Jeśli
wydaje się wam czasem, że w literaturze dla dzieci wszystko już
było i ciągle się powtarza, to najnowsza książka Pawła
Beręsewicza przywróci nadzieję w pomysłowość i nowatorstwo
współczesnych polskich pisarzy (i ich bohaterów również).
Konstrukcja i sam koncept tej publikacji są oryginalne, choć
równocześnie niezwykle proste. Formalnie "Poczet psujów
polskich" stanowi zbiór opowiadań, z których każde, niczym
baśń, kończy się tym samym zdaniem, tu dodatkowo łączącym dany
tekst z następnym. Klamra ta spina nawet ostatnie opowiadanie z
pierwszym, tworząc pętlę opowieści, a tym samym sugerując, że
poczet psujów nigdy się nie kończy. Pod względem pisarskiej
materii największym zaskoczeniem jest ostatnia historyjka, napisana
w czasie rzadko używanym jako główny, ba, jedyny czas narracji.
Szczegółów nie zdradzę, ale żart językowy udał się przedni.
Pierwszym
psujem jest pewien dziewięcioletni Maciek. Przypadki młodego
pechowca zostały opisane i zilustrowane (przez Nikolę Kucharską) w
sposób tak komiczny, że kilkakrotnie przerywaliśmy lekturę ze
względu na zagrożenie śmiechowej zapaści.
W
lśniącej tafli wyświetlacza było coś tajemniczego i kuszącego.
Ponieważ tata wyraźnie zaznaczył, że mam trzymać paluszki z
daleka od jego zabawek, przyparłem komórkę szklaną cukiernicą,
żeby się nie odsunęła, kiedy ją będę włączać patyczkiem do
szaszłyków. Wycelowałam w guziczek drewnianym ostrym czubkiem i
nacisnąłem...
Przez
chwilę myślałem, że nie poczuła. Leżała na wznak, jakby
dźgnięcie w guzik nie zrobiło na niej wrażenia. Nagle drgnęła!
Sapnęła, zamrugała ekranem, przeciągnęła się i już nie spała.
Czubkiem nosa delikatnie przesunąłem obrazek kłódeczki i
wyświetlacz ożył kolorami tęczy.
W
kolejnych opowiadaniach poznajemy innych umiarkowanych i całkiem
zaawansowanych łobuziaków udowadniających, że klan psujów jest
wszechwładny. Zdolności niszczycielskie bohaterów obejmują bowiem
różnorakie sprzęty, czasem takie, które dotąd wydawały się nam
niemożliwe do zepsucia, a przynajmniej nie w ten sposób. Wrodzone
talenty psujów pozwalają im na przykład sprawić, że obiekt
zainteresowania zniknie, wyparuje (czyżby?). Może to my, czytelnicy
odnajdziemy niektóre z fantów, jak sugeruje nawet sam autor. A
lepkie łapki sięgają między innymi po telefon komórkowy (w
wersji smart), telewizor, aparat fotograficzny ("lustrzankę"),
żyrandol (a raczej żarówkę), żelazko i stetoskop.
Pierwszy
padł jeden z podpodhetmanów. Złapał się za serce i bardzo
widowiskowo osunął się na ziemię.
– Medyka!
– wycharczał. – Dostałem!
Romek
rzucił się w stronę rannego i przykląkł na jedno kolano.
– Odwagi,
żołnierzu! – zawołał. – Wyciągniemy cię z tego!
Wetknął
słuchawki w uszy, a końcówkę ze szpulką przyłożył do
ugodzonej piersi. Przez chwilę słuchał z zamkniętymi oczami, aż
mina mu sposępniała, a głowa zwisła bezsilnie.
– To
serce zamilkło na wieki! – powiedział ponuro. – Spełniłeś
swoją powinność, żołnierzu.
– Nie
bije? – zaniepokoił się tamten.
– Niestety
nie – westchnął medyk. – Oto pierwsza ofiara tej wojny.
Tragiczna
i piękna śmierć podpodhetmana nie uszła uwagi walczących po obu
stronach i niejedno serce napełniła zazdrością. Do tego stopnia,
że jeden z podhetmanów padł jak podcięte drzewo, mimo że błotna
kulka minęła jego głowę co najmniej o szerokość dłoni.
Przedziwne
pomysły na wykorzystanie znanych nam przedmiotów codziennego użytku
to nie wszystko. Paweł Beręsewicz, jak każdy porządny autor
pocztu, sięga w głąb historii – psujów i techniki. Dla
opowieści ważne jest nie tylko jak dochodziło do zniszczeń, choć
to stanowi podstawę humorystycznej i literackiej konstrukcji
książki. Istotne jest również, kiedy i co dokładnie było psute,
właśnie dlatego, że opowiadania relacjonują też rozwój
techniki.
Przed
wizytą w muzeum (lub bezpośrednio po niej) warto więc sięgnąć
po zupełnie nienaukowy, ale całkowicie chronologiczny i
prawdopodobny zarys dziejów urządzeń XIX-XXI w. Odkrywanie małych
obrazkowych podtytułów informujących, o jakim wynalazku swoich
czasów będzie kolejny rozdział, sprawiało mojemu synowi dużą
frajdę. Po rozszyfrowaniu ikonki zabawa dopiero się rozkręca, bo
miniatury literackie Pawła Beręsewicza wciągają nas w wir przygód
i niszczycielskich olśnień, na które sami byśmy nie wpadli.
W
krótkich utworach autor mieści tyle osób, sytuacji i miejsc, ile
potrzebnych jest, by opowiadanie było wiarygodne i kompletne, nie
przeładowane, nie nazbyt szczegółowe, ale zarazem nie przesadnie
skrótowe. "Poczet psujów polskich" czyta się znakomicie,
książka mogłaby służyć jako wzorzec humorystycznej, ale
najwyższego gatunku małej formy prozatorskiej dla dzieci.
Książka
przyciąga uwagę również ilustracjami. Całostronicowe obrazki i
małe, następujące po sobie jak w komiksie ujęcia brojenia
doskonale oddają charakter tekstu. Poszczególne starcia psujów w
walce o panowanie nad sobą i przedmiotami narysowane zostały z
wielkim znawstwem tematu. Nikola Kucharska ubarwiła nam lekturę
stylowo, niczym artyści kolorujący czarno-białe slajdy i filmy,
przy czym efekty pracy ilustratorki są zdecydowanie lepsze niż
wynik eksperymentów z czarno-białym telewizorem podejmowanych przez
jednego z psujów. Kolory, stroje i miny zostały dobrane umiejętnie
i wesoło, a cała warstwa plastyczna (z okładką na czele) sprawia
wrażenie dopracowanej, totalnej koncepcji skomponowanej z
zamierzeniami autora tekstu.
Bożena
Itoya
Paweł
Beręsewicz, Poczet psujów polskich, ilustracje Nikola Kucharska,
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz