Jeśli polubi się opowieści Shauna Tana, to od razu bardzo. Z niecierpliwością czeka się na kolejne, często sięgające magicznej głębi miasta (lub przedmieść) historie tworzone słowem i obrazem. Ostatnia książka australijskiego artysty wydana w Polsce, jak zwykle przez kulturę gniewu, zawiera poetyckie grafiki i teksty ‒ krótsze i dłuższe opowiadania oraz wiersze, łącznie 25 epizodów o zwierzętach, bohaterach prawdziwych i zarazem wyimaginowanych. Oderwanie publikacji od schematów, jej nietypowość i niedefiniowalny charakter rzuca się w oczy już na etapie spisu treści ujętego w formie ikon, cieni zwierząt z numerami stron, na których zaczynają się poświęcone im rozdziały. Obrazki te nie zostały ułożone w kolejności następowania opowieści, nie znamy klucza zastosowanego w spisie treści. Pozostaje nam podążać za myślą autora, porzucić utarte tory myślenia o książce, jej celach i formach, po prostu wniknąć do głębi miasta.
Pewnego dnia rzuciłem w ciebie kijem.
Przyniosłeś mi go z powrotem.
Moja dłoń dotknęła twojego ucha.
Twój nos dotknął tyłu mojego kolana.
Ruszyliśmy przed siebie, jedno obok drugiego,
jakby tak było od zawsze.
Czas rozlał się między nami
bezkresną rzeką,
rozpostartymi równaniami, uniesionym niebem,
aż zakrzyknąłeś do mnie,
Świat należy do nas!
I
Opowieść o psie jest intymna, osadzona w bliskości, i równocześnie historyczna, bo porusza dzieje nawiązywania relacji, która z czasem przeistacza się w wielowiekową przyjaźń psio-ludzką. Sam tekst wiersza mógłby się wydawać nieco mizerny, nazbyt wzniosły, ale towarzyszy mu szereg ilustracji będących realizacją tej samej wiecznej przygody w różnych czasach, szerokościach geograficznych, rozmaitych wcieleniach. Bardzo to ładne i wzruszające.
Zupełnie inne wrażenia i emocje wywołują krokodyle, które niezauważone mieszkają w sięgającym chmur biurowcu. Realizm magiczny połączony z bardziej lub mnie dyskretnym ekomorałem przebija przez gładką ściółkę większości opowieści. Ludzka perspektywa wypada tu śmiesznie. Jesteśmy tylko pyłkiem na drodze, czymś nieistotnym, małostkowym i zarozumiałym, nieświadomym prawdziwego trwania świata, jego sensów. Nasze miasta są zabawkami, poczekalniami, migawkami dla mitycznych istot przybierających postać gigantycznych ślimaków uprawiających miłość na miejskich szosach, fascynujących brokatowych ryb dryfujących wysoko nad dachami lub (pozornie) zwyczajnych zwierząt. Te stworzenia nigdy nie są typowe, ale mi bardzo łatwo było przeniknąć do wizji Shauna Tana, niemal uznać je za własne, może dlatego, że już na stronie siedemnastej przyleciały motyle, a ja przeżyłam podobną opowieść na żywo z ćmami w centrum swojej metropolii. Pamiętam, jak pisałam do koleżanek z pracy, bo bardzo chciałam dzielić z nimi ten moment, gdy powietrze zmieniło się w drgające skrzydła. Tak dobrze jest utrwalić własne magiczne doświadczenia w czyjejś książce.
Krążyły, tańczyły i trzepotały wokół naszych uszu niczym niemy cud. Staliśmy zupełnie nieruchomo, jedno obok drugiego, jak zator na moście, wstrzymując każdy oddech i każde mgnienie oczu w oczekiwaniu na zwiewne błogosławieństwo maleńkich owadów. "Patrz! Patrz! Tu, na ramieniu, na ręce, na kolanie, na głowie! Zaczekaj! Nie ruszaj się! Spójrz na tego, na moim nosie!". I przez ułamek chwili, z twarzami i dłońmi obróconymi ku niebu, nie pytaliśmy dlaczego. Zgiełk w naszych głowach zamilkł, niekończące się zwoje taśmy z głosem narratora doszukującym się wszędzie skutku i przyczyny, znaku i symbolu, jakiegoś konkretnego znaczenia, wartości czy przesłania ‒ wszystko to po prostu ustało, a do nas przyleciały motyle.
(Przyp)owieści Shauna Tana bywają smutne, kiedy głęboko wnikają w naszą potrzebę ujarzmiania natury, likwidacji potworów, uczestniczenia w widowisku śmierci ‒ czasem nazywanym polowaniem, kiedy indziej połowem. Dobrze choć raz zobaczyć, jak to naprawdę wygląda, ubrać w poezję i malarstwo codzienność naszej leniwej konsumpcji i niby-nieszkodliwego, biernego gapienia się. Inne historyjki tchną w nas marzenia i nadzieję, bo przemawiają prosto do serca, językami literatury i grafiki. I tu doszło do mojego kolejnego spotkania: sowa Shauna Tana przefrunęła do "Kraboszek" Barbary Piórkowskiej, łącząc zupełnie różne literackie światy. Polecam takie transgatunkowe, "międzyautorskie" przeżywanie "Opowieści z głębi miasta".
Analogii jest oczywiście więcej, również takich bezpośrednich, bo chyba każdy skojarzy miniaturę o żabach z "Cykadą", czyli właściwie "Przemianą" Franza Kafki. Zresztą tom obfituje w transformacje i podmiany, niektóre jawią się jako wyzwolenie, inne przerażają i ostrzegają. A Shaun Tan bawi się wyśmienicie i jako metaforysta, i jako moralista, celnie podsumowując kondycję ludzkiego społeczeństwa ‒ czasem bardziej dramatycznie, kiedy indziej kąśliwie. Przede wszystkim zaś snuje te niepowtarzalne obrazy, z których może nie wszystkie mnie przekonują, ale tych wypowiedzianych jakby specjalnie dla mnie nigdy nie zapomnę: koni, jaka, gołębi, kota, lisa. "Opowieści z głębi miasta" są dziełem, do którego wraca się często, bo jego czytanie i oglądanie wywołuje łącznie wrażenia, jakie znamy z wizyt w galeriach, kinach, muzeach i bibliotekach, gromadzących wiedzę o całej twórczej i niszczycielskiej działalności człowieka oraz jej artystyczny komentarz.
Bożena Itoya
Shaun Tan, Opowieści z głębi miasta, tłumaczenie Anna Warso i Wojciech Góralczyk, Kultura Gniewu, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz