"Huk"
jest już piątym komiksem Bereniki Kołomyckiej o Malutkim Lisku i
Wielkim Dziku. Pierwszy, jak głosi strona internetowa wydawcy
(Egmont Polska), powstał jako
rozwinięcie krótkiej historii nagrodzonej w drugiej edycji
„Konkursu imienia Janusza Christy na komiks dla dzieci”,
natomiast ten najnowszy ukazał się z logo "100 lat polskiego
komiksu". Jubileuszowy rok 2019 przyniósł przynajmniej kilka
bardzo wartościowych pozycji dla dzieci, świadczących o wysokim
poziomie i szybkim rozwoju polskiego komiksu adresowanego do kilku- i
nastolatków. "Huk" zdecydowanie do nich należy. Wszystko
w tym albumie jest w sam raz: sposób prowadzenia historii, udział
obrazu w stosunku do słowa, przytulność bohaterów zestawiona z
dzikością przyrody, kolory przeplatające się z mdłą suszą,
rozłożenie ciężaru między bezpośrednią akcję a relacje
łączące postacie i ich dylematy moralne. Do tego dochodzi
czytelność na każdym poziomie: plastycznym, literackim i
edytorskim, oraz nastrój, którego nie potrafiłby powtórzyć żaden
inny artysta.
Ta
komiksowa opowieść została podzielona na trzy segmenty,
zatytułowane "Cisza", "Pomruk" i "Huk".
Pierwsza dominuje nad pozostałymi barwnością i spokojem, bo wraz z
rozwojem akcji kolory ulegają wypaleniu, a zagrożenie tli się
coraz intensywniej. Początkowe kadry wprowadzają nas w atmosferę
upalnego, pozornie leniwego lata, ukazując na przemian Liska i Dzika
oraz ich okolicę, trochę jak w filmie przyrodniczym. Tu akcją
jest, na równi z biegiem i rozmową zwierząt, rośnięcie polnych
ziół czy odblask światła, niczym w "Mikrokosmosie".
Bardzo spodobało mi się, że bohaterowie Bereniki Kołomyckiej nie
pozują do obrazków, czasem pokazywani są od tyłu, tylko we
fragmencie, malutcy, ledwie widoczni, zatopieni w morzu traw. To też
przypomina dokument o życiu zwierząt.
Związków
z rzeczywistością jest tu więcej. Mimo malarskości albumu,
antropomorfizacji zwierzątek i ich przyjacielskich stosunków, o
które trudno w ekosystemie, "Huk" pokazuje prawdziwy
krajobraz oraz wiele realnych problemów. Jedno małe szkiełko
rzucone na suche trawy może doprowadzić do olbrzymiej katastrofy, i
to właśnie ten mały przedmiot okazuje się villainem,
który przecież musi zagościć w każdym porządnym komiksie
bohaterskim. Superdzik natomiast ocali nawet głupiutką
srokę, przez większość historii starającą się o rolę głównego
złoczyńcy, ale ostatecznie pozostającą tylko zwyczajnym
drugoplanowym zwierzątkiem z małym rozumkiem i dużymi
przyzwyczajeniami. Prawda jest taka, że szkiełko pochodzi od
wielkiego nieobecnego – człowieka, którego należy uznać za
właściwego sprawcę kłopotów jabłonkowej doliny: pożaru traw i
lasu.
Ekologiczna
wymowa komiksu nie przytłacza przygody, wrażeń artystycznych, czy
całego zaangażowania młodego czytelnika w opowieść. Epoka
natrętnego dydaktyzmu dawno minęła, przynajmniej w topowych
publikacjach dziecięcych, do których zalicza się seria "Malutki
Lisek i Wielki Dzik". W naszych czasach nie da się jednak
pominąć tematu zagrożeń środowiska, czy to spowodowanych
bezpośrednim, doraźnym, czy długofalowym działaniem człowieka,
trzeba tylko mówić o nim w wyważony, nienatrętny sposób, a nie
na dawną, czarno-białą i łopatologiczną modłę. Berenika
Kołomycka wciąga ekologiczny dyskurs na wyższy poziom artystyczny,
zachowując jednocześnie prostotę potrzebną w wychowaniu
świadomych, empatycznych użytkowników świata, niekoniecznie od
razu "zielonych" aktywistów. Na razie wystarczy, że
dzieci popatrzą na te małe, śliczne zwierzątka jak na mieszkańców
własnej okolicy, na których życie sami mamy wpływ, a nie jak na
jakiś wyimaginowany psi patrol czy inną kreskówkową gromadkę
dokazującą (bez związku z rzeczywistością) za szybką ekranu.
Bożena
Itoya
Berenika
Kołomycka, Malutki Lisek i Wielki Dzik. Huk, Egmont Polska, Warszawa
2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz