cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 4 maja 2020

Binio Bill... i skarb Pajutów


Album "Binio Bill... i skarb Pajutów", zaprezentowany przez Kulturę Gniewu w 2019 roku, to drugie wydanie tego komiksu. Pierwsze ukazało się w innym wydawnictwie, odmiennych czasach (1990 r.) i kolorach. Teraz o znakomite barwy i ogólnie atrakcyjną prezencję kultowych kadrów zadbali współcześni specjaliści, sami z wielkim powodzeniem rysujący i piszący komiksy: Tomasz Kaczkowski i Maciej Jasiński. Młodzi czytelnicy są bardzo wrażliwi na takie niby to detale. Mój nastoletni syn nie lubi czytać starych, źle wydanych komiksów z błędami graficznymi, niewyraźnymi twarzami i czcionkami, to tylko nasze rodzicielskie pokolenie przejawia sentyment czy pobłażliwość względem podobnych niedoskonałości. Dzięki pomysłowi na nową edycję przygód szeryfa Zbigniewa Bileckiego, mamy okazję odświeżyć swoją dziecięcą sympatię do "polskiego" Dzikiego Zachodu i zaszczepić ją młodzieży. I nie musimy szczególnie do tej lektury przekonywać, przynudzając jakie to legendarne i jak się zaczytywaliśmy te 30 lat temu. Binio Bill broni się sam.
"Skarb Pajutów" jest prostą, ciekawą i wesołą historyjką o dobrych Indianach, honorowym szeryfie i złych bandziorach. Każdy kombinuje na swój sposób, planując odpowiednio zdobycie, ochronę lub przechwycenie legendarnego dropu, jak to się teraz nazywa. Złoto okaże się kryć w kłopotliwym miejscu, a jego odkrycie doprowadzi i do konfliktów, i do sojuszów. Szlachetny Binio i jego wierny rumak pomogą wszystkim, którzy zapragną ratunku. Będą strzały, gonitwy, pijaństwo, bijatyka, mądrości wodza, tańce i śpiewy czarownika oraz zgrabnych i skąpo odzianych panienek, a także uprowadzenie indiańskiej piękności. Look, miny i zachowania są tu oczywiście nieco przerysowane, ale taka to konwencja i nie ma co się obrażać o czerwień czerwonoskórych czy słodycz Sweet Agnes.
W czwartej odsłonie przygód Binia naszą uwagę zwróciły powiększone kadry i duża czcionka. "Skarp Pajutów" wyróżnia się tym spośród wcześniejszych tomów, w znanych nam albumach "Binio Bill kręci western i... w kosmos" oraz "Binio Bill. Rio Klawo" gęstość kadrów na stronie i rozmiar tekstu odpowiadały bardziej wprawionym czytelnikom komiksów. Tymczasem tutaj wyobrażam sobie nawet odbiorcę w wieku wczesnoszkolnym, podejmującego pierwsze próby poskramiania literek, zaganiania ich w posłuszne stada, niczym prawdziwy kowboj. Jerzy Wróblewski umiejętnie prowadzi za rękę przyszłych koneserów stylistyki kowbojskiej, komiksowej lub wszelkich sensacyjnych przygodówek literackich, tłumacząc w dymkach "myślowych" Binia i głosem zza kadru, na czym polega intryga czy zamieszanie sytuacyjne. Może to i trochę naiwne, ale my bawiliśmy się podczas lektury równie dobrze, jak przy projekcji ulubionej animacji o Lucky Luke'u.

Bożena Itoya

Jerzy Wróblewski, Binio Bill... i skarb Pajutów, kolory Tomasz Kaczkowski, konsultacje Maciej Jasiński, wydanie drugie, Krótkie Gatki (Kultura Gniewu), Warszawa 2019.

Niezwykła księga owadów


Na "Niezwykłą księgę owadów" trudno nie zwrócić uwagi w księgarni, bibliotece czy domowej biblioteczce. Ten album naprawdę jest niezwykły, nie tylko ze względu na naprawdę duży format całości i gigantyczne owady drepczące już po okładce. Docenią go odbiorcy w różnym wieku i o rozmaitych zainteresowaniach. By po niego sięgnąć i sięgać wielokroć, nie trzeba zaliczać się do dziwaków (jak ja), którzy wśród dziesięciu czy nawet pięciu ulubionych filmów wymieniają "Mikrokosmos", kinowym bohaterem wszech czasów jest dla nich żuk gnojowy z tegoż obrazu, a najciekawszym bohaterem zbiorowym – maszerujące gąsienice (ta muzyka!).
Autorzy obrali raczej nietypową ścieżkę edukacji. W książce znajdziemy bowiem zarówno zwyczajowe ogólne wprowadzenie, wyjaśniające między innymi budowę i typologię owadów, rzeczowy język naukowców, jak i mnóstwo żarcików oraz analiz podejmowanych z punktu widzenia fascynata, kolekcjonera osobliwości, a nie ucznia przyswajającego wiadomości po kolei, w podręcznikowym porządku i ze szkolną oziębłością, czy raczej obojętnością. Tu rozdziały zostały ułożone tematycznie, według owadzich cech, których nosiciele opisywani (i pokazywani) są w zwięzłych podrozdziałach. Tylko mrówce dostał się solowy rozdział, zatytułowany "Mrówka to superzwierzę". Pozostałe części atlasu poświęcone są różnym owadom reprezentującym to, co w gromadzie typowe lub całkiem wyjątkowe, a na warsztat idą między innymi miłość, lokum, pożyteczność lub uciążliwość, blef, samoobrona i gigantyzm. Środkami wyrazu są poruszające obrazy i chwytliwe sformułowania, w tym tytuły: "Złotook w owczej skórze", "Morderczy dół mrówkolwa" czy "W samym środku kupy". Nie udało nam się rozwikłać zagadki, do jakiej kategorii wiekowej zwracają się twórcy atlasu, sądząc po większości tekstu, obfitującej w humorystyczne zaczepki do niezainteresowanych, są to dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Przy bardziej specjalistycznych fragmentach jako grupę docelową wskazałabym dziesięcio-, może dwunastolatki, ale nie te zbyt wrażliwe na bezwzględność natury (a częściowo też człowieka). W charakterze skarbczyka ciekawostek i śmiesznostek publikacja jest niewątpliwie cenna, jednak ton narracji, ten dziwny niby-luz, może spowodować, że niektórzy czytelnicy nie doczytają do końca. Mój trzynastoletni syn czuł się przez tę lekturę upupiany. Ale obejrzał całość i chyba każdy, komu "Niezwykła księga owadów" trafi w ręce, tak zrobi.
Książka Barta Rossela i Medy Oberendorff jest efektowną ciekawostką edytorską. Ilustratorka starała się zaskoczyć nas wspomnianymi powiększeniami owadów, a autor – wymyślną czcionką o zmiennym formacie, na stronie tytułowej określonymi nieskromnie jako "eleganckie liternictwo" i "piękne, realistyczne ilustracje". Ten realizm rozbawi czytelników gustujących w czarnym humorze, obdarzonych mocnymi nerwami i przejawiających kryminalną smykałkę, bo w "Niezwykłej księdze" znajdzie się i noga trupa, i opis śledztwa detektywów z wydziału zabójstw, dla których "pracują" muchy oraz inne owady, i martwy, obleziony przez robactwo ptak, i żywe klejnoty wykonane z chrząszczy, i koszmar ogrodnika, czyli atak mszyc. To od was zależy, czy odbierzecie moją recenzję jako ostrzeżenie, czy zachętę, w każdym razie wydawnictwo Nasza Księgarnia należy pochwalić za podjęcie się nietypowego, dość odważnego projektu.

Bożena Itoya

Bart Rossel (tekst), Medy Oberendorff (ilustracje), Niezwykła księga owadów, z niderlandzkiego przełożyła Alicja Oczko, Nasza Księgarnia, Warszawa 2019.

Lil i Put. Zawodowi bumelanci


"Zawodowi bumelanci" to już czwarty album z serii "Lil i Put", której scenarzystą jest Maciej Kur, rysownikiem Piotr Bednarczyk, a wydawcą Egmont Polska. Cykl podoba nam się cały czas tak samo, choć kiedy startował, mój syn miał osiem lat, a niedawno skończył lat czternaście. Mam wrażenie, że przez sześć lat i ogólnie w okresie dzieciństwa mojego potomka wiele się wydarzyło w polskim komiksie, a dynamika tych zmian jakby stale wzrasta. Do podobnych refleksji skłoniło mnie między innymi logo "100 lat polskiego komiksu" na okładce najnowszego "Lila i Puta" (wydanego w 2019 r.). Na ile uczestniczyliśmy w tej historii, co takiego nowego zaobserwowaliśmy od kiedy dziesięć lat temu niegdysiejszy przedszkolak podejmował pierwsze próby czytania właśnie na komiksach?
Ano ukształtowało się spore grono rodzin czytających nowe polskie kadry, bez kompleksu, że to gorsze lektury i nostalgii za "klasyką" polskiego komiksu harcerskiego i milicyjnego z lat 80. Warsztaty rysunku prowadzone przez komiksiarzy cieszą się dużym zainteresowaniem na literackich festiwalach i targach książki, zresztą i w ramach wyjścia organizowanego przez szkołę klasa (siódma, więc nie maluszki) mojego syna trafiła na zajęcia o komiksach. Pojawiły się biblioteki o komiksowym profilu lub chociaż sporym i stale rosnącym komiksozbiorze, tematem zainteresowała się także Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego, instytucja organizująca konferencje, polecająca książki do zakupu przez wszystkie mazowieckie placówki. Całkiem sporo jak na jedno krótkie, jeszcze nieskończone dzieciństwo. Tymczasem sami Lil i Put zagościli na stałe w "Nowej Fantastyce", w której wcześniej nie widywałam żadnych komiksów.
Te historyjki są fajne i dla dorosłych czytelników sięgających po wspomniany magazyn, i dla młodzieży w wieku rozmaitym, będącej grupą docelową cyklu "Konkurs im. Janusza Christy", w której Egmont wydaje między innymi właśnie serię Bedyka i Kura. Fani doceniają humor autorów, charakter i wątpliwe bohaterstwo ich bohaterów, osadzenie w umiłowanym przez fantasy magicznym "à la średniowieczu", boskie easter eggsy i elastyczność serii, której daleko do artystycznej skamieliny, bo zmianom uległa między innymi kreska, czyli jeden z filarów kolorowych zeszytów. I właśnie dlatego mój syn nie wyrósł z "Lila i Puta".
"Zawodowych bumelantów" czytałam w przerwie między kolejnymi czeskimi powieściami i opowiadaniami i zupełnie nie wybili mnie z rytmu, bo bardzo do takiej literatury pasują. Niezbyt grzeczni, acz dobrotliwi (kiedy chcą) prostaczkowie, wpisują się trochę w moją miłość do hobbitów (zwłaszcza Merry'ego i Pippina), ale też mają wiele wspólnego ze Szwejkiem czy diabłami Jana Drdy albo innymi wizjami ludowości Jáchyma Topola. W dziewięciu krótkich historiach jest tłoczno, śmiesznie, bardzo ruchliwie, kolorowo, trochę zrzędliwie i cwaniacko.
Pierwsza opowiastka, "Godna śmierć", rozpoczyna się od spotkania Puta z siostrą Lila, Kieszonką, która jest... kieszonkowcem. Wesoła małoludka postanawia opchnąć problematyczny łup koledze brata i w ten sposób Lil i Put przez sześć stron ścigają się ze śmiercią. Dalej płynnie przeskakujemy do króciutkiej "Tratwy", będącej małym wycinkiem historii wrogich stosunków elfów (czyli Miksji) i krasnoludów, z niewielkim udziałem Świętopełka, bardzo sympatycznego i wyjątkowo nierozgarniętego ziomka głównych bohaterów, którego urodziny obchodzone były w poprzednim odcinku. Następnie Lil i Put lądują "W dybach", uwięzieni przez lud Rogaczy, a konkretnie panów, o których żony nie należy pytać. Przygoda tocząca się wokół różowego przybytku muzycznego, posiadającego formę młyna i nazwę Melina Róż, jest jedną z moich ulubionych. Ale trudno opowiedzieć cokolwiek więcej tak, by nie spalić całego kawału, przejdźmy więc do kolejnej historyjki: "Plusk 2: Gdy ryby spadają z nieba". Tu wyraźnie widać różnice w rysunkach względem pierwszego albumu z serii, inaczej wypadają i kontury, i tła, a całość wydaje się bardziej... francuska. To już taka odsłona la « BD », która mogłaby się ukazać w dowolnym bardziej zaawansowanym komiksowo kraju, po prostu na frankofońskim poziomie i w podobnym stylu. Choć nie wiem, czy znakomite zagrywki tekstowe (sytuacyjne "ojacie! ojacie!" i insze "tsza bylo sie jednak nie wtrącać") byłyby tak komiczne w innym języku, czy aby nie są nieprzetłumaczalne, podobnie jak Lil rozdzierający koszulę niczym Rejtan.
W "Legendzie o królewnie" powracamy do niesnasek między elfami a krasnoludami, znów na krótko wpadając na Miksję. "Słodka" i czarowna przyjaciółka Lila i Puta tym razem przybliży nam genezę krasnoludów według elfickich podań. To bardzo efektowna odsłona uniwersum małoludów, pokazująca, jak autorzy lubią bawić się konwencjami fabularnymi i graficznymi, bo kolorystka i starodawne zwoje, na których wypowiada się narrator, dodają opowieści zacności. W mroczne ostępy świata przedstawionego powędrujemy w "Tatuażu Morbinki", czyli pewnej zdołowanej nastolatki, córki dostojnego wuja Harolda, jak tytułuje go Miksja. Tym razem elfka w różowym wdzianku zostanie z nami dłużej, opiekując się kuzynką, która zgodnie z modą chce być mroczna i mieć dziarę.
"Wejście Ignacego" może się kojarzyć z "Wejściem smoka", i słusznie, bo obok Lila i Puta wystąpi znany nam już mały piroman, który zapala się do posiadania ognistego zwierzątka. Znakomita część akcji rozgrywa się w najdziwniejszym z możliwych (lub nie) sklepów zoologicznych, gdzie spotkać można samą śmierć (tę z pierwszej historyjki). Ta część "Zawodowych bumelantów" zachwyciła mnie chyba najbardziej – i scenariuszem, i świetnymi, dopracowanymi rysunkami, i całą wyjątkowo lilipucią atmosferą. Po tym punkcie albumu, dla mnie kulminacyjnym, czekały na nas jeszcze dwie przygody: "Elfy vs. krasnoludy" i "Proces Kieszonki". Tytuł pierwszej z nich pewnie już przybliżył wam tematykę i zasygnalizował, że Miksja będzie tłuc się z odwiecznymi wrogami. O dziwo jednak, tym razem coś ich połączy i musicie sami przekonać się, jak to możliwe. W ostatniej historii Kirki zapadnie na chorobę cywilizacyjną, przekleństwo goblinów, co w przezabawny sposób splecie się z misją ratunkową Lila i Puta. Cwana Kieszonka, przypominająca trochę małą, złą Robin Hoodkę, będzie się bowiem zmagać z upadkiem ideałów i depresją, a nawet okaże skruchę, niespotykaną wśród zbójeckiej braci ujmę na honorze. Happy end, który zgotowali nam Maciek Kur i Piotrek Bednarczyk, bardzo nas uszczęśliwił swoim nieugłaskaniem. To jednak ta ostatnia strona komiksu jest moją ulubioną, każda sekwencja, mina, dymek są po prostu idealne. Panowie wykazali się świetną formą twórczą i czekamy na kolejne tomy "Lila i Puta"*.

Bożena Itoya

Lil i Put. Zawodowi bumelanci, scenariusz: Maciej "Maiki" Kur, rysunki: Piotr "Bedyk" Bednarczyk, Wydawnictwo Egmont Polska, Warszawa 2019.

*Bo inaczej "Chaos i rzeź! Chaos i pożoga!" ("Gdzie rozdają pochodnie?").