cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 25 maja 2022

Popieliczki

Nowa czeska książka dla dzieci sprawiła nam, osobom chyba całkiem już dojrzałym, dużą przyjemność i niemałą niespodziankę. Praktycznie rzecz ujmując, "Popieliczki" są jedną z wielu książeczek do nauki liczenia, ale nie liczcie, że typową i wyłącznie praktyczną, o nie! Popieliczki to myszki-liczki, czyli takie, które należy namierzać i rachować, co nie zawsze jest dziecinnie proste. Czasem bywa mysio łatwe. Nieoczywiste okazują się również plastyczne klimaty zapewnione przez Andreę Tachezy, która rytm wierszyków Radka Malego (spolszczonych przez Julię Różewicz) uzupełniła mglisto-miękką wizją sennych, ale też czasem rozpierzchających się na różne strony myszek. Ich skłonność do gromadzenia się i przytulania oraz zabawowość, przejawiająca się w niekiedy szalonych aktywnościach (jak boks, latanie samolotem czy spacerowanie o lasce w okolicy... fabryki popiel(n)iczek) wywołują uśmiech na twarzy czytelnika, słuchacza i oglądacza. Bohaterki zwiedzają, jedzą, patrzą na nas paciorkowatymi oczami, a narrator w podskokach podąża za nimi, jak i my, hopsając na kolejne kartonowe karty tej harmonijkowej konstrukcji książkowej.

Śmieszne myszki wyposażone bywają w buty, kapelusze, torby, okulary czy brodę oraz w zabawy językowe. Czasem te dowcipne wygibasy mogą być niedostrzegalne dla malutkich czytelników, podobnie jak niektóre myszki przy pierwszej lekturze, ale taka to już dynamiczna i rozwojowa książka. Do wszystkiego dojdziecie z czasem, niezależnie, czy macie niecałe 2, czy całe 4 lub nawet 5 lat. "Popieliczki" są książką, małą galerią obrazków, a także po prostu zabawką, która nie znudzi się szybko, bo jest śliczna i zupełnie nieanalogiczna do krzykliwych, kontrastowych i przeładowanych szczegółami kartonowych bubelków z poczty albo supermarketu. Tu macie oryginalną, ciągnącą się nie długo, nie krótko, lecz w sam raz opowiastkę o śpiochach, które możecie liczyć na dobranoc zamiast niemal równie puchatych i mięciutkich baranków. Albo zrobić z niej długaśny tor dla samochodzików, jak z harmonijkami poczynał sobie w dzieciństwie mój bibliotekarski syn... ale będzie afera, gdy przeczyta to Afera!

Bożena Itoya

Radek Malý (tekst), Andrea Tachezy (ilustracje), Popieliczki, przekład Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2022,

Chcę kota i normalnych rodziców!

Pierwsza część serii o ośmioletniej Taluli jest książką może niepozorną, ale wyjątkową. Zgrabna, niewielkich rozmiarów, napisana w wesołym tonie, choć nie pomija ważnych spraw. Bawi naturalnym humorem, sprawia przyjemność krótkimi, dobrze spuentowanowymi rozdziałami i lekkim tłumaczeniem Marii Braunstein (prawdziwy majstersztyk!). To lektura błyskawiczna, czyta się właściwie sama, spodoba się i dobrze wdrożonym, i dopiero się rozkręcającym młodym czytelnikom.

Wiesz, trudno jest zawsze wiedzieć, co mamy prawo mówić przy dorosłych. Czasem dorośli robią dziwną minę, ale kiedy przerywasz, mówią ci: „Nie, nie, mów dalej!”.

Bohaterka opowiada o sobie, szkole i rodzinie w popularnej formie dziennika. Rozdziały zaczynają się standardowo: najpierw „Kochana kartko!”, potem „Kochany dzienniku!”, ale to znane z literatury dziecięcej tytułowanie nie sięga strefy... tytułu, bo nazwanie książki komunikatem, a właściwie zdaniem wykrzyknikowym „Chcę kota i normalnych rodziców!”, jest zabiegiem rzadko spotykanym w literaturze dla najmłodszych. Tytuł ten wiele mówi o usposobieniu bohaterki i charakterze książki, po którą sięgamy, ale przede wszystkim wywołuje uśmiech jeszcze przed jej otwarciem.

„Nienormalni” rodzice Taluli pracują w cyrku, takim bez zwierząt, żonglują, robią sztuczki, które niestety wyjaśniają córce i magia wyparowywuje, no i są trochę „odklejeni od rzeczywistości”, jak to mawia młodzież. Istnieje też brat, starszy o rok Łukasz, któremu na złość Talula chce (ponownie!) przeskoczyć klasę, ale już nie wyrzucić za okno jego buty, bo boi się, że mógłby nigdy nie wrócić. Całe rodzicielskie bujanie w obłokach i sprzeczki między rodzeństwem zostały opisane niby żartobliwie, a jednak celnie. Autorka powplatała też nieco sentencji o odpowiedzialności dziecka „niekompetentnych” rodziców i dojrzałości, tworząc bardzo udaną tkaninę literacką złożoną z humoru i refleksji. Bo wiecie, że dzieci rozmyślają bardzo dużo, cały czas? Nawet jeśli o tym nie mówią, jeżeli są największymi i pozornie najbardziej przyziemnymi śmieszkami. Bez przerwy coś kombinują, rozpracowują, obserwują. I taka jest też Talula.

A kumple… jak wiesz… to mój problem!

Jak twierdzi zainteresowana, żeby dogonić starszego brata i wskoczyć do jego klasy, trzeba być dojrzałym, mieć kolegów i kompetencje społeczne oraz być lubianą przez nauczycielkę. Cóż, sama Talula stwierdza, że nie spełnia tych warunków, ale też intensywnie pracuje nad poprawą. „Polubia” się z dziewczynką z ławki, zyskuje chyba sympatię wychowawczyni, choć tata poza alergią na koty ma też uczulenie na nauczycielki, więc utrzymanie tego stanu może być trudne. Niespodziewaną nowością jest również uczucie do Antka, przyjaciela brata.

No więc opowiadaliśmy sobie dowcipy przy jedzeniu, a w pewnej chwili Łukasz powiedział coś takiego:

- W szkole, w mojej klasie są dwie pary.

Mama parsknęła, dusząc się ze śmiechu.

- Dwie pary?

- No tak, Julia z Szymonem i Antek z Szarlotą.

Popatrzyłam na Antka, żeby zobaczyć, jaką ma minę, i wiesz co? Coś mnie ścisnęło za gardło. Wszystko wokół mnie stało się jakieś dziwne, do tego stopnia, że chciałam podrzucić swój talerz w górę, żeby zobaczyć, czy siła ciężkości nadal istnieje.

I wiesz co jeszcze? Chyba jestem zakochana w Antku.

Nie tak zakochana, jakbym od razu chciała wyjść za niego za mąż.

Zakochana tylko tak… jakbym chciała wyjść za niego później.


Mocny charakter połączony z dziecięcością bohaterki są wzruszające i imponujące zarazem, przy czym najbardziej imponują wiedza i wyczucie autorki w materii przeżywania świata przez dziecko. Ważne miejsce w książce zajmuje komunikacja w rodzinie, udane i nieudane próby dogadania się, rozwiązywania problemów bez bójek i wyrzutów, zacięcie i wyrzuty sumienia, złość przeplatająca się z wielką miłością oraz sposoby ich wyrażania. Po takiej lekturze chce się rozmawiać i próbować.

Dziennik Taluli obejmuje fragment czwartej klasy, dokładnie od 30 sierpnia do 12 stycznia. Potem zeszyt od mamy się kończy, a dziewczynka czeka na zakup kolejnego, co z powodu zapominalstwa rodziców może trochę potrwać. Ale, jak czytaliśmy w „Mikołajku”: „odwagi!”, na tylnej okładce książki zapowiedziano, że Talula napisze jeszcze przynajmniej dwie części dziennika, a kolejna jest już nawet w księgarniach.

Bożena Itoya

Marion Achard, Chcę kota i normalnych rodziców!, przełożyła Maria Braunstein, Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2021.

Nawet myszy idą do nieba... ale tylko na chwilę



Oto pozycja, której nie mogłam się doczekać. Brakowało mi jej na polskim rynku wydawniczym i w mojej manii porównywania filmowych adaptacji z literackimi oryginałami. Przyjemna, mająca co nieco z bajki filozoficznej czeska opowiastka "Nawet myszy idą do nieba" przerosła moje oczekiwania – zarówno z uwagi na treść, jak i rozwiązania edytorskie. Książka zręcznie wykorzystuje dostępne jej narzędzia i metody oddziaływania na czytelnika: przyciąga ciekawymi, ciepłymi, ale też artystycznymi ilustracjami z pogranicza snu i zabawy, tajemniczo-dynamiczną fabułą, ładnym, solidnym papierem i czcionką w sam raz do samodzielnego czytania. Całość wynagradza dziesiątki nietrafionych, "niezadbanych" publikacji, które mogły zniechęcić do czytania każdego, nawet najlepiej się zapowiadającego mola książkowego.

Polski widz miał szansę poznać przygody Czmyszki i Rudeusza przed polskim czytelnikiem, bowiem ekranizacja książki Ivy Procházkovej była pokazywana w Polsce już jesienią 2021 roku na festiwalu Kino Dzieci, podczas gdy książka pojawiła się w księgarniach w ostatnich dniach kwietnia 2022 roku, kiedy też film miał oficjalną premierę. Niezwykłe kukiełkowe postaci z filmu odbiegają oczywiście od swoich graficznych pierwowzorów i to jest pierwsza różnica, na którą zwraca uwagę czytelnik mający za sobą seans "Nawet myszy idą do nieba". Drugą jest podtytuł książki: "ale tylko na chwilę", zdradzający co nieco z historii ostrozębego lisa i kąśliwej myszki, której rozgryzienie w kinie wymaga nieco więcej czasu.

Myszce Czmyszce towarzyszymy od śmierci do... nowego życia, na pewno więc jej przygody nie są typowe i wydawca słusznie poleca książkę dla dzieci powyżej ósmego roku życia. Co tu dużo mówić, na dzień dobry bohaterka ginie i trafia do zaświatów, gdzie spotyka zmarłych członków rodziny, bliskich i dalekich znajomych, przy czym to ci dalecy byli dotąd dobrymi znajomymi, a ten najbliższy, z którym spotykała się właściwie na co dzień – lis Rudeusz, znajomym zdecydowanie złym, bo wrogim. Cała historia oparta jest na podobnych paradoksach, i choć nie roi się w niej od zwrotów akcji, to te zastosowane przez autorkę całkowicie wystarczą, by trafnie pokazać przewrotność losu. Czmyszka jest śmieszna i zwariowana, może dlatego spotykają ją rzeczy zabawne oraz szalone. Taką mysią dróżkę obrała dla niej autorka, albo i same Mojry. Nie, greckie boginie nie pojawiają się w czeskiej bajce. Książka "Nawet myszy idą do nieba" zachwyca prostotą i lekkością mówienia o ciężkich sprawach. Problemem, który można przepracować z dzieckiem przy lekturze niekoniecznie jest umieranie i istnienie lub nie duszy czy reinkarnacji, ale przyjaźń. Bo też posiadanie przyjaciela nie wiąże się z samymi przyjemnościami, kiedy Czmyszka dogaduje się z Rudkiem, bardzo szybko okazuje się, że w każdej bliskiej relacji potrzeba odpowiedzialności za drugą osobę oraz wyrzeczeń dla niej. Dlatego jeśli miałabym porównać "Nawet myszy idą do nieba" do jakiegoś popularnego źródła kultury dla dzieci, byłaby to książka "Mały książę", a nie animacja "Coco", traktująca o tym, jak urządzone jest życie po śmierci, kogo i w jaki sposób spotyka się w zaświatach, więc pozornie zbliżona tematycznie. Zresztą potencjał opowieści Ivy Procházkovej w dużym stopniu zależy od czytelnika, twórcy filmu wyciągnęli z niej dużo emocji i plastycznego piękna, ale wy możecie odkryć coś zupełnie nowego.

Bożena Itoya

Iva Procházková, Nawet myszy idą do nieba... ale tylko na chwilę, ilustracje Denisa Grimmová, przekład Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera, Wrocław 2022.

Już, już! czyli idealnego dziecka swobodny rozpad

Najnowsza powieść Katarzyny Wasilkowskiej rozpoczyna się i trwa w stylu wcześniejszych: jest w niej pogoda ducha, mądrość, rodzinna bliskość. I jeszcze bliska mi wrażliwość dziecka zakochanego w swojej codzienności, patrzącego na okolicę jak na raj, wdychającego pełną piersią zapachy miasta, nasłuchującego każdego dźwięku ulicy, parku, ba, rozmawiającego z nim. Taka najpiękniejsza samotność, jaką pamiętam z dzieciństwa.

Sobotnim rankiem ulice są puste zupełnie inaczej niż w powszednie wieczory, są wyludnione w taki radosny, leniwy sposób. Lula idzie ze swoim psem i nic nie zakłóca odgłosu ich kroków, chrzęszczą równym rytmem jak dwie grzechotki, jedna głośno i wolno, druga cicho i szybko. W domach wokół śpią ludzie, bezpieczni i ufni jak niemowlęta.

Lula czuje, że tak jakby trochę czuwa nad ich snem i jednocześnie wyprzedza ich o wielki kęs czasu. Oni dopiero będą się budzić, przecierać oczy, zastanawiać, który to dzień dzisiaj albo jaka pogoda, czy co by tu zjeść na śniadanie, a Lula już po pas w przytomności. ‒ Jesteśmy jak anioły ulicy ‒ śmieje się cicho do Grzmota, a on sika na murek.


Książka napisana jest gładkim językiem, konkretnie, ale chwilami też poetycko, i to tak, że aż chwyta nas melancholia na przemian z atakami radości życia. Nieco rozmarzona rzeczywistość została doprawiona przez autorkę humorem oraz małymi rodzinnymi sprzeczkami i problemami, jak ciągłe wyjazdy służbowe taty. Trójka rodzeństwa w niby różnym, ale jednak zbliżonym do siebie wieku, świetnie się rozumiejąca, częściowo mająca to samo sportowe hobby, mieszka głównie z super-mamą. Bohaterką książki jest najmłodsza z nich, Lula, właściwie Aleksandra, w pewnym momencie każąca nazywać się Sandrą. Każąca sobie czy innym? Karząca siebie czy innych? Dlaczego? To jedna z wielu kwestii, które musimy przerobić przy lekturze.

Lula przypina Grzmotowi smycz. Aż trudno uwierzyć, że to się dzieje. Ma psa, idealnego, wprost jak z marzeń o psie, i w dodatku wolno jej z nim wychodzić samej.

Lula jest miłą ośmiolatką trenującą parkour z bratem i pieczołowicie wytwarzającą "czaszkową" biżuterię z modeliny dla siostry (lubiącej taką mroczną stylówę), dzieckiem wręcz idealnym, najlepszą uczenniczką, jak pieszczotliwie nazywa ją mama. W tym słodkim życiu nagle zaczynają pojawiać się rysy. Psychologowie i czujni rodzice mogą doszukiwać się różnych źródeł tragicznego stanu, w jakim ostatecznie znajdzie się Lula: wyjazdy taty, nadchodzące dojrzewanie, tkwienie rodziny w monitorach i ekranach, nadmierna wrażliwość dziewczynki na sprzęt elektroniczny i szok wynikający z nagłego zderzenia z jaskinią, jaką jest internet, wykluczenie z klasowej grupy koleżeńskiej przez nieznajomość nowinek ze świata gier. Katarzyna Wasilkowska stwierdza we wstępie, że "Najstraszniejsze w tej historii jest to, że dzieje się bez poważnej przyczyny". "Już, już!" jest bowiem powieścią o uzależnieniu behawioralnym, które spada na małe dziecko, więzi je, zmienia i doprowadza na skraj śmierci. Sytuacja dotyka całej rodziny, "kochającej i uważnej", cytując tym razem zakończenie książki.

(...) ‒ A jak komputer? Sprawdza się?

Lula wzrusza ramionami.

‒ Jeszcze nie używałam go za wiele.

‒ Powolutku ‒ uśmiecha się tata. ‒ A są tam jeszcze te stare gry?

Lula nie wie.

‒ Zaraz zobaczę ‒ zapala się tata. ‒ Dawno nie grałem w Czołgi! Ale bym sobie pograł... ‒ mruczy, sięgając pod biurko do włącznika.

‒ Tato, ja chcę spać ‒ jęczy Lula. ‒ Idź pograć sobie na konsoli.

‒ Jedna rundka, Lulek, i spadam. Musisz sama spróbować, te stare gry są najlepsze!

‒ To przynajmniej pogaś światła.

‒ Jasne, już gaszę! A ty śpij sobie, śpij.

Lula nakrywa głowę poduszką. Wcale jej się to nie podoba. Ten komputer odbiera jej pokój.


Dorosły czytelnik stara się rozwikłać zagadkę, w jaki sposób Lula wpadła w ciąg grania, kłamania i choroby psychicznej. Ale czy rzeczywiście temu ma służyć książka Katarzyny Wasilkowskiej? Przecież nadal jest literaturą piękną, nawet z założenia posiadającą walory artystyczne i estetyczne, a nie wyłącznie funkcję dydaktyczną. W "Już, już!" artyzm nie ogranicza się do założeń, jest to po prostu dzieło literackie i już. Warto dać się ponieść lekturze, trochę wyzwolić z obezwładniającego problemu uzależnienia, skoncentrować na tkance utworu, a nie na smutku i złości, choć wszystkie emocje, które nami targają również są zasługą talentu autorki. Rzadko kto potrafi tak drobiazgowo i wiarygodnie skonstruować świat przedstawiony. Nawet zainteresowania dziecięcych postaci są autentyczne, właśnie tym fascynują się teraz młodzi, tak rozmawiają. Niełatwo uchwycić ich życie pisarzom o pokolenie czy dwa starszym od bohaterów, ale Katarzynie Wasilkowskiej udało się stworzyć najbardziej współczesną z literatur.

Wracając do potrzeby rozmieniania na drobne rodzinnej zagłady, która dzieje się na naszych oczach, powieść "Juz, już!" na pewno powinna skłonić odbiorcę w każdym wieku do rozmyślań, być ostrzeżeniem. Jednak piętnowanie błędów nie oczyści nam sumień i nie sprawi, że nasz świat stanie się prostszy oraz bezpieczniejszy dla dzieci. Gdybym miała wskazać najpoważniejszą okoliczność wpływającą na zapaść Luli, byłby to jej fałszywie idealny wizerunek wytworzony przez rodzinę, częściowo może też przez środowisko rówieśnicze. Tego, jakie jest dziecko w tym wieku, nie można uważać za trwały stan. Zresztą przyzwyczajenie otoczenia do czyjejś perfekcyjności, jej może nie wymaganie, ale oczekiwanie, nigdy nie kończy się dobrze. Pierwsze sygnały, że z Lulą jest coś nie tak, nie docierają do jej mamy ani rodzeństwa, bo dziewczynka ukrywa je pod drobnymi (początkowo) kłamstwami, a nikt nie spodziewa się i nie wierzy, że ona, ta najmądrzejsza malutka, mogłaby coś takiego wywinąć. Aż przeszywa nas duma rodziców z idealnego dziecka, tak satysfakcjonującego w porównaniu ze sprawiającym pewne problemy starszym rodzeństwem. To rodzicielskie spełnienie w dziecku odwraca uwagę od jego życia, tego, kim jest lub nie jest naprawdę. Lula po prostu leci na dobrej opinii... prosto do przepaści.

Ta rodzina nie jest według mnie toksyczna ani "odklejona". Żyje normalnie i bardzo fajnie, ma powiedzonka i żarciki, które wracają w rozmowach, jak w prawdziwym życiu. Pojawia się wątek filmików z netu, które są wspólnie oglądane, jak w naszej czy waszej rodzinie. Rodzice dbają o równe traktowanie rodzeństwa, choć jego różnicowanie ostatecznie okazuje się być konieczne.

Każdy z nas mógłby stać się częścią tej opowieści. Rzeczywiście, jak u Luli, empatia i (nad)wrażliwość łatwo przechodzą w nadmierną obojętność. Jej nastawienie do życia zmienia się diametralnie i czytając o tym odczuwamy ból, równocześnie złoszcząc się na Sandrę, w którą transformowała słodka Lula. Rażące nas kłamstwa i kombinacje bohaterki nie zostają ukarane, bo okazują się związane z chorobą, ale młodego czytelnika nie wolno zostawić z poczuciem, że tak wolno, i że każdemu dziecku oszukującemu w szkole i w domu należy się tylko współczucie, bo to na pewno nie jego wina. Porozmawiajcie.

Autorka zaczepia nas, czytelników, wieloma sytuacjami, których nie komentuje, nie ocenia. Bohaterka i jej znajomi czy rodzina nie są poddawani sądowi narratora, to już należy do nas. Katarzyna Wasilkowska daje nam "tylko" relację i wgląd w głowę Luli. Ta rozgrywka, poprowadzona po mistrzowsku i połączona z niezwykłą dla tak ciężkiego tematu lekkością pióra, dowodzi wielkich, totalnych wręcz umiejętności pisarskich Katarzyny Wasilkowskiej. Nie wiem, czy czytałam kiedykolwiek lepiej przygotowaną i w ogóle lepszą książkę. Chapeu bas!

Bożena Itoya

Katarzyna Wasilkowska, Już, już!, okładka i ilustracje Robert Konrad, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2021.

Klasyka dla dzieci: Legendy arturiańskie i Jane Austen

Wśród rozlicznych i ciągle się mnożących oficyn publikujących książki dla dzieci ostatnio zainteresowało mnie Wydawnictwo Tandem, specjalizujące się w adaptacjach klasyki światowej literatury. Trafiły do mnie po dwie odsłony „Legend arturiańskich” oraz „Jane Austen dla młodych dam”, którym postanowiłam się przyjrzeć ze względu na pewien sentyment do opracowań, jakie mama i babcia podsuwały mi w dzieciństwie. Czytując „Robin Hooda”, „Robinsona Crusoe” czy „Kalevalę” nie zdawałam sobie sprawy, że istnieją jakieś szersze, oryginalne wersje tych utworów. W przypadku nowych, debiutujących (w Polsce) w 2021 roku adaptacji wydawnictwa Tandem odbiór jest bardziej złożony, bo zależy od serii.

Merlin nie był zwykłym ośmiolatkiem. Podobnie jak niektóre dzieci w wiosce on także wychowywał się bez rodziców. W przeciwieństwie do nich jednak miał ojca demona, a jego matka, choć była człowiekiem, porzuciła go zaraz po narodzinach. Jako synowi demona Merlinowi przypadły w udziale szczególne moce. Nie tylko mógł zaglądać w przyszłość, ale tez przyrządzać silne mikstury, które wzmacniały chorych, a nawet potrafił przemieniać ludzi w zwierzęta. Oznaczało to, że choć ludzie go potrzebowali, czuli przed nim lęk. Leczyli się u niego, ale jego moce jednocześnie ich przerażały. I to właśnie lęk w oczach mieszkańców wioski nieustannie przypominał Merlinowi, kim jest i kim był jego ojciec.

„Niezwykły chłopiec” oraz „Mroczna czarodziejka” są historiami z dzieciństwa dwóch magów kojarzonych z legendami o królu Arturze: Merlina oraz Morgany. Obie książeczki czyta się jednym tchem, zostały bardzo dobrze napisane (Tracey Mayhew), przetłumaczone (Karolina Podlipna) i zilustrowane (Mike Phillips). Akcja wciąga może nie od pierwszej, ale od drugiej czy trzeciej strony, za to ze zdwojoną lub strojoną siłą. Na jednej z pierwszych ilustracji pojawia się easter egg, drobne odwołanie do kultowego filmu fantasy „Willow”, co dodatkowo wzmacnia radość z lektury i pozytywne do niej nastawienie – przynajmniej u takiego fanatyka popkutury, jak ja.
Chłopiec podczołgał się z powrotem na krawędź klifu i spojrzał w dół. Wzrok utkwił w suchym dnie jeziora, w którym najpierw pojawiły się szczeliny, a następnie całe zaczęło się kruszyć. Nagle eksplodowało, powodując pęknięcie zbocza góry. W powietrze wystrzeliły odłamki skał. Dalej wynurzyła się długa biała łapa, a za nią ogromny pokryty łuskami łeb. Merlin zamarł – oto sylwetka smoka stała się widoczna w całej okazałości, gdy potwór strząsał z siebie żwir i odłamki skalne. Był tak piękny, tak majestatyczny… a jego złote oczy lśniły bardziej niż słońce.

Smoki, rycerze, rodzinne zdrady, odkrywanie w sobie pokładów magii i dobra, ale też przeciwnie: wściekłości i pragnienia zemsty – to wszystko spotyka bohaterów na zaledwie kilkudziesięciu stronach zadrukowanych dużą czcionką i licznymi ilustracjami. Bardzo zresztą atrakcyjnymi i sugestywnymi, choć utrzymanymi tylko w czerni, szarości i bieli. Naprawdę trudno się oderwać od tych opowieści, nawet jeśli jest się czytelnikiem całkiem już dorosłym. Oprócz fabuły porywające okazały się portrety psychologiczne Morgany i Merlina, ponieważ autor adaptacji dyskretnie tka ich motywacje, kompleksy i emocje. To naprawdę świetne lektury i od razu po ich skończeniu chce się skompletować całą serię, liczącą aż 10 tomów.

– Ach, Morgano, chciałbym ci kogoś przedstawić. Oto Merlin, mój dobry przyjaciel i doradca – oznajmił dumnie Uther. – Nie ma męża, którego darzyłbym większym zaufaniem. Napotkawszy nieprzeniknione spojrzenie Merlina, Morgana natychmiast zrozumiała, że oto pojawił się problem. W mężczyźnie było coś, co wywoływało w niej niepokój, choć nie potrafiła powiedzieć, co dokładnie to było. Królewski doradca wyglądał na zaledwie kilka lat starszego od niej, lecz czuła, że w rzeczywistości różnica wieku między nimi jest znacznie większa.
Zupełnie inaczej rzeczy mają się z serią „Jane Austen dla młodych dam”. Przeczytane przeze mnie „Rozważna i romantyczna” oraz „Opactwo Northanger” są po prostu uproszczonymi fabularnie wersjami powieści Jane Austen, niestety spłyconymi, bo zupełnie pozbawionymi humoru i polotu oryginałów. Tu nie wystarczy w miarę wiernie oddać ciekawą romantyczną historyjkę, powieści Jane Austen były arcydziełami w swojej literackiej przegródce, a te wygładzone streszczenia nie oddają charakteru twórczości autorki, jej sympatii i pobłażania żywionych względem własnych bohaterów, językowych gierek czy wszelkich społecznych uszczypliwości. Adaptacje dla dzieci zaprezentowane przez Tandem wypadły śmiertelnie poważnie i po prostu nudno. Wrażenia nie polepszają ilustracje: infantylne, przedstawiające wyłącznie ludzi bardzo przypominających pozbawione wieku laleczki różniące się od siebie tylko fryzurami (czy wąsami w przypadku mężczyzn). Tym razem za obrazki nie odpowiada żaden konkretny rysownik, tylko „Collaborate Agency”, firma, której strona internetowa zawiera dużo ciekawsze projekty. Tymczasem przy kartkowaniu „Jane Austen dla młodych dam” mocno wieje sztampą.

Wydawnictwo Tandem ma ofertę imponującą pod względem liczby adaptowanych autorów i typów literatury – na rynku znajduje się około 80 tandemowych książek tego typu! Z pewnością mali czytelnicy wyłowią z tej mnogości coś wyjątkowo odpowiadającego ich gustom, lepiej jednak udać się po próbki różnych serii do biblioteki, bo zakup nawet fragmentu kolekcji zachęcającej tytułem dopasowanym do płci i wieku dziecka może się okazać fiaskiem. Legendy arturiańskie wciągną i chłopców, i dziewczynki od około 6 do nawet 11 lat, ale nie wiem, kto chciałby sam z siebie czytać kolekcję na podstawie utworów Jane Austen.
Bożena Itoya

Niezwykły chłopiec, adaptacja Tracey Mayhew, ilustracje Mike Phillips, tłumaczenie Karolina Podlipna, seria Klasyka dla dzieci. Legendy arturiańskie, tom 1, Wydawnictwo Tandem, 2021.

Mroczna czarodziejka, adaptacja Tracey Mayhew, ilustracje Mike Phillips, tłumaczenie Karolina Podlipna, seria Klasyka dla dzieci. Legendy arturiańskie, tom 2, Wydawnictwo Tandem, 2021.

Jane Austen, Rozważna i romantyczna, adaptacja Gemma Barder, tłumaczenie Emilia Skowrońska, ilustracje Collaborate Agency, seria Klasyka dla dzieci. Jane Austen dla młodych dam, tom 3, Wydawnictwo Tandem, 2021.

Jane Austen, Opactwo Northanger, adaptacja Gemma Barder, tłumaczenie Emilia Skowrońska, ilustracje Collaborate Agency, seria Klasyka dla dzieci. Jane Austen dla młodych dam, tom 4, Wydawnictwo Tandem, 2021.