz pokusić się o przypuszczenie, że chłopcem pięknie odmalowanym przez Asię Gwis jest sam pisarz. Wątpliwości naszły mnie jednak w rozdziale omawiającym stosunkowo nową dyscyplinę sportową: wyścig po dziecięcy wózek zakupowy w supermarkecie. Jak zapewne wiecie, tych samochodzików czy innych ozdobnych pojazdów nigdy nie starcza w kluczowych dniach i godzinach tygodnia, dlatego też dziadek opowiada wnukowi, jak z wielkim poświęceniem podjął bieg po ostatni wózek-samochodzik oraz dlaczego tata śpi za kierownicą. Historyjkia Pawła Beręsewicza zachęcą was do wielu rodzinnych aktywności, może niekoniecznie do takiej sztafety, ale na przykład do stworzenia cowieczornego rytuału czytania, najlepiej z dziadkami i z rodzinnymi albumami. Na rozgrzewkę polecam lekturę spisu treści "Czemu tata siedzi w garnku?", my już na tym etapie bawiliśmy się świetnie. 
 

Bożena Itoya
 

Paweł Beręsewicz, Czemu tata siedzi w garnku?, ilustracje Asia Gwis, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2021.

Harjunpää i fińskie sprawy kryminalne


Nie mogę nazwać siebie znawczynią powieści kryminalnych, ale ich miłośniczką – to już owszem. Właściwie ta sympatia jest całkiem świeża, bo po uświadomieniu sobie, że reprezentuję trzecie pokolenie pałające gorącym uczuciem do Agathy Christie i kilkakrotnym przeczytaniu ulubionych śledztw detektywa Poirota, długo nie było nic innego. Aż zaprzyjaźniłam się z serią "Czeskie krymi" wydawnictwa Afera, w ramach której poznałam między innymi sprawy prowadzone przez Tomáša Volfa, jakie znakomity Jiří Březina opisał w "Przedawnieniu" i "Południcy". Druga z wymienionych książek ukazała się w Polsce w bieżącym roku (czeski oryginał: 2016) i właśnie ona skojarzyła mi się z pierwszym przeczytanym przeze mnie fińskim kryminałem, napisanym na początku lat 80. XX wieku "Harjunpą i dręczycielem kobiet". Jego autorem jest Matti Yrjänä Joensuu, zmarły w 2011 roku popularny pisarz i policjant. "Dręczyciela kobiet" w 2013 roku opublikowało Wydawnictwo Kojro, później ukazał się jeszcze "Harjunpää i syn policjanta" (napisany również w pierwszej połowie lat 80.), natomiast wcześniej: "Harjunpää i kapłan zła" (wydanie polskie: 2005, wydanie fińskie: 2003). Wszystkie trzy powieści przełożyła z języka fińskiego Bożena Kojro i chwała jej za to, bo są kryminałami wartościowymi, ważnymi, mocnymi, klasycznymi i w dużej mierze wzorcowymi dla współczesnego gatunku. Myślę, że ich lektura powinna być obowiązkowym punktem czytelniczych wycieczek dla wszystkich wielbicieli publikacji o morderstwach oraz ich społecznych uwikłaniach, ale i fanów samej Finlandii. Helsinki skrywające się poza światłem parkowych, dworcowych i osiedlowych latarń wypadają tu wyjątkowo mrocznie.

Powieść "Harjunpää i dręczyciel kobiet" rozpoczyna się bez żadnych wstępów, po prostu od razu uczestniczymy z jednej strony w nocnej pracy policjantów z wydziału kryminalnego, a z drugiej w procesie myślowym i ucieczce przestępcy. Jeszcze nie wiemy, kim jest, co zrobił i jak jego działania zwiążą się z tytułowym nadkonstablem Harjunpą. Podobnie skonstruowane są pozostałe wydane w Polsce książki Mattiego Joensuu, mistrza splatania wątków i losów. A także genialnego twórcy portretów potencjalnych i faktycznych morderców i gwałcicieli, ich rodzin oraz środowisk, kształtujących i miażdżących psyche sprawców. Przerażające to i bardzo prawdziwe – żaden przestępca nie wziął się znikąd. Dręczyciel kobiet porusza się na krawędzi gwałtu i morderstwa, jest tak niepozorny, że początkowo trudno go zidentyfikować i wszcząć poszukiwania, po prostu udaje się na jogging i atakuje, niekoniecznie powodując duże urazy, stąd poszkodowane nie zawsze zgłaszają napad. Z czasem okazuje się, że przestępca nie jest ani szczególnie inteligentny, ani nieprzewidywalny, jednak ujęcie go oraz zatrzymanie po aresztowaniu pozostaje problemem. Policjanci sami wpadają w swoje sidła, działają nieporadnie, potykają się o formalności i niedobory kadrowe. Taki obraz fińskiego wymiaru sprawiedliwości lat osiemdziesiątych jest kolejną cechą charakterystyczną prozy Joensuu. Niedociągnięcia w pracy operacyjnej to jedno, innym istotnym elementem fabuły jest wyzierająca co jakiś czas i niekiedy omawiana wprost systemowa dyskryminacja kobiet w helsińskiej policji. Współpracowniczką, a później partnerką Harjunpy jest Onerva, czasem podejmująca walkę o równe i godne traktowanie, kiedy indziej zaś zmuszana do pogodzenia się ze stanem rzeczy. Policjantka kilkakrotnie ratuje nadkonstabla z opresji, akceptuje jego spontaniczne, niekiedy co najmniej wątpliwe pomysły, zaś niektóre lekkomyślne projekty podejmują wspólnie, jak zasadzka na dręczyciela kobiet z Onervą jako wabikiem.

Śmiesznostki, słabości i przywary instytucji policji bledną wobec wypaczeń społecznych, jakie dostrzega i opisuje Matti Yrjänä Joensuu. Degeneracje, zaniedbania, niewidzialni dla innych mieszkańców stolicy, choć co dzień mijani na ulicy, klatce schodowej czy nawet w korytarzu własnego mieszkania chorzy, nieszczęśliwi ludzie – oto bohaterowie powieści kryminalnych o nadkonstablu Harjunpie. Nie pierwszoplanowi, bo każde miasto chce ich zepchnąć na jak najdalszy plan, ale w tych literackich, choć nie całkiem fikcyjnych sprawach kryminalnych zaczynają decydować o życiu "dobrych rodzin", niewinnych obywateli należących do klasy średniej (lub wyższej). W "Dręczycielu kobiet" zetkniemy się między innymi ze starszą kobietą pomieszkującą w przeznaczonej do rozbiórki ruderze z dorosłym, poważnie upośledzonym synem, izolowanym przez nią od świata, w tym kluczowych tu spraw seksu. Oboje żywią się tym, co znajdą na wielkim wysypisku śmieci, sprzedając też przeterminowane, wyrzucone, a później przez nich "odzyskane" produkty. Autor niespodziewanie wprowadza ich do akcji, znów ożywiając nasz proces lektury, wrzucając na głęboką wodę czyjegoś losu i myśli. W "Synu policjanta" margines społeczny oznacza zupełnie inną grupę. Chłopiec z tytułu uosabia stoczenie się młodzieży mającej rodziny, a jednak bezdomnej, zaniedbywanej i ignorowanej przez "bliskich", tworzącej szajki, gangi, pijącej, wszczynającej bójki i burdy, a w końcu popełniającej ciężkie przestępstwa. Mikael, bardzo nieletni syn terroryzującego rodzinę policjanta, w Polsce byłby uczniem szóstej lub siódmej klasy szkoły podstawowej. Z pewnością nie zasłużył na to, co go spotyka i co sam robi, na całą tę głupotę i bezsens świata, ale autor jest dla niego bezlitosny, w końcu zna podobne przypadki ze swojej pracy w policji.

Zazębiające się kręgi przemocy domowej, kompleksów, wściekłości, przenoszenia nienawiści i pragnienia zemsty na przypadkowe obiekty, wszystko w "Synu policjanta" prowadzi ku upadkowi bohatera. Choć tak naprawdę tym najważniejszym bohaterem jest wciąż Harjunpää, kochający ojciec i raczej spełniony mąż, rzadko bywający w domu, ale dzięki rodzinie utrzymujący się na powierzchni całej tej gęstej mazi nieszczęścia, z którą ma do czynienia w pracy. Nadkonstabl to postać bardzo ludzka, żaden z niego twardziel w pełni izolujący życie prywatne od służbowego, martwi się o córki i żonę, odnosi do nich choroby (fizyczne i psychiczne, cywilizacyjne i społeczne) ofiar i sprawców przestępstw. W kolejnych tomach serii przeżywamy z nim to podenerwowanie, niekiedy przebijające przez wszystkie okropieństwa ujawniane w śledztwie. Nie dziwcie się więc, że na blogu poświęconym literaturze dla dzieci i młodzieży omawiam te fińskie powieści kryminalne, bo choć adresowane do dorosłych, napisane zostały w dużym stopniu DLA młodych – dla ich dobra, w celu otrzeźwienia (niekoniecznie pijących, ale zawsze upojonych własnymi "nadrzędnymi" troskami) rodziców, opiekunów i innych decydentów dziecięcego losu. 


Bożena Itoya 

Matti Yrjänä Joensuu, Harjunpää i dręczyciel kobiet, z języka fińskiego przełożyła Bożena Kojro, Wydawnictwo Kojro, Rusiec 2013. 
Matti Yrjänä Joensuu, Harjunpää i syn policjanta, z języka fińskiego przełożyła Bożena Kojro, Wydawnictwo Kojro, Rusiec 2017.