Najnowsza powieść Katarzyny Wasilkowskiej rozpoczyna się i trwa w stylu wcześniejszych: jest w niej pogoda ducha, mądrość, rodzinna bliskość. I jeszcze bliska mi wrażliwość dziecka zakochanego w swojej codzienności, patrzącego na okolicę jak na raj, wdychającego pełną piersią zapachy miasta, nasłuchującego każdego dźwięku ulicy, parku, ba, rozmawiającego z nim. Taka najpiękniejsza samotność, jaką pamiętam z dzieciństwa.
Sobotnim rankiem ulice są puste zupełnie inaczej niż w powszednie wieczory, są wyludnione w taki radosny, leniwy sposób.
Lula idzie ze swoim psem i nic nie zakłóca odgłosu ich kroków, chrzęszczą równym rytmem jak dwie grzechotki, jedna głośno i wolno, druga cicho i szybko. W domach wokół śpią ludzie, bezpieczni i ufni jak niemowlęta.
Lula czuje, że tak jakby trochę czuwa nad ich snem i jednocześnie wyprzedza ich o wielki kęs czasu. Oni dopiero będą się budzić, przecierać oczy, zastanawiać, który to dzień dzisiaj albo jaka pogoda, czy co by tu zjeść na śniadanie, a Lula już po pas w przytomności.
‒ Jesteśmy jak anioły ulicy ‒ śmieje się cicho do Grzmota, a on sika na murek.
Książka napisana jest gładkim językiem, konkretnie, ale chwilami też poetycko, i to tak, że aż chwyta nas melancholia na przemian z atakami radości życia. Nieco rozmarzona rzeczywistość została doprawiona przez autorkę humorem oraz małymi rodzinnymi sprzeczkami i problemami, jak ciągłe wyjazdy służbowe taty. Trójka rodzeństwa w niby różnym, ale jednak zbliżonym do siebie wieku, świetnie się rozumiejąca, częściowo mająca to samo sportowe hobby, mieszka głównie z super-mamą. Bohaterką książki jest najmłodsza z nich, Lula, właściwie Aleksandra, w pewnym momencie każąca nazywać się Sandrą. Każąca sobie czy innym? Karząca siebie czy innych? Dlaczego? To jedna z wielu kwestii, które musimy przerobić przy lekturze.
Lula przypina Grzmotowi smycz. Aż trudno uwierzyć, że to się dzieje. Ma psa, idealnego, wprost jak z marzeń o psie, i w dodatku wolno jej z nim wychodzić samej.
Lula jest miłą ośmiolatką trenującą parkour z bratem i pieczołowicie wytwarzającą "czaszkową" biżuterię z modeliny dla siostry (lubiącej taką mroczną stylówę), dzieckiem wręcz idealnym, najlepszą uczenniczką, jak pieszczotliwie nazywa ją mama. W tym słodkim życiu nagle zaczynają pojawiać się rysy. Psychologowie i czujni rodzice mogą doszukiwać się różnych źródeł tragicznego stanu, w jakim ostatecznie znajdzie się Lula: wyjazdy taty, nadchodzące dojrzewanie, tkwienie rodziny w monitorach i ekranach, nadmierna wrażliwość dziewczynki na sprzęt elektroniczny i szok wynikający z nagłego zderzenia z jaskinią, jaką jest internet, wykluczenie z klasowej grupy koleżeńskiej przez nieznajomość nowinek ze świata gier. Katarzyna Wasilkowska stwierdza we wstępie, że "Najstraszniejsze w tej historii jest to, że dzieje się bez poważnej przyczyny". "Już, już!" jest bowiem powieścią o uzależnieniu behawioralnym, które spada na małe dziecko, więzi je, zmienia i doprowadza na skraj śmierci. Sytuacja dotyka całej rodziny, "kochającej i uważnej", cytując tym razem zakończenie książki.
(...) ‒ A jak komputer? Sprawdza się?
Lula wzrusza ramionami.
‒ Jeszcze nie używałam go za wiele.
‒ Powolutku ‒ uśmiecha się tata. ‒ A są tam jeszcze te stare gry?
Lula nie wie.
‒ Zaraz zobaczę ‒ zapala się tata. ‒ Dawno nie grałem w Czołgi! Ale bym sobie pograł... ‒ mruczy, sięgając pod biurko do włącznika.
‒ Tato, ja chcę spać ‒ jęczy Lula. ‒ Idź pograć sobie na konsoli.
‒ Jedna rundka, Lulek, i spadam. Musisz sama spróbować, te stare gry są najlepsze!
‒ To przynajmniej pogaś światła.
‒ Jasne, już gaszę! A ty śpij sobie, śpij.
Lula nakrywa głowę poduszką. Wcale jej się to nie podoba. Ten komputer odbiera jej pokój.
Dorosły czytelnik stara się rozwikłać zagadkę, w jaki sposób Lula wpadła w ciąg grania, kłamania i choroby psychicznej. Ale czy rzeczywiście temu ma służyć książka Katarzyny Wasilkowskiej? Przecież nadal jest literaturą piękną, nawet z założenia posiadającą walory artystyczne i estetyczne, a nie wyłącznie funkcję dydaktyczną. W "Już, już!" artyzm nie ogranicza się do założeń, jest to po prostu dzieło literackie i już. Warto dać się ponieść lekturze, trochę wyzwolić z obezwładniającego problemu uzależnienia, skoncentrować na tkance utworu, a nie na smutku i złości, choć wszystkie emocje, które nami targają również są zasługą talentu autorki. Rzadko kto potrafi tak drobiazgowo i wiarygodnie skonstruować świat przedstawiony. Nawet zainteresowania dziecięcych postaci są autentyczne, właśnie tym fascynują się teraz młodzi, tak rozmawiają. Niełatwo uchwycić ich życie pisarzom o pokolenie czy dwa starszym od bohaterów, ale Katarzynie Wasilkowskiej udało się stworzyć najbardziej współczesną z literatur.
Wracając do potrzeby rozmieniania na drobne rodzinnej zagłady, która dzieje się na naszych oczach, powieść "Juz, już!" na pewno powinna skłonić odbiorcę w każdym wieku do rozmyślań, być ostrzeżeniem. Jednak piętnowanie błędów nie oczyści nam sumień i nie sprawi, że nasz świat stanie się prostszy oraz bezpieczniejszy dla dzieci. Gdybym miała wskazać najpoważniejszą okoliczność wpływającą na zapaść Luli, byłby to jej fałszywie idealny wizerunek wytworzony przez rodzinę, częściowo może też przez środowisko rówieśnicze. Tego, jakie jest dziecko w tym wieku, nie można uważać za trwały stan. Zresztą przyzwyczajenie otoczenia do czyjejś perfekcyjności, jej może nie wymaganie, ale oczekiwanie, nigdy nie kończy się dobrze. Pierwsze sygnały, że z Lulą jest coś nie tak, nie docierają do jej mamy ani rodzeństwa, bo dziewczynka ukrywa je pod drobnymi (początkowo) kłamstwami, a nikt nie spodziewa się i nie wierzy, że ona, ta najmądrzejsza malutka, mogłaby coś takiego wywinąć. Aż przeszywa nas duma rodziców z idealnego dziecka, tak satysfakcjonującego w porównaniu ze sprawiającym pewne problemy starszym rodzeństwem. To rodzicielskie spełnienie w dziecku odwraca uwagę od jego życia, tego, kim jest lub nie jest naprawdę. Lula po prostu leci na dobrej opinii... prosto do przepaści.
Ta rodzina nie jest według mnie toksyczna ani "odklejona". Żyje normalnie i bardzo fajnie, ma powiedzonka i żarciki, które wracają w rozmowach, jak w prawdziwym życiu. Pojawia się wątek filmików z netu, które są wspólnie oglądane, jak w naszej czy waszej rodzinie. Rodzice dbają o równe traktowanie rodzeństwa, choć jego różnicowanie ostatecznie okazuje się być konieczne.
Każdy z nas mógłby stać się częścią tej opowieści. Rzeczywiście, jak u Luli, empatia i (nad)wrażliwość łatwo przechodzą w nadmierną obojętność. Jej nastawienie do życia zmienia się diametralnie i czytając o tym odczuwamy ból, równocześnie złoszcząc się na Sandrę, w którą transformowała słodka Lula. Rażące nas kłamstwa i kombinacje bohaterki nie zostają ukarane, bo okazują się związane z chorobą, ale młodego czytelnika nie wolno zostawić z poczuciem, że tak wolno, i że każdemu dziecku oszukującemu w szkole i w domu należy się tylko współczucie, bo to na pewno nie jego wina. Porozmawiajcie.
Autorka zaczepia nas, czytelników, wieloma sytuacjami, których nie komentuje, nie ocenia. Bohaterka i jej znajomi czy rodzina nie są poddawani sądowi narratora, to już należy do nas. Katarzyna Wasilkowska daje nam "tylko" relację i wgląd w głowę Luli. Ta rozgrywka, poprowadzona po mistrzowsku i połączona z niezwykłą dla tak ciężkiego tematu lekkością pióra, dowodzi wielkich, totalnych wręcz umiejętności pisarskich Katarzyny Wasilkowskiej. Nie wiem, czy czytałam kiedykolwiek lepiej przygotowaną i w ogóle lepszą książkę. Chapeu bas!
Bożena Itoya
Katarzyna Wasilkowska, Już, już!, okładka i ilustracje Robert Konrad, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz