"Ostatnie
przedstawienie panny Esterki" jest publikacją ciężką, ze
względu na twarde oprawy, solidny papier, trudny temat, wagę
pamięci o historii przedstawionej w książce i grubość muru w
Domu Sierot. Przez te ściany przenika do środka całe zło i lęk
świata, ale działa to tylko w jedną stronę, jakby cegły
stanowiły blokadę, która nie przepuszcza na zewnątrz bólu. Ta książka jest domem Janusza Korczaka, panny Esterki, pani
Stefy i około dwustu dzieci. Możemy zajrzeć, jeśli mamy odwagę.
Ostatnio
któreś z dzieci tłumaczyło Mendelkowi, co to jest szyszka, bo
jeszcze nikt biedaczka nie zabrał do lasu...
Można
powiedzieć, że praca Adama Jaromira i Gabrieli Cichowskiej to
poetycki reportaż z jądra ciemności. Na sto dwadzieścia trzy
strony swoje okna i drzwi otwiera przed nami posępny budynek w
warszawskim getcie, pełen biedy, beznadziei i żydowskich dzieci,
osieroconych podczas wojny, skazanych na rychłą zagładę w obozie
koncentracyjnym (czego domyślamy się z tytułu książki i daty
otwierającej jej akcję – 13 maja 1942 r.). Czy może istnieć
miejsce lepiej obrazujące bezsens i destrukcyjną moc wojny?
Książka
"Ostatnie przedstawienie panny Esterki" wydała mi się
bardzo cielesna. Tekst jest prosty, suchy, przyziemny, często
opisuje lekkość i głód ciał. Na ilustracjach spotykamy (tak, ta
publikacja to spotkanie) poważne, szare twarze, czasem całe
postacie przypominające białe cienie. Tytułowa opiekunka zawsze ma
zamknięte oczy, zamarła bez wyrazu, spoglądamy najwyraźniej na
pośmiertną fotografię. Obrazy przesuwają się w rytmie i
atmosferze "Umarłej klasy", jakby Tadeusz Kantor zyskał
nowych aktorów.
Niedzielny
spacer... Ja z Tatą za rękę. Mój brat Aron. Mój pamiętnik. I
ona...
Mamy
tu też ciszę, gęstą, niemal namacalną, jak po wyniszczającym
wybuchu, czy raczej przed burzą, którą była śmierć bohaterów
"Dnia 5 sierpnia 1942 roku – trzy tygodnie po wystawieniu
Poczty Tagorego", czyli tytułowego ostatniego
przedstawienia. To milczenie jakby wypływa do nas z ponurych
ilustracji, na których mocniejsze barwy pojawiają się jedynie jako
odzwierciedlenie świata "na zewnątrz" – poza gettem
(kwiat), poza rzeczywistością wojny (poemat indyjski).
Szkice,
kolaże i obrazy Gabrieli Cichowskiej powinny spodobać się
wielbicielom twórczości Iwony Chmielewskiej. Ja i mój syn do nich
nie należymy, ale rozpoznaję i cenię tę stylistykę, będącą
ważnym elementem mozaiki współczesnej ilustracji polskiej. Moje
skojarzenie warstwy graficznej "Ostatniego przedstawienia panny
Esterki" z pracami Iwony Chmielewskiej znalazło potwierdzenie w
zamieszczonym na końcu publikacji podziękowaniu, wyrażonym tej
ilustratorce przez Adama Jaromira: "za to, że trzy razy na rok
karmi świat mądrą i piękną książką, ucząc i inspirując
innych...".
Treść
książki nie była dla mnie niczym nowym, dość dokładnie
odpowiada filmowi "Korczak" Andrzeja Wajdy (również
wspominanego w podziękowaniach). Oczywiście młodzi czytelnicy mogą
nie znać historii dobrego doktora, widzę jednak pewien problem w
możliwościach odbioru "Ostatniego przedstawienia panny
Esterki" właśnie przez dzieci i młodzież. Otóż jest to
opowieść, do której zrozumienia potrzebna jest pewna wiedza
historyczna, bo wplatanie komentarzy rodzica czy nauczyciela może
zaszkodzić poetyckiemu, sennemu charakterowi książki. Odpowiedni
dla tej publikacji poziom świadomości historycznej, empatii oraz
wrażliwości (ale i odporności) czytelniczej zyskują chyba dopiero
nastolatki, i to bliżej liceum niż gimnazjum. Młodszym odbiorcom
książka ta może się wydać po prostu nieciekawa, niezrozumiała i
"dołująca".
Okna
Domu Sierot, wycięte w rozkładówce książki (jakby żyletką, jak
w zabawach z mojego dzieciństwa), pokazują nam kilka smutnych
bezbarwnych twarzy. Poznajemy też nieliczne postacie opisane przez
autora. Pozostałe szyby są zaciemnione, innych bohaterów możemy
sobie tylko wyobrazić. Może właśnie to, że nasze dzieci o nich
pomyślą – jacy byli? co lubili robić? za czym tęsknili? jak
czułbym się na jej/jego miejscu? – będzie najważniejszym
pomnikiem w kraju, który dosięga już marzeń doktora Goldszmita /
Korczaka. Żyjemy w szacunku dla dziecka, niezależnie od jego
pochodzenia społecznego i narodowego, a właśnie to było celem
Janusza Korczaka. Myślę, że zrealizowaliśmy jego receptę.
Ile
pochylonych ramion mógłby ten dom jeszcze wyprostować, gdyby nie
nadszedł ów wrzesień 1939 roku, a wraz z nim... drut kolczasty,
odłamki szkła, groźby i karabiny... A wszystko po to, aby
rozdzielić ich raz na zawsze. Mośków, Jośków i Srulów –
Józków, Jaśków i Franków. Dzieci jednej ziemi...
Bożena
Itoya
bardzo zachęcająca recenzja, dopisuję książkę do swojej czytelniczej listy na maj ;)
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili zapraszam do mnie ;) zachęcam do komentowania i obserwowania ;)
pozdrawiam!
http://books-jewellery-leisure.blogspot.com/
dziękujemy. będziemy zaglądać
OdpowiedzUsuń