Drugi
tom "Igrzysk śmierci" zdeptał pogląd, jakoby kontynuacje
nie mogły doścignąć pierwowzoru. Powieść "W pierścieniu
ognia" broni się żywą akcją i atakuje refleksją. Właśnie
ciągłe rozmyślanie, snucie własnych teorii trzyma nastolatka przy
lekturze. My, rodzice, możemy rozważać wraz ze starszymi
reprezentantami grupy docelowej tematy trudniejsze, poważniejsze,
przekładające się na świat pozaliteracki, po prostu współczesną
rzeczywistość polityczną.
Po
zwycięstwie w igrzyskach Katniss nie odpoczywa, Kapitol nie zostawia
jej w spokoju. Toczy się wokół niej i przez nią wielka polityka.
I tu pojawiają się wątpliwości. Czy prezydent Snow, którego
poznaliśmy już w pierwszej odsłonę trylogii, jest niepodzielnym
władcą Panem? Czy ten totalitaryzm rządzi się prawami dyktatury?
Czy może jednak właściwą władzę stanowi tu masa ludzka, zepsuta
klasa mieszczańska Kapitolu? Wszystko, co przeczytaliśmy w
pierwszym tomie, zaczynamy rozumieć inaczej: trochę albo zupełnie.
Odmiennie
niż sądziliśmy i chcielibyśmy układają się też relacje pary
bohaterów, Katniss i Peety. Cóż, żadna z nich para. Mimo romansu
kwitnącego przed kamerami, w młodych zwycięzcach buzują co
najwyżej żal, wyrzuty (też sumienia), wątpliwości i pragnienia,
których prawie nie potrafią sprecyzować, a co dopiero o nich mówić
lub wprowadzać w życie. To pięknie prawdziwy obraz miłosnego
zagubienia młodości. Jest jeszcze Gale, drugi mężczyzna w życiu
Katniss. A potem, prawie w połowie książki (na 161 z 359 stron)
pojawia się problem znacznie większy niż to, że serce nie sługa.
Otóż waleczni triumfatorzy z Dwunastego Dystryktu muszą wrócić
na arenę. Ten potworny twist staje się też katalizatorem uczuć.
Na
mój widok Peeta wstaje i wyłącza odtwarzacz.
‒ Nie
mogłaś spać?
‒ Mogłam,
ale krótko. ‒ Na wspomnienie staruszki przybierającej postać
szczura szczelniej owijam się szlafrokiem.
‒ Chcesz
o tym porozmawiać? ‒ dopytuje się.
Czasami
to pomaga, ale tym razem tylko kręcę głową. Robi mi się słabo
na myśl o tym, że ludzie, z którymi jeszcze nie miałam okazji
walczyć, już mnie prześladują w snach.
Peeta
wyciąga ku mnie ręce, a ja bez wahania rzucam się w jego objęcia.
Do dziś od ogłoszenia Ćwierćwiecza ani razu nie okazał mi
ciepłych uczuć. Zachowywał się jak niezwykle wymagający trener,
zawsze dopingował do wzmożonej pracy, zmuszał mnie oraz Haymitcha
do szybszego biegania, obfitszego jedzenia i lepszego poznawania
wroga. Ukochany? A gdzie tam, zrezygnował nawet z udawania
przyjaźni. Mocno otaczam jego szyję rękami, zanim zdąży mnie
zagonić do robienia pompek czy innych ćwiczeń, a on przyciąga
mnie bliżej i zanurza twarz w moich włosach. Ledwie musnął
wargami moją szyję, ale to wystarcza, żeby ciepło jego ust
rozpłynęło się po moim ciele. Jest mi tak dobrze, tak nieopisanie
przyjemnie, że z całą pewnością nie przerwę tego pierwsza.
Fabuła
kolejnych rozdziałów została znakomicie przemyślana i
dopracowana. Tej książki po prostu nie da się odłożyć na dłużej
niż wymaga zaspokojenie podstawowych czynności higienicznych czy
życiowych. My wręcz przyssaliśmy się do drugich "Igrzysk",
na szczęście mieliśmy wtedy wakacje. W dynamicznie rozwijającej
się akcji, z mocno przypieczętowanymi rozdziałami, bo też
zaskakujące ostatnie zdanie rozdziału jest wizytówką Suzanne
Collins, zawsze pozostawało trochę przestrzeni na głębsze
zastanowienie, co właściwie dzieje się z bohaterami, jakie stany
osiągają. Są wojownikami, buntownikami, symbolami, ale chcą
normalności. I miłości, oczywiście. A jest coraz gorzej, grzęzną
w bagnie, które zgotował im Kapitol i pewnie po trosze fatum. Choć
jednocześnie zachowują pomysłowość, siłę i ironię.
‒ Namalowałeś
coś, prawda? Obraz?
‒ Widziałaś?
‒ dziwi się Peeta.
‒ Nie,
ale organizatorzy zrobili wszystko, żeby go zasłonić ‒
wyjaśniam.
‒ Zatem
postąpili zgodnie z regułami. Żaden trybut nie może wiedzieć, co
zrobił inny ‒ podsumowuje Effie bez większego zainteresowania. ‒
Peeta, co namalowałeś? ‒ Wydaje się odrobinę wzruszona. ‒ Czy
to był portret Katniss?
‒ Dlaczego
miałby malować mój portret? ‒ pytam z irytacją w głosie.
‒ Aby
pokazać, że jest gotów na wszystko, by cię bronić. Wszyscy w
Kapitolu tego oczekują, bo przecież poszedł z tobą na ochotnika ‒
odpowiada Effie, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie.
‒ Właściwie
to namalowałem portret Rue ‒ wyznaje Peeta. ‒ Jak wyglądała,
kiedy Katniss obsypała ją kwiatami.
Przy
stole zapada długotrwała cisza, kiedy wszyscy trawią tę
informację.
‒ Co
właściwie chciałeś w ten sposób osiągnąć? ‒ pyta w końcu
Haymitch starannie wyważonym głosem.
‒ Sam
nie wiem. Chyba chciałem choć na moment obarczyć ich
odpowiedzialnością za zabicie małej dziewczynki.
‒ To
upiorne. ‒ Effie mówi łamiącym się głosem, jakby była bliska
płaczu. ‒ Takie myślenie jest... niedozwolone, Peeta.
Bezwzględnie. Możesz narobić kłopotów sobie i Katniss.
‒ Tym
razem muszę się zgodzić z Effie - przytakuje Haymitch. Portia i
Cinna zachowują milczenie, ale ich twarze są bardzo poważne. Mają
słuszność, rzecz jasna, ale choć wyczyn Peety mnie martwi, uważam
jednocześnie, że zrobił coś niesamowitego.
‒ To
chyba nie najlepszy moment, ale muszę wspomnieć, że powiesiłam
kukłę i namalowałam na niej imię i nazwisko Seneki Crane'a ‒
oznajmiam, a moje słowa trafiają w dziesiątkę. Po chwili
niedowierzania cały ciężar dezaprobaty otoczenia przygniata mnie
niczym tona cegieł.
‒ Powiesiłaś...
Senecę Crane'a ‒ krztusi się Cinna.
‒ Tak.
Popisywałam się nową umiejętnością robienia węzłów i dziwnym
trafem on znalazł się na końcu pętli.
‒ Och,
Katniss... ‒ wzdycha Effie cicho. ‒ Skąd w ogóle o tym wiesz?
‒ To
tajemnica? Prezydent Snow nie zachowywał się tak, jakby oczekiwał
ode mnie dyskrecji. Właściwie to chyba bardzo mu zależało na tym,
żebym się dowiedziała ‒ mówię. Effie raptownie wstaje od
stołu i wychodzi z serwetką przyciśniętą do twarzy. ‒ Masz ci
los, zdenerwowałam Effie. Powinnam była skłamać i oznajmić, że
kilka razy strzeliłam z łuku.
Wątek
i sceneria polowania na ludzi niesprawiedliwie zostały uznane za
najbardziej charakterystyczną, powszechnie rozpoznawalną cechę
serii książek Suzanne Collins i ich filmowych adaptacji, tymczasem
jest to pomysł bardzo wyeksploatowany przez popkulturę, a na
"pierwszy plan kojarzenia" powinien wysunąć się właśnie
wspomniany wyżej namysł: nad systemem władzy i powierzchownością,
pułapką bycia celebrytą. O tym mówią Taco Hemingway,
Quebonafide, Bedoes czy Szpaku, a młodzież chce słuchać. Ale
motyw stawania się wzorem, niemal bóstwem mimo niechęci do bycia
wynoszonym na piedestał zostanie rozwinięty w "Kosogłosie",
trzeciej powieści z cyklu "Igrzyska śmierci".
Bożena
Itoya
Suzanne
Collins, W pierścieniu ognia, tłumaczyli Małgorzata
Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, Media Rodzina, Poznań 2009.