Stała
i tłumna obecność najsłynniejszych baśni w księgarniach,
kioskach oraz na supermarketowych stoiskach z książkami nikogo już
nie dziwi, choć chyba powinna, bo ile wydań "Czerwonego
Kapturka" czy "Calineczki" może być równocześnie
na rynku? Czy Polska bije jakiś rekord w tej materii? Z punktu
widzenia wielbiciela literatury czy jej badacza ciekawym zjawiskiem
jest natomiast boom na swobodne adaptacje klasyki baśni, czyli
tworzenie książek i filmów na motywach tekstów sygnowanych
nazwiskiem Grimm, Perrault czy Andersen. Tak jak kino grzebie na
okrągło w "Dumie i uprzedzeniu" Jane Austen, czego
przykładem są choćby przeboje "Dziennik Bridget Jones"
czy "Masz wiadomość", tak też autorzy książek (nie
tylko dla dzieci) i filmowcy starają się twórczo wykorzystać
znane wszystkim baśniowe szablony. Źródłowe utwory niekoniecznie
były adresowane do najmłodszych, nowe interpretacje też bywają
"18+". Niezależnie od kategorii wiekowej, coraz trudniej o
oryginalne potraktowanie tematu, zwłaszcza w przypadku "Kopciuszka",
na którego ja i mój syn chyba zaczynamy mieć alergię. Spójrzmy
więc, co z tej baśni wykrzesał Geoffroy de Pennart, autor
lubianych przez nas książek "Orkiestra krowy Zosi" czy
"Wilk powrócił".
Francuski
pisarz i ilustrator nie pierwszy raz pokazuje, że ramy dawnych,
wydawałoby się klasycznych i nienaruszalnych baśni właściwie nie
istnieją. Spisane przez autorów nazywanych dziś baśniopisarzami,
w rzeczywistości zostały przez nich wysłuchane, zebrane, uchwycone
w jednej z wersji, ale mają prawo dalej się rozwijać i zmieniać.
To fatalna popularność kolejnych przedruków i wznowień sprawiła,
że baśnie w określonych wersjach uznano za kanon. Gdyby nie masowa
produkcja wydawnicza, prawdopodobnie zapomnielibyśmy nie tylko o
ustalonym przebiegu historii Czerwonego Kapturka czy Kopciuszka, ale
też o tych nieszczęsnych imionach, pochodzących z czasów, gdy
polszczenie zagranicznej literatury przebiegało na bardzo swobodnych
zasadach, a "dzieciaczkom" wciskano całe pokłady
literackiej słodyczy. Ciężar tego dziedzictwa językowego czuć
miedzy innymi w "Akademii Pennyroyal", fantastycznej
trylogii dla młodzieży M.A. Larsona (wyd. Mamania, przekład
Grażyna Chamielec), w której pojawiają się legendarne księżniczki
i, aby być rozpoznawalnymi dla czytelników i nie zmieniać konceptu
autora, w polskim przekładzie muszą nosić tradycyjne imiona.
Roszpunka, Kopciuszek czy Śnieżka brzmią jak "słodziaki",
a w uniwersum Pennyroyal mają wojować z wiedźmami, prowadzić
ważne misje polityczne czy społeczne. Dysonans jest duży i
utrudnia lekturę. Taka wpadka jest na szczęście niemożliwa w
książce Geoffroy de Pennarta, ponieważ autor pokazał, jak
mogłaby wyewoluować baśń o biednej pasierbicy i pantofelku, gdyby
historia ta nie została zmumifikowana przez masowe publikowanie
jednej wersji. Imię Kopciuszek mogłoby zostać zapomniane, sierotka
i złe siostry zastąpiono by może dojrzałym młodzieńcem i złymi
kuzynami, czasy i realia przeszłyby we współczesność, a
opowiadacze, czerpiąc inspiracje ze starożytnych (jak Ezop),
niekiedy przenosiliby opowieść w świat zwierząt. Tak właśnie
uczynił francuski pisarz, dowodząc, że żywa baśń nadal trwa i
podnosząc mnie tym samym na duchu.
Witajcie
w warsztacie "U Tomka", gdzie można naprawić każdy
pojazd. Dzięki Tomkowi, który jest znakomitym mechanikiem, interes
kwitnie. Tomek, zwany Smarowozem, jest fachowym, przyjaznym i
docenianym przez klientów pracownikiem. To niesamowity chłopak, a
jednak... życie go nie rozpieszczało!
Jeszcze
jako dziecko w kołysce stracił rodziców, którzy zginęli w
wypadku. Sąd zdecydował wówczas, by oddać go na wychowanie
kuzynowi Rossowi i jego żonie Gladys. Para wzięła pod opiekę
Tomka oraz warsztat, który zostawił mu w spadku ojciec. Wprowadzili
się tam wraz ze swymi synami, Nastym i Snikim.
Ross
i Gladys wkrótce zaczęli zgarniać wszystkie zyski z warsztatu
Tomka, ale tego było im za mało. Zmuszali biedaka do prac domowych,
a swoich synów nieustannie obsypywali prezentami. Tymczasem chłopiec
pomiędzy zamiataniem a odkurzaniem odkrywał, jak działa silnik,
który akurat się zepsuł, a trzeba go było szybko naprawić.
"Tomek
mechanik" jest ciekawym typem książki obrazkowej, bo
ilustracje teoretycznie nie są niezbędne do lektury, nie przegapimy
żadnych wydarzeń nie oglądając ich, ale autor w swoich obrazkach
zdradza to, czego ani razu nie podaje w tekście: bohaterowie nie są
ludźmi. Tomek to pies wychowywany przez wyrachowane wilki i cały
świat przedstawiony należy do psowatych, choć chadzają one w
ludzkich ubraniach, na tylnych łapach, odwiedzają ulice i budynki
typowe dla człowieka. I przejmują od ludzi najbardziej typowe
przywary: interesowność, egoizm, lenistwo, zlośliwość.
Autor
luźno potraktował wątki znane z klasycznego "Kopciuszka",
zamiast balu mamy tu na przykład przesłuchanie do chóru, a księcia
zastępuje "światowej sławy gwiazda rocka" Lady Wawa.
Książkę czyta się przyjemnie, bo dziecko wesoło spędza czas na
zabawie w odnajdywanie baśniowych nawiązań oraz na oglądaniu
dużych, szczegółowych ilustracji, pełnych teatralnej dynamiki i
komiksowego dramatyzmu. Całość pobudza do twórczego myślenia,
szukania własnych rozwiązań w opowieściach, które lubi snuć
chyba każde dziecko, do niekonwencjonalnego rysowania, a przede
wszystkim rozwesela.
Bożena
Itoya
Geoffroy
de Pennart, Tomek mechanik, tłumaczenie Maria Skowrońska,
tłumaczenie tekstów na wyklejce i obrazkach Jadwiga Skowrońska,
Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2018.
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń