O
powieściach J.K. Rowling słyszał cały świat, a o popularyzację
marki "Harry Potter" dba się stale i na różne sposoby. W
minionym roku poznaliśmy książkę zbliżoną do scenariusza
teatralnego opowiadającego o dalszych losach już nie nastoletniego
czarodzieja ("Harry Potter i przeklęte dziecko"), był też
film "ze świata Pottera" ("Fantastyczne zwierzęta i
jak je znaleźć"). Do mnie jednak najbardziej przemawia
tradycyjna forma przypominania o serii powieści, to jest
publikowanie jej na nowo. W świecie opanowanym przez epidemię
spin-offów miło jest sięgnąć po klasyczny tekst wydany inaczej,
dlatego ucieszyła nas edycja ilustrowana drugiego tomu serii o
Harrym Potterze: "Harry Potter i Komnata Tajemnic".
Książka, wydana rok po "Kamieniu filozoficznym"
zilustrowanym również przez Jima Kaya, stanowi znakomity przykład
dobrze rozumianej kontynuacji: historia się rozwija, a że
czytelnicy, podobnie jak bohaterowie, są już o rok starsi, również
ilustracje są jakby o stopień dojrzalsze. Kolejne tomy mają
ukazywać się w rocznych odstępach, nie możemy się więc
doczekać, jak za dwa lata w oczach mojego syna (dziś
jedenastoletniego) będzie wyglądał Alastor Moody czy za pięć lat
– bitwa o Hogwart.
Tymczasem
w "Komnacie Tajemnic" Harry z pewnymi problemami wraca do
nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, jest już uczniem
drugiego roku i po raz drugi znajduje się w drużynie quidditcha
swojego domu (Gryffindor). Nomenklatura, zwyczaje i mundurki rodem z
tradycyjnej angielskiej szkoły z internatem znów więc dają o
sobie znać, polscy młodzi czytelnicy już do nich przywykli, choć
przypuszczalnie nadal wydaje się im, że to specyfika świata
Harry'ego Pottera. Ściśle magiczne są natomiast niektóre
postacie, zwłaszcza duchy, skrzaty domowe, legendarne i mityczne
stwory, jak bazyliszek i feniks, czy olbrzymie pająki (jeden z nich
nawet posługuje się ludzkim językiem). Bohaterowie z niektórymi z
nich obcują na co dzień, innych woleliby wcale nie widywać.
Prawie
Bezgłowy Nick zatrzymał się tak nagle, że Harry przeszedł przez
niego. Nie było to przyjemne: przypominało przejście pod lodowatym
prysznicem.
– Jest
coś, co możesz dla mnie zrobić, Harry... Może nie wypada mi o to
prosić... Nie, na pewno nie zechcesz...
– O
co chodzi? – zapytał Harry.
– No
więc w tę Noc Duchów przypada pięćsetna rocznica mojej śmierci
– oznajmił Prawie Bezgłowy Nick, prostując się i nabierając
godności.
– Ach
– westchnął Harry, nie bardzo wiedząc, czy ma wyrazić żal, czy
radość z tego powodu. – No tak.
– Wydaję
przyjęcie w jednym z bardziej przestronnych lochów. Zaprosiłem
przyjaciół z całego kraju. Byłby to dla mnie wielki zaszczyt,
gdybyś mógł się na tym przyjęciu pojawić.
Co
ciekawe, niekiedy "zwykli" ludzie, to znaczy czarodzieje,
wydają się zachowywać bardziej nieprawdopodobnie od istot
magicznych. Zadufany w sobie nauczyciel (Lockhart), który nie szerzy
wiedzy, ale promuje własną osobę, czasem bywa dla czytelnika
zabawny, ale głównie irytuje i wywołuje pytania, kto zatrudniłby
takiego "gościa". Profesor (po polsku: nauczyciel)
eliksirów Severus Snape faworyzuje uczniów, których jest opiekunem
(czyli, po naszemu, wychowawcą), a jawnie gnębi innych, zwłaszcza
Harry'ego i jego kolegów z Gryffindoru, bo ich nie lubi. Jakoś nie
mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji w jakiejkolwiek, choćby nie
wiem jak magicznej szkole (nawet rzucająca dziećmi dyrektorka z
"Matyldy" Roalda Dahla zmuszona została do wstydliwego
odwrotu, ale w "Komnacie Tajemnic" nikt ukarany nie
zostaje). Podobnie trudno uwierzyć, że ktoś dorosły dopuściłby
się takich zachowań względem dzieci (a także innych dorosłych),
na jakie pozwala sobie Lucjusz Malfoy, ojciec Draka.
– Mówią,
że macie dużo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje,
interwencje, rewizje... Mam nadzieję, że płaca wam za nadgodziny?
Sięgnął
do kociołka Ginny i spośród błyszczących tomów Lockharta wyjął
stary, zniszczony egzemplarz "Wprowadzenia do transmutacji dla
początkujących".
– Jak
widać, chyba nie – oznajmił. – Powiedz mi, Weasley, jaka masz
korzyść z hańbienia tytułu czarodzieja, skoro nawet ci za to
dobrze nie płacą?
Pan
Weasley poczerwieniał jeszcze bardziej niż Ron i Ginny.
– Mamy
bardzo różne pojęcie tego, co hańbi czarodzieja, Malfoy –
odpowiedział.
–
Najwyraźniej – rzekł pan
Malfoy, kierując swoje blade oczy na pana i panią Granger, którzy
przyglądali mu się uważnie. – To towarzystwo, w którym
przebywasz, Weasley... A ja myślałem, że twoja rodzina nie może
już stoczyć się niżej...
Kociołek
Ginny przewrócił się z łoskotem, kiedy pan Weasley rzucił się
na pana Malfoya, popychając go na półkę z książkami.
Harry
zostaje oczywiście uwikłany w niebezpieczne przygody, jak zakazany
lot samochodem taty Rona czy walka z nawiedzoną piłką
("tłuczkiem") podczas meczu quidditcha, a kiedy przemawia
do niego niesłyszany przez nikogo innego tajemniczy głos, w
Hogwarcie dochodzi do coraz dramatyczniejszych i wciąż
groźniejszych wydarzeń. Przeszłość ożywa, na jaw wychodzą
dawne oskarżenia, urazy i zagrożenia, które przechodzą (w
przenośni i dosłownie) na współczesnych uczniów Hogwartu:
Harry'ego, Hermionę, Rona i jego rodzinę czy Hagrida.
W
książce dzieje się bardzo wiele, poznajemy szereg nowych
drugoplanowych bohaterów i niemal do końca nie wiemy, którzy z
nich są naprawdę ważni dla akcji. Z czasem okaże się zresztą,
że żadna sytuacja nie zaistniała bez powodu i nawet zaczepki
Lucjusza Malfoya miały czemuś służyć. W tym tłumie bohaterów i
antagonistów od początku bawi oraz intryguje postać skrzata
domowego Zgredka, a jego wyobrażenie według Jima Kaya jest tak
brzydkie, że aż fascynujące.
– Zgredek
musi się sam ukarać – oznajmił skrzat mający już lekkiego
zeza. – Zgredek o mały włos nie wyraziłby się źle o swojej
rodzinie...
– O
swojej rodzinie?
– O
rodzinie czarodziejów, której Zgredek służy, sir... Zgredek jest
domowym skrzatem... zobowiązanym służyć na wieki jednemu domowi i
jednej rodzinie...
– Oni
wiedzą,że tutaj jesteś? – zapytał z zaciekawieniem Harry.
– Och,
nie, sir, nie... Zgredek będzie musiał ukarać się surowo za to,
że tu przyszedł, żeby się zobaczyć z wielmożnym panem, sir. Za
karę Zgredek przytrzaśnie sobie uszy drzwiczkami piekarnika. Gdyby
się dowiedzieli... och, sir...
– Ale
przecież się połapią, jak sobie przytrzaśniesz uszy drzwiczkami
piekarnika...
– Nie
sądzę, sir. Zgredek wciąż musi się za coś karać. Pozwalają mi
na to. Czasami nawet mi przypominają...
– Ale
dlaczego po prostu nie odejdziesz? Nie uciekniesz?
– Och
nie, domowy skrzat nie może sam odejść. Trzeba go odprawić. A ta
rodzina nigdy Zgredka nie odprawi... Zgredek będzie służył tej
rodzinie aż do śmierci, sir...
W
"Harrym Potterze i Komnacie Tajemnic" Jim Kay zaprezentował
zarówno prace przedstawiające krajobrazy, dzienne i nocne, miejskie
(Pokątna) i przestrzenie wokół Hogwartu czy Nory, jak szereg
portretów przedstawiających i ludzi, i inne stworzenia. Od dziwnie
realistycznych obrazków z twarzami czarodziejów oraz mugoli
(wyjątkowo ohydny kuzyn Harry'ego) dużo bardziej spodobały się
nam ilustracje fantastyczne: duchy, gnomy, pająki, nawet Zgredek z
gołą pupą. Bardzo udane wydały mi się też ujęcia budynków, w
pamięć zapada zwłaszcza witryna sklepu Borgina. Ilustracje, na
których Harry korzysta ze świstoklika i jest wciągany do książki
skojarzyły mi się z serialami "Z Archiwum X" i "Marzenia
i koszmary", choć przecież i te produkcje nie były zbyt
nowatorskie pod względem wyobrażeń przenoszenia w czasie i
przestrzeni. Natomiast mglisto-świetlisto-przezroczyste sceny z
duchami oraz podniebne gonitwy bohaterów zrobiły wrażenie na moim
synu, i mnie również wydają się całkiem oryginalne. Jim Kay w
"Komnacie Tajemnic" często zmienia nastrój, kolorystykę
i stylistykę swoich prac. Takie zróżnicowanie jednym może się
spodobać, innych drażnić. Sporo tu mroku, ale też dużo jasnych
kolorów, raz bywa upiornie i paskudnie, kiedy indziej niemal
bajkowo, niektóre karty stylizowane są na poplamione i podrapane, a
na innych w tle ("za" tekstem) pojawiają się ażurowe
motywy roślinne.
Dwa
pierwsze tomy ilustrowanej edycji "Harry'ego Pottera" razem
wyglądają na półce bardzo okazale. Są to publikacje pokaźnych
rozmiarów, kolorowe, ilustrowane tak gęsto, jak tylko można sobie
zamarzyć, opatrzone twardą oprawą (również ilustrowaną) i
obwolutą. Dzięki wyraźnej, dość dużej czcionce i podziałowi na
kolumny tekst jest bardziej czytelny niż w klasycznych wydaniach
powieści, co spodoba się młodszym potteromaniakom, jednak ciężar
książki sprzyja raczej czytaniu w domu, na biurku czy w wygodnym
fotelu, a nie na przykład w autobusie czy szkole. Pamiętam, jak w
moim dzieciństwie babcia kupowała sobie wszystkie książki
ukazujące się w danej serii, czy to jednego, czy różnych autorów.
Przejęłam od niej tę pasję kolekcjonowania literatury, a
ilustrowana edycja powieści J.K. Rowling jest dobrym sposobem na
pokazanie najmłodszemu pokoleniu, jak przyjemne może być
kompletowanie własnej biblioteczki, a nawet oczekiwanie na kolejne
jej pozycje.
Bożena
Itoya
J.K.
Rowling, Harry Potter i Komnata Tajemnic, ilustrował Jim Kay,
tłumaczył Andrzej Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz