Powieść
"S.T.A.G.S" angielskiej pisarki M.A. Bennett jest jedną z
najlepiej trafiających w nasze gusta publikacji młodzieżowych
wydanych w 2019 roku. I ja, i mój trzynastoletni syn naprawdę
daliśmy się wciągnąć tej historii, poddaliśmy się lekturze w
pełni, bez żadnych uwag i niemal bez przerw. Cóż, uwielbiamy
thrillery w kinie, ale jeszcze nigdy nie trafiliśmy na książkę
tak filmową, trzymającą w napięciu, w sam raz nieprzewidywalną i
niepokojącą. Fankami dziesiątej muzy i specjalistkami od niej są
zarówno autorka, jak stworzona przez nią protagonistka: Greer,
musiało więc zaiskrzyć, gdy trafiły na czytelników, którzy
chodzą do kina na 30-50 filmów rocznie (a jeszcze więcej kupują i
oglądają na DVD). Mimo że często nie znaliśmy obrazów, do
których odnosiła się bohaterka w toku powieści.
Greer
przytrafia się to, czego obawia się najbardziej każdy nastolatek:
mając nadzieję na akceptację i przyjaźń rówieśników z
"fajnego towarzystwa", daje się im wkręcić, stając się
tak naprawdę ofiarą drwin. I nie tylko drwin, jak okaże się z
czasem. Wcześniej doświadczymy z bohaterką różnych poziomów
złośliwości, ironii i zażenowania. A wszystko zaczyna się, jak
to często bywa w książkach czy filmach, od nowego początku: roku
szkolnego, szkoły w ogóle. Greer otrzymuje stypendium w STAGS,
renomowanej szkole imienia św. Aidana Wielkiego, założonej w VII
wieku, pełnej jelenich poroży i dziwnych, surowych tradycji, często
związanych z religią. Trymestry mają tu własne nazwy, budynki –
imiona, korytarze internatu wyposażone są w boazerie i dębowe
drzwi, natomiast starsi uczniowie posiadają bardzo rozbudowane
poczucie własnej wartości i reprezentują snobizm najczystszej
próby. Zwłaszcza członkowie elitarnej kasty szkolnej: Ludzie
Średniowiecza, otoczeni są aurą bogactwa, niedostępności,
wszelkiej wyjątkowości i cesarskiej wręcz władzy. To ich króla
od pierwszych dni bytności w szkole podziwia Greer, podkochuje się
w nim, aż nagle otrzymuje od niego, samego Henry'ego de Walencourt,
zaproszenie na weekendową imprezę w rodzinnej posiadłości.
–
Potwierdzenie udziału? Ale komu? –
zdziwiłam się. – Nie ma nadawcy.
– Dlatego,
że wszyscy wiedzą, kto rozsyła te zaproszenia – poinformowała
mnie Jesus. W jej głosie znowu zabrzmiał pogardliwy ton. – To
Henry.
Jak
już mówiłam, w STAGS był tylko jeden Henry. Czarne, tłoczone
litery tańczyły mi przed oczami. Powinnam od razu się domyślić.
Hasło: "polowanie strzelanie wędkowanie" brzmiało niemal
jak żart. Brakowało w nim wielkiej litery i znaków
interpunkcyjnych. Ale Ludzie Średniowiecza nie popełniali błędów.
Jeżeli się mylili (...) – robili to z premedytacją. Henry
specjalnie wyliczył te krwawe sporty w taki sposób, jakby
wypowiadał je jednym tchem.
(...)
– Henry de Walencourt zawsze zaprasza wybranych pierwszoklasistów
do swojego domu na weekend Michaelmas justitium, który przypada na
sezon łowiecki. Jeżeli udowodnisz swoją wartość w łowach i dasz
się polubić jako człowiek, to w przyszłym roku, kiedy przejdziesz
do drugiej klasy, możesz zostać Człowiekiem Średniowiecza.
Prawdziwa
rozmowa ze współlokatorką była dla mnie czymś nowym, jednak
siedziałam cicho i próbowałam przetrawić tę rewelację.
–
Pojedziesz, prawda? – Jesus nie
dawała mi spokoju. – Logcross podobno jest cudownym miejscem.
Absolutnym wyznacznikiem luksusu.
Po
ciekawym, treściwym, niezbędnym i budującym napięcie
sześćdziesięciostronicowym wprowadzeniu bohaterka ląduje we
wspaniałym Longcross wraz z Ludźmi Średniowiecza i dwójką innych
uczniów spoza elity. Przez jakiś czas jesteśmy zieloni jak Greer,
nie wiedząc, w jakiej zabawie uczestniczy i co to za polowanie ma
się rozegrać. Szybko okazuje się, że dziewczyna będzie bardzo
potrzebować przyjaciół, a oni jej. Wzajemne wsparcie, jakiego
udzielają sobie Greer i jej towarzysze weekendowego "wypad(k)u"
: Nel oraz Shafeen, budowane powoli zaufanie i różne więzi są
spoiwem historii, elementem ważnym na równi z dynamiczną i
tajemniczą akcją. A ta stoi pod znakiem sadystycznych rozrywek
prowadzących do śmierci, przed czym zostajemy ostrzeżeni już na
pierwszej stronie powieści. Nie jest to zatem historia dla młodszej
młodzieży ani czytelników o słabych nerwach. Sklasyfikowanie
"S.T.A.G.S" jako thriller jest jak najbardziej słuszne.
Przypomniałam
sobie, co czułam, kiedy trzymał mnie w objęciach bardzo
realistyczne przyjemne emocje, które zabiła śmierć jelenia. Jakby
słysząc moje myśli, Henry wstał i uniósł kieliszek.
–
Chciałbym wznieść bardzo
szczególny toast – zapowiedział. – Za Greer, świeżo upieczoną
łowczynię, która już na pierwszej wyprawie ustrzeliła jelenia. –
Popatrzył na mnie szczerymi, błękitnymi oczami i znowu poczułam
że moją duszę spowija coś ciepłego, miłego. – Panie i
panowie, przedstawiam państwu Greer McDonald, zdobywczynię trofeum.
Nie
byłam pewna, jak zareagować, więc siedziałam jak głupol, a
tymczasem oni wstali i wznieśli kieliszki. Powtórzyli moje imię
oraz to cudaczne wyróżnienie, cały czas gapiąc się na mnie.
Potem opróżnili kieliszki i usiedli przy wtórze braw. Sytuacja
była surrealistyczna. Do tej pory jeszcze nikt nie wznosił za mnie
toastu, ale szkoda, że nie było ku temu innej okazji. W tamtej
chwili wydawało mi się, że Henry chciał się zachować
szarmancko, ale zdecydowanie wolałabym, żeby sobie odpuścił –
lepiej, żeby sobie przypisał całą zasługę, bo z nią wiązało
się poczucie winy.
Dalej
było jeszcze gorzej. Dwaj lokaje wnieśli czarną księgę i
otworzyli ją przed Henrym na właściwej stronie. Tom wyglądał na
bardzo stary. Jego okładki były obciągnięte postarzałą skórą
zwaną morocco w czarnym kolorze wpadającym w zieleń. Trzeci lokaj
podał Henry'emu pióro. Wprawdzie nie było to gęsie pióro, ale i
tak wyglądało na najstarszy przybór do pisania, jaki można sobie
wyobrazić. Tego rodzaju piórem wiecznym ministrowie podpisywali po
wojnie traktaty pokojowe.
– Co
się dzieje? – zapytałam Esme.
– Henry
wpisuje cię do dziennika łowów.
O
Jezu!
– Tylko
moje nazwisko?
– Nie,
głuptasko – odparła. – Datę. Kto uczestniczył w polowaniu.
Upolowaną zwierzynę, liczbę sztuk. Twoje nazwisko też. Jako
osoby, która oddała decydujący strzał.
"No
to świetnie" – pomyślałam. "Moje morderstwo dosłownie
zostało uwiecznione w księgach historycznych".
No
dobrze, młodzi zajmują się krwawymi sportami, a gdzie są wtedy
rodzice? Brak dorosłych, w wielu książkach dla młodzieży (lub
dzieci) niezrozumiały, chaotyczny, argumentowany źle lub wcale, tu
jest wyjaśniony dobrze, a w pewnym momencie okazuje się nawet
pozorny. Greer chodzi do szkoły z internatem, bo jej ojciec
podróżuje zawodowo, łączy go jednak z córką silna więź i
nawet filmowe fascynacje zrodziły się u niej właśnie dzięki
rozmowom i seansom z tatą. Informacje te zyskujemy w miarę rozwoju
akcji, podobnie jak dane na temat rodziców Nel i Shafeena, no i
gwiazdora Henry'ego.
– Czyli
czym dokładnie zajmuje się kamerzysta?
Odrzuciłam
myśl, by sarkastycznie stwierdzić, że kamerzysta to zgodnie z
nazwą człowiek, który obsługuje kamerę.
– Robi
zdjęcia do filmów przyrodniczych, które znasz z telewizji: Davida
Attenborough, Planety Ziemi, Autumnwatch i innych.
Codzienna
rzeczywistość pracy mojego taty przedstawia się tak, że czasami
trzeba czekać trzy dni, aż jaszczurka wyjdzie z nory, żeby
nakręcić trzy sekundy ekscytującego materiału, na którym wąż
próbuje ją pożreć, ale większość ludzi reaguje dość
entuzjastycznie, kiedy im mówię, czym tata się zajmuje. Piers w
ogóle nie okazał emocji.
– Dużo
wie o przyrodzie, prawda?
– Tak.
Zawsze, kiedy wraca z planu filmowego, opowiada mnóstwo historii.
Obecnie jest w Chile, gdzie filmuje jaskinie nietoperzy. – Znowu
przyszedł mi na myśl Wayne Manor. – Słyszałeś, że w
dziewiętnastym wieku kupa nietoperzy była cennym towarem? Nazywano
ją guanem. Ludzie używali jej jako nawozu, a kupcy wypełniali nią
ładownie statków i rozwozili po świecie.
To
rozbawiło Piersa. Znów zaśmiał się w ten swój dziwaczny sposób,
który brzmiał jak krzyk, i pokręcił głową.
– Gówno
nietoperzy! – powiedział. – Naprawdę?
– Tak.
Albo coś takiego: skorpion spryskany choćby najmniejszą ilością
alkoholu wariuje i moze sam siebie śmiertelnie ukąsić.
– Będę
o tym pamiętał.
– A
jelenie... – mówiłam dalej. – Tata powiedział mi, że ścigane
zawsze biegną w kierunku wody, a potem stoją w niej, żeby psy
zgubiły trop. To instynktowna taktyka.
Piers
uniósł zrośniętą brew.
– To
akurat wiedziałem.
Z
jego słów sączyła się ironia. Kopnęłam się pod stołem. No
oczywiście, że wiedział. Jelenie patrzyły na nas ze wszystkich
ścian, a nazajutrz mieliśmy upolować kolejnego. Piers na pewno
znał się na tym już od dziecka.
Spodobało
mi się tempo tej powieści i jej równość, oraz to, że szybko i
trwale polubiliśmy bohaterkę, w tym dystans dziewczyny do siebie i
własnych romantycznych wzlotów, które w licznych książkach
młodzieżowych zaklejały nam całą relację dziewczęcej
narratorki grubą, niemożliwą do przełknięcia warstwą lukru.
Greer zakochuje się i odkochuje, mówiąc o tym jakoś naturalnie i
przekonująco. Najciekawsze jest jednak, jak wpada w rożnego rodzaju
pułapki psychologiczne i towarzyskie, a pod koniec nawet polityczne.
To bardzo realistyczne sidła, rozstawiane przez doświadczonych
kłusowników polujących na dobrą, ale zbyt ufną młodzież –
literacką i rzeczywistą, która chce obalać stary porządek i
dokonywać rewolucji: małych lub wielkich, ale zawsze służących
poprawie sytuacji uciśnionych.
Niełatwo
było wtłoczyć te wszystkie wątki w jeden utwór i zachować
wiarygodność oraz wzbudzić zapał czytelnika, ale autorka tekstu i
autor polskiego przekładu osiągnęli pełen sukces. Tłumacz
powieści, Maciej Potulny, wykonał kawał dobrej roboty. Spolszczona
wersja książki jest lekturą płynną, niepomijającą angielskich
gier słownych i łacińskich nazw, ale wplatającą je w przekład
tak, że wszystko zostaje wyjaśnione. Oczywiście poza kwestiami,
które pozostawiono nam do samodzielnego rozważenia oraz sekretami,
jakie być może rozpracujemy z Greer w kontynuacji jej przygód. Po
znakomitym debiucie, M.A. Bennett niedługo zabłyśnie na polskim
rynku drugą powieścią: "D.O.G.S", którą wydawnictwo
Media Rodzina opublikuje w maju 2020 roku. Czekamy!
Bożena
Itoya
M.A.
Bennett, S.T.A.G.S, tłumaczył Maciej Potulny, Media Rodzina, Poznań
2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz