"Fistaszki
zebrane" wymykają się księgarnianym regałom, można je
postawić i na półce z książkami obrazkowymi dla najmłodszych
(obleganej przez dorosłych), i na tej dla dorosłych (kuszącej
młodszą młodzież), i na każdej innej. Próby zaszufladkowania
komiksów Schulza jako kultowych, ironicznych przypowiastek o życiu
i świecie nie powiodły się. W naszym domu to mój dziewięcioletni
syn jest pierwszym i najwierniejszym czytelnikiem kolejnych tomów
"Fistaszków zebranych", nie interesuje go kontekst
kulturowy, filozofia życia, nie potrzebuje do szczęścia ani
rozpraw naukowych, ani gadżetów ze Snoopym, ani innych świadectw
fistaszkologii i fistaszkomanii. Na pewno nie wszystko rozumie, ale
kiedyś przeczyta jeszcze raz i już zrozumie.
Ja,
mój starszy brat (to kiedyś) i nasza mama też lubimy te komiksy,
ale może bardziej czytamy z sentymentu, bo pamiętamy je jako jeden
z przecieków zachodniej popkultury, docierających do nas w latach
80. XX wieku? Edycja "Naszej Księgarni" została
przygotowana chyba właśnie dla dorosłych wielbicieli Fistaszków i
ogólnie kolekcjonerów komiksów – nasz (siódmy) tom ma twardą
oprawę, ładne wklejki, "dorosły" wstęp Wojciecha Manna,
indeks, dużą objętość (321 stron) i wagę oraz dość wysoką
cenę. Nie jest to typowa publikacja kupowana dziecku i noszona w
szkolnym tornistrze w celu czytania na przerwach, a jednak właśnie
tak funkcjonuje u nas. Dziewięciolatek może pochłaniać "Fistaszki
zebrane" jednym tchem, śmiejąc się, czytając na głos
najciekawsze dymki, nie analizując jak dorosły, ale po prostu
dobrze się bawiąc. Wspaniałe wrażenia z lektury są w dużym
stopniu zasługą tłumacza (Michał Rusinek), który włożył w usta, czy raczej
dziób Woodstocka takie kwestie, jak "Drogi przyjacielu nad
przyjacioły..." i "Kwęku, kwęku, gderu, kwęku, gderu."
(choć moją ulubioną pozostaje "(...) ' ' ' ' ' ' ' ' ' ' ").
Niezwykłe
wcielenia Snoopy'ego śledzi już trzecie pokolenie naszej rodziny, a
w "Fistaszkach zebranych z gazet codziennych i weekendowych
1971-1972" znaleźliśmy kilka wspólnych ulubionych cytatów,
które wplatamy w zwyczajne rozmowy i dni. Życie staje się bardziej
przystępne, kiedy wyobrażamy sobie, że to już nie ja co tydzień
czekam pod szkołą na syna wracającego z basenu, wypatrując jego
autobusu, tylko "Joe Luzak kręci się pod akademikiem i gapi
się na auta". Czytamy o nieszczęśliwych miłościach,
poradach psychiatrycznych za 5 centów, wróblu pisującym listy ze
szkół dla robali i obozów dla orłów, niespełnionym pisarzu rasy
beagle, próbach sprostania zadaniom szkolnym i sportom, poznajemy
kolejne twarze malowane prostą, niepowtarzalną kreską, lub też
ich nie poznajemy, bo są zawsze odwrócone i mówią tylko "Zamknij
się i zostaw mnie w spokoju". Nie wszystko u Fistaszków jest
urocze i sensowne, sporo tu złośliwości i absurdu. Nie każdy
"poczuje" te kadry, ale jeśli ktoś do nich pasuje (tak
tak, człowiek do książki, a nie książka do człowieka) –
humorem, podejściem do życia, to na pewno nie poprzestanie na
jednym tomie i kilku godzinach fistaszkowej lektury.
Bożena
Itoya
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz