cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 24 lutego 2016

"Detektywi z klasztornego wzgórza" – śledztwo w czerwieniących się murach

Kiedy jako nastolatka czytywałam "Władcę Pierścieni", dzięki szczegółowym opisom, kompletności świata przedstawionego – historii, mitologii, języków, niemal wierzyłam w autentyczność opowieści. Sam autor wydawał się tak głęboko przekonany do stworzonego przez siebie świata, że i ja przenosiłam się do Śródziemia, jakby to była prawdziwa podróż do sąsiedniego kraju czy... wymiaru. Ta dbałość o szczegóły, spokojny, pełny opis realiów świata przedstawionego i zaangażowanie autora powodujące, że czytelnik wnika w akcję, są również cechami powieści "Detektywi z klasztornego wzgórza" Zuzanny Orlińskiej.
Oczywiście książka wydana w serii "A to historia!" nie reprezentuje fantastyki, jest to powieść historyczna, bo akcja przeniesiona została do minionego wieku (osiemdziesiąt pięć lat przed wydaniem książki), a także przygodowa z wątkiem detektywistycznym. Stylistyka ta kojarzy mi się z "Panem Samochodzikiem", pojawiają się też wyraźne nawiązania do twórczości Kornela Makuszyńskiego, a nawet (jeśli mnie pamięć nie myli) cytaty z niej. Jednak, z całym szacunkiem dla klasyki gatunku, "Detektywów z klasztornego wzgórza" uważam za książkę ciekawszą od tych kultowych pozycji, jeśli uwzględnimy oczekiwania współczesnego czytelnika w wieku od około 11 lat.
W tym właśnie wieku jest bohater powieści, Jerzy Grabowski, syn restauratorów z nadwiślańskiego Czerwińska, gdzie 27 maja 1930 roku zawitać ma Prezydent RP Ignacy Mościcki. Jerzyk przyjaźni się ze starszą o rok Bronisławą Szmigierówną, przyjeżdżającą do Czerwińska tylko na wakacje, akurat tego roku, z powodów zdrowotnych, zarządzone wyjątkowo wcześnie. Jest to bardzo sympatyczna i pełna przeciwieństw kompania – pewna siebie i pełna energii jedynaczka z wielkiego miasta, "pani generał", w którą zapatrzeni są wszyscy czerwińscy chłopcy, oraz jeden z nich, oczytany, znany z mądrości i przenikliwości, cichy, najmłodszy z czterech braci. Ojcem Bronki jest słynny konserwator zabytków, który podjął się odrestaurowania fragmentu tytułowego klasztoru w Czerwińsku. Niecały miesiąc przed wizytą prezydenta do profesora Szmigiera zgłasza się podejrzany typ, niby to szukający pracy przy renowacji kościoła, a według dzieci – planujący zamach na głowę państwa. Jerzy i Bronisława zawiązują śledztwo, do którego dołącza niejedna nie tylko poczochrana, ale też sędziwa głowa.
Wydarzenia opisane w powieści są w większości fikcyjne, choć zachowane zostały wszelkie szczegóły dotyczące Polski i samego Czerwińska w roku 1930. Zuzanna Orlińska opisuje więc ludzi, miejsca (miasto, jego ulice, nabrzeże, całą okolicę, wnętrza – pokoje czy restaurację, klasztor), a nawet rzekę takimi, jakimi rzeczywiście wówczas były lub bywały, w odpowiednich momentach stosując stylizację językową. Granice historycznego sprawozdania i przenikającej go fikcji zostały określone we wstępie oraz słowniczku na końcu publikacji. Niektóre postaci spacerowym krokiem weszły na karty książki wprost ze wspaniałego polskiego dwudziestolecia międzywojennego – możemy tu spotkać, jak się wydaje, przodków autorki, niejakich Orlińskich, inżyniera Kamlera, zapewne spokrewnionego z autorem oprawy graficznej, Mikołajem Kamlerem, ale też Kazimierza Wierzyńskiego, Jana Twardowskiego (wówczas piętnastoletniego), dalej choćby Józefa Piłsudskiego, czy wreszcie Kornela Makuszyńskiego, który dość znacząco wpływa na całą aferę (z wzajemnością).

Naprawdę jestem zmęczony – pomyślał. – Mam czterdzieści sześć lat – przypomniał sobie ze zdziwieniem. Wydawało mu się, że jeszcze niedawno był małym chłopcem, biegającym na bosaka po zakurzonych uliczkach miasteczka położonego tak daleko od Warszawy, że zdawało się należeć do jakiegoś innego świata. A tu ani się człowiek obejrzał, a już został starszym panem, w dodatku sławnym literatem, autorem popularnych książek dla dorosłych i dzieci, laureatem wielu nagród, kawalerem orderów, duszą towarzystwa, bywalcem premier i rautów. Gdzie się podziały te wszystkie lata? Jakim cudem mogły minąć tak szybko? Potarł dłonią zmarszczone czoło.

W książce znajdziemy też liczne opisy przedwojennej Warszawy, bo to ze stolicy pochodzą niektórzy bohaterowie, tam także, choć w niewielkim stopniu, toczy się akcja powieści. Jako uzupełnienie lub namiastkę modnych dziś spacerów miastoznawczych można więc udać się na przykład na kawę do Małej Ziemiańskiej z Kornelem Makuszyńskim lub na zakupy do Braci Jabłkowskich z Bronką i jej ciotką.

Sama nie wiedziała, jak udało jej się wytrzymać niekończący się seans przymierzania w Domu Handlowym Braci Jabłkowskich. Z rezygnacją poddała się skomplikowanym zabiegom dwóch młodych ekspedientek, które uszminkowanymi ustami szczebiotały nieustannie, wyrzucając z siebie słowa brzmiące obco i niezrozumiale:
Spódniczka plisowana z białego rypsu...
Kokardka, krawacik czy może kołnierz berthe? Ach, najmodniejszy w tym sezonie! Z białego batystu, wygląda świeżo i uroczo!
Do tego jedynie prosty płaszczyk z jasnej tafty...
Potem należało wybrać odpowiednie pantofle, bo poprzednie okazały się ciasne i zniszczone, do tego kilka par pończoch u Matuszewskiego przy Marszałkowskiej i już można było odetchnąć chwilę w pijalni czekolady Fruzińskiego.

Autorka zadbała o każdy szczegół, racząc nas prawdziwymi nazwami fasonów odzieży, firm, produktów, prognozą pogody na dany dzień, słownictwem i sposobem życia "ludzi Wisły" z okolic Czerwińska, a nawet opowieściami tych ostatnich. Dzięki takim drobiazgom powieść jest niezwykle autentyczna, pozwala poczuć atmosferę tamtych czasów i miejsc lepiej niż fotografie czy podręczniki historyczne.

Jednej zimy Wisła zamarzła tak, że można było saniami jeździć po drzewo do puszczy. Srogi mróz trzymał od grudnia aż do końca lutego. No i pewnego dnia on, ten zły człowiek, postanowił pójść przez Wisłę do którejś ze wsi na drugim brzegu, do Śladowa czy Kromnowa. A to już było na przedwiośniu i lada dzień rzeka mogła ruszyć.
Jerzyk dobrze wiedział, o czym wuj opowiada. Miał w uszach ten głuchy, niski pomruk, jaki wydawały trące o siebie, pękające kry w ciągu tych kilku dni, kiedy "Wisła ruszała".
Tak się zdarzyło – ciągnął wuj – że w chwili, kiedy znajdował się na środku rzeki, lód zaczął pękać. Ludzie patrzyli bezradnie z brzegu, ale nikt nie miał odwagi wejść na krę i go uratować.
Utonął?
Nie od razu – powiedział wuj. – Długo jeszcze widziano go z brzegu dryfującego na krze. I dziwna rzecz! – dodał po chwili. – Ludzie opowiadali, że w tych ostatnich godzinach nie był na tej krze sam...

Chwilami wieje grozą, ale zazwyczaj lektura toczy się wartko, w tempie dobrej przygody z nutką historycznej sensacji (śledztwo sięga wstecz, aż do roku 1820, a pośrednio nawet do początku XIV w.), bywa też bardzo zabawnie. Wielkim atutem pisarstwa Zuzanny Orlińskiej jest pełne przeprogramowanie na młodego, choć "czytelniczo" dojrzałego odbiorcę oraz inteligentny humor. Nie znajdziemy tu głupich żarcików o bąkach, a czasem mam wrażenie, że to przede wszystkim takie tematy mają sprawiać, iż książki dla dzieci są śmieszne – cóż, są, ale nie w tym pozytywnym znaczeniu śmieszności. Tymczasem w "Detektywach z klasztornego wzgórza" mamy do czynienia z rozbudowaną narracją, w której za każdym razem, gdy istnieje niebezpieczeństwo znudzenia młodszego czytelnika historycznymi realiami, pojawia się śmiech. Mieliśmy nawet problem z czytaniem sobie nawzajem na głos niektórych scen, bo wybuchy radości zakłócały kolejne próby. Polecamy szczególnie fragment, w którym Kornel Makuszyński czyta list od Bronki i Jerzyka oraz opis musztry, jaką dzielna heroina organizowała bandzie czerwińskich wyrostków na przemian z odgrywaniem przeprawy Jagiełły pod Grunwald.
Okładka, choć na pierwszy rzut okaz wydaje się zwyczajna, jest bardzo udana i często zerkam sobie na nią dla czystej przyjemności. Przypomina mi czasy, gdy zabytki architektury oglądałam na leżąco, podkładając plecak pod głowę i kładąc się na dziedzińcu, a kościoły, ratusze czy zamki pięły się tuż przede mną do samego nieba – z tej właśnie perspektywy Mikołaj Kamler narysował klasztor w Czerwińsku. Dodatkowo ilustrator użył ładnych, stonowanych barw, co czyni miłą odmianę w gęstwinie krzykliwych, kontrastowych okładek królujących na półkach z literaturą dziecięcą. Czcionki, którymi zapisany został tytuł i nazwisko autorki, zostały umiejętnie dobrane i pokolorowane, oprawa jest twarda, szycie porządne, po prostu miło sięgać po taką publikację albo dawać ją w prezencie. Czytając i oglądając książkę warto pamiętać o wewnętrznych okładkach, jedna z wklejek wita nas bowiem planem Czerwińska, a druga dowodzi, jak szczegółową kwerendę przeprowadziła autorka – znajdziemy tam zdjęcia z rodzinnego albumu i stare pocztówki z prywatnych zbiorów.
"Detektywi z klasztornego wzgórza" są pozycją wyjątkową wśród najnowszych powieści dla młodzieży. Napisana w duchu Kornela Makuszyńskiego i Zbigniewa Nienackiego, opowieść Zuzanny Orlińskiej sprawi wielką przyjemność wysmakowanym poszukiwaczom przygód i prawdziwych, nienadmuchanych modą książek. Ta lektura nie przeminie, ale i po latach będzie świadczyła o wysokim poziomie polskiej literatury dla młodzieży.
Bożena Itoya

Zuzanna Orlińska, Detektywi z klasztornego wzgórza, okładka Mikołaj Kamler, seria "A to historia!", Wydawnictwo Literatura, Łódź 2015. Wiek:9+ Jerzyk ma sokoli wzrok i tęgi umysł, dzięki którym w mig rozwiązuje każdą zagadkę. Ale czy da sobie radę, gdy trafi na historię godną samego Sherlocka Holmesa? Szczególnie że podejrzany przybysz jest uzbrojony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz