cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 8 marca 2022

Mały atlas zwierzaków Ewy i Pawła Pawlaków


Kolejny atlas w dorobku Ewy i Pawła Pawlaków przedstawia zwierzęta goszczące w ich ogrodzie lub okolicy, a czasem po prostu bywalców polskich lasów i łąk. Z dużych, niepowtarzalnie skonstruowanych plansz wyłączeni zostali bohaterowie wcześniejszych części serii: ptaki i motyle. Książki prezentujące różne zakamarki fauny z subiektywnego, artystyczno-domowego punktu widzenia to znakomity pomysł. Najmłodsi czytelnicy wyczuwają, że te plastyczne zwierzenia wynikają z rzeczywistych spotkań „na żywo”, pełne są prawdziwej pasji i miłości, a proste słowa, którymi opisano obrazki, aż podskakują z radości autorów. Dzieci tak samo cieszą się z tego, że świat jest piękny, a kiedy jeszcze jest komu opowiedzieć o każdym oczku niczym paciorek, kicie jak szczotka, ździebełku, pączku i wąsiku cebulki, jakie się ostatnio zobaczyło, to już w ogóle ogarnia je pełnia szczęścia. Właśnie tak, na świeżo i z zachwytem kilkulatka, odczuwają i pokazują świat zwierząt Ewa Kozyra-Pawlak i Paweł Pawlak.

Człowiek udomowił psy, koty i inne zwierzęta. Kuny udomowiły się same. Chociaż nigdy ich nie widzieliśmy, wiemy, że mieszkają u nas na strychu., bo bardzo hałasują. Szczególnie ich kłótnie małżeńskie i nocne gonitwy po dachu bardzo dają się nam we znaki.

Po kartonowych stronach kicają zające, żaby i wiewiórki, przemykają kuny, jeże, lisy, bobry, borsuki, sarny, łasice, nietoperze, jaszczurki oraz ryjówki, ujęte farbami, kredkami, aparatem fotograficznym, w formie kolaży ze szmatek i przepięknych modeli z masy papierowej, patyków oraz innych materiałów. Państwo Pawlakowie, niczym Gucwińscy, snują swoją autorską gawędę o dzikich „pupilach”. Nikt im nie dorówna w pomysłowości i wielowymiarowości spojrzenia. Lektura „Małego atlasu zwierzaków” wywołuje bowiem wrażenie obcowania nie tylko z wieloma gatunkami, ale i z rozmaitymi artystami. Metody portretowania leśnych i ogrodowych sąsiadów zmieniają się i przeplatają, podobnie zróżnicowana bywa narracja tekstowa, która nigdy nie nuży dzięki zabawnym wtrąceniom i ciekawostkom.

Własny ogród! I to miłe uczucie, że można mieć własne mrówki i nadać im imiona. Zresztą nie tylko im! (…) Ale jakie imię dać ślimakowi, skoro jest on jednocześnie i chłopcem, i dziewczynką? Jasia-Jaś, a może Basia-Baś?

Autorzy zarażają czułością względem zwierząt, taką pełną podziwu i dystansu, bez łapania za ogon, błyskania fleszem i przetrzymywania dla własnej satysfakcji obserwatora czy kolekcjonera fotograficznych trofeów. Zamiast dotyku i kłopotliwej ingerencji we wrażliwy świat przyrody, uczą sztuki troskliwej obserwacji, opowiadania, malowania, rysowania i lepienia. Jestem przekonana, że przy powstawaniu tego atlasu nie ucierpiało żadne zwierzątko, natomiast dziesiątki, jeśli nie setki, zostaną ocalone dzięki niemu oraz jego małym i dużym odbiorcom.

Bożena Itoya

Mały atlas zwierzaków Ewy i Pawła Pawlaków, ilustracje: Ewa Kozyra Pawlak i Paweł Pawlak, tekst i zdjęcia: Ewa Kozyra Pawlak, rysunki Hania Cisło; Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2019.

Świat przyrody. Kompendium cudów natury

Jeśli potrzebujecie mądrej i okazale się prezentującej książki o naturze, wasze poszukiwania prawdopodobnie zakończą się na atlasie „Świat przyrody. Kompendium cudów natury”. To publikacja rozpoczynająca się uwagą o ciekawości kierującej geniuszami i odkrywcami, a zarazem tę ciekawość rozbudzająca i podsycająca do poziomu własnych młodzieńczych badań środowiska naturalnego. Kto przeczyta całość, ten z pewnością inaczej będzie patrzył na świat i możliwości uczestniczenia w jego życiu. A jest co czytać i oglądać, bo kompendium napisane przez Amandę Wood i Mike’a Jolley’a, a zilustrowane przez Owena Dawey’a zawiera aż 67 wielkich tablic składających się z pięknych grafik i fachowych opisów.

Tematem poszczególnych kart i rozkładówek są zarówno zagadnienia ogólne, jak i przykładowe zbliżenia na świat przyrody. Czytelnik poznaje zatem charakterystykę organizmów żywych, świata ożywionego z klasyfikacją wilka szarego, przewodnik po grupach roślin i zwierząt, ale też przygląda się życiu w martwym pniu czy odbywa rejs po rzece. We wprowadzeniu określone zostały możliwe sposoby zgłębiania lektury: od deski do deski, poprzez kartkowanie i czytanie przypadkowych działów w dowolnej kolejności oraz zgodnie ze „szlakami w poszukiwaniu nowych wiadomości”: żółtym, oznaczającym informacje o rozmaitych typach środowisk, pomarańczowym, stanowiącym prezentację określonych gatunków lub grup roślin i zwierząt, oraz niebieskim, informującym o zachowaniach i przystosowaniach, które pomagają organizmom żywym w nieustannej walce o przetrwanie.

Poza podstawową, czysto informacyjną funkcją atlas ułatwia klasyfikowanie rozmaitych spraw i zjawisk, dziecko czytające go układa sobie w głowie to i owo, niekoniecznie z zakresu nauk przyrodniczych. Ilustracje zaś nie tyle towarzyszą wykładowi, co są równoprawnym (z tekstem) składnikiem kompozycji przyrodniczo-plastycznej, a często nawet podstawą danej tablicy. Bez obrazów i obrazków ta książka nie wyróżniałaby się spośród dziesiątek publikacji popularnonaukowych dla dzieci i młodzieży. Koncepcja graficzna jest tu znakomita, ponieważ ilustracje są często pewną interpretacją, wizją artystyczną przedstawioną kreską Owena Dawey’a, a równocześnie pozostają czytelne, wyraziste i uniwersalne. Dziecko obcujące z tym atlasem zainteresuje się zwłaszcza tymi subiektywnymi ujęciami plastycznymi, jak stado szympansów, mikrostworzenia, szkielety i czaszki, życie na pustyni, niebiańscy tancerze czy fascynujące chrząszcze, przedstawione z wyraźnym podziwem, miłością i artystyczną czułością, niczym największe arcydzieła sztuki. Cały „Świat przyrody. Kompendium cudów natury” zawieszony jest między atlasem przyrodniczym a katalogiem wybitnej wystawy czy albumem z muralami topowych artystów i jest to ujęcie bardzo pozytywne oraz wciągające. 



Bożena Itoya

 
Amanda Wood i Mike Jolley, Świat przyrody. Kompendium cudów natury, zilustrował Owen Dawey, przełożył Grzegorz Rafałowski, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2019.

W stronę odszkolnienia

 

Kiedy w 2020 roku świat został sparaliżowany przez pandemię koronawirusa, stałam u progu decyzji, która była przyczyną wielu moich nieprzespanych nocy. Moja córka wchodziła właśnie w wiek szkolny. Od zawsze rozważałam dla niej wszystkie opcje – od szkoły rejonowej przez szkoły alternatywne po edukację domową. Miałam kompletny mętlik w głowie, wypisywanie plusów i minusów nie prowadziło do żadnych sensownych wniosków. Czułam, że siłą rozpędu w końcu wylądujemy w rejonówce jako opcji domyślnej. I wtedy właśnie zamknięto szkoły i przedszkola, a my wylądowaliśmy na nauczaniu domowym z przypadku. Od tego momentu już poszło łatwo – decyzja o edukacji domowej przy alternatywie w postaci nauki zdalnej była raczej oczywistym wyborem. Nie wyzbyłam się jednak wątpliwości, które odpowiadały za moje wcześniejsze dylematy. Wątpliwości dość tradycyjnych: co z socjalizacją, z bogactwem bodźców, wycieczkami, projektami, nauką samodzielności? W odróżnieniu od wielu edukatorów domowych nie miałam jasnej wizji edukacji swojej córki – i to mimo że temat zgłębiłam dość dokładnie. „Selekcje” były kolejną z wielu książek o edukacji, które przeczytałam do tej pory i, przyznam szczerze, nie spodziewałam się tam znaleźć niczego nowego, raczej spodziewałam się podsumowania typowych poglądów krążących w środowisku edukacji alternatywnej.

W pewnym sensie miałam rację: Marcela w dużej mierze opiera się na przemyśleniach i wypowiedziach wcześniejszych autorów, takich jak Ival Illich, autor „Odszkolnić społeczeństwo” czy Alexander Neill, założyciel szkoły demokratycznej „Summerhill”. Podaje też wszystkie klasyczne argumenty za edukacją alternatywną, dzięki czemu książka może być znakomitą pierwszą lekturą dla zainteresowanych tym tematem. Szczególnie że czyta się ją bardzo przyjemnie, także za sprawą licznych odwołań do dzieł popkultury, od książek science fiction po filmy, jak i anegdot o relacji ze szkołą wielu znanych osób (zdradzę: bardzo często nie była to relacja pozytywna, jak w przypadku Dava Pilkeya, autora znanego na całym świecie komiksu „Kapitan Majtas”, którego nauczyciel podarł jego pracę i kazał nie tracić czasu na pierdoły).

Rodzic, którego kusi edukacja alternatywna, ale boi się konsekwencji tej decyzji, znajdzie w „Selekcjach” pocieszenie i merytoryczne wsparcie w dyskusjach z nieprzekonanymi. Marcela zręcznie zbija wszystkie argumenty za edukacją szkolną, punktuje anachronizmy obecnego systemu, pokazując jego bezzasadność w świecie swobodnego przepływu informacji i wolnego dostępu zarówno do wszelkiej wiedzy, a także założenia filozoficzne stojące u jego podstaw.

Filozoficzne spojrzenie na szkołę i jej wizję człowieka-ucznia i człowieka-nauczyciela to jedna z mocniejszych stron książki, coś, co rzadko pojawia się w innych pozycjach, często skupionych przede wszystkim na praktycznych aspektach edukacji. Marcela wykracza w swoich rozważaniach poza szkołę, wskazując na związki współczesnej edukacji z pewnymi nurtami filozoficznymi (jak choćby protestancki etos pracy i gloryfikacja ciężkiej pracy jako źródła zbawienia), a także wykazując, jak kształtowanie kolejnych pokoleń w obecnym systemie szkolnym przekłada się na podtrzymanie pewnych patologii na poziomie społeczeństwa, wpływających na kondycję współczesnego świata. Autor przywołuje ciągły, bezrefleksyjny pęd ku konsumpcji, mający według niego swe źródło właśnie w z założenia kapitalistycznej konstrukcji systemu edukacji, bazującego na nieustannej rywalizacji, indywidualizmie i dążeniu do nieustannego zaliczania kolejnych osiągnięć. Wszystko to ma wykupić dzieciom możliwość dobrego życia w przyszłości – dobrego, czyli opartego na dalszej konsumpcji. Marcela zwraca też uwagę na to, jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat, zwiększyła się konsumpcja samych usług edukacyjnych, odbierając dzieciom znaczną część czasu wolnego i powodując coraz częstsze przypadki depresji i stany lękowych. Dobrostan dzieci – zauważa – nie jest priorytetem w obecnym systemie.

Marcela kwestionuje coś, co wielu z nas przyjmuje bezrefleksyjnie – że edukacja musi wiązać się z przymusem i oporem, który należy stłumić w imię dobra kolejnych pokoleń. „Dzieje ludzkości to tak naprawdę historia poskramiania i hodowli jednych ludzi przez drugich” – pisze. Łatwo dać się porwać jego wizji świata bez przymusu, bez wykształcania i odkształcania młodych ludzi, świata, który pozwala im wzrastać na miarę swojego potencjału i zgodnie z ich autentycznymi potrzebami, z poszanowaniem ich niezbywalnej autonomii. Autor rozprawia się po kolei ze wszystkimi, wydawać by się mogło, niezbywalnymi elementami szkoły, jak choćby konieczność niekończącej się ewaluacji, którą wszyscy mniej lub bardziej postrzegamy jako szaradę i fałsz. To, że po ukończeniu szkoły najlepsi uczniowie niekoniecznie radzą sobie w prawdziwym życiu lepiej niż ci przeciętni, jest powszechną wiedzą, prawdą ludową, przytaczaną regularnie na pocieszenie czy usprawiedliwienie, mało kto natomiast wyciąga z tej prawdy wnioski – jesteśmy na tyle przyzwyczajeni do oceniania i bycia ocenianymi, że bezrefleksyjnie godzimy się brać w tym udział. „Uczniowie szkolą się więc w myleniu nauczania z nauką, dobrych ocen z edukacją, dyplomu z kompetencjami, a elokwencji z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego” – pisze autor.

Marcela odwołuje się też – jak wielu autorów przed nim – do natury ludzkiej, naszego genetycznego dziedzictwa łowców-zbieraczy i rewolucji, jaką w życiu naszych przodków wywołał osiadły tryb życia. Rozpoczął on trwającą do dziś epokę w historii ludzkości, w której zmuszeni jesteśmy od dzieciństwa do wielogodzinnej ciężkiej pracy – tyle że pracę na roli i w gospodarstwie dzieci zamieniły współcześnie na harówkę szkolną. W nowym, rolniczym trybie życia autor upatruje też początku rugowania kreatywności z życia przeciętnego człowieka. To, co sprawdzało się w świecie łowcy-zbieracza – ciągłe szukanie nowych sposobów na rozwiązywanie codziennych problemów – w świecie rolnika było zbyt wielkim ryzykiem, gdyż każda próba innowacji mogła skończyć się nieudanymi plonami i głodem. Od tego momentu na pierwszy plan wysunęła się codzienna mozolna praca – i to ten etos towarzyszy nam do dziś, kiedy zmuszamy kolejne pokolenia do – w większości bezsensownego i bezowocnego – ślęczenia nad podręcznikami. Zabawa natomiast – ważny element dzieciństwa i człowieczeństwa w ogóle, wyróżniający nas jako istoty rozumne – została uznana za coś zbędnego i bezwartościowego. Ta przesycająca wszystkie elementy naszego życia moralność – twierdzi Marcela – jest w dużym stopniu przekazywana z pokolenia na pokolenie właśnie przez szkołę.

Bardzo łatwo jest dać się porwać narracji autora i jego wizji szkoły jako, nie przymierzając, źródła wszelkiego zła. Czytając, starałam się usilnie znaleźć luki w jego toku myślenia, jednak w większości przypadków był on o krok przede mną i rozprawiał się z każdym moim argumentem za szkołą. Kilka z nich jednak udało mi się (przynajmniej w swojej głowie) obronić. W moim przekonaniu największą wartością powszechnej szkoły państwowej jest mimo wszystko mieszanie się grup społecznych. Naiwnością byłoby myśleć, że takie mieszanie może nastąpić w naszym społeczeństwie w warunkach naturalnych. Brak tradycyjnej szkoły to zamknięcie dzieci w ich społecznych bańkach – jak to się dzieje już dziś w szkołach prywatnych. Tymczasem kontakt z dziećmi z różnych warstw społecznych uwrażliwia i pozwala nabrać perspektywy na całe życie. Moje własne szkolne doświadczenia stoją w sprzeczności z argumentacją autora o tym, jak szkoła nie pomaga dzieciom z mniej uprzywilejowanych rodzin wspinać się po drabinie społecznej. Dla niejednego dziecka, które poznałam na swojej szkolnej drodze, obowiązek (tak, właśnie obowiązek!) szkolny był jedyną szansą na wyrwanie się z domu, w którym aktywnie zniechęcano do edukacji. „Do siedzenia w kuchni nie potrzeba edukacji” – stwierdził ojciec jednej z moich koleżanek, dziś absolwentki dwóch kierunków studiów. Tu obowiązek szkolny okazał się wybawieniem – i niejednemu zdeterminowanemu dziecku pozwala wyrwać się z dotychczasowego środowiska. Ten perspektywy zdaje się brakować autorowi. Oczywiście można przyjąć, że nieliczne zalety szkoły w żaden sposób nie balansują krzywd doznawanych przez dzieci. Że pojedyncze przypadki sukcesów przyćmiewane są przez historie szkolnych porażek, traum i wyniesionego ze szkoły przekonania o swojej bezwartościowości. Na to też znalazłabym liczne przykłady. Pozytywne historie wyniesione ze szkoły wydają się być w tym świetle bardziej dziełem przypadku niż efektem skutecznego systemu niwelowania nierówności.

Wątpliwości miałam też tam, gdzie Marcela wychwala zindywidualizowane uczenie się, wynikające wyłącznie z chęci zgłębiania wiedzy. Uczenie się z entuzjazmem i z własnej woli, tylko tych rzeczy, które nas interesują, to bez wątpienia jedyny słuszny sposób zgłębiania wiedzy, naturalny jak oddychanie i pozwalający spędzać na nauce długie godziny, w całkowitym skupieniu. Pytanie natomiast brzmi: czy przy współczesnym zalewie informacji – prawdziwych pomieszanych z fake newsami – nie jest wychowawczym zaniedbaniem rzucenie dzieci na głęboką wodę informacyjnego oceanu bez zaopatrzenia ich w narzędzia pozwalające oddzielić prawdę od fałszu? Teorie spiskowe czy altmedowe również można zgłębiać z wypiekami na twarzy. Inna sprawa, że dzisiejsza szkoła też nie robi wiele w tym kierunku – raczej ucząc dzieci niekwestionowania zastanych informacji (czy ktoś z nas kiedyś pomyślał, by sprawdzić prawdziwość wiedzy przekazywanej w podręcznikach, która – okazuje się – nie była wolna od błędów i przeinaczeń?).

Jakiego świata chcemy? – pyta autor. Jeżeli zależy nam na przerwaniu łańcucha modelowania kolejnych pokoleń według wypracowanych w minionych wiekach wzorców i zmianie wizji człowieka jako istoty do ujarzmienia, jeśli zależy nam budowaniu nowego wzorca społeczeństwa, którego podstawą jest poszanowanie praw i autonomii jednostki, ciężko nie zgodzić się z twierdzeniem, że szkoła w obecnej formie nie ma racji bytu. Nie pomoże pudrowanie, ubarwianie, żadna ilość tablic multimedialnych – jeśli chcemy zmienić społeczeństwo i świat, obecny model szkoły musi być według autora zrównany z ziemią. Czy jesteśmy u progu tej zmiany? Czy może porywające wizje Marceli (nie jego pierwszego zresztą, już w latach 70. w podobnym tonie wypowiadał się John Holt) to czysta fantastyka? Jeśli spojrzeć na to, co dzieje się w temacie edukacji na świecie, widzimy raczej coraz więcej przymusu, coraz większy rygor i coraz więcej oceniania. Francja, ojczyzna dobrze znanego w kręgach alternatywnej edukacji Andrego Sterna, autora książki „I nigdy nie chodziłem do szkoły”, syna Arno Sterna, pomysłodawcy zyskujących dziś coraz większą popularność malortów, niedawno wprowadziła przymus edukacji szkolnej od 3. roku życia, mimo płomiennych protestów rodziców edukujących domowo. Wiele krajów Europy, w tym chwalona za swój system edukacji Finlandia, nie przewiduje w ogóle możliwości nieposyłania dzieci do klasycznej szkoły. Z perspektywy książki Marceli trudno nie widzieć w tym współczesnego niewolnictwa, mimo starań, by uczynić ze szkół miejsca ze wszech miar przyjazne, niejako złote klatki. Polacy zyskali możliwość edukowania domowo stosunkowo niedawno, po transformacji systemowej, a rządzący są tej formie edukacji umiarkowanie przyjaźni – zapewne za sprawą kręgów religijnych, w których edukacja domowa jest wyjątkowo popularna jako sposób na skuteczne odizolowanie dzieci od wpływów świeckiego społeczeństwa. Edukacja demokratyczna, w której Marcela widzi następcę obecnego systemu, to garstka rozsianych placówek, niedofinansowanych (bo niemogących liczyć na wsparcie państwa), zrzeszających rodziców-pasjonatów. Czy te grupki, w dużej mierze podzielające poglądy antysystemowe, są w stanie zapoczątkować zmianę i kiedykolwiek wprowadzić swoją wizję do mainstreamu? Czy zbliża się czas, kiedy społeczeństwo wznieci szkolną rewolucję? Jest to z pewnością temat, który będę z zainteresowaniem obserwować przez kolejne lata. Kto wie, być może zmiana jest tuż za rogiem.

Joanna Pietrulewicz

Mikołaj Marcela, "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat", Wydawnictwo Znak, Kraków 2021

Woda


Najnowsze książki popularnonaukowe dla dzieci rzadko bywają tradycyjnymi, nieco nudnawymi publikacjami streszczającymi zawartość analogicznych encyklopedii czy atlasów adresowanych do dorosłych. Najczęściej autorzy decydują się na jakieś własne, indywidualne podejście do tematu i wchodzą we współpracę z ilustratorem dobrze wiedzącym, co we współczesnej grafice piszczy (albo tez sami graficy stają się autorami). Połączenia bywają zaskakujące, przykuwają uwagę nawet, jeśli funkcja informacyjna schodzi na drugi plan. W ten sposób koncept literacki pojawia się niekiedy w książkach wcale niebędących literaturą piękną. Wydawnictwo Muchomor często przedstawia nam świat nauki kreską Agaty Dudek i Małgorzaty Nowak, tak też stało się w przypadku „Wody”, napisanej przez Annę Skowrońską.

Mała encyklopedia wiedzy o wodzie została wydana w pięknej kolorystyce i wielkim formacie. Treść utrzymana jest częściowo w lekkim tonie – atomy czy cząsteczki porównywane są do kumpli i znajomych, ich związki przenoszone na grunt tych międzyludzkich, ale też nie brakuje silnych akcentów ekologicznych, wskazówek, jak dbać o klimat i walczyć o jego ocalenie. Nie należy się jednak obawiać wzniosłości i ciężkiego przesłania, „Woda” trafi do każdego czytelnika, choćby świeżo upieczonego ucznia – wyjaśnione zostały nawet bardzo proste kwestie, na przykład że słodka woda jest tak nazywana, choć nie jest posłodzona. Poza zwyczajnym opisem działania wody w środowisku naturalnym, mechanizmów i stanów skupienia, autorka stworzyła też krótką historyjkę o dziecku żyjącym w zupełnie innych warunkach niż mali czytelnicy z Polski, którzy w większości nie doświadczyli (na razie) braku wody. To ciekawy wtręt, zmieniający punkt widzenia czytelnika. Anna Skowrońska objaśnia rozmaite zjawiska związane z wodą: prądy, wiatry, przypływy i odpływy, ruch w oceanie, słońce w oceanie, omawia wodnych rekordzistów z różnych kategorii: wielką, pływającą wyspę śmieci, Rów Mariański, bogactwa spoczywające pod wodą i transportowane na jej powierzchni, słynne podróże, katastrofy, powodzie i susze. W książce królują więc ciekawostki, nawet kosmiczne, dzięki czemu otrzymujemy wielostronne, płynne spojrzenie na wodę.

„Woda” jest kolorową, intrygującą graficznie publikacją, której autorki naprawdę mają dużo ciekawego do powiedzenia. Fantazyjne kreski ilustratorek i dobrane przez nie (z wielkim wyczuciem!) barwy doskonale komponują się z przyziemnymi informacjami na temat struktury, znaczenia i obiegu wody. Niektóre obrazki są zwięzłe i niezależne jak ikonografiki w instrukcji użycia wody. Tuż po nich następują głębokie ilustracje pełne lustrzanych odbłysków, szafirów, turkusów, błękitów i granatów, zderzone z bielą i szarością lodowców oraz spienionych, wściekłych fal i ze spokojem różowego nieba. Połączenia plam i kresek w tych grafikach wydają się odwzorowywać płynność cieczy i ostrza powstałego z niej lodu, wywołując wrażenia romantyczne, choć przeszywające mroźnymi drobinkami. Oglądając „Wodę” można zatem kompletnie odpłynąć. 


Bożena Itoya
 
 

Anna Skowrońska, Woda, opracowanie graficzne i ilustracje Agata Dudek i Małgorzata Nowak, redakcja merytoryczna dr Aleksandra Kardaś, Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2021.

Atlasy i przewodniki dla młodych badaczy

Zabawa z nauką to dobrana para, w dodatku bardzo płodna. Ich połączenie obfituje w mnożące się dalej korzyści, co mogę potwierdzić jako mama licealisty, który od przedszkola spędzał czas na kartkowaniu i czytaniu rozmaitych atlasów przyrody i innych popularnonaukowych przewodników. Rynek książki rozpieszcza współczesne maluchy i młodszych uczniów podobnymi publikacjami, spośród których wybrałam cztery wartościowe, choć bardzo różne, perełki wydane przez Naszą Księgarnię. Dwie z nich są zasługą polskich autorek i ilustratorek, a dwie zostały napisane po angielsku, po czym przełożone na polski. Natomiast narysowane w uniwersalnym języku obrazków tłumaczących świat.

Autorka (a zarazem ilustratorka) książki "Świat jest cudem. Ilustrowany przewodnik po tajemnicach przyrody", Iris Gottlieb, wyjaśnia w przedmowie, że impulsem do jej stworzenia był pewien ptak. Podziwiam i doskonale rozumiem taki punkt widzenia. 

Bez zachwytu nad jakimś, choćby drobnym, przedstawicielem flory czy fauny trudno zacząć książkę o przyrodzie, ba, mi nawet trudno zacząć dzień. Ta fascynacja nie opuszcza autorki aż do ostatniej ze 143 stron książki, wcale nie zapełnionych treścią i obrazem, ale w bardzo czytelny i atrakcyjny sposób w nie wyposażonych. Nie zaznacie tu przesytu barw, ilustracji i tekstu. Wszystko jest wyważone, ładne i przystępne. Z radością powitałam brak stylizacji na dawne atlasy natury, co jest zabiegiem dość często stosowanym. Ta książka jest nowoczesna i fajna. Podzielona na nauki o życiu, nauki o Ziemi i nauki fizyczne jasno określa obszar zainteresowań autorki, choć po tak zwięzłym spisie treści jeszcze nie wiemy, jak sprawy się rozwiną. Swoją drogą, krótki spis treści też wydaje się nowinką w publikacji popularnonaukowej dla dzieci, które czasem chyba poddają się ledwie zobaczywszy rozległy indeks zagadnień. Iris Gottlieb objaśnia zawartość rozdziałów dopiero na ich początku, tuż po pięknej ilustracji wprowadzającej. I tak "Nauki o życiu" zawierają wiadomości z anatomii, botaniki, ekologii, genetyki, mikrobiologii, neuronauki oraz zoologii, a są to znakomite, proste objaśnienia wielkich zagadnień: "co to znaczy żyć?", czym jest ewolucja, "jaki procent genów dzielą z nami...", jak wyglądają i różnicują się oczy, włosy, czym są sen, zmysły, dźwięki. Jest tu i... "hołd dla niektórych zwierząt uśmierconych przez człowieka podczas prób podboju kosmosu", historia o tym, jak zdobyć partnera zbierając śmieci oraz znakomicie przeprowadzony dowód na oczywistą dla mnie tezę: "gołębie wcale nie są okropne!". Nauki o ziemi w atrakcyjny i jasny sposób, co odnosi się również do kolorystyki ilustracji, relacjonują kluczowe dla młodszego nastolatka (lub starszego, ambitnego kilkulatka) zagadnienia geofizyki, geologii, glacjologii, meteorologii i oceanografii, natomiast ciężka dla mnie zazwyczaj materia nauk fizycznych została skoncentrowana na lekkich przedstawieniach zjawisk z zakresu astronomii, chemii oraz fizyki. Naprawdę można to wszystko łatwo zrozumieć! Gdyby na tym polegało moje zadanie, wystawiłabym przewodnikowi "Świat jest cudem" najwyższą z ocen, choć sama chyba nigdy takiej nie dostałam z chemii ani fizyki. 

Gigantyczna publikacja Asi Gwis i Liliany Fabisińskiej "Grzyby. Dziwne fakty z życia grzybów, o których nie mieliście pojęcia" odpowiada potędze tych organizmów, ich rozrostowi, wytrwałości oraz światowemu formatowi wszędobylskich. Twarda oprawa książki, jej barwność i złożoność artystyczna robią wrażenie, podobnie jak bogactwo i zróżnicowanie świata grzybów. Pierwszą cechą tych bohaterów podkreśloną przez autorkę i ilustratorkę jest indywidualność oraz odrębność grzybów, które nie przynależą ani do flory, ani do fauny. Szybko okazuje się, że i sama publikacja jest niepodobna do czegokolwiek, co znamy - niby adresowana do dzieci, ale pod względem graficznym odbiorca traktowany jest bardzo poważnie, również tekst nie jest banalny, a i zabawa czcionkami czy konwencją plakatu wskazuje na dość wyrafinowanego czytelnika, który dojrzał do smakowania artystycznej książki popularnonaukowej. A tacy młodociani koneserzy rosną nam jak grzyby po deszczu!

Podstawowe informacje pączkują, zmieniając się, zgodnie z tytułem, w zaskakujące ciekawostki. Temat grzybów okazuje się rozciągać w szereg skojarzeń obu autorek: są tu rozkładówki wzorowane na dawnych atlasach, ale po kilku stronach grzyby zyskują uśmiechy, by jeszcze dalej zyskać ludzkie twarze w dostojnych kapeluszach dam i dżentelmenów. Jak dla mnie, zwycięzcami w kategorii portret grzyba są kurki, niby zwykłe, a opatrzone dyskretnymi kurzymi nóżkami i dziobami. Dowcip Asi Gwis jest cudowny, delikatny i celny. Tok myślenia autorki i ilustratorki rozwija się w kilku kierunkach, mamy tu bowiem trochę etnografii, kulinariów, historii, medycyny, ale też zabaw językowych. Przyznam, że grzyb atomowy był dla mnie zaskakującą puentą tej książki, choć na pewno bardzo efektowną. Wraz z grzybami burzowymi, grzybkiem do cerowania i skalnymi grzybami stanowi gromadę wiadomości niespodziewanych, ciekawych, niezapomnianych i chyba też trudnych do przetłumaczenia, w przypadku gdyby książka miała być wydawana za granicą. A może tylko tak mi się wydaje, na pewno jednak "Grzyby" zasługują na popularyzację wszem i wobec, bo jest to projekt wyjątkowy. Każdy smakosz i leśny spacerowicz znajdzie w tym atlasie coś dla siebie - zawiera nawet przepisy i przewodnik po grzybobraniu! 

Książka "Historia kolorów. Jak kolory kształtowały świat" Clive'a Gifforda przynosi ciekawą perspektywę przewodnika (wyrywkowego) po dziejach ludzkości widzianych przez kolorową soczewkę. Autor opowiada o tym, jak w przeszłości pozyskiwano barwniki, co oznaczały konkretne kolory, kiedy były modne jakie ich odcienie i dlaczego. Jego krótkie, ciekawe wywody nie zostały ułożone chronologicznie, a kolorystycznie, z wyraźnym, choć stonowanym udziałem ilustratora Marca-Etienne'a Peintre'a. Przed omówieniem danego odcienia lub barwnika prezentowany jest zbiorowy "portret" barwy z rozpiską kluczowych tonów ujętą w formie kwadracików. Później ciekawostka goni ciekawostkę, praktyczne informacje splatają się z anegdotami, etnografia i historia z materiałoznawstwem, geologią, medycyną, chemią... Nie ma nudy! I ani krztyny fuszerki, bo "Historia kolorów" nie dość, że została znakomicie zilustrowana, z czytelnymi akcentami danych epok i cywilizacji, to jeszcze ślicznie, fachowo wydana - jak miło zobaczyć szycie w książce dla dzieci!

Po tej lekturze zaczniecie dumnie przywdziewać cynobry, puce, oranże i purpury tyryjskie, a nie bez zastanowienia zakładać byle fiolety i czerwienie. Samo to sprawia wielką frajdę. Znajomość tajników tworzenia rzeczy wokół nas, ich złożoności, także poszerzy horyzonty młodych czytelników. Na pewno niejeden z nich sam zacznie eksperymentować z barwnikami, bo dzieci uwielbiają mieszać płyny, masy, proszki. Właśnie tu zaczyna się ciekawość badacza. 

Jeśli nie macie w poważaniu popularyzacji nauki na poważnie, proponuję przyjrzeć się z przymrużeniem oka książce "Jak to działa? Zwierzęta" Nikoli Kucharskiej. Znana już z komiksowej kreski i fantazyjnych rozkładówek rysowniczka znakomicie sprawdza się jako przewodniczka po rozmaitych aspektach przyrody: tych prawdziwych, zmyślonych, aktualnych i zaprzeszłych. Tym razem zaprezentowała przekroje postaci pogrupowanych w rozdziałach zwierzęta domowe, zwierzęta w parkach, zwierzęta na wsi oraz zwierzęta leśne. Każdy obrazek zawiera charakterystykę rzeczywistą oraz nieco... podkoloryzowaną, bo nawet spisaną granatową czcionką, dla odróżnienia od prawdziwie merytorycznego czarnego tekstu. Tak oto dowiadujemy się na przykład, że koń jaki jest, nie każdy widzi, bo ma nie tylko żołądek, 40 zębów, wibrysy i różne rodzaje chodu oraz biegu, ale też generator bulgotania wewnątrzbrzusznego, charakterność czy centrum rżenia. Wilka z kolei bać się nie należy, chociaż posiada bajkowe oczy, zęby, uszy, a do tego mechanizm wywoływania wilka z lasu. Mechanizm ryczący oraz ośrodek odpowiadający za apetyt na miodek charakteryzują natomiast niedźwiedzia.

Trudno opisać słowami, co tak zabawnego jest w książce "Jak to działa? Zwierzęta", bo łatwo można odebrać jej "to coś", jak przy spalonym dowcipie. Wytrawni oglądacze obdarzeni poczuciem humoru spędzą nad nią wiele godzin i na pewno nie będzie to tylko przygoda komiksowo-satyryczna. Mimo całego szaleństwa konceptu, nadal jest to pozycja popularnonaukowa i to na bardzo dobrym poziomie. Naukowości nie można odmówić także pozostałym omówionym tu książkom, jednak dzięki Nikoli Kucharskiej nie tylko pobawimy się wiedzą, ale też ubawimy nią po pachy. 


Bożena Itoya 

Iris Gottlieb, Świat jest cudem. Ilustrowany przewodnik po tajemnicach przyrody, przełożyła Hanna Pasierska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2019. 

Grzyby. Dziwne fakty z życia grzybów, o których nie mieliście pojęcia, napisała Liliana Fabisińska, narysowała Asia Gwis, konsultacja mykologiczna dr Marta Wrzosek, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017. 

Clive Gifford, Historia kolorów. Jak kolory kształtowały świat, ilustracje Marc-Etienne Peintre, przełożyła Hanna Pasierska, Nasza Księgarnia 2020. 

Jak to działa? Zwierzęta, ilustracje, okładka, projekt graficzny, teksty w dymkach: Nikola Kucharska, konsultacja merytoryczna i wyszukanie ciekawostek: Katarzyna Gładysz, Paweł Łaczek, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.

poniedziałek, 7 marca 2022

Mats i Roj


Zbiór opowiadań Evy Lindström "Mats i Roj. Ktoś się wprowadza" powstał dwadzieścia lat temu i wcale się nie postarzał. Są to przyjemne, choć nieco zadziorne krótkie formy dla dzieci oraz o dzieciach, jednocześnie typowych i niezwykłych. Gdy po nią sięgniecie, przeżyjecie szwedzką przygodę w lesie, dziecięcym pokoju, na podwórku i w osiedlowej uliczce. Poniesie was niepohamowany huragan dzieciństwa, gonitwa pomysłów i emocji.

Na początek zabrał się za budowanie ściany. Osiem patyków wbitych w ziemię stanowiło szkielet. Ściana musi być stabilna i odpowiednio długa. Położył się na ziemi, żeby sprawdzić, czy zmieści się na leżąco, ale nogi wystawały mu od połowy łydek. Musiał dołożyć jeszcze cztery patyki. Po chwili wstał. Ktoś nadchodził drogą. Może Mats. Teraz kroki było słychać wyraźnie. Zwolniły, a po chwili się zatrzymały. Teraz ten ktoś stał zupełnie bez ruchu. Roj zaśmiał się w myślach.

Autorce udało się utrwalić prawdziwy obraz przyjaźni, takiej z zatykaniem uszu, gdy nie chce się już słuchać kolegi, z małymi kłamstewkami i nieporozumieniami, za to bez cukierkowych przysiąg, że "Best Friends Forever". Książka złożona jest z opowiadań, ale czyta się ją jak powieść. Bardzo zabawnie i ciekawie było przyjąć sposób myślenia, fantazjowania, obrażania się i ogólnie patrzenia na świat przez Matsa i Roja. Ich styl bycia porywa i nie daje oderwać się od lektury.

Roj znalazł gumkę i za jej pomocą wystrzelił kamień prosto w niebo. Kamień leciał i leciał, wcale nie tracąc prędkości. Nie zawrócił i nie spadł, tylko pędził szybciej i szybciej, coraz dalej od Ziemi, w kosmos. Wszystkie inne rzeczy, które Roj wystrzelił tego dnia w niebo, wróciły na Ziemię, po kilku sekundach. Gumka do mazania spadła natychmiast, kapsel zawahał się chwilę, ale też zawrócił i spadł. Cukierek leciał jedynie kilkadziesiąt centymetrów, zanim pacnął o ziemię. Ale kamień zniknął.

Akcja skupia się na dwóch kilkuletnich sąsiadach, ich codziennych zajęciach, jak wyczekiwanie kilka godzin pod czyimś domem, bo "ktoś się wprowadza", budowa domku, który okazuje się szałasem, organizacja pchlego targu, oczekiwanie na ujawnienie się jaszczurki w terrarium czy spadnięcie kosmicznego kamienia... no właśnie, w tej książce czas dzieci bardzo się ciągnie i tak to właśnie pamiętam: powolne spędzanie godzin na dworze, snucie się minut i dni, niby na niczym, a to nic potem okazuje się wszystkim, całą naszą bazą dorastania i dorosłości.

Coś wielkiego, gęstego i białego pojawiło się nad wodą. To była mgła. Zbliżała się powoli, zupełnie nieprzenikniona, i wyglądała jak chmura, która spadła z nieba. Była coraz bliżej. Wielka ściana mgły sunęła w kierunku lądu. Otoczyła Matsa, zamek, dziewczynkę i wszystkich na plaży, ale tego Mats nie mógł zobaczyć, bo świat był teraz biały i oprócz bieli nic nie było widać. Mgła wślizgnęła mu się do uszu i je zatkała, zawisła nad oczami, wcisnęła się do nosa i wypełniła głowę. Wszystko było puste, zimne i wyjątkowo ciche. (...) I wtedy wyszło słońce. Najpierw blade, zamglone, prawie niewidoczne. Potem coraz mocniejsze. Powoli wracała plaża. W końcu Mats zobaczył, że obok niego stoi dziewczynka.

Poza zabawami, głównie tymi wynikającymi z największej nudy, czyli najlepszymi, jest w "Matsie i Roju" trochę lęku i smutku, bo i one są ważnym budulcem dzieciństwa. Czytając opowiadania Evy Lindström rodzic wzrusza się i poddaje refleksji, że tak właśnie trzeba żyć, a dziecko chichra się z bohaterów i czuje we krwi ich lekkość oraz próbuje zgłębić każdą z zarysowanych tajemnic. Sami sprawdźcie, co dla was stanowi esencję lekkiej i refleksyjnej zarazem prozy szwedzkiej. Ja nie kochałam tak dzieciństwa chyba od czasów "Ronji". 


Bożena Itoya

 
Eva Lindström,  Mats i Roj. Ktoś się wprowadza, przełożyła ze szwedzkiego Marta Wallin, Zakamarki, Poznań 2015.

Wspaniała planeta Ziemia i jej przyroda (NIE MA PLANETY B!)


Przewodnik po Ziemi oraz ilustrowane kompendium wiedzy dla świadomych i aktywnych miłośników przyrody – taki opis książki

"Wspaniała planeta Ziemia i jej przyroda" najlepiej oddaje jej zawartość. Publikacja świetnie komponuje się nie tylko z poprzednimi książkami Rachel Ignotofsky, jakie ukazały się w serii Egmont Art ("Kobiety i nauka" oraz "Kobiety i sport"), ale też z potrzebami rynku. Takiego podejścia do spraw Ziemi potrzebują młodzi czytelnicy i ona sama, bo nie ma planety B!

W tej książce przyjrzycie się uważnie, jak funkcjonują niektóre z największych i najmniejszych ekosystemów oraz jak dzika przyroda podtrzymuje życie na Ziemi. Gdy spojrzycie na naszą planetę, zauważycie też ludzi, którzy od wieków przekształcają krajobraz i czynią to i dobrze, i źle. Zobaczycie tych dbających o ziemię, na której żyją; choćby pasterzy troszczących się o szkockie wrzosowiska, aby utrzymać ich odpowiednią wilgotność. Spostrzeżecie tych, którzy budują, mając na względzie dobro zwierząt; np. Kenijczyków kopiących podziemne przejścia pod autostradami, aby słonie mogły bez przeszkód odbywać coroczne wędrówki przez sawannę. Dostrzeżecie naukowców, przedstawicieli władzy i lokalne społeczności ustanawiające wspólnie obszary chronione, aby ratować dziką przyrodę. Wreszcie będziecie mogli obserwować także tych, którzy wykorzystują otaczający ich świat w sposób, który szkodzi naturze.

Jest to książka zaangażowana i angażująca, aktywnościowa w niekonwencjonalnym znaczeniu – nie proponuje rozwiązywania łamigłówek i kolorowania, tylko prawdziwej, realnej, zupełnie przy- i naziemnej aktywności. Społecznej i ekologicznej. Zadania, które wyznacza swoim młodym czytelnikom Rachel Ignotofsky są długofalowe, skomplikowane i wymagają pokonania wielu życiowych labiryntów.

Aby lepiej chronić Ziemię, trzeba ją dobrze poznać. Dysponując szeroką wiedzą o przyrodzie, będziemy w stanie korzystać z zasobów naturalnych bez ich dewastowania. Opracujecie nowe metody hodowli, wytwarzania energii i materiałów budowlanych. Nie oczekujmy jednak, ze ludzie zatroszczą się o planetę, jeśli najpierw nie będą mogli zadbać o siebie. Ubogie społeczeństwa często są zdane na szkodliwe lub niezgodne z prawem działania, jak kłusownictwo, czy nielegalne pozyskiwanie drewna. Rozwiązując problem biedy oraz opracowując skuteczniejsze metody gospodarowania i budowania, zapewnimy im środki do życia, nie szkodząc przy tym Ziemi. Nasza planeta to jedyny dom, jaki mamy.

Rozdziały w większości opowiadają o poszczególnych kontynentach, ale te graniczne poświęcone są zagadnieniom istotnym dla funkcjonowania Ziemi, Ziemian i ziemi. Na początku publikacji jest zatem mowa o poziomach organizacji życia, mapie biomów, ekosystemie i jego równowadze, przepływie energii, klasyfikacji organizmów żywych, interakcjach między gatunkami, sukcesji ekologicznej, mini- i makroekosystemach. Natomiast trzy ostatnie rozdziały poświęcone zostały ekosystemom wodnym, cyklicznym procesom w przyrodzie oraz ludziom i planecie Ziemia, przy czym autorka omawia życie na farmie, przyrodę miejską i miasto jako przyrodę, wpływ człowieka na naturę, zmiany klimatyczne oraz sposoby ochrony naszej planety. Książkę zamykają słowniczek, wykaz materiałów źródłowych, indeks i kilka informacji od oraz o Rachel Ignotofsky.

Ten obszerny i nowoczesny przewodnik po nowoczesnym myśleniu o przyrodzie przeznaczony jest dla starszych dzieci i młodszych nastolatków. Oferuje profesjonalne, ciekawe i realistyczne spojrzenie na nasze środowisko, a równocześnie przyjemne przeżycia estetycznie, ponieważ jest to książka pięknie wydana i zilustrowana przez autorkę. Stonowana kolorystyka, ładne obrazki i czytelne rozmieszczenie tekstu sprawiają, że wiedza, od której chwilami może zrobić się ciężko na sercu, lekko układa się w młodych głowach. Świeżość narracji oraz szczerość autorki odpowiadają oczekiwaniom dzisiejszych i przyszłych młodzieżowych aktywistów przyrody. A i dorośli skorzystają na tej cennej lekturze, nie tylko ucząc się rozmawiać z dziećmi, uczniami, wnukami czy podopiecznymi o Ziemi, ale też poszerzając własną wiedzę, na przykład o ekosystemie namorzynów indochińskich czy sposobach na korzystanie z energii odnawialnej w rozmaitych miastach. Zresztą każdemu z nas przyda się przypomnienie, co i kto mieszka gdzie i jak, bo często zapominamy o złożoności świata, na który wpływa każdy nasz niepotrzebny śmieć czy kilometr przejechany pojazdem spalinowym. 


Bożena Itoya

 
Rachel Ignotofsky, Wspaniała planeta Ziemia i jej przyroda, tłumaczenie Grażyna Winiarska, Egmont ART, Wydawnictwo Egmont Polska, Warszawa 2019.

Bardzo dzika opowieść 2. Mistrz Ryś



"Mistrz Ryś" jest drugą częścią spektakularnej przygody pod tytułem "Bardzo dzika opowieść", narysowanej przez Marcina Podolca do scenariusza Tomasza Samojlika w kolorach Agaty Mianowskiej. Pierwszy album, "Las złamanych serc" był bardzo udaną mieszanką opowieści, sztuki obrazkowej i edukacji przyrodniczej. Również drugi tom łączy zabawę konwencjami i wątkami z rozmową o tym, co ważne i ponadczasowe: przyjaźni, wierności, uczciwości i dbałości o swoje otoczenie.

Bohaterowie "Lasu złamanych serc", którego zakończenia nie będę tutaj zdradzać, w "Mistrzu Rysiu" wędrują już trochę mniej, oddalając się tym samym od gatunku fantasy. Nadal jednak są gadającymi, inteligentnymi i obdarzonymi zabawnymi cechami charakteru zwierzakami, więc stworzeniami fantastycznymi, mimo wyglądu i losu bardzo bliskich wszystkim polskim znajdom. W tym dziwnym stadzie, stworzonym niby doraźnie, dla wspólnego, wielkiego celu ocalenia lasu, ale jednak działającym dłużej, w miarę zgodnie i skutecznie, każdy pełni swoją funkcję, od śmieszka, przez karate mistrza, aż do bohatera. Czasem dochodzi do pewnych zamian ról i twistów, jak to w dobrej dzikiej opowieści. Złamane serca trochę się goją, coraz bardziej przenika je chęć walki i nadzieja. Zaśmiecony las staje się scenerią pięknej historii o budowaniu wspólnoty i odbudowie (w bardzo dalekiej perspektywie) zaburzonego przez człowieka ekosystemu.

Dziecięcy czytelnik śledzi akcję komiksu z wypiekami na twarzy, zwłaszcza, jeśli jest pożeraczem książek Tomasza Samojlika. Śmieszne rozmowy bohaterów towarzyszą scenkom obyczajowym, należącym głównie do specjalistów zajmujących się ochroną rezerwatu rysia. Dla mnie największą przyjemnością były jednak ilustracje Marcina Podolca, którym barwy nadała Agata Mianowska. Kreska, znana mi z serii "Bajka na końcu świata" (i wówczas będąca dla mnie nie lada objawieniem), została w "Mistrzu Rysiu" podkolorowana, rozwinięta, wzbogacona o nowe znaczenia, akcenty humorystyczne i rozmarzone, "kocięco"-szczenięce retrospekcje. Oglądam, przeglądam i przyglądam się ciągle na nowo i ciągle mi nie dość. Ten album to przepiękne małe dzieło sztuki komiksowej. Nigdy nie lekceważcie drugich tomów!

 
Bożena Itoya

 

Bardzo dzika opowieść, tom 2. Mistrz Ryś, scenariusz: Tomasz Samojlik, rysunki: Marcin Podolec, kolory: Agata Mianowska, kultura gniewu / krótkie gatki, Warszawa 2020.