Książka
Rafała Witka "Chłopiec z Lampedusy" przypomina o sensie,
istocie literatury dla dzieci. Autor piszący dla najmłodszych
powinien podpowiadać, ale nie narzucać – czy to całościowe
życiowe postawy, czy pojedyncze rozwiązania sytuacji
problematycznych. A takimi mogą okazać się dla dziecka nie tylko
dosadne, rzadkie kryzysy, jak rozwód rodziców albo śmierć kogoś
bliskiego, ale też elementy najzwyklejszej codzienności: kontakty z
rówieśnikami, rodzicami, relacje w grupie, reagowanie na
zachowania, które pozornie nie dotyczą nas bezpośrednio, jak
przemoc w klasie lub... na świecie. Dobra publikacja pobudza też
wyobraźnię i pokazuje światy, o jakich dziecko nie miało pojęcia,
nawet jeśli istnieją na Ziemi.
"Chłopiec
z Lampedusy" to
pozycja wartościowa, mocna
przekazem, z solidnie, ale też delikatnie splecionymi
charakterystykami postaci i sytuacjami,
zdobiona
minimalną, koronkową metaforą.
Nic dziwnego, że książka ta
została
dostrzeżona przez jury kilku konkursów literackich: Nagrody
Literackiej im. Leopolda Staffa
(nagroda),
trzeciego
ogólnopolskiego konkursu Książka przyjazna dziecku Muzeum Zabawek
i Zabawy w Kielcach (wyróżnienie), 24.
Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego
(nominacja),
konkursu
Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY
(pokonkursowa
"lista bis").
Opowieść
Rafała Witka zaczyna się jeszcze przed pojawieniem się Tandżina,
tytułowego chłopca z Lampedusy, a właściwie z Erytrei, i toczy
także chwilę po jego
zniknięciu. Główną bohaterką jest tak naprawdę dziewczynka z
Polski – Andżelika, tymczasowo mieszkająca z mamą na włoskiej
wyspie Lampedusa. Sytuacja afrykańskiego uchodźcy stanowi punkt
zapalny akcji i przemyśleń czytelnika, ale przynajmniej w równym
stopniu istotne jest położenie polskiej, środkowoeuropejskiej czy
każdej innej imigracji zarobkowej, a dokładniej jej biernych
uczestników, "pasażerów" – dzieci, których rodzice
wyjechali "za pracą". Autor wyraźnie i z niezwykłą
przenikliwością kreśli charakterystykę Andżeliki: odczucia,
tożsamość, umiejętność przystosowania się i sumienie dziecka
imigranta.
Czytelnik
obserwuje, kim jest i kim czuje się Andżelika, jak wyróżnia się
we włoskiej szkole, a jak do niej dopasowuje, w jaki sposób reagują
na nią miejscowi, czy jest już traktowana jako "swój" i
co dzieje się, gdy styka się (i zostaje zestawiona) z kolejnym
stopniem "obcości" – nieproszonym gościem, rozbitkiem,
uciekinierem, uchodźcą. Ona pierwsza dostrzega łódkę wyglądającą
jak śmieć, gdzieś na morskim horyzoncie, ledwie widocznym nawet w
powiększeniu lornetki i z podwyższenia dachu. Jak daleko
dziewczynka potrafi spojrzeć przez swoją lornetkę, co jest w
stanie dostrzec i zrozumieć? Ten zwyczajny przedmiot, zdawałoby
się: dziecięca zabawka, staje się symbolem umiejętności (i
chęci!) spojrzenia poza własne podwórko, za granicę znanego,
ciasnego i bezpiecznego świata. Andżelika dostała lornetkę od
ojca i każdy z nas też może ofiarować swojemu dziecku tę nową
perspektywę, przybliżenie widoków zza horyzontu. Wystarczy kupić
lub wypożyczyć książkę "Chłopiec z Lampedusy" i
porozmawiać.
Poza
ustalone granice swojej przestrzeni potrafi wyjść osoba pozornie
antypatyczna, mocno zakorzeniona w Lampedusie i dawnych
czasach signora Ragusa. Zrzędliwa starsza pani pomaga najpierw
Polkom, potem Erytrejczykowi. Można powiedzieć, że jest otwarta,
tolerancyjna, ale na pewno trzeba stwierdzić, że jest po prostu
ludzka. Odbiega od wyobrażenia dobrej wróżki z bajki, ale
niewątpliwie realizuje ten wzór we współczesnym surowym i
bezwzględnym świecie. Uważny czytelnik zauważy podobieństwo brzmienia imion obojga małych bohaterów i to, jak zbliża, a wręcz zrównuje ich perspektywa przyjmowana przez signorę Ragusę: to tylko dzieci, nieważne skąd pochodzą i jaka jest ich historia, mają prawo do szacunku, godnego życia i miłości.
Książka
Rafała Witka łamie różne stereotypy. Nam, żyjącym w
dobrobycie i wolności, wydaje się, że jesteśmy pod każdym
względem lepsi od mieszkańców tak zwanego Trzeciego Świata, że w
Afryce to dzieci tylko głodują i nic nie mają. Tymczasem dziecięce
rysunki Tandżina i Andżeliki dowodzą, jak bogata jest kultura i
myślenie o ojczyźnie tego chłopca, w porównaniu z tą
dziewczynką, która czuje się zawstydzona własnymi ograniczeniami,
tym, co w sobie nosi. Próbkę twórczości rysunkowej Tandżina widzimy na
okładce (autorstwa Joanny Rusinek, która przygotowała również
wyklejki i 5 ilustracji wewnątrz) – moją uwagę przyciągnęły
właśnie lakierowane motywy w tle, bo portret chłopca, choć
piękny, wydał się mnie i mojemu synowi smutny. W środku książka
jest dużo bardziej optymistyczna. Losy Tandżina okazują się
niemal bajkowe, przekaz opowieści – pozytywny, Andżelika wychodzi
z niej wzmocniona pełna marzeń, mimo że zostaje na skromnym
pięterku wynajmowanym od apodyktycznej, choć jak się okazuje
obdarzonej dobrym sercem signory Ragusy. Nie należy obawiać się
tej książki, nawet jeśli uważamy, że świat wojen czy uchodźców
leży gdzieś daleko, w sferze zainteresowań oraz obowiązków
innych ludzi, a naszych dzieci nie dotyczy i nie ma ich co straszyć.
W ujęciu autora temat nie jest ciężki, nie spędza snu z powiek, a
polska tułaczka zarobkowa stanowi dobre odniesienie, dyskretnie
zbywające argument, że "to nie nasza sprawa".
"Chłopiec
z Lampedusy" aktywizuje, jeśli nie do działania, to chociaż
do myślenia, wdraża wartości bodaj najtrudniejsze do stosowania w
praktyce: obiektywizm i empatię. To właśnie poszerzanie horyzontów
dziecka jest istotą literatury dla najmłodszych, niezależnie od
jej gatunku. Ponadto, według mnie, sens posiada tylko książka dla
dzieci dobrej jakości, a "Chłopiec z Lampedusy" został
napisany znakomitym językiem i stylem, ciekawie i prosto, bez
wyniosłości oraz egzaltacji, jakich można by się spodziewać po
tak trudnym i ważnym temacie.
Bożena
Itoya
Rafał
Witek, Chłopiec z Lampedusy, ilustracje Joanna Rusinek, Wydawnictwo
Literatura, Łódź 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz