Książka
"Detektyw Pingwin i sprawa zaginionego skarbu" Alexa T.
Smitha w angielskim oryginale została wydana w 2017 roku, a dzięki
wydawnictwu Zielona Sowa polski, znakomity przekład Piotra W.
Cholewy możemy czytać już rok później. W lekturze tej
szczególnie rozmiłował się mój dwunastoletni syn, choć potem i
ja dołączyłam do grona największych fanów Pana Pingwina.
Oczywiście najpierw zwróciliśmy uwagę na sympatyczne rysunki, z
których zerkają na nas pękaty bohater i jego z lekka nastroszony
partner. Ilustracje są dziełem autora, pojawiają się na niemal
każdej stronie książki (a także na wyklejkach i okładce), bywają
splecione z kartą gazety, planem muzeum, a najczęściej
przypominają szaro-pomarańczowe, pełne szczegółów, dopracowane
i wesołe szkice.
Jest
to historia debiutującego prywatnego detektywa, który liczy na
przygody, sławę i godziwe zarobki, gdyż grozi mu upadłość oraz
konieczność opuszczenia swojego (chyba wynajmowanego) londyńskiego
igloo i wyniesienia się na Mroźne Południe. Pan Pingwin przewraca
tabliczkę na drzwiach biura głoszącą "otwarte" i
zaczyna oczekiwać na pierwszy telefon ze zleceniem; w tym momencie
rzeczywiście rozlega się dryndanie i adept zagadkowego, pełnego
wyzwań życia zawodowego spada z fotela do kosza na papiery. Trudno
nie polubić bohatera po takim wstępie, a potem jest tylko lepiej,
bo przecież jeszcze nie poznaliśmy Watsona, to znaczy Colina.
Asystent Pana Pingwina jest pająkiem i naszym ulubieńcem (zaraz po
swoim szefie).
Do
"Detektywa, Profesjonalnego Poszukiwacza Przygód" zwraca
się z błaganiem o ratunek pani Budyka Gnatek, właścicielka Muzeum
Obiektów Extraordynaryjnych, działająca w duecie z bratem,
niejakim Montagiuszem. Gnatkowie szukają skarbu ukrytego w muzeum
przez ich praprapradziadka, fortuna jest im niezbędna do uratowania
popadającego w ruinę obiektu. W wielkim nieporządku, wśród
tysięcy gratów i niszczejących eksponatów, rozpoczynają się
poszukiwania. Będą tajemnicze wskazówki, ukryte przejścia,
podstępy, aligatory, dżungla, zdrady i ratunki.
Kto
wkroczy do tej dżungli,
niech
ma się na baczności.
Tu
straszne kreatury
chowają
się w ciemności.
Ich
szpony cię rozszarpią,
zagryzą
cię ich kły.
Uwierz
mi, na ich widok
każdy
ze strachu drży.
Skarb
czeka już na tego,
co
zgodnie z mapą kroczy,
lecz
biada człowiekowi,
który
ze ścieżki zboczy.
Sir
Randolf Gnatek
założyciel
muzeum
profesjonalny
łowca skarbów
Książkę
czyta się świetnie, jednym tchem, przygodowa atmosfera à la
Indiana Jones (Pan Pingwin ma nawet podobny kapelusz) czy Jumanji
(wierszowane przestrogi) jest umiejętnie podtrzymywana, w fabułę
wciągają charakterystyczne postacie i zwroty akcji. Zachwyciłam
się również pięknymi zdaniami, które są elementem niezwykle
zgrabnego tłumaczenia, podobnie jak zabawne imiona i nazwiska. Tekst
został dopracowany do najmniejszego słówka, co naprawdę nie jest
normą w polskich przekładach książek dla dzieci i młodzieży. Tu
mamy do czynienia z ideałem. "Detektywa Pingwina i sprawę
zaginionego skarbu" docenią dzieci płci obojga w wieku powyżej
sześciu lat (jak wskazuje wydawca), a także znacznie starsi
miłośnicy komiksów i "przygodówek".
Bożena
Itoya
Alex
T. Smith, Detektyw Pingwin i sprawa zaginionego skarbu, przełożył
Piotr W. Cholewa, Wydawnictwo Zielona Sowa, Warszawa 2018.
Moje dzieci uwielbiają książki detektywistyczne! To coś dla nas:)
OdpowiedzUsuń