Książka
Sylwii Błach jest ilustrowanym (przez Paulinę Daniluk), niepoważnym
leksykonem potocznych wyobrażeń potworów z popkultury, opatrzonym
literackim komentarzem. Oceniana w ramach tej parakategorii okazuje
się publikacją ciekawą, dobrą, konsekwentną, bo niemal bez
wyjątków trzyma się konwencji i założeń. Właściwie to książka
jedyna w swoim rodzaju, bo wśród bestiariuszy adresowanych do
dzieci i młodzieży nie spotkałam się dotąd z takim ujęciem
tematu. Były mity greckie dla małych dzieci, wierszyki i baśnie
ludowe o słowiańskich istotach mitologicznych, powieści czerpiące
z powieści czerpiących z rozmaitych mitologii (głównie greckiej i
nordyckiej), a nawet kolorowanka z monstrami pochodzącymi z wierzeń
i mitów ludów z różnych stron świata. Ale kompendium
zbierającego wiedzę o istotach tak różnych jak zombie, centaur,
Slenderman, rusałka, krasnoludek, nekromanta, kosmita czy sukkub
jeszcze na półce mojego syna nie widziałam.
Największym
walorem publikacji jest właśnie dobór "bohaterów".
Dokładnie te fantastyczne stworzenia zajmują nastolatków
(młodszych i starszych), ku nim zwracają się gry (także te
planszowe), rozmowy, komiksy, literatura, filmy i wreszcie wyobraźnia
rówieśników mojego dwunastolatka i jego starszego koleżeństwa.
Co prawda panuje tu pomieszanie z poplątaniem, bo obok istot
mitycznych znanych z klasycznych opracowań i sztuki pojawiają się
stwory wtórne – wytwory (albo przetwory) pisarzy czy filmowców,
ale stan ten odpowiada popkulturze, postmodernizmowi i świadomości
naszych dorastających dzieci.
Drugim
elementem książki Sylwii Błach, jaki najbardziej docenił mój
syn, są krótkie opowiadania zamykające każdy rozdział. Autorka
we wstępie określa je jako drabble, formę literacką,
której jedynym wskaźnikiem jest objętość: dokładnie 100 słów.
Według mnie część tych tekstów-ćwiczeń jest zbyt wyrywkowa,
ale znalazło się też sporo ciekawych, a "Lekcję polskiego"
(zombie) uważam za bardzo udaną. Mojego syna często to właśnie
opowiadania zatrzymywały przy lekturze, tekst encyklopedyczny
zdarzało mu się pomijać, głównie ze względu na irytujący dla
niego "koleżeński", "młodzieżowy" język.
Rzeczywiście, i ja zwróciłam uwagę, że tuż obok wysokiego,
starodawnego stylu (słownictwo i szyk) pojawiają się potoczne, tu
brzmiące sztucznie słowa ("niefajnie") i zwroty ("w
sensie" użyte tak, jak w niestarannym języku mówionym).
W
"Wampirach, potworach, upiorach i innych" dostrzegłam
niestety sporo niefortunnych sformułowań i rozwiązań,
wynikających chyba z narracji opartej na luźnej rozmowie z
czytelnikiem. Formuła ta, wbrew pozorom, wymaga od autora wielkiego
"wyrobienia", a w omawianej książce widać (a raczej
słychać, bo przy czytaniu na głos wszelkie niezręczności są
wyraźniejsze) szereg niedociągnięć warsztatowych. Autorka nie
uniknęła powtórzeń, jak w rozdziale o goblinach (chodzi o
stwierdzenia, nie pojedyncze słowa) i zdarza się, że przeczy
własnym słowom. Dowiadujemy się na przykład, że celem potworów
jest straszenie, ale już Nessi i yeti nie są straszne, choć po
chwili okazuje się, że potwory zawsze mają złe zamiary. Dość
często miałam wrażenie, że jest to książka nie tylko adresowana
do dzieci, ale i pisana przez dziecko, święcie przekonane o
istnieniu wampirów czy innych upiorów (i podpisujące się
"wampirzyca Sylwia"). Czytamy, że gremliny należą do
folkloru miejskiego, którego autorska definicja (w słowniczku)
sprowadza się do wierzeń, ale kilka zdań dalej autorka dzieli te
stworzenia na "filmowe" i "prawdziwe", czyli
przeprogramowuje się z opowieści o popkulturze na tekst literacki
(fantastyczny).
Kwestia
słowniczka pojawiającego się na początku każdego rozdziału jest
zresztą warta szerszego poruszenia. Dobrze, że nie zdecydowano się
na przypisy dolne, bo dzieci rzadko zwracają na nie uwagę, podobnie
jak na objaśnienia na końcu publikacji. Definiowane słowa bywają
rzeczywiście trudne dla młodszego nastolatka, ale przeważnie są
jednak banalne. Mój syn powiedział, że nie rozumie sensu
opisywania sformułowania "bez liku", terminu "hormon"
czy czasownika "interpretować", nie znalazł natomiast
wyjaśnienia, co oznacza "nieefektywność" czy kluczowa
dla książki "popkultura". A najbardziej zdziwiła
dwunastolatka obecność uświadamiającego wprowadzenia do rozdziału
"Istoty pozbawione moralności – sukkuby i inkuby". Ten
zabieg wydał mu się nie na miejscu, niepasujący do reszty książki.
Opowieść o demonach jest jednak moją ulubioną, nie ze względu na
tekst, ale dzięki ilustracji. Prace Pauliny Daniluk uprzyjemniają
lekturę całych "Wampirów, potworów, upiorów i innych...",
bywają zabawne, mgliste, krwiste, mroczne, a obraz seksualnego
demona wywarł na mnie największe wrażenie. Chociaż może lepsze
są wodnik, gargulce, harpie, trolle, mara, ghula i Slenderman...
Naprawdę trudno wybrać, bo ilustratorka sprawiła, że książka
Sylwii Błach stała się dla nas wielokrotnie przeglądanym albumem
sztuki i sztuczek plastycznych oraz magicznych.
Bożena
Itoya
Sylwia
Błach, Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory,
ilustracje Paulina Daniluk, Wydawnictwo Albus, Poznań 2017.
Fajne! Już wiem, że mojej nastoletniej siostrzenicy się spodoba:)
OdpowiedzUsuń