Początkowa scena rozgrywa się w mieszkaniu Rutki, która przygotowuje z rodzicami adwentową gwiazdę i świecę, ale nikt nie może znaleźć potrzebnych nożyc i młotka. W kolejnym rozdzialiku ginie nóż, i choć nikt nie czyni dziewczynce poważnych wyrzutów, to jednak na nią spływają podejrzenia o zapodziewanie domowych niezbędników. Tymczasem Rutka wystosowuje listę życzeń do Świętego Mikołaja: przyjaciel, prawdziwy pies, pies z wystawy w sklepie metalowym. Dużo tu tego żelastwa, prawda? A jeszcze drugą adwentową etiudę zamyka nadgryziona kłódka.
Znikają kolejne przedmioty, a zamiast nich pojawiają się małe tajemnice: głos z ciemności mówiący po cichutku "stare kalesony", spadające z parapetu doniczki (jeden kwiatek nadgryziony), a w końcu "jakaś niebieska postać" zaklinająca się po wielokroć na wspominane już stare kalesony. Po chwili okaże się, że rzeczywiście jest to zaklęcie ‒ na niewidzialność. Wypowiada je Kosma (to skrót), chłopiec z planety Koncypiusz (nie wiadomo, jak daleko), w którego języku (koncypiańskim) "Rutka" znaczy "przyjaciel".
Znajomość rozwija się i kwitnie, Kosma koncypuje, bo tym zajmują się Koncypianie nawet zamiast snu, jak wrócić do domu. Młodzież z różnych planet razem spaceruje, chodzi do szkoły, opowiada sobie o rodzimych tradycjach, występuje w czymś w rodzaju jasełek, bawi się, wspiera i buduje statek. Jednocześnie Rutka trochę wzdycha do Samira, który zostaje wtajemniczony w pobyt i chęć odlotu Kosmy. Czuć, że Gwiazdka coraz bliżej, na dodatek dzieci udają się do obserwatorium astronomicznego i znajdują tę wymarzoną ‒ Koncypiusza.
Finał historii będzie miły i ciekawy, ale warto przyjrzeć się pewnym elementom jej rozwinięcia. W międzyczasie pojawiają się bowiem przynajmniej dwa istotne problemy, poważniejsze niż wizyta kosmity i trudniejsze do oswojenia. Pierwszym jest klasowy złośliwiec Anton. Czytelnicy doświadczą dobrego sposobu na poskramianie podobnych antypatii. Drugi to niepełnosprawność Samira, nad którą nikt się w "Kosmicznych świętach" nie rozwodzi, po prostu zauważamy wózek inwalidzki na ilustracjach. Nie komentuje się też ciemniejszego koloru skóry chłopca i jego dość egzotycznego imienia, dzięki czemu dziecko czytające i oglądające książkę odkrywa, że czasem tak jest, żyjemy wśród ludzi takich i owakich, zaś wybałuszanie oczu, pokazywanie palcem oraz żądanie wyjaśnień na temat każdego nietypowego aspektu jestestwa innych osób wcale nie należy do zachowań normalnych w skandynawskiej literaturze dziecięcej i rzeczywistości. To właśnie chyba najbardziej wartościowa nauka płynąca z "Kosmicznych świąt".
Bożena Itoya
Ingelin Angerborn, Kosmiczne święta, ilustrował Per Gustavsson, przełożyła ze szwedzkiego Marta Wallin, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz