Przejście
od etapu jazdy na rowerze z bocznymi, małymi kółkami do
zwyczajnego, dwukołowego pędu bywa wydarzeniem symbolicznym. Dla
młodego człowieka może okazać się ważniejsze niż wspięcie się
na dwie nogi po długotrwałym raczkowaniu, bo nauki chodzenia jako
niemowlęta (czy nieco starsze maluchy) nie jesteśmy świadomi, a
kilkulatek odczuwa już satysfakcję z samodzielności i
samodoskonalenia. Poza tym raczkujący pędziwiatr stając na
własnych nogach zwalnia, kroczy powolutku, a mały cyklista
odpinając boczne kółka znacznie przyspiesza, w swoim odczuciu jest
zdolny prześcignąć wiatr. Sébastien Pelon uważa chyba podobnie
jak ja, bo zagadnieniu nauki pedałowania na dwóch kółkach
poświęcił uroczą książkę obrazkową "Moje dwa kółka". W
Polsce pozycję tę opublikowało wydawnictwo Tadam, w przekładzie
Ewy Balcer.
Jest
to lektura nieco refleksyjna, ale też pełna beztroskiej zabawy,
można więc powiedzieć, że mieszana gatunkowo. Pod względem
formalnym wpisuje się w formę picturebook i przyjaźni się
z komiksem. Wrażenia estetyczne wywoływane przez tę książkę
porównałabym z piciem oranżady. Wszystko (poza kanciastymi,
długimi pejzażami miejskimi) jest tu zaokrąglone, lekkie, unoszące
się i ulotne zupełnie jak bąbelki, a wśród spokojnej palety barw
wzrok przykuwa zwłaszcza soczystość, niemal odblaskowość
pomarańczy. Taka kolorystyka bardzo przypadła nam do gustu, ale
zastanowił mnie dysonans między tekstem a obrazem, które w książce
tego typu powinny być idealnie zgrane. Otóż w polskiej edycji
czapka opisana jako "różowa" na ilustracji jest
jaskrawopomarańczowa, podobnie jak niektóre drobne elementy na
innych rysunkach (kwiaty, motyle, parasol, znaki drogowe, opatrunek).
Tego ciekawego, mocnego akcentu nie znalazłam w ilustracjach
udostępnionych na stronie internetowej autora. Wydaje mi się, że
kolor podany przez tłumaczkę odpowiada francuskiemu tekstowi i
towarzyszącej mu ilustracji, natomiast my zobaczyliśmy jeden kolor,
a przeczytaliśmy o innym. Ale może to zadziałały tylko filtry
zmieniające odcienie fotografii i innych obrazów internetowych, a
zmiana dotyczy wyłącznie przekładu? Swoją drogą, tajemnicza
bohaterka, zjawa-towarzyszka, instruktorka jakby usnuta z mgły, nie
wygląda na "futrzaną kuleczkę", do tego określenia
bardziej pasuje pompon na jej czapce. Przewodniczka bohatera, jego
niewidzialna przyjaciółka, przypomina raczej (do złudzenia!)
balonowego Baymaxa z filmu "Wielka Szóstka".
Na
początku książki widzimy jeden z wielu ponurych miejskich
poranków, z którym nie wiadomo co zrobić. Gdzieś za drzwiami, to
pokoju, to znów całej kamienicy, jest mama, jej wypowiedzi (w
komiksowych chmurkach) otwierają i zamykają właściwą historię,
która należy jednak wyłącznie do dziecięcego bohatera. On sam
organizuje sobie czas i radzi z trudnościami, uczy się i dorasta
wiedząc, że mama gdzieś tam jest, czeka, wspiera, ale nie pcha
jego rowerka ani nie każe jechać wolniej, żeby mieć go na oku. I
to mimo czułostkowych rodzinnych zwrotów "mój króliczku"
i "mamusiu" – jak widać używają ich nie tylko
rozpieszczeni maminsynkowie i nadopiekuńczy rodzice.
Chłopiec
sam wyrusza na wyprawę swoim czterokołowym rowerkiem, poza miasto,
śladem dostrzeżonego na ulicy śmiesznego stwora pedałującego na
tylko trochę większym rowerze. Kompania jest wesoła i zaskakująca,
a chwilami nawet irytująca, bo "kuleczka" potrafi jeździć
bardzo szybko i to z elementami akrobatycznymi. Chłopiec złości
się i żąda odczepienia bocznych kółek od swojego pojazdu, bo też
tak chce. Kółka znikają w paszczy uczynnej postaci w czapeczce, a
potem pozostaje "tylko" pomknąć samodzielnie na
"prawdziwym" rowerze. Oczywiście nie jest łatwo, dochodzi
do małego "auć", wybuchu płaczu, przytulania, wesołego
opatrywania skaleczenia i można próbować dalej. Wydarzenia te
opisywane są w licznych kadrach (bez wyraźnych linii), na które
zostały podzielone strony przedstawiające kluczową część
przygody. W końcu udaje się pojechać prosto, i to nawet w deszczu,
a po długiej, wyczerpującej przygodzie (z obowiązkową drzemką)
nadchodzi czas na powrót do domu i zdawkową, typowo dziecięcą
odpowiedź na pytanie "co robiłeś?". Nieistotne, jak
odpowiadają wasze dzieci, gdy wracają ze szkoły czy podwórka,
ważne, by dać im okazję do przeżycia własnych "Dwóch
kółek" i tysięcy innych przygód. Książka Sébastiena
Pelona może je zachęcić do zdobywania świata w pojedynkę,
jedynie z dyskretną, niejako zdalną asystą rodziców.
Bożena
Itoya
Sebastien
Pelon, Moje dwa kółka, tłumaczenie: Ewa Balcer, Wydawnictwo TADAM,
Warszawa 2018.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń