cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

niedziela, 2 września 2018

Tomek mechanik


Stała i tłumna obecność najsłynniejszych baśni w księgarniach, kioskach oraz na supermarketowych stoiskach z książkami nikogo już nie dziwi, choć chyba powinna, bo ile wydań "Czerwonego Kapturka" czy "Calineczki" może być równocześnie na rynku? Czy Polska bije jakiś rekord w tej materii? Z punktu widzenia wielbiciela literatury czy jej badacza ciekawym zjawiskiem jest natomiast boom na swobodne adaptacje klasyki baśni, czyli tworzenie książek i filmów na motywach tekstów sygnowanych nazwiskiem Grimm, Perrault czy Andersen. Tak jak kino grzebie na okrągło w "Dumie i uprzedzeniu" Jane Austen, czego przykładem są choćby przeboje "Dziennik Bridget Jones" czy "Masz wiadomość", tak też autorzy książek (nie tylko dla dzieci) i filmowcy starają się twórczo wykorzystać znane wszystkim baśniowe szablony. Źródłowe utwory niekoniecznie były adresowane do najmłodszych, nowe interpretacje też bywają "18+". Niezależnie od kategorii wiekowej, coraz trudniej o oryginalne potraktowanie tematu, zwłaszcza w przypadku "Kopciuszka", na którego ja i mój syn chyba zaczynamy mieć alergię. Spójrzmy więc, co z tej baśni wykrzesał Geoffroy de Pennart, autor lubianych przez nas książek "Orkiestra krowy Zosi" czy "Wilk powrócił".
Francuski pisarz i ilustrator nie pierwszy raz pokazuje, że ramy dawnych, wydawałoby się klasycznych i nienaruszalnych baśni właściwie nie istnieją. Spisane przez autorów nazywanych dziś baśniopisarzami, w rzeczywistości zostały przez nich wysłuchane, zebrane, uchwycone w jednej z wersji, ale mają prawo dalej się rozwijać i zmieniać. To fatalna popularność kolejnych przedruków i wznowień sprawiła, że baśnie w określonych wersjach uznano za kanon. Gdyby nie masowa produkcja wydawnicza, prawdopodobnie zapomnielibyśmy nie tylko o ustalonym przebiegu historii Czerwonego Kapturka czy Kopciuszka, ale też o tych nieszczęsnych imionach, pochodzących z czasów, gdy polszczenie zagranicznej literatury przebiegało na bardzo swobodnych zasadach, a "dzieciaczkom" wciskano całe pokłady literackiej słodyczy. Ciężar tego dziedzictwa językowego czuć miedzy innymi w "Akademii Pennyroyal", fantastycznej trylogii dla młodzieży M.A. Larsona (wyd. Mamania, przekład Grażyna Chamielec), w której pojawiają się legendarne księżniczki i, aby być rozpoznawalnymi dla czytelników i nie zmieniać konceptu autora, w polskim przekładzie muszą nosić tradycyjne imiona. Roszpunka, Kopciuszek czy Śnieżka brzmią jak "słodziaki", a w uniwersum Pennyroyal mają wojować z wiedźmami, prowadzić ważne misje polityczne czy społeczne. Dysonans jest duży i utrudnia lekturę. Taka wpadka jest na szczęście niemożliwa w książce Geoffroy de Pennarta, ponieważ autor pokazał, jak mogłaby wyewoluować baśń o biednej pasierbicy i pantofelku, gdyby historia ta nie została zmumifikowana przez masowe publikowanie jednej wersji. Imię Kopciuszek mogłoby zostać zapomniane, sierotka i złe siostry zastąpiono by może dojrzałym młodzieńcem i złymi kuzynami, czasy i realia przeszłyby we współczesność, a opowiadacze, czerpiąc inspiracje ze starożytnych (jak Ezop), niekiedy przenosiliby opowieść w świat zwierząt. Tak właśnie uczynił francuski pisarz, dowodząc, że żywa baśń nadal trwa i podnosząc mnie tym samym na duchu.

Witajcie w warsztacie "U Tomka", gdzie można naprawić każdy pojazd. Dzięki Tomkowi, który jest znakomitym mechanikiem, interes kwitnie. Tomek, zwany Smarowozem, jest fachowym, przyjaznym i docenianym przez klientów pracownikiem. To niesamowity chłopak, a jednak... życie go nie rozpieszczało!
Jeszcze jako dziecko w kołysce stracił rodziców, którzy zginęli w wypadku. Sąd zdecydował wówczas, by oddać go na wychowanie kuzynowi Rossowi i jego żonie Gladys. Para wzięła pod opiekę Tomka oraz warsztat, który zostawił mu w spadku ojciec. Wprowadzili się tam wraz ze swymi synami, Nastym i Snikim.
Ross i Gladys wkrótce zaczęli zgarniać wszystkie zyski z warsztatu Tomka, ale tego było im za mało. Zmuszali biedaka do prac domowych, a swoich synów nieustannie obsypywali prezentami. Tymczasem chłopiec pomiędzy zamiataniem a odkurzaniem odkrywał, jak działa silnik, który akurat się zepsuł, a trzeba go było szybko naprawić.

"Tomek mechanik" jest ciekawym typem książki obrazkowej, bo ilustracje teoretycznie nie są niezbędne do lektury, nie przegapimy żadnych wydarzeń nie oglądając ich, ale autor w swoich obrazkach zdradza to, czego ani razu nie podaje w tekście: bohaterowie nie są ludźmi. Tomek to pies wychowywany przez wyrachowane wilki i cały świat przedstawiony należy do psowatych, choć chadzają one w ludzkich ubraniach, na tylnych łapach, odwiedzają ulice i budynki typowe dla człowieka. I przejmują od ludzi najbardziej typowe przywary: interesowność, egoizm, lenistwo, zlośliwość.
Autor luźno potraktował wątki znane z klasycznego "Kopciuszka", zamiast balu mamy tu na przykład przesłuchanie do chóru, a księcia zastępuje "światowej sławy gwiazda rocka" Lady Wawa. Książkę czyta się przyjemnie, bo dziecko wesoło spędza czas na zabawie w odnajdywanie baśniowych nawiązań oraz na oglądaniu dużych, szczegółowych ilustracji, pełnych teatralnej dynamiki i komiksowego dramatyzmu. Całość pobudza do twórczego myślenia, szukania własnych rozwiązań w opowieściach, które lubi snuć chyba każde dziecko, do niekonwencjonalnego rysowania, a przede wszystkim rozwesela.
Bożena Itoya

Geoffroy de Pennart, Tomek mechanik, tłumaczenie Maria Skowrońska, tłumaczenie tekstów na wyklejce i obrazkach Jadwiga Skowrońska, Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2018.

1 komentarz: