"Zawodowi
bumelanci" to już czwarty album z serii "Lil i Put",
której scenarzystą jest Maciej Kur, rysownikiem Piotr Bednarczyk, a
wydawcą Egmont Polska. Cykl podoba nam się cały czas tak samo,
choć kiedy startował, mój syn miał osiem lat, a niedawno skończył
lat czternaście. Mam wrażenie, że przez sześć lat i ogólnie w
okresie dzieciństwa mojego potomka wiele się wydarzyło w polskim
komiksie, a dynamika tych zmian jakby stale wzrasta. Do podobnych
refleksji skłoniło mnie między innymi logo "100 lat polskiego
komiksu" na okładce najnowszego "Lila i Puta"
(wydanego w 2019 r.). Na ile uczestniczyliśmy w tej historii, co
takiego nowego zaobserwowaliśmy od kiedy dziesięć lat temu
niegdysiejszy przedszkolak podejmował pierwsze próby czytania
właśnie na komiksach?
Ano
ukształtowało się spore grono rodzin czytających nowe polskie
kadry, bez kompleksu, że to gorsze lektury i nostalgii za "klasyką"
polskiego komiksu harcerskiego i milicyjnego z lat 80. Warsztaty
rysunku prowadzone przez komiksiarzy cieszą się dużym
zainteresowaniem na literackich festiwalach i targach książki,
zresztą i w ramach wyjścia organizowanego przez szkołę klasa
(siódma, więc nie maluszki) mojego syna trafiła na zajęcia o
komiksach. Pojawiły się biblioteki o komiksowym profilu lub chociaż
sporym i stale rosnącym komiksozbiorze, tematem zainteresowała się
także Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego, instytucja
organizująca konferencje, polecająca książki do zakupu przez
wszystkie mazowieckie placówki. Całkiem sporo jak na jedno krótkie,
jeszcze nieskończone dzieciństwo. Tymczasem sami Lil i Put
zagościli na stałe w "Nowej Fantastyce", w której
wcześniej nie widywałam żadnych komiksów.
Te
historyjki są fajne i dla dorosłych czytelników sięgających po
wspomniany magazyn, i dla młodzieży w wieku rozmaitym, będącej
grupą docelową cyklu "Konkurs im. Janusza Christy", w
której Egmont wydaje między innymi właśnie serię Bedyka i Kura.
Fani doceniają humor autorów, charakter i wątpliwe bohaterstwo ich
bohaterów, osadzenie w umiłowanym przez fantasy magicznym "à
la średniowieczu", boskie easter eggsy i elastyczność serii,
której daleko do artystycznej skamieliny, bo zmianom uległa między
innymi kreska, czyli jeden z filarów kolorowych zeszytów. I właśnie
dlatego mój syn nie wyrósł z "Lila i Puta".
"Zawodowych
bumelantów" czytałam w przerwie między kolejnymi czeskimi
powieściami i opowiadaniami i zupełnie nie wybili mnie z rytmu, bo
bardzo do takiej literatury pasują. Niezbyt grzeczni, acz dobrotliwi
(kiedy chcą) prostaczkowie, wpisują się trochę w moją miłość
do hobbitów (zwłaszcza Merry'ego i Pippina), ale też mają wiele
wspólnego ze Szwejkiem czy diabłami Jana Drdy albo innymi wizjami
ludowości Jáchyma Topola. W dziewięciu krótkich historiach jest
tłoczno, śmiesznie, bardzo ruchliwie, kolorowo, trochę zrzędliwie
i cwaniacko.
Pierwsza
opowiastka, "Godna
śmierć", rozpoczyna się
od spotkania Puta z siostrą Lila, Kieszonką, która jest...
kieszonkowcem. Wesoła małoludka postanawia opchnąć problematyczny
łup koledze brata i w ten sposób Lil i Put przez sześć stron
ścigają się ze śmiercią.
Dalej płynnie przeskakujemy do
króciutkiej "Tratwy",
będącej małym wycinkiem historii wrogich stosunków elfów (czyli
Miksji) i krasnoludów, z niewielkim udziałem Świętopełka, bardzo
sympatycznego i wyjątkowo nierozgarniętego ziomka głównych
bohaterów, którego urodziny obchodzone były w poprzednim odcinku.
Następnie Lil i Put lądują
"W dybach", uwięzieni
przez lud Rogaczy, a konkretnie panów, o których żony nie należy
pytać. Przygoda tocząca się wokół różowego przybytku
muzycznego, posiadającego formę młyna i nazwę Melina Róż, jest
jedną z moich ulubionych. Ale trudno opowiedzieć cokolwiek więcej
tak, by nie spalić całego kawału, przejdźmy więc do kolejnej
historyjki: "Plusk 2: Gdy
ryby spadają z nieba".
Tu wyraźnie widać różnice w rysunkach względem pierwszego
albumu z serii, inaczej
wypadają i kontury, i tła, a całość wydaje się bardziej...
francuska. To już taka odsłona la
« BD »,
która mogłaby się ukazać w dowolnym bardziej zaawansowanym
komiksowo kraju, po prostu na frankofońskim poziomie i w podobnym
stylu. Choć nie wiem, czy znakomite zagrywki tekstowe (sytuacyjne
"ojacie! ojacie!"
i insze
"tsza bylo sie jednak nie wtrącać") byłyby
tak komiczne w innym języku,
czy aby nie są nieprzetłumaczalne, podobnie jak Lil rozdzierający
koszulę niczym Rejtan.
W
"Legendzie o królewnie" powracamy do niesnasek między
elfami a krasnoludami, znów na krótko wpadając na Miksję.
"Słodka" i czarowna przyjaciółka Lila i Puta tym razem
przybliży nam genezę krasnoludów według elfickich podań. To
bardzo efektowna odsłona uniwersum małoludów, pokazująca, jak
autorzy lubią bawić się konwencjami fabularnymi i graficznymi, bo
kolorystka i starodawne zwoje, na których wypowiada się narrator,
dodają opowieści zacności. W mroczne ostępy świata
przedstawionego powędrujemy w "Tatuażu Morbinki", czyli
pewnej zdołowanej nastolatki, córki dostojnego wuja Harolda, jak
tytułuje go Miksja. Tym razem elfka w różowym wdzianku zostanie z
nami dłużej, opiekując się kuzynką, która zgodnie z modą chce
być mroczna i mieć dziarę.
"Wejście
Ignacego" może się kojarzyć z "Wejściem smoka", i
słusznie, bo obok Lila i Puta wystąpi znany nam już mały piroman,
który zapala się do posiadania ognistego zwierzątka. Znakomita
część akcji rozgrywa się w najdziwniejszym z możliwych (lub nie)
sklepów zoologicznych, gdzie spotkać można samą śmierć (tę z
pierwszej historyjki). Ta część "Zawodowych bumelantów"
zachwyciła mnie chyba najbardziej – i scenariuszem, i świetnymi,
dopracowanymi rysunkami, i całą wyjątkowo lilipucią atmosferą.
Po tym punkcie albumu, dla mnie kulminacyjnym, czekały na nas
jeszcze dwie przygody: "Elfy vs. krasnoludy" i "Proces
Kieszonki". Tytuł pierwszej z nich pewnie już przybliżył wam
tematykę i zasygnalizował, że Miksja będzie tłuc się z
odwiecznymi wrogami. O dziwo jednak, tym razem coś ich połączy i
musicie sami przekonać się, jak to możliwe. W ostatniej historii
Kirki zapadnie na chorobę cywilizacyjną, przekleństwo goblinów,
co w przezabawny sposób splecie się z misją ratunkową Lila i
Puta. Cwana Kieszonka, przypominająca trochę małą, złą Robin
Hoodkę, będzie się bowiem zmagać z upadkiem ideałów i depresją,
a nawet okaże skruchę, niespotykaną wśród zbójeckiej braci ujmę
na honorze. Happy end, który zgotowali nam Maciek Kur i Piotrek
Bednarczyk, bardzo nas uszczęśliwił swoim nieugłaskaniem. To
jednak ta ostatnia strona komiksu jest moją ulubioną, każda
sekwencja, mina, dymek są po prostu idealne. Panowie wykazali się
świetną formą twórczą i czekamy na kolejne tomy "Lila i
Puta"*.
Bożena
Itoya
Lil
i Put. Zawodowi bumelanci, scenariusz: Maciej "Maiki" Kur,
rysunki: Piotr "Bedyk" Bednarczyk, Wydawnictwo Egmont
Polska, Warszawa 2019.
*Bo
inaczej "Chaos i rzeź! Chaos i pożoga!" ("Gdzie
rozdają pochodnie?").
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz