Kiedy w 2020 roku świat został sparaliżowany przez pandemię koronawirusa, stałam u progu decyzji, która była przyczyną wielu moich nieprzespanych nocy. Moja córka wchodziła właśnie w wiek szkolny. Od zawsze rozważałam dla niej wszystkie opcje – od szkoły rejonowej przez szkoły alternatywne po edukację domową. Miałam kompletny mętlik w głowie, wypisywanie plusów i minusów nie prowadziło do żadnych sensownych wniosków. Czułam, że siłą rozpędu w końcu wylądujemy w rejonówce jako opcji domyślnej. I wtedy właśnie zamknięto szkoły i przedszkola, a my wylądowaliśmy na nauczaniu domowym z przypadku. Od tego momentu już poszło łatwo – decyzja o edukacji domowej przy alternatywie w postaci nauki zdalnej była raczej oczywistym wyborem. Nie wyzbyłam się jednak wątpliwości, które odpowiadały za moje wcześniejsze dylematy. Wątpliwości dość tradycyjnych: co z socjalizacją, z bogactwem bodźców, wycieczkami, projektami, nauką samodzielności? W odróżnieniu od wielu edukatorów domowych nie miałam jasnej wizji edukacji swojej córki – i to mimo że temat zgłębiłam dość dokładnie. „Selekcje” były kolejną z wielu książek o edukacji, które przeczytałam do tej pory i, przyznam szczerze, nie spodziewałam się tam znaleźć niczego nowego, raczej spodziewałam się podsumowania typowych poglądów krążących w środowisku edukacji alternatywnej.
W pewnym sensie miałam rację: Marcela w dużej mierze opiera się na przemyśleniach i wypowiedziach wcześniejszych autorów, takich jak Ival Illich, autor „Odszkolnić społeczeństwo” czy Alexander Neill, założyciel szkoły demokratycznej „Summerhill”. Podaje też wszystkie klasyczne argumenty za edukacją alternatywną, dzięki czemu książka może być znakomitą pierwszą lekturą dla zainteresowanych tym tematem. Szczególnie że czyta się ją bardzo przyjemnie, także za sprawą licznych odwołań do dzieł popkultury, od książek science fiction po filmy, jak i anegdot o relacji ze szkołą wielu znanych osób (zdradzę: bardzo często nie była to relacja pozytywna, jak w przypadku Dava Pilkeya, autora znanego na całym świecie komiksu „Kapitan Majtas”, którego nauczyciel podarł jego pracę i kazał nie tracić czasu na pierdoły).
Rodzic, którego kusi edukacja alternatywna, ale boi się konsekwencji tej decyzji, znajdzie w „Selekcjach” pocieszenie i merytoryczne wsparcie w dyskusjach z nieprzekonanymi. Marcela zręcznie zbija wszystkie argumenty za edukacją szkolną, punktuje anachronizmy obecnego systemu, pokazując jego bezzasadność w świecie swobodnego przepływu informacji i wolnego dostępu zarówno do wszelkiej wiedzy, a także założenia filozoficzne stojące u jego podstaw.
Filozoficzne spojrzenie na szkołę i jej wizję człowieka-ucznia i człowieka-nauczyciela to jedna z mocniejszych stron książki, coś, co rzadko pojawia się w innych pozycjach, często skupionych przede wszystkim na praktycznych aspektach edukacji. Marcela wykracza w swoich rozważaniach poza szkołę, wskazując na związki współczesnej edukacji z pewnymi nurtami filozoficznymi (jak choćby protestancki etos pracy i gloryfikacja ciężkiej pracy jako źródła zbawienia), a także wykazując, jak kształtowanie kolejnych pokoleń w obecnym systemie szkolnym przekłada się na podtrzymanie pewnych patologii na poziomie społeczeństwa, wpływających na kondycję współczesnego świata. Autor przywołuje ciągły, bezrefleksyjny pęd ku konsumpcji, mający według niego swe źródło właśnie w z założenia kapitalistycznej konstrukcji systemu edukacji, bazującego na nieustannej rywalizacji, indywidualizmie i dążeniu do nieustannego zaliczania kolejnych osiągnięć. Wszystko to ma wykupić dzieciom możliwość dobrego życia w przyszłości – dobrego, czyli opartego na dalszej konsumpcji. Marcela zwraca też uwagę na to, jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat, zwiększyła się konsumpcja samych usług edukacyjnych, odbierając dzieciom znaczną część czasu wolnego i powodując coraz częstsze przypadki depresji i stany lękowych. Dobrostan dzieci – zauważa – nie jest priorytetem w obecnym systemie.
Marcela kwestionuje coś, co wielu z nas przyjmuje bezrefleksyjnie – że edukacja musi wiązać się z przymusem i oporem, który należy stłumić w imię dobra kolejnych pokoleń. „Dzieje ludzkości to tak naprawdę historia poskramiania i hodowli jednych ludzi przez drugich” – pisze. Łatwo dać się porwać jego wizji świata bez przymusu, bez wykształcania i odkształcania młodych ludzi, świata, który pozwala im wzrastać na miarę swojego potencjału i zgodnie z ich autentycznymi potrzebami, z poszanowaniem ich niezbywalnej autonomii. Autor rozprawia się po kolei ze wszystkimi, wydawać by się mogło, niezbywalnymi elementami szkoły, jak choćby konieczność niekończącej się ewaluacji, którą wszyscy mniej lub bardziej postrzegamy jako szaradę i fałsz. To, że po ukończeniu szkoły najlepsi uczniowie niekoniecznie radzą sobie w prawdziwym życiu lepiej niż ci przeciętni, jest powszechną wiedzą, prawdą ludową, przytaczaną regularnie na pocieszenie czy usprawiedliwienie, mało kto natomiast wyciąga z tej prawdy wnioski – jesteśmy na tyle przyzwyczajeni do oceniania i bycia ocenianymi, że bezrefleksyjnie godzimy się brać w tym udział. „Uczniowie szkolą się więc w myleniu nauczania z nauką, dobrych ocen z edukacją, dyplomu z kompetencjami, a elokwencji z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego” – pisze autor.
Marcela odwołuje się też – jak wielu autorów przed nim – do natury ludzkiej, naszego genetycznego dziedzictwa łowców-zbieraczy i rewolucji, jaką w życiu naszych przodków wywołał osiadły tryb życia. Rozpoczął on trwającą do dziś epokę w historii ludzkości, w której zmuszeni jesteśmy od dzieciństwa do wielogodzinnej ciężkiej pracy – tyle że pracę na roli i w gospodarstwie dzieci zamieniły współcześnie na harówkę szkolną. W nowym, rolniczym trybie życia autor upatruje też początku rugowania kreatywności z życia przeciętnego człowieka. To, co sprawdzało się w świecie łowcy-zbieracza – ciągłe szukanie nowych sposobów na rozwiązywanie codziennych problemów – w świecie rolnika było zbyt wielkim ryzykiem, gdyż każda próba innowacji mogła skończyć się nieudanymi plonami i głodem. Od tego momentu na pierwszy plan wysunęła się codzienna mozolna praca – i to ten etos towarzyszy nam do dziś, kiedy zmuszamy kolejne pokolenia do – w większości bezsensownego i bezowocnego – ślęczenia nad podręcznikami. Zabawa natomiast – ważny element dzieciństwa i człowieczeństwa w ogóle, wyróżniający nas jako istoty rozumne – została uznana za coś zbędnego i bezwartościowego. Ta przesycająca wszystkie elementy naszego życia moralność – twierdzi Marcela – jest w dużym stopniu przekazywana z pokolenia na pokolenie właśnie przez szkołę.
Bardzo łatwo jest dać się porwać narracji autora i jego wizji szkoły jako, nie przymierzając, źródła wszelkiego zła. Czytając, starałam się usilnie znaleźć luki w jego toku myślenia, jednak w większości przypadków był on o krok przede mną i rozprawiał się z każdym moim argumentem za szkołą. Kilka z nich jednak udało mi się (przynajmniej w swojej głowie) obronić. W moim przekonaniu największą wartością powszechnej szkoły państwowej jest mimo wszystko mieszanie się grup społecznych. Naiwnością byłoby myśleć, że takie mieszanie może nastąpić w naszym społeczeństwie w warunkach naturalnych. Brak tradycyjnej szkoły to zamknięcie dzieci w ich społecznych bańkach – jak to się dzieje już dziś w szkołach prywatnych. Tymczasem kontakt z dziećmi z różnych warstw społecznych uwrażliwia i pozwala nabrać perspektywy na całe życie. Moje własne szkolne doświadczenia stoją w sprzeczności z argumentacją autora o tym, jak szkoła nie pomaga dzieciom z mniej uprzywilejowanych rodzin wspinać się po drabinie społecznej. Dla niejednego dziecka, które poznałam na swojej szkolnej drodze, obowiązek (tak, właśnie obowiązek!) szkolny był jedyną szansą na wyrwanie się z domu, w którym aktywnie zniechęcano do edukacji. „Do siedzenia w kuchni nie potrzeba edukacji” – stwierdził ojciec jednej z moich koleżanek, dziś absolwentki dwóch kierunków studiów. Tu obowiązek szkolny okazał się wybawieniem – i niejednemu zdeterminowanemu dziecku pozwala wyrwać się z dotychczasowego środowiska. Ten perspektywy zdaje się brakować autorowi. Oczywiście można przyjąć, że nieliczne zalety szkoły w żaden sposób nie balansują krzywd doznawanych przez dzieci. Że pojedyncze przypadki sukcesów przyćmiewane są przez historie szkolnych porażek, traum i wyniesionego ze szkoły przekonania o swojej bezwartościowości. Na to też znalazłabym liczne przykłady. Pozytywne historie wyniesione ze szkoły wydają się być w tym świetle bardziej dziełem przypadku niż efektem skutecznego systemu niwelowania nierówności.
Wątpliwości miałam też tam, gdzie Marcela wychwala zindywidualizowane uczenie się, wynikające wyłącznie z chęci zgłębiania wiedzy. Uczenie się z entuzjazmem i z własnej woli, tylko tych rzeczy, które nas interesują, to bez wątpienia jedyny słuszny sposób zgłębiania wiedzy, naturalny jak oddychanie i pozwalający spędzać na nauce długie godziny, w całkowitym skupieniu. Pytanie natomiast brzmi: czy przy współczesnym zalewie informacji – prawdziwych pomieszanych z fake newsami – nie jest wychowawczym zaniedbaniem rzucenie dzieci na głęboką wodę informacyjnego oceanu bez zaopatrzenia ich w narzędzia pozwalające oddzielić prawdę od fałszu? Teorie spiskowe czy altmedowe również można zgłębiać z wypiekami na twarzy. Inna sprawa, że dzisiejsza szkoła też nie robi wiele w tym kierunku – raczej ucząc dzieci niekwestionowania zastanych informacji (czy ktoś z nas kiedyś pomyślał, by sprawdzić prawdziwość wiedzy przekazywanej w podręcznikach, która – okazuje się – nie była wolna od błędów i przeinaczeń?).
Jakiego świata chcemy? – pyta autor. Jeżeli zależy nam na przerwaniu łańcucha modelowania kolejnych pokoleń według wypracowanych w minionych wiekach wzorców i zmianie wizji człowieka jako istoty do ujarzmienia, jeśli zależy nam budowaniu nowego wzorca społeczeństwa, którego podstawą jest poszanowanie praw i autonomii jednostki, ciężko nie zgodzić się z twierdzeniem, że szkoła w obecnej formie nie ma racji bytu. Nie pomoże pudrowanie, ubarwianie, żadna ilość tablic multimedialnych – jeśli chcemy zmienić społeczeństwo i świat, obecny model szkoły musi być według autora zrównany z ziemią. Czy jesteśmy u progu tej zmiany? Czy może porywające wizje Marceli (nie jego pierwszego zresztą, już w latach 70. w podobnym tonie wypowiadał się John Holt) to czysta fantastyka? Jeśli spojrzeć na to, co dzieje się w temacie edukacji na świecie, widzimy raczej coraz więcej przymusu, coraz większy rygor i coraz więcej oceniania. Francja, ojczyzna dobrze znanego w kręgach alternatywnej edukacji Andrego Sterna, autora książki „I nigdy nie chodziłem do szkoły”, syna Arno Sterna, pomysłodawcy zyskujących dziś coraz większą popularność malortów, niedawno wprowadziła przymus edukacji szkolnej od 3. roku życia, mimo płomiennych protestów rodziców edukujących domowo. Wiele krajów Europy, w tym chwalona za swój system edukacji Finlandia, nie przewiduje w ogóle możliwości nieposyłania dzieci do klasycznej szkoły. Z perspektywy książki Marceli trudno nie widzieć w tym współczesnego niewolnictwa, mimo starań, by uczynić ze szkół miejsca ze wszech miar przyjazne, niejako złote klatki. Polacy zyskali możliwość edukowania domowo stosunkowo niedawno, po transformacji systemowej, a rządzący są tej formie edukacji umiarkowanie przyjaźni – zapewne za sprawą kręgów religijnych, w których edukacja domowa jest wyjątkowo popularna jako sposób na skuteczne odizolowanie dzieci od wpływów świeckiego społeczeństwa. Edukacja demokratyczna, w której Marcela widzi następcę obecnego systemu, to garstka rozsianych placówek, niedofinansowanych (bo niemogących liczyć na wsparcie państwa), zrzeszających rodziców-pasjonatów. Czy te grupki, w dużej mierze podzielające poglądy antysystemowe, są w stanie zapoczątkować zmianę i kiedykolwiek wprowadzić swoją wizję do mainstreamu? Czy zbliża się czas, kiedy społeczeństwo wznieci szkolną rewolucję? Jest to z pewnością temat, który będę z zainteresowaniem obserwować przez kolejne lata. Kto wie, być może zmiana jest tuż za rogiem.
Joanna Pietrulewicz
Mikołaj Marcela, "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat", Wydawnictwo Znak, Kraków 2021
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz