cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

sobota, 29 września 2018

Gry edukacyjne Xplore Team: Ciało człowieka, Przyroda Polski, Tajemnice Ziemi, Wynalazki, które zmieniły świat

Dawno nie organizowaliśmy sobie w domu quizowych mistrzostw. Zabawa pytaniami zamkniętymi niewątpliwie dobrze wdraża w polskie realia edukacji, stąd też mamy w domu kilka gier tego typu, ale towarzyszyły one synowi w nauce czytania i uczenia się na początku szkoły podstawowej, stąd jako szóstoklasista zna je niemal na pamięć i uważa za zbyt łatwe. Miałam wątpliwości, czy rozgrywka oparta na zadawaniu pytań i wyborze jednej z trzech odpowiedzi może jeszcze zająć dwunastolatka, stanowić dla niego jakieś wyzwanie, wiązać się z satysfakcją. Okazało się jednak, że na odpowiednim poziomie trudności, trwałości i atrakcyjności wykonania quizy sprawdzają się także jako rozrywka (edukacyjna!) dla młodszych nastolatków. Zwłaszcza, gdy młody człowiek popracuje nad szczególnym charakterem rozgrywki, bo zasady wymienione przez wydawcę gier z serii Xplore Team są luźne i stanowią tylko punkt wyjścia do wielkiego turnieju.

Wśród zwierząt zdarzają się oszuści. Pewien gnieżdżący się na ziemi ptak w trakcie ucieczki przed zbliżającym się drapieżnikiem udaje rannego, ciągnąc za sobą skrzydło. Odciąga w ten sposób drapieżnika od gniazda. Ptak ten to:
a) czapla b) sieweczka c) wróbel

Dotychczas nakładem Bright Junior Media, projektanta i wydawcy znanej marki gier i puzzli CzuCzu, ukazały się cztery quizy Xplore Team adresowane do osób od 11 lat wzwyż: "Ciało człowieka", "Przyroda Polski", "Tajemnice Ziemi", "Wynalazki, które zmieniły świat". Wszystkie mają jednakowy format i budowę pudełka, tę samą liczbę elementów (56 kart – 28 par – i kostka) oraz zasady gry. Na rewersie karty zawsze znajdują się 4 pytania z odpowiedziami "a", "b", "c". Jest to test jednokrotnego wyboru (przy czym zdarza się możliwość "wszystkie pozostałe są prawdziwe") z rozwiązaniami zamieszczonymi ("do góry nogami") na tej samej karcie. Szczegółowe instrukcje gry zamykają się w kilku zdaniach, ale nie będę ich tu przytaczać, by nie dublować ulotki, którą znajdziecie w opakowaniu. Ogólnie rzecz polega na losowaniu pytania, które zadaje nam partner, będący również sprawdzającym. Prawidłowa odpowiedź oznacza zdobycie karty, a ten, kto na końcu gry zgromadzi ich najwięcej, zostaje zwycięzcą. W rozgrywce może uczestniczyć od dwóch do czterech graczy, a według projektanta może ona trwać od 20 do 40 minut. Nam zdarzyło się grywać i krócej, i dłużej.

Palce składają się z drobnych kosteczek – paliczków. Ile paliczków ma każdy palec?
a) kciuk 2, reszta po 3 b) kciuk 3, reszta po 2 c) po 4 paliczki

Każdy quiz przygotował kto inny (Katarzyna Śnigórska i Rafał Garlacz, Magdalena Krzysik, Piotr Stefański, Marceli Łasocha) – to dobrze, bo nikt nie jest specjalistą od wszystkiego. Pytania są skonstruowane i skomponowane tak, by nie zniechęcić dziecka swoją trudnością, ale też nie znudzić banałem. Trafialiśmy na kwestie oczywiste i zagadnienia, przy których trzeba było ustalić czas na odpowiedź, bo główkowanie trwało zbyt długo. Kilkakrotnie pomyliłam się i ja, i moja mama, najmniej wpadek zaliczył chyba mój syn, więc gra jest odpowiednio dopasowana do wieku gracza, a od dorosłych wymaga powtórki szkolnego materiału oraz pewnej dawki pokory. Otwarty charakter gry umożliwia jej rozbudowywanie na dowolne sposoby, wydawca podpowiada na przykład wymieszanie kart z różnych quizów Xplore Team i przeprowadzenie rozgrywki kombinowanej (potem łatwo rozdzielić przetasowane karty do odpowiednich pudełek, bo każda gra ma stałą kolorystykę na rewersie, w tle pytań). My poszliśmy o krok dalej, wybierając po 10 losowych kart z czterech zestawów i organizując mistrzostwa "Jedna z dwóch" na wzór teleturnieju "Jeden z dziesięciu", z zasadami zmodyfikowanymi względem zarówno quizu, jak programu telewizyjnego. Prowadzącym był mój syn, a uczestniczkami jego babcia oraz mama, które na tę okazję przybrały inne, typowo teleturniejowe tożsamości ("przyjechałam z...", "z zawodu jestem...", "interesuję się..."). Zabawa była przednia, a najwięcej wiedzy przyswoił dowódca naszej Xplore Team, ponieważ zadając pytania i przytaczając (opornym uczestnikom nawet dwukrotnie) odpowiedzi na nie doskonale się je zapamiętuje.

Bliskim krewnym dinozaurów, który żyje do dziś, jest:
a) pancernik b) kura domowa c) żmija zygzakowata

Wielką zaletą i cechą wyróżniającą quizy Xplore Team spośród innych podobnych gier jest oprawa graficzna. Na awersach ładnych, dużych kart z dość grubego papieru znalazły się bowiem wyjątkowe, oryginalne prace polskich ilustratorek: Justyny Hołubowskiej-Chrząszczak ("Przyroda Polski"), Anny Krztoń ("Tajemnice Ziemi") oraz Doroty Wojciechowskiej-Danek ("Ciało człowieka", "Wynalazki, które zmieniły świat"). Każda karta ma swój tytuł (w jednej grze jest 28, tytułów, na każdy przypada 8 pytań rozłożonych na dwie karty z jednakowymi obrazkami), odpowiadający zagadnieniu, którego dotyczą pytania. Zadaniem artystek było zilustrowanie danego tematu w sposób mniej lub bardziej dosłowny.
W grze "Przyroda Polski" znaleźliśmy obrazki w wielu kolorach, jednak wyraźnie się ze sobą łączące, o rozpoznawalnym, spójnym charakterze, w delikatnych kolorach, jasne i przyjazne nawet wtedy, gdy przedstawiają noc. Karty wykonane przez Justynę Hołubowską-Chrząszczak ma się ochotę oprawić i powiesić na ścianie, by te polskie miniaturki były stale na widoku. Przeważają portrety polskich zwierząt w ich naturalnym środowisku (równie urocze ryjówki potrafią stworzyć tylko sama natura i Tomasz Samojlik!), zwłaszcza wśród przepięknie odmalowanych roślin – karta "Światło" jest moim faworytem. Długo i wielokrotnie przyglądałam się też kartom, które niby są proste, ale dzięki doborowi barw i odcieni, ustawieniu bohaterów ilustracji oraz całej kompozycji sprawiają magiczne wrażenie: "Życie w ciemności", "Owady, jakich nie znacie", "Las", "Góry", "Owady społeczne", "Obrona przed roślinożercami", "Gatunki inwazyjne i zawleczone" czy "Pasożyty". Nigdy bym nie przypuszczała, że w kontekście dwóch ostatnich tematów użyję kiedykolwiek określenia "magiczne", ale tu naprawdę wypadają czarująco.

Jemioła to półpasożyt. Posiada zielone liście i potrafi sama produkować substancje odżywcze i budulcowe. Rośnie jednak zawsze na gałęziach drzew, zapuszczając korzenie w ich drewnie. Od swojego gospodarza pobiera:
a) tylko wodę b) witaminy c) wodę z solami mineralnymi

Anna Krztoń przygotowała dla nas przegląd cudów Ziemi, przeważnie wytworzonych przez naturę, ale czasem też przez jej wytwór – człowieka. Te karty są zróżnicowane jak świat, piękne i groźne, mówią o specyfice człowieka i przyrody w różnych rejonach Ziemi, a mieszczą się w szkolnym przedmiocie geografia, częściowo też w biologii i historii. Moja sympatia rozkłada się niemal równo na wszystkie 28 obrazków, ale najczęściej powracam do wpatrywania się w łączony krajobraz "Od morza do Tatr", (post)apokaliptyczne "Kataklizmy", smoczą "Azję" (z dyskretnym konturem lądu, tak też przy innych kontynentach), oryginalnie rozwiązane "Światowe rekordy", antyczną "Europę", rozmywające się w cieniach, różach i pomarańczach "Pustynie", egzotyczne i umowne "Wyspy", "Mieszkańców Ziemi" z punktu widzenia Spider-Mana oraz przymglone "Jaskinie". Do najciekawszych kart należą też "Atmosfera", "Dinozaury", "Afryka", "Jeziora", "Epoka lodowcowa", "Góry" czy "Ewolucja".... Wiem, wymieniłam niemal wszystkie karty z gry "Tajemnice Ziemi". To dlatego, że ilustracje Anny Krztoń zachwycają techniką, koncepcją, barwami, przypominają kadry z najlepszych komiksów i ulubionych animacji, są po prostu bardzo smakowite, "klimatyczne", efektowne i zapadają w pamięć.

Tak zwane kocie oczy, ułatwiające kierowcom jazdę nocą, zostały uznane za najlepszy projekt XX w. To system:
a) małych odblasków montowanych na jezdniach, odbijających światło reflektorów
b) ekranów wyświetlających drogę w podczerwieni
c) dodatkowych świateł montowanych na skrzyżowaniach na wysokości oczu kierowcy

Dorota Wojciechowska-Danek zilustrowała dwa quizy Xplore Team: "Ciało człowieka" oraz "Wynalazki, które zmieniły świat" i, według nas, są to najtrudniejsze, bo najbardziej szczegółowe gry w serii. Oprawa graficzna doskonale im odpowiada, bo jest mniej oczywista, bardziej wyrafinowana, drobiazgowa i oszczędna kolorystycznie niż ilustracje w "Tajemnicach Ziemi" oraz "Przyrodzie Polski". W zestawieniu z pozostałymi quizami, pytania w "Ciele człowieka" i "Wynalazkach..." nie tyle wymagają od gracza większej wiedzy, co pogłębiają dotychczasową ("Tajemnice Ziemi" i "Przyroda polska" raczej tylko ją porządkują). Podobnie by docenić obrazki Doroty Wojciechowskiej-Danek nie trzeba być koneserem, ale mogą one pomóc w kształtowaniu gustów plastycznych, nabieraniu obycia w sferze grafiki. Ilustratorka operuje niewieloma barwami (w obu grach duże stężenie bieli, poza tym szarości, mgliste niebieskości; łagodne pomarańcze w jednej, a ciemne, niemal czerwone róże w drugiej grze), jej kreska jest daleka od kreskówki (mimo że zęby, krwinki, a nawet kręgosłup miewają tu oczy oraz uśmiechy), przynajmniej takiej w potocznym rozumieniu, słodko-infantylnej. To bardzo dobrze, bo grami Xplore Team nie mają bawić się maluchy, tylko młodzież, która powinna już umieć docenić sztukę komiksu, plakatu i ogólnie ilustracji.
Każdą kartę przygotowaną przez Dorotę Wojciechowską-Danek można opisać minimum kilkoma zdaniami, ale zamknąć je wszystkie w krótkim omówieniu jest dużo trudniej. Ilustracje do "Wynalazków..." są złożone, drobiazgowe, bardzo pomysłowe (często oparte na metaforze), ciekawsze od niejednej książki popularnonaukowej, a w niektórych (moich ulubionych) przypadkach także zabawne, jak "Transport wodny", "Wynalazki dla budownictwa" czy "Roboty" oraz większość "nadmuchanych" portretów wielkich wynalazców. Jeszcze więcej humoru znajdziemy w "Ciele człowieka", gdzie ilustratorka wesołymi ujęciami ludzkiej anatomii zrekompensowała młodzieży trudy nauki treści na odwrocie kart. "Ręka" na przykład przedstawiona została jako ofiara przestępstwa obgryzania paznokci, przy czym głównym podejrzanym jest Mr. Ząbek, "Układ pokarmowy" to labirynt ze startem i metą, a "Noga", choć właściwie zilustrowana rzeczowo, w zgodzie ze zwyczajami atlasów, wyposażona została w dymki wypowiedzi należące do kości oraz w łaskotki. Humor "Ciała człowieka" często bywa absurdalny lub czarny i właśnie taki nastolatki lubią najbardziej. Podobne preferencje mają czytelnicy komiksów, dlatego też nieustannie i cierpliwie czekamy na albumowy debiut Doroty Wojciechowskiej-Danek. A łowcom komiksowych talentów polecamy sięgnąć po gry "Ciało człowieka" oraz "Wynalazki, które zmieniły świat" z linii edukacyjnej Xplore Team wydawnictwa Bright Junior Media.
Pudełka wszystkich omawianych gier mają jednakowe zalety i wady. Każdorazowo zewnętrzne opakowanie jest bardzo ładne i raczej trwałe (poza elementem zapinającym, który po 10 użyciach jest już rozwarstwiony), ale umieszczone w środku wysuwane pudełko, stworzone z cienkiego kartonu, po odpieczętowaniu 3 z 4 naszych gier okazało się naddarte w wewnętrznych rogach. Przypuszczalnie do usterek doszło z powodu przesunięcia pasków stabilizujących przegródki, jednak tych elementów obudowy nie da się poprawić bez pogniecenia całości. Spód i boki wewnętrznego pudełka są zdobione fragmentami ilustracji pochodzących z kart. Podobnie jak w przypadku głównych elementów gier, na ich opakowania można patrzeć godzinami. Ja czasem zapominałam o odpowiadaniu na pytania, ale skoncentrowany na quizie uczeń, przyzwyczajony do szkolnego rygoru, z oprawy graficznej korzysta w sposób podstawowy: uprzyjemnia mu ona naukę, a w trudniejszych momentach podpowiada rozwiązanie.
Bożena Itoya

Ciało człowieka. Gra edukacyjna, tekst pytań: Magdalena Krzysik, projekt: Bright Junior Media, ilustracje: Dorota Wojciechowska-Danek, opracowanie graficzne: Michalina Sikora, seria Xplore Team, Bright Junior Media 2018.
Przyroda Polski. Gra edukacyjna, tekst pytań: Katarzyna Śnigórska, Rafał Garlacz, projekt: Bright Junior Media, ilustracje: Justyna Hołubowska-Chrząszczak, opracowanie graficzne: Michalina Sikora, seria Xplore Team, Bright Junior Media 2018.
Tajemnice Ziemi. Gra edukacyjna, tekst pytań: Piotr Stefański, projekt: Bright Junior Media, ilustracje: Anna Krztoń, opracowanie graficzne: Michalina Sikora, seria Xplore Team, Bright Junior Media 2018.
Wynalazki, które zmieniły świat. Gra edukacyjna, tekst pytań: Marceli Łasocha, projekt: Bright Junior Media, ilustracje: Dorota Wojciechowska-Danek, opracowanie graficzne: Michalina Sikora, seria Xplore Team, Bright Junior Media 2018.

Skąd się wzięły małpy w Internecie?

Każdy uczeń polskiej szkoły podstawowej ma w planie zajęcia komputerowe, ale czy jest to porządny kurs informatyki? W pierwszych latach nauki program posuwa się bardzo powoli, postępów dziecka niemal nie widać, wykonywanie prostych, pojedynczych zadań w niewielkim stopniu (jeśli w ogóle) rozwija umiejętności ucznia, bo niemal każdy już to potrafił. Przede wszystkim jednak ćwiczenia praktyczne nie dotykają istoty informatyki, nauczyciele pomagają założyć konto e-mail, wymagają przygotowania prezentacji na podstawie materiałów pozyskanych z sieci, ale nie wyjaśniają, "Jak to się zaczęło?", "Co to takiego jest Internet?", "Co to jest adres internetowy?", "Jak wyszukiwarka znajduje dla nas informacje?", "Jak pakiety znajdują drogę w Internecie?" czy "Dlaczego Internet lubi zera i jedynki?". Odpowiedzi na te pytania, będące równocześnie tytułami rozdziałów, nasze dzieci znajdą w książce "Skąd się wzięły małpy w Internecie?" Artura Janickiego. W szkole nie poznają ich do piątej klasy szkoły podstawowej włącznie.

Tak naprawdę znak @ był używany już dużo wcześniej, zanim w ogóle pojawił się Internet. Ba, był już nawet, zanim pojawiły się komputery! Nazywany był "a komercyjne", czyli "a handlowe", a wzięło się to stąd, że używano go w handlu do określania cen produktów.

Koncepcja książki jest genialna, a jej realizacja wybitna. Publikacja ma charakter edukacyjny, ale równocześnie bawi formą edytorską, oprawą graficzną i pojedynczymi rozwiązaniami, które ułatwiają przyswajanie wiedzy, zarazem ją kolorując. Książkę otwiera się oraz czyta w poziomie, wbrew przyzwyczajeniom czytelników, czy to najmłodszych, czy najstarszych. Numerację stron wyrażono w formie kojarzącej się z zegarem elektronicznym czy stoperem, na przykład "00:24" zamiast "24". Także rozdziały liczymy inaczej niż zazwyczaj, na przykład: "Rozdział 01101, czyli trzynasty" (druga część zapisu malutkimi literami). Krótkim, umiejętnie rozbitym na akapity notatkom towarzyszą duże, atrakcyjne i bardzo pomysłowe ilustracje Przemka Surmy, których bohaterowie – dziewczynka i jej tata – przemawiają do nas komiksowymi dymkami. Na dole i górze strony, w stopce i główce, zamieszczone zostały ikonki (w liczbie od 1 do 6) odnoszące się do tematu danego rozdziału. W tekście, pomiędzy poszczególnymi akapitami, niekiedy pojawiają się dodatkowe pytania zadawane przez dziewczynkę i ciekawostki w polu z obrazkiem taty. Nie ma mowy o nudzie czy znużeniu, jeśli tylko umiejętnie dawkuje się wiedzę. Z publikacji korzysta się sprawnie i chętnie także dzięki twardej, miłej w dotyku oprawie oraz mocnym, jasnym kartkom. Wszystkie te rozwiązania uprzyjemniają i ułatwiają lekturę, ale książka "Skąd się wzięły małpy w Internecie?" jest ciekawa i zrozumiała przede wszystkim dzięki podstawowym płaszczyznom: tekstowi oraz ilustracji, które wyszły spod pióra i farb utalentowanych twórców. Za ich sprawą kolory, uśmiechy i treści są jasne oraz pozytywne, choć wydawałoby się, że w zakresie popularyzacji informatyki należy się spodziewać publikacji czysto technicznej. W tym wypadku ładne i gładkie podanie nie wyklucza dobrego poziomu merytorycznego, popartego konsultacjami naukowymi profesora Krzysztofa Szczypiorskiego.

Jak pracuje ruter? Jeśli pakiet dotrze do rutera, to ruter przeczyta jego adres na "opakowaniu" (podobnie jak to robi pracownik poczty) i sprawdzi go w specjalnej tabeli, gdzie jest napisane, do której sieci ten pakiet wysłać. Czasami ruter nie ma w swojej tabeli dokładnej informacji, którędy wysyłać pakiety np. te z włoskimi adresami. Ale za to zawsze powinien wiedzieć, dokąd wysłać pakiety, z którymi nie wie, co zrobić – być może już następny ruter będzie lepiej znał drogę na południe Europy. Rutery potrafią również ze sobą "rozmawiać" (oczywiście przy pomocy pakietów" i wymieniać informacje o najlepszych trasach dla różnych adresów. W ten sposób na bieżąco aktualizują swoje tabele trasowania.

Informatyka nie jest łatwa dla dziecka, które nie miało z nią wcześniej do czynienia lub nabywało tylko banalne, codzienne sprawności, oparte na biernym klikaniu. Publikacja Artura Janickiego i Przemka Surmy w sposób najprzystępniejszy z możliwych objaśnia ten wycinek informatyki, który zazębia się z najnowszymi dziejami telekomunikacji. Tym samym wydawnictwo Widnokrąg zapewniło nam kontynuację innej, historycznej już publikacji, która ukazała się jego nakładem: reprintu "Poczty" Franciszki i Stefana Themersonów. Zrozumienie narzędzi, z których cały świat, w tym dzieci, korzysta na co dzień, na pewno doprowadzi do aktywizacji młodych internautów i użytkowników komputerów czy urządzeń mobilnych. Wiedza zgromadzona w tej książce z jednej strony umożliwi czytelnikom dobry, informatyczny start, może pobudzi do rozsądnego współtworzenia Internetu, a z drugiej po prostu poszerzy ich horyzonty. Badanie struktury świata i możliwości jej ulepszania zawsze jest podstawą genialnych wynalazków, a że dla młodzieży dominującym światem bywa ten wirtualny, lepiej zawczasu zadbać, by przyszłe nastolatki potrafiły rozkładać Internet na elementy pierwsze oraz bezpiecznie z niego korzystać. Elektroniczna, pakietowa charakterystyka treści udostępnianych w sieci, jak wypowiedzi, fotografie i filmiki, może dobitnie uświadomić dzieciom, że wrzucanie swoich poglądów czy wizerunku do Internetu to karmienie potwora, który przesyła ten pokarm z jednej wirtualnej komórki do drugiej (i milionowej), przechowuje i kiedyś, w najmniej spodziewanym momencie, może na nas wypluć z jakiegoś ukrytego serwera te dawne fotki czy słowne głupotki. Podobnie rozdziały o adresach mailowych, domenowych i IP uświadomią, że anonimowość w Internecie jest niemożliwa, więc lepiej nikogo w sieci nie przezywać ani nie tworzyć grup naśmiewających się z nielubianych osób. A jeśli nasi podopieczni sami nie podejmą takich wniosków, po lekturze "Skąd się wzięły małpy w Internecie?" łatwo będzie nam naprowadzić rozmowę na temat szeroko rozumianego bezpieczeństwa oraz kultury w sieci.
Bożena Itoya

Artur Janicki, Skąd się wzięły małpy w Internecie?, ilustracje Przemek Surma, konsultacja naukowa prof. nzw. dr hab. inż. Krzysztof Szczypiorski, Wydawnictwo Widnokrąg, Piaseczno 2015.

sobota, 22 września 2018

Fascynujący świat "kieszonkowych" atlasów wydawnictwa Dorling Kindersley


Od jakiegoś czasu czujemy przesyt autorskimi publikacjami dla dzieci popularyzującymi nauki ścisłe i przyrodnicze. Niby nie ma nic złego w nietypowych, często zabawnych ujęciach tematów przerabianych w przedszkolach, szkołach podstawowych czy średnich, takie książki mają przecież urozmaicić naukę. Coraz częściej jednak spotykamy się z powtarzaniem materiału należącego do programu nauczania przedmiotów nazywanych najpierw ogólnie przyrodą, potem szczegółowo: biologią, geografią, fizyką, chemią. Oryginalność kolejnych modnych i szeroko nagradzanych pozycji wydawniczych sprowadza się najczęściej do warstwy graficznej. Problem w tym, że z nowoczesnych, w niektórych przypadkach wręcz eksperymentalnych ilustracji dziecko nie jest w stanie zbyt wiele się nauczyć. A pamiętajmy, że przeznaczone dla młodych czytelników książki przytaczające informacje z jakiejś dyscypliny naukowej w założeniu mają w pierwszej kolejności pełnić rolę pomocy dydaktycznej, funkcja zabawki, pocztówki, plakatu czy ćwiczenia z wyszukiwania powinna być tylko dodatkiem. Takie przekonanie miałam dotychczas, ale moje poglądy chyba odchodzą do lamusa. W tej chwili w Polsce przyjmuje się, że książki popularnonaukowe może pisać każdy: autor beletrystyki, ilustrator, redaktor, pani z telewizji. Czytelność czcionek, przystępność i poziom tekstu oraz efektywność nauczania schodzą na dalszy plan, ma być zaskakująco i designersko, a najlepiej trendotwórczo i z popularnym nazwiskiem.
Wśród dziesiątek wariacji na temat zoologii, astronomii czy anatomii człowieka udało nam się wyłowić kilka perełek, ale dopiero seria atlasów kieszonkowych wydawnictwa Dorling Kindersley spełniła nasze skromne (naprawdę!) oczekiwania. W Polsce publikacją serii "DK Fascynujący świat", w skład której wchodzą "Atlas dinozaurów", "Atlas ludzkiego ciała", "Atlas zwierząt" i "Atlas kosmosu", zajęło się wydawnictwo Solis. Oryginalne tytuły angielskie zawierają słowo "pocket", jednak, w porównaniu z aktualnymi polskimi standardami wydawniczymi w zakresie książek przyrodniczych dla dzieci, są to raczej wysokiej jakości encyklopedie niż kieszonkowe atlasy. Obiektywnie rzecz biorąc, mamy do czynienia z serią bogato ilustrowanych atlasów opatrzonych minimalną dawką tekstu. Wspomniane cztery pozycje zostały ujednolicone pod względem formatu (dużego, aż 25x36 cm), grafiki na okładce, typografii, liternictwa i objętości (48 stron). Wszystkie tomy kuszą trwałością (twarde oprawy), ładnym papierem i ogromem czytelnie podanej wiedzy. Sądząc po szczegółowości i szerokim zakresie tematycznym, seria może być przydatna uczniom na każdym etapie szkoły podstawowej, a w ich przeglądanie, zwłaszcza fotograficznego "Atlasu zwierząt", zaangażują się też przedszkolaki.

"Atlas dinozaurów. 140 niesamowitych stworzeń z czasów prehistorycznych" jest dobrą propozycją dla dzieci, które już wyrosły z pierwszej, wczesnoprzedszkolnej fascynacji dinozaurami, chciałyby uporządkować oraz wzbogacić zdobyte kiedyś wiadomości i które umieją już czytać. Ten typ publikacji trudno bowiem czytać wspólnie z rodzicem, na głos, ponieważ większość informacji rozmieszczona jest według szablonu: nazwa, nazwa z podziałem na sylaby (!), ilustracja, opis liczący od jednego do trzech zdań, wypełnienie tabelki z kategoriami "okres występowania", "długość", "pochodzenie skamielin", "środowisko", "pokarm". Ponadto w książce znajdziemy obszerne, podzielone na segmenty wprowadzenie (o rekonstrukcji dinozaurów, powstawaniu skamielin, czasach przed i po dinozaurach, podziale na okresy, kategoryzacji dinozaurów i ich wymarciu), okazjonalne ciekawostki ("czy wiecie, że..."), większe ilustracje na początku rozdziałów ("Dinozaury", "Sąsiedzi dinozaurów", "Gady morskie", "Gady latające") i przy wybranych gatunkach, osobne notatki o określonych grupach zwierząt, dwie strony dodatków ("Prehistoryczne rekordy", "Największe dinozaury", "Odkrycia dinozaurów"), dwustronicowy słowniczek oraz indeks. Ilustracje nie zostały wykonane w zapierającej dech w piersiach technologii, są raczej przeciętne, ale jako grafiki poglądowe sprawdzają się doskonale.
Z kolei "Atlas ludzkiego ciała. Poznaj i zrozum swoje zdumiewające ciało" spodoba się starszym dzieciom, które już uczą się w szkole o budowie ciała ludzkiego. Młodsi (poniżej 10 lat) mogą czytać i oglądać na wyrywki, jeśli treść książki odpowiada ich zainteresowaniom, na przykład chcieliby zostać lekarzami (są zdjęcia, jakimi operują lekarze, i obrazy z mikroskopów!) albo czują potrzebę zgłębiania, czemu boli ich noga czy jak to się dzieje, że z człowieka wydobywa się głos. Publikacja jest pełna dużych, wyraźnych ilustracji, pokazujących przekroje, układ wewnętrzny, powiększenia komórek i wszystko to, co w podręcznikach wydaje się zbyt małe i nieczytelne. Często pojawiają się również zdjęcia, niekiedy połączone z grafikami, jak w przypadku podrozdziału o mowie. Już kilkakrotnie przejrzeliśmy z synem cały "Atlas ludzkiego ciała", zawsze czytając wybrane fragmenty, i na pewno jeszcze wielokrotnie do niego wrócimy. Autor (Richard Walker) zgromadził w jednym miejscu wszystkie najważniejsze informacje o anatomii człowieka, zadbał też o rzetelność i przystępność tekstu, w tym o ciekawe, obrazowe porównania ("Cała powierzchnia kosmków jelitowych rozłożona na płaskiej powierzchni, pokryłaby kort tenisowy"). Książka została podzielona na 6 krótkich tematów wstępnych, 6 właściwych rozdziałów ("Kształt ciała", "Krew i limfa", "Płuca i oddychanie", "Układ pokarmowy", "Kontrolowanie ciała", "Rozmnażanie i rozwój") oraz 3 dodatki ("Twoje niesamowite ciało", słowniczek, indeks).
"Atlas zwierząt. 200 gatunków zwierząt z całego świata" już na pierwszy rzut oka jest ładną książką i przyciąga dziecko. Charakterystykom niemal wszystkich zwierząt towarzyszą fotografie bardzo dobrej jakości. Rysunkami opatrzono tylko opisy waleni, ale i tego nie jestem pewna, bo jeśli to są ilustracje, to bardzo realistyczne. Podstawowym adresatem atlasu jest uczeń poznający strukturę świata przyrody, jednak równie dobrze, na swój dowolny i ulubiony sposób, mogą z niej korzystać młodsze dzieci. Korzyści z użytkowania tej publikacji przez przedszkolaki są niezliczone i nieocenione, wystarczy wymienić kształtowanie wrażliwości na świat, świadomości ekologicznej, naukę kategoryzacji otoczenia czy opisu kolorów. To wszystko sprawy ogólne, ale oczywiście istnieją też konkretne efekty nawet nie czytania, a tylko oglądania tej książki. Dzięki "Atlasowi zwierząt" maluchy oswoją się na przykład z informacją, że gąbki i koralowce to nie rośliny, a właśnie zwierzęta. Każdemu zwierzęciu towarzyszy graficzne porównanie jego wielkości do wzrostu człowieka (lub jego dłoni – 14 cm, a nawet palca – 4 cm), co wpływa na wyobraźnię dziecka. Gatunki zagrożone opatrzono odpowiednią, stałą i przyciągającą uwagę tabliczką. Zastosowano tradycyjny podział zwierząt (ssaki, ptaki, gady, płazy, ryby, bezkręgowce), przenosząc go na nazwy rozdziałów atlasu. Jak zwykle dostajemy też kilka stron wstępu (również z fotografiami i wyjątkowo interesującym wykresem pokazującym pomniejszanie się zbioru organizmów od królestwa: zwierzęta, przez typ: strunowce, po gromadę: ssaki), dodatek o rekordach, słowniczek i indeks.

"Atlas kosmosu. 170 planet, gwiazd i statków kosmicznych" to pozycja rozszerzająca światopogląd dziecka na cały Wszechświat. Poza wszelkimi walorami edukacyjnymi, sprawdza się jako narzędzie relaksacyjne, co przetestowałam na sobie. Wieczorna lektura, a zwłaszcza oglądanie mgławic czy galaktyk wywołuje piękne sny. Takie książki rozbudzają marzenia o przyszłym zawodzie zdobywcy kosmosu czy ziemskiego naukowca z głową w chmurach. Omawiany atlas zawiera podstawowe informacje o badaniach kosmosu, w możliwie prosty sposób definiuje pojęcia takie jak planetoidy, komety, meteoryty czy galaktyki, wskazuje najważniejsze zagadnienia i sfery zainteresowania astronomii. Już czytając spis treści chce się to wszystko poznać, zobaczyć, przeżyć, w końcu kogo nie zachęciłyby podrozdziały zatytułowane "Co tam jest?", "Wielki wybuch" czy "Z czego zrobiony jest Wszechświat?"? Pod listą rozdziałów zamieszczono legendę oznaczeń stosowanych w całej książce, a dotyczących skali wielkości (obiekt a Ziemia, obiekt a Księżyc, obiekt a człowiek) oraz lokalizacji (mapy Ziemi, mapy nieba). Typologie ciał niebieskich oraz przestrzeń kosmiczną, do której należymy, poznamy dzięki rozdziałom "Układ słoneczny", "Gwiazdy i mgławice" oraz "Galaktyki". Dla młodych ludzi specjalizujących się w technice, zafascynowanych działaniem i typami sprzętów oraz pojazdów służących do penetracji kosmosu, najciekawsze będą rozdziały "Obserwacja kosmosu" ("Jak działa teleskop", "Teleskopy naziemne", "Teleskopy kosmiczne") oraz "Badanie kosmosu" ("Rodzaje statków kosmicznych", "Rakiety", "Statki kosmiczne", "Misje załogowe", "Stacje kosmiczne"). Lubiącym ciekawostki historyczne i ogólne spojrzenie na ewolucję badań kosmicznych spodobają się krótkie notatki włączone do poszczególnych rozdziałów oraz dwustronicowy dodatek "Historia badań kosmicznych".
Atlasy z serii "DK Fascynujący świat" nie tylko dobrze wyglądają na półce dziecka, ale też w magiczny sposób nigdy się na niej nie kurzą. Właściciel sięga po nie często, kiedy potrzebuje coś sprawdzić do szkoły lub w choćby króciutkiej chwili nudy. W tych książkach zawsze znajdzie coś ciekawego, czego jeszcze nie wiedział, nie zauważył poprzednio, zapomniał narysować albo opowiedzieć rodzicom czy dziadkom. Komplet atlasów Dorling Kindersley gwarantuje zabawę i naukę bez końca, bo fotografii i realistycznych ilustracji nie można mieć dość, w przeciwieństwie do artystycznych wariacji graficznych, które mają bardzo ograniczoną użyteczność dydaktyczną –starszym dzieciom szybko się przejadają, przy kolejnych podejściach do książki nie wnoszą nic nowego, a mogą wypaczać pojęcie o prawdziwym wyglądzie zwierząt, ciała człowieka czy ciał niebieskich. Książkom opublikowanym w Polsce przez SOLIS ufam, bo zostały napisane przez fachowców i przez specjalistów sprawdzone (konsultacje obejmowały także wersje polskie tekstu), a Dorling Kindersley jest znanym wydawcą koncentrującym się na leksykonach, poradnikach oraz przewodnikach. Nieprzypadkowe, wyspecjalizowane wydawnictwo znacząco wpływa na mój wybór książki dla syna, bo przekłada się na jakość i wartość publikacji. Z wymienionych powodów bywam zawiedziona produktami książkowymi, jakie teoretycznie mają służyć popularyzacji nauki, ale w rzeczywistości sprowadzają się do popularyzacji sztuk plastycznych, bo też ukazują się nakładem wydawnictw literackich czy publikujących głównie książki obrazkowe (najczęściej i to, i to), prawdopodobnie niezatrudniających na stałe redaktorów naukowych czy konsultantów w danych dyscyplinach nauki. W serii "Fascynujący świat" nie rządzi moda, koncept albo dowcip ilustratora, tylko wiedza, dokładnie tak, jak oczekiwaliśmy sięgając po atlasy przyrodnicze.
Bożena Itoya

DK Fascynujący świat. Atlas dinozaurów. 140 niesamowitych stworzeń z czasów prehistorycznych, praca zbiorowa, konsultacja: Professor Michael J Benton, tytuł oryginału: DK Pocket Eyewitness Dinosaurs, tłumaczenie z języka angielskiego: Michał Koper, Wydawnictwo SOLIS Andrzej Koper, Warszawa 2016.
Richard Walker, DK Fascynujący świat. Atlas ludzkiego ciała. Poznaj i zrozum swoje zdumiewające ciało, tytuł oryginału: DK Pocket Eyewitness Human Body, tłumaczenie z języka angielskiego: Michał Koper, konsultacja merytoryczna: lek. med. Paweł Skoneczny, Wydawnictwo SOLIS Andrzej Koper, Warszawa 2016.
DK Fascynujący świat. Atlas zwierząt. 200 gatunków zwierząt z całego świata, praca zbiorowa, konsultacja: Dr Kim Dennis-Bryan, tytuł oryginału: DK Pocket Eyewitness Animals, tłumaczenie z języka angielskiego: Michał Koper, Wydawnictwo SOLIS Andrzej Koper, Warszawa 2016.
DK Fascynujący świat. Atlas kosmosu. 170 planet, gwiazd i statków kosmicznych, praca zbiorowa, konsultacja: Dr Jacqueline Mitton, tytuł oryginału: DK Pocket Eyewitness Space, tłumaczenie z języka angielskiego: Michał Koper, konsultacja merytoryczna: Karol Wójcicki, Wydawnictwo SOLIS Andrzej Koper, Warszawa 2016.

Kiedy mniej znaczy więcej



"Pewnego dnia Taylor postanowił coś zbudować" - tak zaczyna się krótka opowieść o smutku, złości, rezygnacji i powracającej chęci działania, przedstawiona przez Cori Doerrfeld w książeczce "A królik słuchał". Obserwujemy, jak chłopiec powoli tworzy misterną konstrukcję z klocków, widzimy skupienie na jego twarzy. Niestety, jak to w życiu małego dziecka bywa, w pewnym momencie pojawia się Niszczyciel (przedstawiony jako stado ptaków, ale rodzice bez problemu rozpoznają w nim koleżankę, kolegę, młodsze rodzeństwo... albo największego wroga wielkich budowli z klocków - grawitację) i budowla rozpada się. Zrozpaczony maluch zwija się w kulkę.

Oczywiście każdy rodzic doskonale zna ten scenariusz. Życie maluchów obfituje w większe i mniejsze porażki, skutkujące gwałtownymi wybuchami emocji. I pewnie wszyscy rodzice znają również poczucie bezradności, kiedy stoją nad skulonym dzieckiem i bardzo chcą pomóc, ale wszystkie ich starania są albo ignorowane, albo wywołują atak agresji.

Do bohatera książeczki również podchodzi procesja pocieszycieli - alegorycznych postaci zwierzęcych, odwołujących się do różnych stylów zachowań rodzicielskich. Jest ich cały wachlarz: rozpaczanie, złość, wyręczanie, bagatelizowanie, negowanie czy zachęcanie do odwetu. Wszystkie są jednakowe pod tym względem, że usiłują zaangażować chłopca w proces rozwiązywania problemu siłą w momencie, w którym nie jest on na to gotowy. Kiedy im się to nie udaje, odchodzą, pozostawiając go sam na sam ze swoimi emocjami.

Tylko mały, cichy królik potrafi dokonać tego, co nie udało się wszystkim ciociom dobra rada: po prostu być. W towarzystwie milczącego zwierzaka dziecko przechodzi przez wszystkie stadia emocji, które siłą próbowały wywołać u niego inne zwierzęta, stopniowo odzyskując dobry humor i chęć działania.

Alegoria ma to do siebie, że może być odbierana na różnych płaszczyznach przez poszczególne grupy wiekowe. I tak, jak dorośli i dzieci w różny sposób odczytują klasyczne bajki, tak i w tej historii każdy zwróci uwagę na coś innego. Większość z nas z dużym prawdopodobieństwem odnajdzie siebie w którymś z zaaferowanych (i przecież życzących dziecku jak najlepiej) zwierząt. Kiedy widzimy dziecko w rozpaczy, nam także pęka serce, więc robimy, co w naszej mocy, żeby mu pomóc. Odrzucani i ignorowani, musimy nieraz - podobnie jak zwierzęta z książki - mierzyć się z własną złością na niewspółpracujące dziecko. Czy następnym razem, kiedy wzburzony maluch schowa się pod stołem, będziemy kangurzycą, słoniem, wężem? A może uda nam się choć raz zostać królikiem, który daje dziecku dokładnie to, czego w momencie emocjonalnego rozedrgania najbardziej potrzebuje: obecność i milczące ciepło. Trudno uwierzyć, że za pomocą kilku prostych zdań i rysunków można przekazać tak wiele w temacie podejścia do dziecka borykającego się z trudnościami.

Dzieci natomiast odnajdują własny klucz do lektury. Mały bohater od pierwszej strony wzbudza sympatię (to w dużej mierze zasługa przeuroczych, komiksowych ilustracji, znakomicie odzwierciedlających emocje), a rozgrywający się na pierwszych kartkach książki dramat natychmiast przykuwa ich uwagę - przeżywają zniszczenie budowli z klocków, a potem w napięciu czekają na finał opowieści. Moja córka wczuła się w sytuację Taylora do tego stopnia, że widząc plany zbudowania przez chłopca kolejnej budowli z klocków (przedstawionej na ilustracji jako półprzezroczyste, jasne kontury), zdecydowała, że chce koniecznie je pokolorować, żeby stały się rzeczywistością.

"A królik słuchał" dołącza do serii książek wydawnictwa Mamania, które poprzez historyjki dla dzieci przekazują solidną wiedzę na temat psychologii i emocji. Jeśli podobała Wam się "Kropka", koniecznie sięgnijcie też po "A królik słuchał". Jest to bez wątpienia jedna z ładniejszych i ciekawszych pozycji, które w ostatnim czasie zdarzyło mi się czytać. Prosta, czytelna i estetyczna, z rodzaju tych, które po jednej lekturze zapadają w pamięć. Z pewnością będziemy do niej jeszcze wracać.
Joanna Pietrulewicz

"A królik słuchał", Cori Doerrfeld, Mamania 2018

Świat wokół nas: Ptaki, Drzewa, Grzyby. Gry edukacyjne


"Świat wokół nas" jest serią gier edukacyjnych typu memory opracowaną przez firmę Jacobsony pięć lat temu i nadal wzbogacaną o nowe pozycje. My sięgnęliśmy po trzy tytuły: "Ptaki", "Drzewa" oraz "Grzyby". Jeszcze nigdy nie bawiliśmy się tak dobrze przy "memo", choć mamy za sobą całe lata – przedszkole i ponad połowę szkoły podstawowej – doświadczeń. Rywalizacja wciągnęła nas na cały weekend, choć wydawało się, że w tej dziedzinie jesteśmy już emerytami. Okazuje się jednak, że gry "Świat wokół nas" znakomicie sprawdzają się w rodzinnych rozgrywkach, nawet jeśli w pobliżu nie ma żadnego malucha, tylko nastolatek i dorosły.
Nasze pierwsze wrażenie dotyczące gier "Świat wokół nas" było bardzo pozytywne. Tytuły adresowane do dzieci i rodzin, czy to książki, czy zabawki, rzadko bywają białe. Zazwyczaj jesteśmy bombardowani kolorami, a wydawnictwo Jacobsony wpadło na genialny pomysł: kwadratowe, białe pudełko z jedną fotografią i czytelną, prostą nazwą, a w środku kwadratowe, białe karty memo (kartoniki) z pojedynczymi fotografiami i czytelnymi, prostymi nazwami. To jest po prostu design nad designami! Wygląd i technika wykonania gier spełniają wszelkie nasze oczekiwania oraz zachcianki. Wyraźne liternictwo i minimalizm treści zapewniają czytelność, a także efektywność nauki, bo przecież mamy do czynienia z grami edukacyjnymi i ich użyteczność w procesie nauczania jest zagadnieniem podstawowym. Fotografie są wysokiej jakości, zajmują większą część kart (o wymiarach 5x5 cm). Wydawnictwo zadbało o trwałe pudełka, nie nazbyt duże (16x16 cm), co ważne, bo gigantyzm jest częstą przypadłością w świecie planszówek i innych gier. Po zdjęciu folii okazuje się, że opakowanie zostało wykonane z bardzo miłego w dotyku kartonu, nie tego "aksamitnego", z jakiego produkowane są okładki książek, ale solidniejszego, niezbierającego naszych odcisków palców.

Kiedy rozpakowałam grę "Ptaki. Świat wokół nas", podałam ją synowi pytając, czy nie uważa, że jest miła w dotyku i śliczna. Potwierdził, ale dodał, że nie tak bardzo jak "ciepłe, ruchliwe woreczki" w Ogrodzie Botanicznym, gdzie kilka lat temu wzięliśmy udział w akcji liczenia ptaków. Syn miał wówczas okazję trzymać w dłoni i wypuścić na wolność sikorę modrą (modraszkę), chwilę wcześniej odłowioną, opisaną i przez moment przed oswobodzeniem przechowywaną w takim właśnie bawełnianym woreczku. To jedno z głęboko zakorzenionych w moim dziecku doświadczeń, które zadecydowały o jego ornitologicznej pasji i miłości do skrzydlatej braci. Wiadomo, doznania empiryczne zawsze najmocniej utrwalą podobne fascynacje, ale gdyby nie zaplecze merytoryczne, dziecko widziałoby wokół siebie tylko "kochane ptaszki", a nie konkretne gatunki, rasy (gołębi), ptaki zimujące i wędrowne, samce oraz samice, podloty i osobniki dojrzałe. Gra memory "Ptaki" sprawdzi się jako wstęp do nauki rozpoznawania popularnych gatunków ptaków polskich, może być też impulsem rozbudzającym zainteresowanie przyrodą podwórka i lasu albo sposobem na utrwalenie wiedzy zdobywanej w szkole czy nawet przedszkolu. My znaliśmy wszystkich 20 modeli zerkających na nas z ptasiego memo, może z jednym wyjątkiem (syn kojarzył gatunek, ale nie był pewny nazwy w zestawieniu z wyglądem), a mimo to bawiliśmy się znakomicie i właśnie do tego tytułu Jacobsonów wracamy najczęściej. Seria "Świat wokół nas", mimo profilu edukacyjnego, sprawdza się zatem także jako zabawa dla osób całkiem dobrze wyedukowanych w danej materii.

Nasze przyrodnicze obycie zostało wywrócone do góry nogami w grze "Grzyby. Świat wokół nas". Tu, dokładnie odwrotnie niż w przypadku "Ptaków", znaliśmy jeden, a nie kojarzyliśmy dziewiętnastu gatunków. Cóż, od razu widać, że grzybów się w naszej rodzinie nie zbiera i nie jada, może poza pieczarkami, których w tej grze memo akurat nie ma (jest pieczarka bulwiasta, ale wygląda inaczej niż te sklepowe...). Bohaterowie zostali ładnie sfotografowani i opatrzeni podpisami, przy czym nazwy grzybów trujących wyróżniono kolorem czerwonym (czcionka przy grzybach jadalnych jest czarna). Funkcja edukacyjna tej gry jest zatem wzmocniona: uczymy się nie tylko wyglądu i nazw grzybów, ale także ich rozróżniania. Ta wiedza może ocalić życie, o czym młodsi gracze niekoniecznie wcześniej wiedzieli. W pudełku poza 40 kartami memory znajdziemy zdjęcie muchomora zielonawego (zwanego sromotnikowym) w formacie pocztówkowym z przesłaniem od Polskiego Towarzystwa Mykologicznego: "Nie jesteś pewien – nie jedz!" oraz dokładnym opisem wyglądu grzyba, jego środowiska występowania oraz trującego działania. Inne tytuły z serii "Świat wokół nas" zawierają tylko powiększoną, pocztówkową wersję jednej z kart, bez charakterystyki. Zasady i zalety gry (z punktu widzenia dydaktyki) zostały każdorazowo wyłożone na bokach i odwrocie pudełka, dlatego wewnątrz nie znajdziemy instrukcji.
Jako ignoranci w dziedzinie grzyboznawstwa najwięcej nauczyliśmy się z memo z maślakami, muchomorami, koźlarzami i innymi bywalcami podszycia polskich lasów, ale to gra "Drzewa. Świat wokół nas" okazała się dla nas najtrudniejsza. 

Mimo że spacerując po parku czy innej gęstwinie potrafilibyśmy nazwać większość pokazanych przez Jacobsony liści, znalezienie i zapamiętanie par kart nie było proste. Sfotografowane gałązki są po prostu bardzo do siebie podobne, wzrok i pamięć płatają więc figle. Po odkryciu fotografii naszej swojskiej lipy szerokolistnej, a następnie brzozy brodawkowatej, i ponownym ich zakryciu, po prostu zgłupieliśmy – która leżała gdzie? Podobny kryzys nastąpił przy sośnie pospolitej i modrzewiu europejskim. To wyższy poziom memory, bo zapamiętywać trzeba nie tylko położenie kart z konkretnym obrazkiem, ale też umiejscowienie określonych napisów (nazw gatunkowych drzew). Do tego dochodzi zabawa w obserwację szczegółów, bo wszystkie liście są zielone, ale niektórym towarzyszą owoce (czasem też zielone). "Drzewa" polecam więc graczom w wieku powyżej siedmiu, może nawet ośmiu lat, młodsi, niepotrafiący biegle czytać, mogą sobie nie poradzić z zadaniem i oddać rozgrywkę walkowerem. Ale my uwielbiamy wyzwania, dodatkowo komponowanie zielnika w bodajże czwartej klasie szkoły podstawowej syna sprawiało nam dużą frajdę, więc chętnie organizujemy mistrzostwa w rozpoznawaniu i odnajdywaniu gałązek polskich drzew, czasem wygrywając, kiedy indziej przegrywając (to głównie ja), z rzadka remisując.
Szczerze mówiąc, takie ćwiczenia pamięci i koncentracji najbardziej przydadzą się otępiałym umysłom dorosłych, zazwyczaj zapętlonych w obowiązkach zawodowych i domowych, którzy czas wolny poświęcają najczęściej czynnościom pasywnym, jak oglądanie seriali lub granie na PSP, a ewentualny aktywny tryb życia rozumieją jako rekreacyjne uprawianie sportu. Dbanie o aktywność mózgu nie jest w modzie. Spróbujcie zmierzyć się w grze memo ze swoimi dorastającymi dziećmi, a zobaczycie, że uczący się na co dzień nastolatek ma większe szanse od nas, choćby nawet nie miał wprawy w tego typu zabawach. Nam pozostaje nabywanie tej wprawy, także po to, by partnerować dzieciom w ich rozwoju i zabawie, być "czynnie obecnym", nawet gdy są już duże, mogłyby pójść do swojego pokoju i zająć się komputerem czy innym monitorem. Czynnik integrujący rodzinę jest obok efektywności dydaktycznej i estetyki trzecią największą zaletą gier "Świat wokół nas".
Od strony praktycznej rozgrywka w każdą z opisywanych gier przebiega sprawnie i ciekawie. Kart jest dostatecznie dużo, by nie było nam zbyt łatwo, a że są odpowiedniej, poręcznej wielkości i grubości, nie mieliśmy problemu z ich odwracaniem. Rozkładając elementy (rewersem do góry) trzeba pamiętać o tym, by wszystkie były zwrócone napisami w kierunku graczy, a nie bokiem czy "do góry nogami", bo jeśli będziemy obracać karty w trakcie gry, zapomnimy, co gdzie leżało. Rywalizacja nieprędko (jeśli w ogóle) się nudzi, oczywiście o ile jesteście fanami tego typu układanek pamięciowych. My po kilku rozgrywkach w "Ptaki", "Grzyby" i "Drzewa" postanowiliśmy połączyć żetony z trzech gier. Wybraliśmy więc po 6 par kart z "Drzew" i "Grzybów" oraz 8 par z naszych ulubionych "Ptaków", tak, by liczba wyszukiwanych obrazków zgadzała się z tą z podstawowego wariantu każdej z gier (40 kart, 20 par). Taka wersja zabawy również była bardzo ciekawa, a walka zażarta. Łączenie kart z różnych zestawów Jacobsonów daje ciągle nowe, niezliczone możliwości rozgrywki, bo w skład serii "Świat wokół nas" wchodzi jeszcze 5 gier ("Ssaki", "Ryby", "Owady", "Kwiaty polne", "Tworzę"), a w zapowiedziach jest kolejna ("Ptaki . Część 2"). Nie możemy się doczekać dalszych kombinacji pamięciowych!
Bożena Itoya

Ptaki. Świat wokół nas, gra edukacyjna, wydawca: Jacobsony, 2013.
Drzewa. Świat wokół nas, gra edukacyjna, wydawca: Jacobsony, 2015.
Grzyby. Świat wokół nas, gra edukacyjna, wydawca: Jacobsony, 2015.

Kapitan Majtas. Wielka bitwa z Zasmarkanym Cyborgiem



Kapitan Majtas uzależnia i wywołuje gwałtowne emocje: albo jest obiektem uwielbienia, albo przyczyną odrazy. Muszę jednak przyznać, że nie słyszałam jeszcze o osobie, którą by te książeczki odstręczały. Sama nie przepadam za publikacjami i filmami z żartami o różnych wydzielinach, ale "Wielka bitwa z Zasmarkanym Cyborgiem" spowodowała, że uśmiechałam się niemal od początku do końca lektury, z wyjątkiem może dwóch stron, kiedy mocno się krzywiłam. Do tytułowej potyczki dochodzi na półmetku serii "Kapitan Majtas", w szóstej i siódmej z dwunastu "wielkich powieści". Omawiane części noszą bardzo poważne podtytuły: "Część 1: Noc obrzydliwych glutów z nosa" oraz "Część 2: Rozróba głupkowatych roboglutów". Cóż, po te książki na pewno nie sięgną przypadkowi czytelnicy, tytuły nie są mylące i zapowiadają wprost, co zastaniemy w środku. W razie wątpliwości są jeszcze błyskotliwe streszczenia zamieszczone w gwiazdkach na okładkach: "Straszne zmagania!", "Szkoła chlapania!", "Dużo kichania!", "Cieknąca akcja!", "Lepkie upiory!", "Zaraźliwy śmiech!".

Zazwyczaj sekretarkom w szkole nie przysługuje prawo wieszania uczniów na wieszaku za gumę od majtek, lecz panna Anthrope miała za sobą wyjątkowo ciężki dzień. Jak pamiętacie z poprzedniej części, najpierw została obryzgana smarkami, potem niósł ją przez całe miasto oszalały cyberpotwór, a na koniec (co było najgorsze) musiała się opiekować uczniami podczas szkolnej wycieczki. Teraz nadszedł czas zemsty.

Książki z serii "Kapitan Majtas" opowiadają o szalonych przygodach dwóch chłopców, szkolnych dowcipnisiów, którzy między innymi piszą, rysują i dystrybuują własne komiksy o zmyślonym bohaterze, Kapitanie Majtasie, a także hipnotyzują swojego wrednego dyrektora, pana Kruppa, i wmawiają mu, że to on jest łysym bohaterem w gatkach i pelerynie. Tym razem George i Harold zasłyną dwoma wynalazkami: toaletowymi chlapaczami oraz chomikiem strzelającym pestkami (i różnymi innymi rzeczami). Na pierwszy plan wysuwa się postać genialnego, acz niedocenianego wobec konkurencji chlapaczy kujona, Melvina. Wściekły okularnik kombinuje na różne sposoby, jak przebić pomysły George'a i Harolda i zostać docenionym przez świat. Postanawia stać się robotem, a z czasem także największym superbohaterem świata. Aby osiągnąć to ostatnie, musi pognębić i "wykolegować z interesu" Kapitana Majtasa, odbierając mu jego moce.
Wspomniane wątki to tylko część akcji "Wielkiej bitwy z Zasmarkanym Cyborgiem", wartkiej niczym wodospad, jak to zazwyczaj u Dava Pilkey'a bywa. Będą też podróże w czasie, lot pterodaktylem, kradzieże tożsamości i wymiana mózgów, wystrzał w kosmos, no i przede wszystkim inwazja, prawdziwy potop kataru. Wraz z bohaterami odwiedzimy tajemnicze miejsca, jak opustoszała, pokryta pajęczynami biblioteka szkolna, w której (przy zgaszonym świetle) przebywa zapomniana bibliotekarka. Niektórzy dorośli poczują się oburzeni spojrzeniem autora na wycieczki szkolne oraz grono pedagogiczne. Wyobrażam sobie, że rodziców czy nauczycieli może zalać fala goryczy, a władzę nad nimi przejąć imperatyw spalenia na stosie wszystkich "Majtasów". Ale to są książki dla dzieci i im się podoba, myślę, ze w razie czego chroniłyby Kapitana na wszelkie możliwe i zupełnie nieprawdopodobne sposoby. Mój syn póki co nie organizuje w swojej szkole keczupowych pułapek ani nie walczy z cyborgami waląc w nie billboardami, więc chyba nie wyniósł z tej lektury złych zachowań, za to ubawił się setnie. "Kapitan Majtas" to klasyka "komiksowanych" książek, warto spróbować, czy także do was przemówi okrąglutki zbawca ludzkości, już od ponad dwudziestu lat wołający "Tra-la-laaa!".
Bożena Itoya

Dav Pilkey, Kapitan Majtas. Szósta wielka powieść. Wielka bitwa z Zasmarkanym Cyborgiem. Część 1: Noc obrzydliwych glutów z nosa, tłumaczenie Piotr Jankowski, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2017.
Dav Pilkey, Kapitan Majtas. Siódma wielka powieść. Wielka bitwa z Zasmarkanym Cyborgiem. Część 2: Rozróba głupkowatych roboglutów, tłumaczenie Piotr Jankowski, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2017.

Sto porad dla nieśmiałych


Książka "Sto porad dla nieśmiałych" Evy Susso naprawdę podobała się mojemu synowi. Kiedy dwunastolatek uznaje książkę za punkt odniesienia, wszystkie późniejsze lektury porównując do tej właśnie, to znaczy, że autorzy osiągnęli duży sukces. Pochwały należą się nie tylko szwedzkiej pisarce, ale także francuskiemu ilustratorowi, Benjaminowi Chaudowi. Na naszej półce stały już cztery książki z jego rysunkami, w tym dwie autorskie, ale po raz pierwszy zobaczyliśmy, jak pan od "Żegnaj, Skarpetko!" i "Spóźniłem się do szkoły, bo..." radzi sobie z czarno-białym (poza okładką "Stu porad") obrazem.
Wydawnictwo Zakamarki zapowiedziało, że przygody Rolfa znajdą kontynuację w drugim i trzecim tomie, które są w przygotowaniu, i to jest pierwsza wielka zaleta "Stu porad", ponieważ po ich lekturze chce się więcej. Książka jest napisana i narysowana profesjonalnie, ze swadą oraz ogromnym talentem. Nie znaleźliśmy w niej wielkich tragedii, morderstw czy najazdu kosmitów, wątki detektywistyczny i superbohaterski są raczej symboliczno-humorystyczne, a jednak nie sposób oderwać się od czytania. Niewielki rozmiar i ciężar oraz trwałość oprawy, papieru i szycia pozwalają nosić (lub wozić) książkę ze sobą gdzie tylko zechcemy, do szkoły, autobusu, w damskiej torebce,młodzieżowej torbie czy samochodowym schowku. Nasz egzemplarz przeszedł wiele i zupełnie tego po nim nie widać.
Spore przejścia ma za sobą również Rolf, bohater "Stu porad dla nieśmiałych", lat około dziesięciu, czytelnik książki o tytule takim samym, jak ta o nim samym. My trzymamy w rękach beletrystykę, a Rolf – poradnik, bo też rzeczywiście brakuje mu pewności siebie i odwagi w kontaktach z ludźmi. Siostra wchodzi mu na głowę i ośmiesza w trakcie uroczystego obiadu w rodzinnej posiadłości (scena jak z powieści Jane Austen!), w szkole nie jest popularny, ba, raczej gnębiony przez klasową gwiazdę, a poza szkolnymi murami Rolf kocha się w pięknej Ofelii, z którą boi się porozmawiać, nawet, gdy to ona go zagaduje. W wyobraźni przeżywa wspaniałe przygody jako superbohater Errolf, ale w rzeczywistości czuje się słabym szaraczkiem. Szybko jednak okazuje się, że wcale nim nie jest, bo już na początku książki wykazuje się refleksem i odwagą, ratując z opresji babcię, zupełnie jak w swoich fantazjach. Potem co prawda nastąpi niejedna klapa, ale superbohaterskość kiełkuje, wspomagana przez pożyczony od babci niesamowity kapelusz do pokera. Widzieliście kiedyś mściciela i zbawcę uciśnionych w okrągłym, damskim kapeluszu ze sztucznymi kwiatuszkami? Tu zobaczycie.
Największą mocą Rolfa jest pomysłowość, a zaraz po niej następuje wytrwałość. Za supermoc uznaję też posiadanie Dédé, leciwego psa rasy chyba jamnik, a zwłaszcza opiekę nad nim, tę wielką, choć cichą, psio-dziecięcą miłość. To spacerując z Dédé Rolf przeżywa wszystkie przełomy w znajomości z Ofelią, psiak uczestniczy też w tajemniczym planie pokonania klasowego bufona, Huberta. Pies-staruszek i chłopiec-bohater zyskują też dodatkową energię dzięki kresce Benjamina Chauda. Gdyby narysował ich kto inny, nie byliby w pełni sobą. Uwielbiam, gdy czytając książkę odczuwa się tak znakomitą komitywę bohatera, pisarza i ilustratora. Oni naprawdę dobrze się rozumieją, a my z radością dołączyliśmy do tej przyjacielskiej kompanii. Sięgnijcie po "Sto porad dla nieśmiałych", jeśli szukacie ciekawych literackich kolegów czy po prostu chwili relaksu.
Bożena Itoya

Eva Susso, Sto porad dla nieśmiałych, ilustrował Benjamin Chaud, przełożyła ze szwedzkiego Marta Wallin, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2018.

niedziela, 16 września 2018

Moje dwa kółka


Przejście od etapu jazdy na rowerze z bocznymi, małymi kółkami do zwyczajnego, dwukołowego pędu bywa wydarzeniem symbolicznym. Dla młodego człowieka może okazać się ważniejsze niż wspięcie się na dwie nogi po długotrwałym raczkowaniu, bo nauki chodzenia jako niemowlęta (czy nieco starsze maluchy) nie jesteśmy świadomi, a kilkulatek odczuwa już satysfakcję z samodzielności i samodoskonalenia. Poza tym raczkujący pędziwiatr stając na własnych nogach zwalnia, kroczy powolutku, a mały cyklista odpinając boczne kółka znacznie przyspiesza, w swoim odczuciu jest zdolny prześcignąć wiatr. Sébastien Pelon uważa chyba podobnie jak ja, bo zagadnieniu nauki pedałowania na dwóch kółkach poświęcił uroczą książkę obrazkową "Moje dwa kółka". W Polsce pozycję tę opublikowało wydawnictwo Tadam, w przekładzie Ewy Balcer.
Jest to lektura nieco refleksyjna, ale też pełna beztroskiej zabawy, można więc powiedzieć, że mieszana gatunkowo. Pod względem formalnym wpisuje się w formę picturebook i przyjaźni się z komiksem. Wrażenia estetyczne wywoływane przez tę książkę porównałabym z piciem oranżady. Wszystko (poza kanciastymi, długimi pejzażami miejskimi) jest tu zaokrąglone, lekkie, unoszące się i ulotne zupełnie jak bąbelki, a wśród spokojnej palety barw wzrok przykuwa zwłaszcza soczystość, niemal odblaskowość pomarańczy. Taka kolorystyka bardzo przypadła nam do gustu, ale zastanowił mnie dysonans między tekstem a obrazem, które w książce tego typu powinny być idealnie zgrane. Otóż w polskiej edycji czapka opisana jako "różowa" na ilustracji jest jaskrawopomarańczowa, podobnie jak niektóre drobne elementy na innych rysunkach (kwiaty, motyle, parasol, znaki drogowe, opatrunek). Tego ciekawego, mocnego akcentu nie znalazłam w ilustracjach udostępnionych na stronie internetowej autora. Wydaje mi się, że kolor podany przez tłumaczkę odpowiada francuskiemu tekstowi i towarzyszącej mu ilustracji, natomiast my zobaczyliśmy jeden kolor, a przeczytaliśmy o innym. Ale może to zadziałały tylko filtry zmieniające odcienie fotografii i innych obrazów internetowych, a zmiana dotyczy wyłącznie przekładu? Swoją drogą, tajemnicza bohaterka, zjawa-towarzyszka, instruktorka jakby usnuta z mgły, nie wygląda na "futrzaną kuleczkę", do tego określenia bardziej pasuje pompon na jej czapce. Przewodniczka bohatera, jego niewidzialna przyjaciółka, przypomina raczej (do złudzenia!) balonowego Baymaxa z filmu "Wielka Szóstka".
Na początku książki widzimy jeden z wielu ponurych miejskich poranków, z którym nie wiadomo co zrobić. Gdzieś za drzwiami, to pokoju, to znów całej kamienicy, jest mama, jej wypowiedzi (w komiksowych chmurkach) otwierają i zamykają właściwą historię, która należy jednak wyłącznie do dziecięcego bohatera. On sam organizuje sobie czas i radzi z trudnościami, uczy się i dorasta wiedząc, że mama gdzieś tam jest, czeka, wspiera, ale nie pcha jego rowerka ani nie każe jechać wolniej, żeby mieć go na oku. I to mimo czułostkowych rodzinnych zwrotów "mój króliczku" i "mamusiu" – jak widać używają ich nie tylko rozpieszczeni maminsynkowie i nadopiekuńczy rodzice.
Chłopiec sam wyrusza na wyprawę swoim czterokołowym rowerkiem, poza miasto, śladem dostrzeżonego na ulicy śmiesznego stwora pedałującego na tylko trochę większym rowerze. Kompania jest wesoła i zaskakująca, a chwilami nawet irytująca, bo "kuleczka" potrafi jeździć bardzo szybko i to z elementami akrobatycznymi. Chłopiec złości się i żąda odczepienia bocznych kółek od swojego pojazdu, bo też tak chce. Kółka znikają w paszczy uczynnej postaci w czapeczce, a potem pozostaje "tylko" pomknąć samodzielnie na "prawdziwym" rowerze. Oczywiście nie jest łatwo, dochodzi do małego "auć", wybuchu płaczu, przytulania, wesołego opatrywania skaleczenia i można próbować dalej. Wydarzenia te opisywane są w licznych kadrach (bez wyraźnych linii), na które zostały podzielone strony przedstawiające kluczową część przygody. W końcu udaje się pojechać prosto, i to nawet w deszczu, a po długiej, wyczerpującej przygodzie (z obowiązkową drzemką) nadchodzi czas na powrót do domu i zdawkową, typowo dziecięcą odpowiedź na pytanie "co robiłeś?". Nieistotne, jak odpowiadają wasze dzieci, gdy wracają ze szkoły czy podwórka, ważne, by dać im okazję do przeżycia własnych "Dwóch kółek" i tysięcy innych przygód. Książka Sébastiena Pelona może je zachęcić do zdobywania świata w pojedynkę, jedynie z dyskretną, niejako zdalną asystą rodziców.
Bożena Itoya

Sebastien Pelon, Moje dwa kółka, tłumaczenie: Ewa Balcer, Wydawnictwo TADAM, Warszawa 2018.

piątek, 14 września 2018

Binio Bill. Rio Klawo


Drugi tom zbiorczy "Binia Billa", podobnie jak pierwszy ("Binio Bill kręci western i... w kosmos!"), pozornie jest pozycją dla dorosłych wielbicieli Jerzego Wróblewskiego, czytujących jego komiksy już w wieku chłopięcym. My nie pretendujemy do miana kolekcjonerów i żadne z nas nie jest chłopcem z lat 80. – mój syn ma 12 lat, a ja... Cóż, płeć się nie zgadza, nie czytywałam też "Świata Młodych", a właśnie w tej gazecie ukazywały się przygody polskiego szeryfa na Dzikim Zachodzie. Mimo że odbiegamy od wyobrażenia o typowym odbiorcy reedycji komiksów Jerzego Wróblewskiego, to bardzo się nam ona podoba. W albumie "Binio Bill. Rio Klawo" znalazły się trzy odcinki serii: "Rio Klawo", "Na szlaku bezprawia" oraz "Binio Bill kontra trojaczki Benneta". Wszystkie poddano renowacji i nadano im żywsze kolory, aż w ogóle nie czuć po nich starości. Tak, tak, dla naszych dzieci filmy i komiksy sprzed 30-40, ba, nawet sprzed 20 lat to nie "klasyka", tylko starocie. Ale nie tym razem.
Zbigniew Bilecki, czyli Binio Bill, to jegomość w dżinsach, kowbojkach, czerwonej koszuli, żółtej kamizelce i pasującym do niej kapeluszu z rondem, posiadacz wielkiej brązowej grzywy, której może mu pozazdrościć nawet ulubiony rumak Cyklon. Choć właściwie posiada równie okazałą, i to śnieżnobiałą. Ten kowbojsko-koński duet ma zadbać o porządek w miasteczku Rio Klawo, jednak część mieszkańców woli bandycki chaos. Binia czekają pojedynki w saloonie, zasadzki na pustyni i przyskrzynianie czarnych charakterów z rewolwerami. Tyle w pierwszym, tytułowym komiksie. Rio Klawo jest także miejscem akcji drugiego odcinka: "Na szlaku bezprawia". Właściwie akcja jest ruchoma, bo Binia wzywa Dakota, w której grasuje niejaka Jane Klamota. Dzielny szeryf wyrusza w podróż, a na drodze stają mu między innymi Indianie i ścierający się z nimi oddział kawalerii. Po czyjej stronie znajdzie się Binio? I jak to możliwe, że stróż prawa zostanie gangsterem napadającym na banki? Ruchliwa akcja okazuje się na tyle wartka, że nastolatek "łyka" drugą część "Binia Billa" błyskawicznie. Samotny jeździec odjeżdża to w stronę zachodzącego słońca, to gdzieś indziej, w komiksie "Binio Bill kontra trojaczki Benneta" przyjeżdża do "spokojnego Rio Klawo" księżycową nocą, wcale nie tak cichą i spokojną. Poranek okazuje się jeszcze bardziej niepokojący, wszak "Mnóstwo ludzi przewija się codziennie przez Rio Klawo. Ceny żywności skaczą do góry, w miarę jak nowi osadnicy postanawiają tutaj pozostać...", a na dodatek w miasteczku grasuje tytułowe trio, w różowych kapeluszach i z białymi czuprynami przypominające sklonowanego Świętego Mikołaja. Pod wodzą leciwego acz energicznego tatusia rzezimieszki rabują i oszukują, ale Binio Bill gwarantuje happy end, nawet jeśli będzie musiał walczyć w pędzącym pociągu. Wiadomo, nie ma Dzikiego Zachodu bez kolei żelaznej, pościgu na dachach wagonów, przepychanek w parowozie i groźnego mostu. Zupełnie nie rozumiem, czemu miałby to być komiks tylko dla dorosłych Piotrusiów Panów, ja też odbyłam z nim bajkową podróż do przeszłości, a było tym weselej, że w scenerii warszawskiego metra. W swoim wagonie z nikim nie walczyłam, no może z niskim poziomem czytelnictwa, także komiksów i również wśród kobiet – drogie panie, bądźmy równie aktywnymi czytelniczkami, co nasze wspaniałe polskie "komiksiarki" scenarzystkami, rysowniczkami i specami od kolorów! Pojęcie typowo męskiego komiksu to staroć, anachronizm zakorzeniony w latach 80. XX wieku i jeszcze dawniejszych czasach. Krótkie gatki, Binio Bill i całe komiksowo są dla wszystkich.
Bożena Itoya

Jerzy Wróblewski, Binio Bill. Rio Klawo, renowacja i kolory: Arkadiusz Salamoński, Jarosław Składanek, Kultura Gniewu / Krótkie Gatki, Warszawa 2018.

czwartek, 13 września 2018

Detektyw Pingwin i sprawa zaginionego skarbu


Książka "Detektyw Pingwin i sprawa zaginionego skarbu" Alexa T. Smitha w angielskim oryginale została wydana w 2017 roku, a dzięki wydawnictwu Zielona Sowa polski, znakomity przekład Piotra W. Cholewy możemy czytać już rok później. W lekturze tej szczególnie rozmiłował się mój dwunastoletni syn, choć potem i ja dołączyłam do grona największych fanów Pana Pingwina. Oczywiście najpierw zwróciliśmy uwagę na sympatyczne rysunki, z których zerkają na nas pękaty bohater i jego z lekka nastroszony partner. Ilustracje są dziełem autora, pojawiają się na niemal każdej stronie książki (a także na wyklejkach i okładce), bywają splecione z kartą gazety, planem muzeum, a najczęściej przypominają szaro-pomarańczowe, pełne szczegółów, dopracowane i wesołe szkice.
Jest to historia debiutującego prywatnego detektywa, który liczy na przygody, sławę i godziwe zarobki, gdyż grozi mu upadłość oraz konieczność opuszczenia swojego (chyba wynajmowanego) londyńskiego igloo i wyniesienia się na Mroźne Południe. Pan Pingwin przewraca tabliczkę na drzwiach biura głoszącą "otwarte" i zaczyna oczekiwać na pierwszy telefon ze zleceniem; w tym momencie rzeczywiście rozlega się dryndanie i adept zagadkowego, pełnego wyzwań życia zawodowego spada z fotela do kosza na papiery. Trudno nie polubić bohatera po takim wstępie, a potem jest tylko lepiej, bo przecież jeszcze nie poznaliśmy Watsona, to znaczy Colina. Asystent Pana Pingwina jest pająkiem i naszym ulubieńcem (zaraz po swoim szefie).
Do "Detektywa, Profesjonalnego Poszukiwacza Przygód" zwraca się z błaganiem o ratunek pani Budyka Gnatek, właścicielka Muzeum Obiektów Extraordynaryjnych, działająca w duecie z bratem, niejakim Montagiuszem. Gnatkowie szukają skarbu ukrytego w muzeum przez ich praprapradziadka, fortuna jest im niezbędna do uratowania popadającego w ruinę obiektu. W wielkim nieporządku, wśród tysięcy gratów i niszczejących eksponatów, rozpoczynają się poszukiwania. Będą tajemnicze wskazówki, ukryte przejścia, podstępy, aligatory, dżungla, zdrady i ratunki.

Kto wkroczy do tej dżungli,
niech ma się na baczności.
Tu straszne kreatury
chowają się w ciemności.

Ich szpony cię rozszarpią,
zagryzą cię ich kły.
Uwierz mi, na ich widok
każdy ze strachu drży.

Skarb czeka już na tego,
co zgodnie z mapą kroczy,
lecz biada człowiekowi,
który ze ścieżki zboczy.

Sir Randolf Gnatek
założyciel muzeum
profesjonalny łowca skarbów

Książkę czyta się świetnie, jednym tchem, przygodowa atmosfera à la Indiana Jones (Pan Pingwin ma nawet podobny kapelusz) czy Jumanji (wierszowane przestrogi) jest umiejętnie podtrzymywana, w fabułę wciągają charakterystyczne postacie i zwroty akcji. Zachwyciłam się również pięknymi zdaniami, które są elementem niezwykle zgrabnego tłumaczenia, podobnie jak zabawne imiona i nazwiska. Tekst został dopracowany do najmniejszego słówka, co naprawdę nie jest normą w polskich przekładach książek dla dzieci i młodzieży. Tu mamy do czynienia z ideałem. "Detektywa Pingwina i sprawę zaginionego skarbu" docenią dzieci płci obojga w wieku powyżej sześciu lat (jak wskazuje wydawca), a także znacznie starsi miłośnicy komiksów i "przygodówek".

Bożena Itoya

Alex T. Smith, Detektyw Pingwin i sprawa zaginionego skarbu, przełożył Piotr W. Cholewa, Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa 2018.

Niebanalnie o warzywach


"Pora na kalafiora" Agaty Dudek i Małgorzaty Nowak - sądząc po okładce, a nawet po pobieżnym przewertowaniu kilku kartek wydawać by się mogło, że za tym zabawnym tytułem kryje się zupełnie zwyczajna książeczka o warzywach. Jednak Wydawnictwu Dwie Siostry raczej nie zdarza się wydawać pozycji banalnych. Cóż więc świeżego wnoszą autorki do kategorii kartonowych książek dla maluchów poświęconych warzywom?

Mamy więc przede wszystkim charakterystyczne ilustracje Agaty Dudek. Koniec z nudnym, bladym fotorealizmem - zwykły por przybiera formę niemalże plakatową, a kolejne ilustracje, choć wszystkie wykonane w podobnym stylu, są soczyste, tętniące życiem (nawet dosłownie, bo - jak to w przyniesionych z ogródka warzywach bywa - pełno na nich drobnych żyjątek) i nieprzewidywalne.
Czytając kolejne podpisy, odkrywamy, że kolejność warzyw jest nieprzypadkowa - każdą parę coś łączy: kształt, kolor, rodzina, przeznaczenie kulinarne. Dzięki temu nie poznajemy wyłącznie nazw poszczególnych roślin, ale za jednym zamachem uczymy się odróżniać je od tych, z którymi najłatwiej je pomylić. Może por i szczypior nie stanowią wielkiego wyzwania, ale już cukinia i ogórek potrafią być zagwozdką dla wysłanego na zakupy kulinarnego laika. Dzięki takiej formule do "Pora na kalafiora" trafiło wiele warzyw, które zwykle są w tego typu pozycjach pomijane: seler naciowy, burak cukrowy, batat, a nawet... patison (jeśli jesteście ciekawi, co stanowi parę dla patisona, koniecznie zajrzyjcie do książeczki).

Nic tu nie pojawia się przypadkiem. Nawet wspomniane wcześniej żyjątka nie są po prostu zabawnym dodatkiem do głównych ilustracji. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważamy, że przy ziemniakach kręci się stonka ziemniaczana, po kalafiorze łazi żarłoczna gąsienica, a po sałacie i szpinaku spacerują ślimaki. A więc chodzi o naszych konkurentów do konsumpcji rzeczonych warzyw! Bardzo prosty i mądry zabieg, który wzbogaca przekaz książki i wprowadza do ilustracji ciekawe urozmaicenie (kiedy znudzą się warzywa, można zawsze pokazywać paluszkiem robaczki). Jednak jako osoba, która zoologię pamięta jak przez mgłę, nie wzgardziłabym jakąś ściągą z nazw tych stworzeń.

Podsumowując: proste, czytelne i barwne ilustracje, wetknięte tu i ówdzie drobne żarciki, które sprawiają, że lektura nie jest dla rodzica nudną rutyną. Jak na książeczkę, która jest "tylko" spisem warzyw - całkiem nieźle.
Joanna Pietrulewicz

Pora na kalafiora, Agata Dudek, Małgorzata Nowak, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2018

Motoryzacyjne szaleństwo


Fora rodzicielskie roją się od próśb zdesperowanych mam i tatusiów: "polećcie książki o samochodach, mamy już chyba wszystko, a nasze dziecko nie ma dość". Jest w tych maszynach coś magicznego, co przyciąga uwagę dzieci, fascynuje je bez reszty. Mruczące, warczące, szumiące, stare, nowe, wielkie, małe, we wszystkich możliwych kolorach (poza - jak ostatnio zauważyła moja zawiedziona pięciolatka - różowym) i o najdziwniejszych kształtach. Jak wielkie miejskie zoo, gdzie nigdy nie wiesz, jakiego nowego osobnika spotkasz na swojej drodze. A biada tym rodzicom, którzy w drodze do żłobka natkną się auto do zadań specjalnych: śmieciarkę czy samochód do oczyszczania studzienek ściekowych - nie pozostaje wtedy nic innego, jak zatrzymać się i obejrzeć cały spektakl w wykonaniu mechanicznego potwora i jego ludzkich pomocników.

Autor "Autochodów", Carl Johanson, składa hołd tej różnorodności i bogactwu form. Z okładki spozierają na nas zwykłe pojazdy: wóz strażacki, traktor, przysadzista osobówka. Ale tuż obok stoi auto w kształcie znaku nieskończoności na kółkach, auto-dinozaur, auto-wieża w kolorowe paski i autobus-rakieta, od razu zdradzając, że nie mamy do czynienia ze zwykłym przeglądem pojazdów mechanicznych, a raczej z czymś w rodzaju snu zwariowanego mechanika.

Już od pierwszej strony zaczynamy - nomen omen - z grubej rury: porośnięty liśćmi dżunglołaz, kroczący kryształ, ciastociąg, transporter chmur, ruropęd, dżambo dżem, jajowóz turystyczny, gumożuj kanciasty, motomoderna, schodochód, księgarówka (pochwały należą się tłumaczce Katarzynie Skalskiej, która musiała te wszystkie nazwy powymyślać). Mój dwulatek przyglądał się kolejnym maszynom ze stoickim spokojem, pięciolatka zanosiła się śmiechem na widok kolejnych zwariowanych automobili.

Dla niepoznaki co parę stron z oparów absurdu wyłaniają się zupełnie zwyczajne pojazdy: a to strona poświęcona różnym modelom wozów strażackich, a to pojazdy z placu budowy, a to znów maszyny kopalniane, rolnicze czy ratunkowe. Wszystkie tak różnorodne w swych formach, że małe dziecko prawdopodobnie nie zauważy, gdzie kończy się rzeczywistość ("traktor z prasą zwijającą"), a zaczyna fantazja ("autokopter") . Co gorsze, w pewnym momencie i dorosły zaczyna się gubić. Czy "odkurzacz uliczny na motorze" to jeszcze prawda, czy już wytwór wyobraźni? Czy istnieją karetki dla słoni i karetki dla żyraf?

"Autochody" to całe trzydzieści trzy obszerne strony wypełnione po brzegi pojazdami mechanicznymi. Z pewnością zadowolą wszystkich małych fanów i fanki motoryzacji. Prosta formuła (auto - podpis) sprawdzi się zarówno w przypadku dwulatka (nie bez znaczenia są wytrzymałe kartki o gramaturze papieru technicznego), który przyjmie wszystkie pojazdy z dobrodziejstwem inwentarza, jak i starszych dzieci, które zrozumieją zawarty w książce humor i elementy absurdu. Nawet dorośli z pewnością docenią ją jako ćwiczenie umysłowe: wariacje wokół tematu "samochód". Może po lekturze puścicie wodze wyobraźni i stworzycie wraz z dziećmi własne "autochody"?
Joanna Pietrulewicz

Autochody, Carl Johanson, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2018