Eve Ainsworth jest angielską pisarką opowiadającą o wykluczeniu, porzuceniu, braku samokontroli i wiary w siebie, schematach postępowania osób prześladujących i prześladowanych (w domu, szkole, na osiedlu), o pustce, depresji, śmierci. Mimo tak ciężkich, pozornie dołujących i nie dających dobrych rokowań stanów czy zachowań, powieści tej autorki niosą dużo nadziei, mówiąc kolokwialnie: dają kopa. Po ich przeczytaniu otwiera się szeroko oczy, zaczyna rozglądać i podejmować działania, także skierowane w siebie samego.
Na polskim rynku księgarskim (i bibliotecznym) dostępnych jest pięć publikacji Eve Ainsworth, dwie pierwsze: "Siedem dni" oraz "Zadurzenie", ukazały się w 2017 roku w przekładzie Marcina Mortki. To był bardzo ambitny i odważny ruch ze strony wydawnictwa Zielona Sowa. Głównymi tematami książek są bowiem odpowiednio brutalny bullying oraz pierwsza miłość, odczuwana przez czternastolatkę do agresywnego chłopca przejmującego kontrolę nad jej życiem. Trudno sobie wyobrazić okazję, na którą prezentem mogłyby być te powieści. Początek roku szkolnego? Pierwszy poważny związek? Podarunek zawsze wypadłby złowróżbnie, lepiej więc obie podsunąć i przeczytać w ramach profilaktyki dojrzewania, choć nie jest ono żadną chorobą.
"Siedem dni" zbudowane zostało na koncepcie podwójności, dwuznaczności, dwustronności. Można próbować dopasowania metafor dwóch stron medalu, dwóch końców każdego miecza, ale tak naprawdę chodzi po prostu o racje obu stron, empatię, psychologiczne podejście do osoby nękanej (Jess) i nękającej (Kez). Powieść ma formę przeplatających się pamiętników dwóch dziewcząt, których role wraz z rozwojem akcji okazują się coraz bardziej dramatyczne i nieoczywiste. Eve Ainsworth pracowała jako szkolny pedagog, w swoich książkach czerpie garściami z rozmów przeprowadzanych z młodzieżą, z korespondencji z nimi oraz z innych własnych doświadczeń. W "Siedmiu dniach" znajdziecie dużo dosadności, szarości, gwałtowności, dosłowności i rozpaczy. Czeka was również spotkanie z osiedlowym aniołem stróżem, zwykłym chłopcem, którego znaczenie niektórzy mogą przeoczyć. Później jednak sięgną po drugą książkę, bo kto przejdzie katharsis "Siedmiu dni", raczej na pewno zechce przeżyć "Zadurzenie", w którym gdzieś z boku akcji znów pojawi się Lyn.
"Zadurzenie" opowiada o nastoletniej miłości, która pochłania całą uwagę i czas. Bohaterka może wydawać się zaślepioną idiotką, pustą laską spełniającą się jako odbicie w oczach szkolnego przystojniaka, pozbawioną wsparcia przyjaciół i rodziny outsiderką, która wreszcie znajduje zainteresowanie, ale to tylko pozory. Charakterystyka Anny jest znacznie bardziej rozbudowana, warto zrezygnować z uproszczeń i lepiej ją zrozumieć, by dogadywać się z młodzieżą ‒ niezależnie, czy w waszym przypadku oznacza to rówieśników, własne dzieci czy uczniów. W wielu nastolatkach możecie dostrzec coś z Anny lub jej chłopaka Willa, którego krótkie listy następują po każdym rozdziale prowadzonym w dziewczęcej narracji pierwszoosobowej. Znów mamy więc dwie skrajne perspektywy i, podobnie jak w "Siedmiu dniach", dwójkę bohaterów funkcjonujących na granicy wytrzymałości. A może już poza nią? Według mnie nagromadzenie problemów w obu książkach jest nieprawdopodobne, napięcie sięga zenitu, a potem odlatuje gdzieś w kosmos. Rozumiem potrzebę wskazania, skąd biorą się kompleksy oraz zachowania "przemocowe", w tym autoagresja, jednak tak wysokie stężenie trudności i patologii, z jakim spotkałam się w powieściach Eve Ainsworth, pasuje bardziej do podręczników czy poradników psychologicznych niż do literatury. Chyba że tej popularnej, z niezbyt gustownymi okładkami poskładanymi z darmowych zdjęć i obrazków przez słabego grafika. Do literatury fachowej nie pasują tylko optymistyczne zakończenia, które zresztą niezbyt mnie przekonały ‒ zwłaszcza w przypadku "Siedmiu dni".
Obie powieści prezentują zarówno sytuacje spotykane na co dzień w przeciętnej polskiej szkole, na każdym podwórku i w wielu domach, jak również realia charakterystyczne tylko dla wielkiego miasta, mieszkań i klatek niekończących się blokowisk. Pojawiają się również podziały głębsze, będące specyfiką między innymi angielską: na lepsze i gorsze rodziny, szkoły, dzielnice oraz osiedla. Na wyraźnie zarysowane klasy społeczne. Dla polskiego czytelnika niektóre akcenty świata przedstawionego zabrzmią obco, może nawet niezrozumiale. Mnie ten wniosek wydał się budujący: nasze dzieci nie doświadczają tak wyraźnej presji i dyskryminacji ze względu na miejsce wychowywania się, swojej nauki czy pracy rodziców. Bohaterom udaje się czasem przeskoczyć granice, które nas przeważnie nie dotyczą, w naszych warunkach nawet nie istnieją, co nie oznacza, że powinny pozostać niewidzialne. To kolejna forma zapobiegania społecznym nieszczęściom, tylko tym razem dotyczącym ogółu, a nie jednej osoby przeżywającej własne koszmary. Czytajmy Eve Ainsworth, by mieć świadomość nierówności, krzywd, wykluczeń i zwalczać je w zarodku.
Bożena Itoya
Eve Ainsworth, Siedem dni, przekład Marcin Mortka, wydanie II, Zielona Sowa, Warszawa 2017.
Eve Ainsworth, Zadurzenie, przekład Marcin Mortka, wydanie II, Zielona Sowa, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz