W warszawskich Stu Pociechach,
jednym z tutejszych ośrodków świadomego rodzicielstwa, po raz kolejny odbył się
mający już kilkuletnią tradycję Dzień Błota. Wydarzenie sprowadza się w gruncie
rzeczy do tego, co wielu z nas robiło niegdyś na co dzień w przydomowym
ogródku: beztroskiego taplania się w błocie z wykorzystaniem starych garnków,
sztućców i chochli, co, jak się okazuje, jest zajęciem bardzo pozytywnie
wpływającym na rozwój dziecka. Okazja do umorusania się jak nieboskie
stworzenie przyciąga więc zaangażowanych miejskich rodziców pragnących zapewnić
swoim pociechom bardziej namacalny kontakt z naturą, znudzonych gumową
powierzchnią i sterylnym wyglądem osiedlowych placów zabaw.
Z początku staję nieśmiało z boku
i obserwuję. Po przygotowanym placyku, gdzie na drewnianych skrzynkach piętrzą
się ubłocone naczynia, chodzą dzieci, a za nimi krok w krok postępują dorośli.
"Ignaś! Ignaś! Uważaj, pochlapałeś dziewczynkę! Na pewno jej
przykro". "Zobacz, dziewczynka dała ci garnuszek, jest bardzo
miła". Jak osobiści trenerzy szepczą dzieciom do ucha sugestie,
wykorzystują każdą sytuację do nauki wrażliwości na potrzeby innych. Starają
się przy tym wtopić w otoczenie, więc odruchowo chwytają chochle i przelewają
nimi błoto z jednego garnka do drugiego. Nie wiem, kogo w tym tłumie jest
więcej - dzieci czy rodziców - i kto z nich się lepiej bawi. Choć podejrzewam,
że ci ostatni opanowali już do perfekcji sztukę udawania entuzjazmu przy
robieniu błotno-chwastowej zupy. Czasem tylko ocierają ubłocone ręce, by zrobić
swojej latorośli zdjęcie. Albo najlepiej od razu dziesięć, na wszelki wypadek.
Instagram odnotowuje nagłe przeciążenie serwerów.
Na boku stoją mamy i tatusiowie
wyznający zasadę, że dziecko najlepiej się rozwija poprzez swobodną zabawę
(albo szczęśliwi, że ich pociecha w końcu raczyła zająć się lepieniem błotnych
kotletów bez ich asysty). Prowadzą dyskusje o najnowszych trendach w
rodzicielstwie bliskości, najciekawszych kanałach edukacyjnych na YouTubie,
rzucają tytułami interesujących lektur (Juul, Sears, Cohen, Stein... Tracy Hogg
surowo wzbroniona!), znajomi korzystają z okazji, by wymienić się
przyniesionymi książkami, zabawkami, ubrankami. Wielu trzyma w nosidłach
(oczywiście ergonomicznych) najmłodsze pociechy, dowodząc, że wśród rodziców
bliskościowych wielodzietność nie wyszła jeszcze z mody.
Część wychuchanych miejskich
dzieciaków dość nieufnie podchodzi do pomysłu zabawy w błocie. "Brudne
rączki" - woła moja córka po paru chwilach zabawy. "Nie szkodzi, tu
można się brudzić do woli". "Nie, umyć!". Idziemy więc do stale
odkręconego kranu w rogu podwórka, przy którym stoi już w kolejce kilkoro
innych czyściochów. Rączki umyte, wracamy do zabawy. Po chwili córka wraca:
"Brudne kaloszki!". I znów stajemy w kolejce do kranu. Tymczasem
mniej przewrażliwione na punkcie higieny dzieci lepią domki z gliny i patyków,
biją pianę z wody z mydłem, wlewają konewkami wodę do rurek i lejków i skaczą
po powstałych kałużach. Starszaki siedzą w drugim kącie podwórka i w skupieniu
wbijają gwoździe w małe kawałki drewna w ramach warsztatów dla młodych
majsterkowiczów.
Na koniec wszyscy, trochę
zmarznięci (20 stopni to nie jest wymarzona pogoda na taplanie się w zimnej
wodzie), lądujemy w kafejce, gdzie rozgrzewamy się zupą pomidorową z makaronem.
Apetyty dopisują, rodzice czatują na wolne foteliki do karmienia, ci z
młodszymi dziećmi moszczą się na kanapach i wyciągają butelki albo piersi. Już
najedzone kilkulatki biegną do sali zabaw, poskakać na do widzenia na trampolinie
albo pobujać się na huśtawce.
Wreszcie pakuję moją wykończoną
dwulatkę do wózka. Mijają mnie pozostali rodzice z dziećmi. "Obiecuję, że
jeszcze tu wrócimy" - mówi mama zapłakanemu synkowi. I my na pewno też wrócimy,
bo Dzień Błota, podobnie jak śpiewankowe Bliskie Spotkania, wszedł już na stałe
do naszego zabawowo-edukacyjnego harmonogramu. Jeśli jesteś rodzicem
bliskościowym, prawie na pewno zobaczysz tu kogoś znajomego (ja spotkałam trzy
osoby, każdą poznaną w innym rodzicielskim kontekście). I choć z początku widok
tłumu rodziców kręcących się na bosaka po ubłoconym podwórku wydaje się
komiczny, w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że pięć minut temu zostawiłaś przemoczone
buty pod ścianą i właśnie strzeliłaś pięćdziesiąte zdjęcie córki mieszającej
błoto w garnku. Cóż - machasz na to ręką i wracasz do zabawy.
Joanna Pietrulewicz
Joanna Pietrulewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz