cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

piątek, 13 maja 2016

Krasnale i olbrzymy Asiuni

 

Dorosłym rzadko udaje się zainteresować swoimi wspomnieniami dzieci. Opowieści o dzieciństwie w "naszych czasach", kiedykolwiek by to nie było, bywają zbyt sentymentalne, wzruszające tylko dla opowiadającego (lub piszącego) i wygłaszane z własnej potrzeby, a według młodego słuchacza po prostu nudne. Inaczej jest z książką "Krasnale i olbrzymy", w której Joanna Papuzińska wspomina Warszawę z drugiej połowy lat 40. i początku lat 50. XX wieku.
Zaletą opowieści jest punkt widzenia dziecka, zabawny i przejmujący dla czytelnika w każdym wieku. Autorka, z innej, wojennej książki znana jako Asiunia, w "Krasnalach i olbrzymach" opowiada o dziecięcych zabawach (są nawet zasady gry w chłopka), spędzaniu czasu w miejskiej przestrzeni, własnym wróblowym drzewie, sąsiedzkiej atmosferze panującej na śródmiejskich ulicach. Główną bohaterką, na równi z dziewczynką, okazuje się właśnie jedna z ulic – Marszałkowska.
Joanna Papuzińska po raz kolejny dowodzi, że jest mistrzynią słowa. Kilkoma słowami nakreśla portrety sklepikarzy, robotnika, nauczycielki, a Maciej Szymanowicz uzupełnia je barwnymi, wesołymi i nieco karykaturalnymi obrazkami. Największą wartością publikacji jest uchwycenie dziecięcej wyobraźni oswajającej świat dorosłych – ten wojenny i ten stalinowski.

Kiedy jeszcze byłam nieduża i nie rozumiałam wielu słów, których używali dorośli, to pomagałam sobie wymyślaniem.

W tle dziecięcych spacerów i przyjaźni swój niezrozumiały spektakl odgrywa historia. Asiunia personifikuje front oraz inne strachy, czyniąc z nich jakby gigantyczne marionety depczące wrażliwość i bezpieczeństwo małych warszawiaków. Książka jest według mnie niemal gotowym scenariuszem przedstawienia teatralnego.

Później pojawiło się nowe tajemnicze straszydło w naszym życiu. Nikt z nas nigdy go nie widział, tylko ciągle się o nim słyszało. Ono się nazywało "Władza Ludowa". Najpierw mi się wydawało, że to chodzi o "Władzą Lodową", coś w rodzaju Królowej Śniegu, tej z bajki o Gerdzie i Kaju, która pędzi nocą na saniach, wszystko dookoła zamraża i mrozi ludziom serca. Ale potem się okazało, że nie "lodowa", tylko "ludowa". Ona była jeszcze bardziej tajemnicza – nawet dorośli mówili o niej szeptem. Czasami, w nocy, kiedy już wszyscy leżeli w łóżkach, przez otwarte okno słychać było z dołu, z ulicy, tupotanie ciężkich butów: łup, łup, łup, łup.
Ze strachem myślałam: O, to na pewno ona!
Ta wielka, okropna baba była bardzo silna i potężna. Nam samym niby nic specjalnego nie robiła – na początku zdawało się nawet, że lubi dzieci.
Ale w klasie, na przerwach, starsze koleżanki szeptały straszne rzeczy, że Władza zabiera tatusiów, którzy dopiero co wrócili z wojny, ze zabrała komuś starszego brata – po prostu zniknął i już.

Mała ojczyzna jest tu miniaturą dużej – Polski, takiej, jaką była tuż po wojnie: zniszczonej, odbudowywanej, zmienianej. Nowe okoliczności wywołują w dzieciach – Asiuni i jej koleżankach – szok, smutek i złość. Przecież wojna się skończyła, potworny front nawiedzał je już tylko w snach, a w rzeczywistości miał być pokój i spokój. Tymczasem okolica przygniatana jest przez olbrzymy i straszne baby. Ciepło i swojskość małych sklepików, własnych miejsc, znajomych ludzi i języka zastępuje się oziębłością, wyższością, sztucznością i niedostępnością nowych tworów architektonicznych, kulturowych, a nawet językowych.

W całym tym placu było coś dziwnego, obcego i sztucznego, co psuło nasze przyzwyczajenia i upodobania. Nie mieszkał tu nikt znajomy – sami obcy ludzie, nawet dzieci tamtejsze miały jakieś swoje nowe szkoły po drugiej stronie Marszałkowskiej.
W miejsce naszych ukochanych krasnali pilnujących bram, na ścianach domów pojawiły się olbrzymy. Stały przyklejone do muru, zapatrzone gdzieś wysoko w niebo. Ze ściany, akurat na wysokości naszych głów, sterczały ich ogromne nożyska w wielkich buciorach.
Co to ma być? – pytałam zdziwiona moich koleżanek.
Niby że robotnicy... ale czy ktoś widział kiedyś takiego robotnika?
Ta zduszona, szara, socrealistyczna Warszawa z "Krasnali i olbrzymów" jest ważnym świadectwem polskiego powojnia, co doceniono już przed opublikowaniem książki – jej współwydawcą zostało Muzeum Powstania Warszawskiego. Obok słodkich, wielkich lizaków, którymi dzieliło się kilkoro dzieci, zapamiętamy z niej gniew i koszmary gnębiące małe umysły. Groteskowe wyobrażenia wymownie zinterpretował ilustrator, zwłaszcza portret pozbawionego nóg architekta dodaje opowieści ostrzejszego smaczku.

Zdawało się, jakby ktoś wyciął cząstkę naszego terenu i wstawił w to miejsce kawał jakiegoś innego, obcego zupełnie miasta, którego tu nigdy przedtem nie było. Nasze znajome, wydeptane ulice – Koszykowa i Piękna – zostały przecięte wpół i ich odrąbane kawałki tkwiły teraz bez sensu po dwóch stronach placu. Byłyśmy wściekłe z powodu tych porozrywanych ulic. Przecież one też są żywe!
A jakby tak tym budowniczym placu ktoś pourywał nogi i zabrał gdzieś daleko, ciekawe, czy by im było przyjemnie? – pytałyśmy się nawzajem.

Poczytajcie "Krasnale i olbrzymy", jeśli chcecie poznać dawną Warszawę, warszawiaków, porozmyślać o architekturze i tożsamości miasta albo nauczyć się rozmawiać z dziećmi o przeszłości. Ta znakomita książka przyda się wielu osobom w rozmaitych celach, na pewno niejeden z nas potrafiłby ułożyć własną analogiczną historię o małej ojczyźnie, ale nikt nie napisze jej tak, jak zrobiła to Joanna Papuzińska.

Bożena Itoya

Joanna Papuzińska, Krasnale i olbrzymy, ilustracje Maciej Szymanowicz, Wydawnictwo Literatura, Muzeum Powstania Warszawskiego, Łódź, Warszawa 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz