Wydawnictwo
BIS udostępniło w tym roku publikację, która zaskoczyła mnie
tematem, treścią i oprawą graficzną. Akcja opowiadania "Samuraj
i Anioł Stróż", którego autorem jest Andrzej Żak, a
ilustratorką Anna Krztoń, rozgrywa się na oddziale onkologicznym
szpitala dziecięcego oraz w rajskich oddziałach świata. Bohaterami
są dzieci skazane przez nowotwór i te czekające na cudowne
ułaskawienie. W surowo-sterylnym miejscu młodzi pacjenci starają
się żyć w miarę swobodnie, utrzymywać kontakty towarzyskie,
bawić się, przyjaźnić, zakochiwać, wierzyć – w Boga i
wyzdrowienie. Literatura dla młodzieży zahaczająca o sprawy wiary
należy raczej do rzadkości, przynajmniej ta porządna, dobrze
skomponowana, nienachalna ideologicznie. Miło było znów sięgnąć
po takie cacko, bo ostatnim byli chyba "Muszkatowie"
Grzegorza Gortata z 2013 roku.
"Samuraj
i Anioł Stróż" to książka sięgająca głęboko, dotykająca
skrywanych myśli, obaw, poruszająca tematy i interpretacje bardzo
osobiste, rzadko wypowiadane na głos – w dziecięcym życiu i w
literaturze dla dzieci. Czemu Bóg nie słucha chorych dzieci? Co
będzie po śmierci? Czy Bóg jest nowoczesny? Jak walczyć z brakiem
nadziei? Takie zagadnienia zajmują tęgie dorosłe umysły, a tu
muszą się z nimi zmagać mali, bardzo słabi ludzie. Jednym z nich
jest Teo, zwany Brzydkim, a później Samurajem. Jego rozmyślania
zmieniają się w spotkania z aniołem-karateką i można uznać, że
chłopiec zbliża się do granicy życia i śmierci fantazjując na
temat przenikania się tych dwóch światów, sposobów
(nie)istnienia. Jednak autor nie narzuca jednoznacznie tej
interpretacji, bo choć sugeruje, że jedno ze spotkań z Aniołem
Stróżem odbywa się w czasie śpiączki Teo, to jednocześnie
pozwala nam wierzyć w naprawdę nadprzyrodzone wydarzenia. I choć
podstawowym przesłaniem "Samuraja i Anioła Stróża" jest
potrzeba samodoskonalenia się do walki z przeciwnościami losu, to
ja najbardziej doceniam fragmenty, w których bohaterowie
zastanawiają się nad obecnością Boga i aniołów w ich życiu
oraz nad sensem wszystkiego. Tak już jest z tą książką, że
każdy może sobie w niej upatrzyć własny pierwszy plan. Trzeba
tylko wniknąć w historię, nie przestraszyć się słów, którymi
jest opowiadana.
Dosadność
tej lektury polega bowiem nie tylko na jej dosłowności w
przedstawieniu życia dziecka z nowotworem. Andrzej Żak zdecydował
się na wprowadzenie nietypowych, mocno podkoloryzowanych postaci
oraz dość "inwazyjnej" stylizacji językowej, co może
się podobać lub nie, ale na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym.
"Samuraj i Anioł Stróż" zdecydowanie wyróżnia się z
ogółu nowszej polskiej beletrystyki adresowanej do młodszej
młodzieży. Początkowo miałam wrażenie, że misja obalania
stereotypów obraca się przeciw autorowi, szkodzi tekstowi i jedynie
utrwala utarte poglądy na temat duchownych czy chorych. Na przykład
opisy "wyluzowanego" księdza i sztywnej katechetki wypadły
nieszczerze, zbyt modelowo i kontrastowo, by były wiarygodne. A
kolokwializmy, które w założeniu zapewne miały zbliżyć
bohaterów do czytelników, niekiedy okazują się "obciachowe".
No
więc tak... ta godzina z katechetką to okropne nudy! Ale kiedy nie
ma co robić, lepsze to, niż leżeć w łóżku, bać się i patrzeć
w sufit. W czasie swojej godziny Chuda Maria jak nakręcona gada o
stworzeniu świata. Nie wiadomo, kto ją tak nazwał, ale przezwisko
jest trafne, bo rzeczywiście katechetka wygląda jak żółknący,
wysuszony szparag. Nikt jej nie lubi, chyba nawet ksiądz Antoni,
którego w dżinsach i T-shircie trudno wziąć za szpitalnego
kapelana. W letnie upalne dni trzyma koloratkę w sportowej torbie i
jedynie mały krzyżyk na opalonej piersi świadczy, że ten
wysportowany mężczyzna wierzy w Boga.
Księdzu
Antoniemu Bóg pozwala chyba na więcej niż Chudej Marii, nawet na
to, żeby zagrać z Barcą w karty albo kłócić się z ordynatorem
o dłuższy dostęp do telewizora! Zwłaszcza gdy chodzi o National
Geographic, o przyrodnicze filmy. I nie ma nic przeciwko tym, na
których rozmnażają się żyrafy, hipopotamy albo lwy, co okropnie
nie podoba się katechetce.
No
więc było sennie, gdy nagle Szpilka odpalił jak z armaty. Barca
twierdzi, że zrobił to z powodu Blanki. Wszyscy wiedzą, że
Księżniczka mu się podoba, łypie na nią bez przerwy, a
najbardziej na jej cycki!
Zachowania
oraz kryteria samooceny Teo również nie zrównałyby go z moim
synem, mniej więcej równolatkiem "Samuraja", ale nawet
nie próbowałam ich zapoznać, bo wiem, że moje dziecko odrzuciłoby
bohatera i książkę tak niefrasobliwie traktujących kwestię
kradzieży i znęcania się nad zwierzętami. Nie twierdzę, że jest
to książka zła, po prostu nie odpowiada zainteresowaniom i
wrażliwości tego akurat młodego czytelnika.
(...)
I jak zwykle wtrąciła coś jeszcze o grzechu, ale Teo już nie
chciał tego słuchać. Od dawna żył w grzechu. Kiedyś w sklepie
ukradł czteroostrzowy scyzoryk. Był taki piękny, że sam się o to
prosił. Kiedy go zgubił, najpierw uznał, że nie ma się z czego
spowiadać, a potem... Potem zwyczajnie było mu wstyd!
Strzelił
też z wiatrówki do kota, ale tylko dwa razy. Właściwie celował w
przywiązaną do kota puszkę, tylko że wyszło jak wyszło! W tym
drugim przypadku pytanie, czy to grzech, wciąż nie miało
odpowiedzi.
– Kretyn
– Teo przeszył Szpilkę spojrzeniem. – Kompletny debil! –
Gdyby jego wzrok potrafił spopielać, w miejscu, gdzie siedział
zdrajca, zapewne dymiłaby już tylko kupka popiołu.
– Kretyn
i kapuś! – zalicytował szeptem Barca. Na wszelki wypadek zasłonił
jednak usta dłonią. Szpilka był od nich starszy i wyższy o głowę!
Na pewno umiał się bić!
W
sferze językowej opowiadanie jest zaskakujące, autor stosuje bowiem
kolokwializmy i wulgaryzmy obok stylu literackiego, co oczywiście
winduje do góry granicę wieku czytelnika (proponuję książkę
najwcześniej dziesięcio-, a nawet jedenastolatkom). Potoczne
słownictwo czy rozwiązania składniowe pojawiają się nie tylko w
dialogach, ale również w partiach tekstu należących do
wszechwiedzącego narratora, jak w przypadku wykrzyknień,
występujących trochę za często i w dziwnych miejscach. W
publikowanej przez to samo wydawnictwo serii Marcina Pałasza o
Marcelce stosowany jest podobny zabieg stylistyczny, ale tam wypada
naturalnie, a i czytelnik jest młodszy, stąd pewna infantylizacja
języka ma sens.
Przeplatanie
starego języka (nie tylko literackiego, także młodzieżowego –
żaden nastolatek nie powie dziś "klops" ani "kapuś")
z nowym oraz dawnego obrazu wiary ze współczesnymi potrzebami
młodych znalazło odzwierciedlenie w ilustracjach Anny Krztoń,
świetnej rysowniczki i scenarzystki komiksów. Zadbała ona o
grafikę na wysokim poziomie i wprowadziła do swoich
charakterystycznych, prostych, czarno-białych rysunków motywy z
"innej bajki" – odmiennych kultur, odległych stylistyk.
W dymkach wyobrażeń i wypowiedzi bohaterów pojawiają się bogato
zdobione chińskie smoki, samuraj w pełnym rynsztunku, anioły
niczym z wyobrażeń natchnionych malarzy, anioł i dzieci na kładce
– to z kolei wizerunek znany ze sklepów z dewocjonaliami czy
obrazków rozdawanych przez księży, będą i dłonie Adama i Boga w
ujęciu Michała Anioła. Anna Krztoń czynnie uczestniczy w
opowieści, taka ilustracja sprawia czytelnikowi wielką przyjemność
i mam nadzieję, że to nie był jednorazowy eksperyment rysowniczki
z książką bezdymkową.
Bożena
Itoya
Andrzej
Żak, Samuraj i Anioł Stróż, ilustracje Anna Krztoń, Wydawnictwo
BIS, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz