Katarzyna
Wasilkowska rozpoczyna swoją książkę "Kobra" mocnym
uderzeniem. Pierwsza scena przypomina amerykańskie filmy o
porwaniach dokonywanych przez UFO, w drugiej natomiast poznajemy (ci,
którzy nie czytali "Jowanki i gangu spod Gilotyny")
jedenastoletniego Tomka, niegdyś Tomaszka. I co z tego, spytacie?
Przecież zawsze na pierwszych stronach powieści poznajemy jej
bohatera. Otóż chłopiec ten jest niepełnosprawny, pod względem
fizycznym, bo po wypadku amputowano mu nogę, oraz emocjonalnie, bo w
wyniku tej samej tragedii stracił ojca, a wyjątkowy jest fakt, że
książka wcale nie jest o tym. Autorka obrała najlepszą drogę do
integracji: nie podkreśla inności, mówi o swoim bohaterze jak o
każdym innym. Drugi rozdział rozpoczyna się natomiast sceną
niczym z westernów, wydaje się, że wieś, o której mowa (cel
przyszłej podróży Tomka), ma swoich bandytów i nocnego szeryfa,
potem porównywanego również do Zorro. Och, jakże byłam
zaintrygowana tym preludium, jak chciałabym jeszcze raz przeżywać
te cudowne czytelnicze emocje, gdy cała przygoda jeszcze przede mną!
Było
późno. Mama leżała na sofie zwinięta w kłębek, oświetlona
jedynie sinym blaskiem migającego ekranu telewizora.
– Co
oglądasz? – zapytał Tomek, przysiadając obok. Wiedział, że
tylko bezmyślnie skacze po kanałach, ale chciał, żeby w końcu
coś powiedziała.
Mama
odłożyła pilot i popatrzyła na syna.
– Ta
wieś nazywa się Dębowy Borek, to jest pod Warszawą, sprawdzałam
w internecie – odezwała się wreszcie zmęczonym głosem. –
Wsiądziesz w Gdańsku, a babcia odbierze cię na Centralnym w
Warszawie. Dalej pojedziesz z nią. Poradzisz sobie, nie jesteś już
mały, prawda? – zapytała łagodnie, prawie czule, aż Tomka
ścisnęło w gardle. Rzadko mówiła takim tonem i nigdy nie
wiedział, jak się wtedy zachować, chociaż przecież cały czas
tęsknił do odrobiny serdeczności. Odchrząknął, przełknął
ślinę i nabrał powietrza, opanowując się, żeby nie pomyślała
przypadkiem, że jest jeszcze mały.
Ważnym
elementem tej powieści jest obraz rodziny po stracie. To, jak
rozdrażniona i załamana jest mama po śmierci taty, jak trudno jej
unieść ciężar samotności i samodzielnego dbania o rodzinę, jak
Tomek usiłuje nie przeszkadzać, nie podpaść krzyczącej mamie,
wesprzeć, zrozumieć, a nawet przejąć opiekę nad siostrą i
matką... Nie, książka nie jest przygnębiająca, tylko mądra, a
to, że bywa poważna, można tylko zaliczyć na jej korzyść. Tak
właśnie bywa w życiu, jeśli młodzi czytelnicy nie są w pełni
skoncentrowani na sobie, na pewno doświadczają różnych
trudniejszych momentów. Cieszę się, że polscy pisarze pokazują
rzeczywisty świat, pisanie o problemach nastolatków jest nawet
bardzo popularne, jednak wśród nowszych powieści obyczajowych
"Kobra" wyróżnia się przynajmniej pod dwoma względami.
Po pierwsze, adresowana jest do młodszej młodzieży, stąd nie
dotyka spraw licealistów, inicjacji seksualnej czy przenosin do
nowej szkoły średniej (lub gimnazjum). Po drugie, trudno
powiedzieć, czy jest to książka obyczajowa, chyba bardziej
przygodowa, choć głęboko osadzona w naszych polskich realiach. A
może kryminał? Albo baśń o dobrej starowince, mędrczyni czy
wróżce przemieszczającej się przy pomocy nie karocy, ale niemal
równie zaprzeszłego ciemnozielonego Tico.
W
kryzysowym momencie życia rodziny na szczęście pojawia się pomysł
terapii mamy, na czas której bierze ona urlop, Heniutka, siostra
Tomka, ma zapewnioną opiekę, a sam Tomek wyjeżdża do babci ze
strony ojca, której dotąd nie poznał. I tu zaczyna się prawdziwa
przygoda. Najpierw – niestosująca się do stereotypów babcia,
zresztą, jakakolwiek by była, spotkanie z nią to niezwykłe
wydarzenie dla kogoś, kto nigdy nie czuł się wnukiem. Potem –
wieś, zaskakująca przy porównaniu z filmami, bo z kosmonautą,
Sfinksem i lwem. Pierwsze wrażenia to nie wiejskie (typowe lub nie)
zwierzęta w obejściu i woda ze studni (zamkniętej, wodociąg
pociągnęli już rok temu!). Tomek dociera do babcinego domu nocą i
zauważa przede wszystkim głęboką ciemność i ciszę. Autorka,
oprócz wydarzeń i osób, doskonale opisuje odczucia, a jej opowieść
przesączona jest poezją.
Był
bardzo zmęczony, ułożył się więc wygodnie na boku i czekał na
sen. Nic z tego.
Cisza
była zbyt idealna, by zasnąć. Był przyzwyczajony do swojego
osiedla i jego wieczornego języka: szumu samochodów, odgłosów
kroków na chodniku, pomarańczowego światła ulicznych latarni.
Wkładał
głowę pod kołdrę i wyjmował, zatykał uszy i puszczał
gwałtownie. Bez różnicy – ciemność i cisza.
Tytuł
książki oznacza wspominanego już szeryfa czy superbohatera, który
swoje nocne akcje filmuje i udostępnia w internecie. Tak, tak, to
znak naszych czasów, a Katarzyna Wasilkowska zdecydowanie za nimi
nadąża. Podobnie jak babcia Tomka, choć ta jej zgoda na
nowoczesność jest dość gorzka. Cóż, w "Kobrze"
zastaniemy wieś taką, jaką przeważnie bywa we współczesnej
Polsce. Wygląda inaczej niż idylliczne wyobrażenia mieszczuchów
czy nawet miejsca, w które zazwyczaj wyjeżdżają na wakacje lub
przeprowadzają się zbuntowane nastolatki z powieści obyczajowych.
–
Myślałem, że tu będzie bardziej
wiejsko, znaczy rolniczo – wyznał. – Jakoś mało zwierząt i
pól.
– U
nas gleba słaba. – Babcia pokiwała głową. – Ciężko było
coś wyhodować. A jak jeszcze do supermarketów przyszło wszystko i
każdy mógł sobie kupić, co chciał, w dodatku tanio, to ludzie
posprzedawali ziemię. Teraz miastowi przyjeżdżają i budują się
na nowych działkach. Oni też myślą, że tu wieś. Tylko że sami
nie widzą, jak powoli tę wieś zamieniają w miasto.
Tomek
zerknął ukradkiem na babcię, która kątem oka złapała jego
spojrzenie.
–
Patrzysz, czy mi nie żal? –
Uśmiechnęła się. – Nie żal. Czego żałować? Że świat się
toczy swoim torem? Wszystko ma swój czas, a czasu nie zatrzymasz.
Ale ludzie wciąż próbują, gonią się z czasem. Zatrzymasz jadący
pociąg? Strach próbować.
Coś
białego odbiło się od przedniej szyby, i jeszcze jedno, i znowu.
Tomek pochylił się, żeby spojrzeć w niebo.
– Śnieg?
Grad? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na unoszące się w
pełnym słońcu białe kuleczki.
–
Styropian – odparła babcia. –
Jest pogoda, to wszyscy wzięli się za robotę. Ocieplają na zimę.
Pojawiły
się pierwsze domy. Ogromne, luksusowe, z wielkimi dachami obok
chylących się drewnianych chatek czy szarych smutnych klocków.
Wokół wielu z nich uwijali się półnadzy opaleni mężczyźni,
mocując styropianowe płyty na elewacji.
Na
miejscu Tomek przeżywa szereg niespodzianek
(niektóre wiążą się z
mrocznymi rodzinnymi tajemnicami)
prowadzących do wewnętrznej przemiany, jakiej doświadczają
wszyscy rasowi bohaterowie literaccy. Postać ta jest bowiem
spokrewniona z całym panteonem dziecięcych detektywów, członków
"paczek", młodszych i starszych
braci połączonych z rodzeństwem więzią tak mocną, że aż
wzruszającą dla czytelników. Trochę jakbyśmy odkrywali nieznane
dotąd losy detektywa Blomkvista, rodziny z Saltkråkan,
dzieci z Bullerbyn czy braci Lwie Serce. Bliskość świata Astrid
Lindgren to nie wszystko, "Kobrę" można
też określić jako
"przygodówkę" w starym, dobrym polskim stylu, à la
Nienacki, Niziurski
czy Bahdaj, ale lepszą, bo powieść Katarzyny Wasilkowskiej nie
trąci myszką i nie jest tak wyraźnie "chłopięca", jak
licząca kilkadziesiąt lat klasyka rodzimej literatury młodzieżowej.
Są tu kobiety-bohaterki, "zwykłe"
babki, matki, małe siostrzyczki, sąsiadki, wiejskie dziewuszki
służące komuś za przyszywaną siostrę –
heroiny z życia wzięte, naprawdę i na
co dzień kogoś ratujące. W okresie mody na książki o
"dziewuchach", wojowniczkach oraz
buntowniczkach, niedościgłych idolkach podszytych geniuszem, panie
z "Kobry" przemówiły do nas dużo bardziej, bo są z
naszego świata.
Autorka
zagwarantowała nam nie tylko ciekawą lekturę, ale też turlanie
się ze śmiechu. Jako miłośnicy
językowych igraszek ubawiliśmy się zwłaszcza czytając dialogi z
udziałem mieszkańców Dębowego Borku (poza pisemnymi instrukcjami
Heniutki, szalonymi i
urzekającymi, co więcej, chyba z życia wziętymi!).
–
Organista powiadał, zie to sam
diabeł – zaśmiał się gardłowo krępy osobnik, odsłaniając
samotny ząb na przedzie.
Siedział
obok pana Józusia i pił z takiej samej butelki. Miał robocze
ubranie ubrudzone białą farbą i za duży kaszkiet, mimo upału
naciągnięty głęboko na uszy.
– A
ty co, Mieciu, Radziowi nie pomożesz? Masz gajerek, jak cię mogię,
w sam raz na jaką fuszerkię – zadrwił Ambroziak.
– O
organiście mi tu bajerów nie wstawiaj, ten to wszędzie szatana
widzi.
–
Powiadał, zie od probościa
słysiał – spoważniał Miecio i schował ząb. – Zie mu
powiadali te, co tu psiez całę zimę motokrosy po lesie jeździli.
A juś kaźdy gadał, zie na nich tylko diabła nasłać, jak ani
policja rady nie dali. Aż tu oni same przyśli do probościa i
mówią, zie diabeł się im ujawił pośrodku lasu i zabronił
jeździć. I jeście im kazał do probościa się stawić, zieby
pokazał, jakie groby mają pośprzątać.
Lokalsi
zapewniają rozrywkę na każdym kroku: pod sklepem, przed kościołem
i podczas mszy – o, tu szczególnie! Trudno było mi się
pozbierać po ataku śmiechu, który towarzyszył czytaniu o śpiewach
i grze organisty, kościelnych kreacjach pań czy miejscowych
donosach i wojenkach. Polskości jest w "Kobrze" znacznie
więcej, także poważniejszej, historycznej. Tomek pod wpływem
miejscowych pasjonatów historii spędza wakacje na zgłębianiu
dziejów regionu, zwłaszcza działań wojennych i rodzinnych
wspomnień z czasów drugiej wojny światowej. Będzie coś o
osobistym spotkaniu z Hitlerem, o Hubalu, o moście z czołgu (zob.
niżej), o lokalnym klubie historycznym. Autorka nie przynudza, ale
skutecznie popularyzuje historię i rozbudza w dzieciach chęć
poznawania przeszłości swojej okolicy. Katarzyna Wasilkowska nie
jest oczywiście pierwszą przedstawicielką polskiej literatury
przygodowo-historycznej dla młodzieży – bardziej doświadczony
czytelnik na pewno skojarzy "Kobrę" choćby z "Panem
Samochodzikiem". Wątki motoryzacyjne są zresztą ważnym
elementem omawianej książki.
Poza
atmosferą powieści z dzieciństwa dzisiejszych dziadków, pojawiają
się i same te książki, czytywane przez pewną dziewczynkę z
Dębowego Borku. Jest i mój ulubiony wątek bibliotek oraz
bibliotekarzy żyjących książkami. Nie zabrakło również
techniki easter egg, pochodzącej co prawda z gier
komputerowych, ale stale stosowanej w polskim komiksie i coraz
częściej również w beletrystyce. Motywy czy postaci z popkultury
pojawiają się na gościnnych występach w filmach, albumach
komiksowych i tym podobnych, a w pewnym popularnym serwisie
internetowym, którego użytkownicy zakładają własne kanały i
stają się "komenterami", roi się od specjalistów
śledzących najdrobniejsze nawiązania w kinowych czy growych
przebojach. Jednak kiedy w nowej powieści dla młodzieży czytana
jest inna, niedawno wydana powieść dla młodzieży, sprawę wykryje
tylko prawdziwy znawca wśród literackich detektywów. Mam nadzieję,
że zainteresowanie nastolatków rodzimą literaturą będzie
pączkowało także dzięki takim zabiegom, jak polecanie "Detektywów
z klasztornego wzgórza" w "Kobrze". Jeśli młodzież
będzie czytać podobne skarby, nigdy nie zazna nudy, bo jak można
się nudzić mając taką wyobraźnię i takie spojrzenie na świat
jak Lina, wytrawna czytelniczka? Szkoda, że Tomek i Lina nie mają
swojego kanału, od razu bym ich zasubskrybowała.
– Ten
most jest zrobiony z czołgu, wiesz? – powiedziała Lina,
wystawiając twarz do słońca migoczącego między liśćmi.
Tomek
przyjrzał się kładce ułożonej z dziwnych, trójkątnie
zakończonych, metalowych płyt. Osobliwie wyglądało tow
sielankowej scenerii, jakby siedzieli pośrodku szeroko rozwartych
wnyków. Lina otworzyła jedno oko. – No z czołgu, takiego po
Niemcach. Ludzie go rozebrali i przerobili na mostek. Fajnie, nie? W
dorosłości zostanę pisarką. Napiszę bajkę o czołgu, który
musiał odpokutować swoje grzechy, służąc ludziom za mostek.
Na
zakończenie zwrócę uwagę na jeszcze jeden, bardzo ciekawy aspekt
książki Katarzyny Wasilkowskiej. Czytając "Kobrę" czuje
się, jak znakomicie autorka zna i rozumie dzieci oraz młodzież.
Niewymuszony, prawdziwy język to jedno, ja zwróciłam uwagę przede
wszystkim na pokazywanie świata takim, jak widzą go dzieci, na
bezbłędne oddanie sposobu myślenia inteligentnego, ale nie jakoś
wyjątkowo genialnego nastolatka. Kiedy Tomek zauważa wielkiego
zwierza za ogrodzeniem, autorka nie pisze, że to ogromny pies w
boksie, ale tak, jak uważa bohater: lew w klatce. Takie podejście
dodaje lekturze kolorów, emocji, może też krztynę poezji i
wzruszenia, na przykład gdy Tomek martwi się o swoją siostrzyczkę,
bo jest od niej daleko i nie może ochronić Heniutki przed całym
złem wszechświata. Przeczytajcie tę książkę koniecznie, nawet
jeśli wasze dzieci są na nią jeszcze za małe lub już za duże.
To po prostu dobra proza, zresztą znajomość świata młodych
przyda się każdemu rodzicowi, a niektóre fragmenty "Kobry"
rozśmieszą dorosłych może nawet bardziej niż dziecięcych
czytelników, bo obraz naszego "dorosłego" społeczeństwa
jest tu trafniejszy niż w wielu felietonach czy esejach. W tych
tekstach zresztą rzadko kto odważy się rozpracować marketingowe,
pseudocharytatywne kity, którymi jesteśmy na co dzień karmieni,
tymczasem Katarzyna Wasilkowska znakomicie podsumowała skalę
dobroczynności znanych sklepów. Jak? Dajcie się zaprosić na
wielkie otwarcie marketu ALFA Żołądek w Dębowym Borku, sami
zobaczycie. Kiełbasa z grilla, baloniki, piwko i disco polo gratis.
Bożena
Itoya
Katarzyna
Wasilkowska, Kobra, okładka Katarzyna Kołodziej, Wydawnictwo
Literatura, Łódź 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz