cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

niedziela, 16 września 2018

Moje dwa kółka


Przejście od etapu jazdy na rowerze z bocznymi, małymi kółkami do zwyczajnego, dwukołowego pędu bywa wydarzeniem symbolicznym. Dla młodego człowieka może okazać się ważniejsze niż wspięcie się na dwie nogi po długotrwałym raczkowaniu, bo nauki chodzenia jako niemowlęta (czy nieco starsze maluchy) nie jesteśmy świadomi, a kilkulatek odczuwa już satysfakcję z samodzielności i samodoskonalenia. Poza tym raczkujący pędziwiatr stając na własnych nogach zwalnia, kroczy powolutku, a mały cyklista odpinając boczne kółka znacznie przyspiesza, w swoim odczuciu jest zdolny prześcignąć wiatr. Sébastien Pelon uważa chyba podobnie jak ja, bo zagadnieniu nauki pedałowania na dwóch kółkach poświęcił uroczą książkę obrazkową "Moje dwa kółka". W Polsce pozycję tę opublikowało wydawnictwo Tadam, w przekładzie Ewy Balcer.
Jest to lektura nieco refleksyjna, ale też pełna beztroskiej zabawy, można więc powiedzieć, że mieszana gatunkowo. Pod względem formalnym wpisuje się w formę picturebook i przyjaźni się z komiksem. Wrażenia estetyczne wywoływane przez tę książkę porównałabym z piciem oranżady. Wszystko (poza kanciastymi, długimi pejzażami miejskimi) jest tu zaokrąglone, lekkie, unoszące się i ulotne zupełnie jak bąbelki, a wśród spokojnej palety barw wzrok przykuwa zwłaszcza soczystość, niemal odblaskowość pomarańczy. Taka kolorystyka bardzo przypadła nam do gustu, ale zastanowił mnie dysonans między tekstem a obrazem, które w książce tego typu powinny być idealnie zgrane. Otóż w polskiej edycji czapka opisana jako "różowa" na ilustracji jest jaskrawopomarańczowa, podobnie jak niektóre drobne elementy na innych rysunkach (kwiaty, motyle, parasol, znaki drogowe, opatrunek). Tego ciekawego, mocnego akcentu nie znalazłam w ilustracjach udostępnionych na stronie internetowej autora. Wydaje mi się, że kolor podany przez tłumaczkę odpowiada francuskiemu tekstowi i towarzyszącej mu ilustracji, natomiast my zobaczyliśmy jeden kolor, a przeczytaliśmy o innym. Ale może to zadziałały tylko filtry zmieniające odcienie fotografii i innych obrazów internetowych, a zmiana dotyczy wyłącznie przekładu? Swoją drogą, tajemnicza bohaterka, zjawa-towarzyszka, instruktorka jakby usnuta z mgły, nie wygląda na "futrzaną kuleczkę", do tego określenia bardziej pasuje pompon na jej czapce. Przewodniczka bohatera, jego niewidzialna przyjaciółka, przypomina raczej (do złudzenia!) balonowego Baymaxa z filmu "Wielka Szóstka".
Na początku książki widzimy jeden z wielu ponurych miejskich poranków, z którym nie wiadomo co zrobić. Gdzieś za drzwiami, to pokoju, to znów całej kamienicy, jest mama, jej wypowiedzi (w komiksowych chmurkach) otwierają i zamykają właściwą historię, która należy jednak wyłącznie do dziecięcego bohatera. On sam organizuje sobie czas i radzi z trudnościami, uczy się i dorasta wiedząc, że mama gdzieś tam jest, czeka, wspiera, ale nie pcha jego rowerka ani nie każe jechać wolniej, żeby mieć go na oku. I to mimo czułostkowych rodzinnych zwrotów "mój króliczku" i "mamusiu" – jak widać używają ich nie tylko rozpieszczeni maminsynkowie i nadopiekuńczy rodzice.
Chłopiec sam wyrusza na wyprawę swoim czterokołowym rowerkiem, poza miasto, śladem dostrzeżonego na ulicy śmiesznego stwora pedałującego na tylko trochę większym rowerze. Kompania jest wesoła i zaskakująca, a chwilami nawet irytująca, bo "kuleczka" potrafi jeździć bardzo szybko i to z elementami akrobatycznymi. Chłopiec złości się i żąda odczepienia bocznych kółek od swojego pojazdu, bo też tak chce. Kółka znikają w paszczy uczynnej postaci w czapeczce, a potem pozostaje "tylko" pomknąć samodzielnie na "prawdziwym" rowerze. Oczywiście nie jest łatwo, dochodzi do małego "auć", wybuchu płaczu, przytulania, wesołego opatrywania skaleczenia i można próbować dalej. Wydarzenia te opisywane są w licznych kadrach (bez wyraźnych linii), na które zostały podzielone strony przedstawiające kluczową część przygody. W końcu udaje się pojechać prosto, i to nawet w deszczu, a po długiej, wyczerpującej przygodzie (z obowiązkową drzemką) nadchodzi czas na powrót do domu i zdawkową, typowo dziecięcą odpowiedź na pytanie "co robiłeś?". Nieistotne, jak odpowiadają wasze dzieci, gdy wracają ze szkoły czy podwórka, ważne, by dać im okazję do przeżycia własnych "Dwóch kółek" i tysięcy innych przygód. Książka Sébastiena Pelona może je zachęcić do zdobywania świata w pojedynkę, jedynie z dyskretną, niejako zdalną asystą rodziców.
Bożena Itoya

Sebastien Pelon, Moje dwa kółka, tłumaczenie: Ewa Balcer, Wydawnictwo TADAM, Warszawa 2018.

1 komentarz: