Festiwal
filmowy dla dzieci i młodzieży Kino w Trampkach, w tym roku
odbywający się w stolicy po raz szósty, realizuje spójną i
przejrzystą wizję kina dla młodych. Nie tych w klapkach, którzy
stawiają na pełen urlopowy luz, prostą rozrywkę bez żadnego
przesłania. Nie dla tych też, którzy przy niedzieli albo zmuszani
przez szkołę udają się w wyjściowych pantoflach lub lakierkach
na adaptację szkolnej lektury czy innej perły kultury wysokiej,
zazwyczaj odległej samym adresatom. Na ten festiwal chodzimy w
trampkach, bo to nie męczarnie, a żywa kultura, bo jako widownia
należymy do olbrzymiej przestrzeni między masową rozrywką a
przymusową lekturową nudą i martwą klasyką. To wspaniale, że
ktoś myśli o młodzieży, która nie chce oglądać tylko YouTube'a
i blockbusterów, ale też niegotowej jeszcze na krytyczne,
akademickie dyskusje o specyfice tej czy owej szkoły filmowej.
W
pierwszy festiwalowy weekend udało nam się obejrzeć pięć filmów,
przy czym cztery z nich miały wówczas premierę polską ("Ariol",
"Tybetańska piosenka") lub warszawską ("Pokój 213",
"Żywiciel"). Już po tych kilku, bardzo zróżnicowanych
doświadczeniach wiemy, że to najlepszy festiwal filmowy, w jakim
dotąd uczestniczyliśmy, a w przypadku mojego syna pod uwagę
bierzemy aż osiem podobnych wydarzeń w ciągu czterech lat. Na taką
ocenę wpływa przede wszystkim program Kina w Trampkach, ale również
przesympatyczna obsługa, bardzo sprawna kampania informacyjna w
Internecie, radiu oraz instytucjach kultury. Ten festiwal jest
wszędzie wokół nas, ciągle mamy okazję o nim dyskutować.
Przygodę
z tegorocznym Kinem w Trampkach rozpoczęliśmy od "Dużej
Ryby i Begonii"
(Chiny 2016), pełnometrażowego filmu animowanego
uwzględnionego w sekcji "Najlepsze z sezonu". Dla dzieci
nieznających podobnych produkcji japońskich historia
szesnastoletniej Chun ze świata między bogami a ludźmi może się
okazać prawdziwym kinowym objawieniem. Podkreślam: "kinowym",
bo pełni filmu można doświadczyć tylko oglądając go na naprawdę
dużym ekranie, w warunkach domowych wrażenia byłyby dużo słabsze.
Efekty wizualne są przynajmniej równie ważne, co sama opowieść.
A poznaliśmy bardzo długą, rozbudowaną, malowniczą legendę, w
którą wniknęliśmy z wielkim entuzjazmem. Mierziło nas jedynie
zdecydowanie za długie i zbyt rzewne zakończenie oraz festiwalowa
kopia filmu wyposażona nie tylko w polski dubbing, ale i w
krzykliwe, żółte napisy w języku angielskim, niepokrywające się
z dźwiękiem, wyprzedzające akcję, przez co zdradzały nadchodzące
wydarzenia (film opisano kategorią wiekową 10+, a na tym etapie
edukacji polskie dzieci już dość dobrze znają angielski – uczą
się go obowiązkowo od przedszkola).
Kolejną, jeszcze bardziej godną polecenia animacją jest "Żywiciel" (Kanada, Irlandia, Luksemburg 2017), o którym wiele osób usłyszało w związku z nominacja do Nagrody Akademii Filmowej za najlepszy film animowany roku 2017. Koprodukcja Aircraft Pictures i Cartoon Saloon (studio odpowiedzialne za "Sekrety morza" i "Sekret księgi z Kells") Oscara nie zdobyła, ale ma szansę na jedną z nagród Kina w Trampkach, bo wyświetlana jest w sekcji "Konkurs filmów dziecięcych. Filmy pełnometrażowe", ocenianej przez Jury Dziecięce (przyznające nagrodę główną festiwalu), Jury Rodziców, Jury Europejskiego Stowarzyszenia Filmów dla Dzieci – ECFA, Jury Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych dla filmu o największym potencjale dystrybucyjnym w kinach studyjnych oraz, po raz pierwszy, przez Jury Muzyczne. Bieżące pokazy festiwalowe to prawdziwa gratka, bo "Żywiciel" na razie nie znalazł się w regularnym repertuarze polskich kin. Oby to się zmieniło, bo każdy powinien kiedyś zobaczyć ten film.
Rozważając
rodzinną lub szkolną wyprawę do kina nie powinniśmy
bać się trudnego tematu "Żywiciela", sztuka filmowa,
wyobraźnia i dziecięca moc równoważą tu wszystkie smutki. I nie
dajcie się zwieść pozorom,
to film nie tylko
dla dziewcząt, choć bohaterką jest dziewczynka (Parvana), a
zajawki mogą sugerować, że "Żywiciel" wpisuje się w
nurt czy modę na opowieści dla małych buntowniczek. Opowieść
osadzona jest w realiach współczesnego Afganistanu przetłumaczonych
na język animacji i baśni. Niesprawiedliwość, jaka spotyka na co
dzień Parvanę, jej rówieśniczki i dojrzałe kobiety wzbudza w
widzu żal i złość, chęć działania i zarazem ulgę, że żyjemy
w bezpieczeństwie i dostatku. Cały obraz
został perfekcyjnie
skomponowany, nie znaleźliśmy nic, co moglibyśmy zarzucić czy to
scenariuszowi, czy muzyce, czy reżyserii. Poza głównym,
przyziemnym nurtem historii snuje się równoległa baśń
Parvany-opowiadaczki, ale nie tylko przy tych sekwencjach trwaliśmy
przed ekranem jak zaczarowani. Przyciąganie działało przez cały
seans. Polecamy "Żywiciela" wszystkim starszym miłośnikom
magii kina, niezależnie od preferencji gatunkowych. Festiwal
Kino w Trampkach rekomenduje film dla
widzów powyżej 12 lat i właśnie z dwunastolatkiem wyszliśmy
z filmu tak zachwyceni, że bez wahania zaznaczyliśmy na kuponie
głosowania (plebiscyt publiczności –
Konkurs Filmów
Dziecięcych) po
pięć na pięć
gwiazdek. Spodziewam się, że mój syn
kiedyś, gdy będzie już dorosły, może
nazwać ten film
swoim "dziecięcym olśnieniem" (jak brzmi tytuł jednej z
sekcji Kina w Trampkach).
Zupełnie
innym typem animacji jest "Ariol" (Francja 2017),
wyświetlany premierowo w sekcji "Najlepsze z sezonu". To
wesoła, lekka i wyjątkowo wierna oryginałowi adaptacja popularnego
komiksu francuskiego duetu Emmanuel Guibert (tekst) i Marc Boutavant
(rysunki). W Polsce humorystyczne historyjki o człekopodobnym
osiołku-okularniku (na pierwszy rzut oka sądziłam, że to mucha),
jego szkolnych, miłosnych i domowych perypetiach wydaje gdańska
oficyna Adamada. W poszczególnych tomach (dotychczas w przekładzie
na język polski ukazały się cztery) zawartych jest po kilka
historyjek, podobnie też skonstruowany został film. Ja oglądałam
ekranizację przed lekturą oryginału i byłam tak po prostu filmowo
uszczęśliwiona, ale mój syn czytał wcześniej dwie części
"Ariola", stąd spojrzenie porównawcze było nieuniknione.
Organizatorzy Kina w Trampkach rekomendują animację dla wieku 7+, a
młody widz i czytelnik "Ariola" uznał, że to "wcale
nie są książki dla takich małych dzieci". Sam, mając 12
lat, bawił się dobrze i czytając, i oglądając, jednak w wersji
filmowej przygody bohaterskiego osiołka wypadają łagodniej,
rzeczywiście "7+", a komiksy, według nas obojga, raczej
nadają się dla czytelników 10+, ponieważ poczucie humoru bywa w
nich ostrzejsze, bliższe złośliwości i nastoletniemu patrzeniu na
świat.
W
miniony weekend poza trzema animacjami obejrzeliśmy dwa filmy
aktorskie o dzieciach i z dziećmi królującymi w obsadzie. Plan
projekcji Kina w Trampkach zdobyliśmy w osiedlowej bibliotece już
jakiś czas przed festiwalem i od razu wypatrzyliśmy wśród filmów
horror. Jedyny film opisany kategorią "Strach się bać"
(w sekcji "Najlepsze z sezonu") wyróżnił się bardzo
pozytywnie, wszak dla nas to radość się bać! Od razu
zaznaczyliśmy w harmonogramie "Pokój 213" (Szwecja
2017) jako "must-see", bo zapowiadało się dobre kino
rozrywkowe dla widzów powyżej 10 lat. Nie zawiedliśmy się. Gdy
nastolatek stwierdza, że bardziej bał się tego niż "Tego"
(wiem, nie powinien oglądać, ale widział już straszniejsze
rzeczy), to znaczy, że "wielkie", dorosłe, rozreklamowane
na cały świat i powszechnie dostępne amerykańskie kino zostało
pokonane przez "mały", młodzieżowy, szwedzki film
festiwalowy.
Siła
tego obrazu tkwi w jego naturalności. Akcja rozgrywa się bowiem w
naszych czasach, w europejskiej rzeczywistości, wśród prawdziwych
zachowań młodszych nastolatków, ich zamiłowania do prankowania i
snucia miejskich (w tym wypadku raczej... wiejskich) legend.
Bohaterka, dwunastoletnia Elvira, i jej dwie nowe koleżanki
uczestniczą w letnim obozie, który organizowany jest w tym samym
pensjonacie od kilkudziesięciu lat. Niefrasobliwi, ale najwyraźniej
dobrze znający się na rzeczy opiekunowie kolonii pomagają tylko w
kluczowych momentach czy to kryminalnych, czy uczuciowych, ale
przeważnie historia dotyczy wyłącznie świata i relacji dzieci.
Dziewczęta zaprzyjaźniają się, potem kłócą, wzajemnie
obmawiają, oglądają za chłopcami i droczą z nimi. Przede
wszystkim jednak próbują dowiedzieć się, czemu ich tytułowe
lokum ma złą sławę i jest katalizatorem tajemniczych zdarzeń.
Klimat tego filmu jest porażający, wręcz niesamowity, dawno tak
świetnie się nie bawiliśmy i nie baliśmy. Charakteru dodaje
doskonała realizacja dźwięku i naturalne aktorstwo młodzieży.
Obóz Elviry trwał tylko tydzień, film o nim – osiemdziesiąt
minut, ale był to czas po brzegi naładowany przeżyciami,
niezapomniany!
Po
wybitnej rozrywce przyszedł czas na trochę refleksji. "Tybetańska
piosenka" (Chiny 2017) stanowi świetny przykład kina
poszerzającego horyzonty. Film znalazł się w sekcji "Konkurs
filmów dziecięcych. Filmy pełnometrażowe" z rekomendacją
dla widzów od 9 lat. Dla tych znajdujących się bliżej dolnej
granicy wieku "Tybetańska piosenka" może być szokiem
kulturowym. Typowy europejski dziewięciolatek czy dziesięciolatek
ma znacznie większe pojęcie o fantastycznych światach Harry'ego
Pottera czy którejś z gier komputerowych niż o przyziemnym życiu
swoich rówieśników w innych rejonach naszej planety, choćby w
Chinach. Historia tybetańskich dzieci pielgrzymujących do chińskiej
telewizji na konkurs talentów okazała się dla polskiego widza
egzotyczna i kształcąca pod kilkoma względami.
Po
pierwsze, pełno w niej górskich krajobrazów, tradycyjnych strojów,
instrumentów, śpiewów, zwyczajów i innych elementów kultury
ludowej, zestawionej z nowoczesnym, wielkim miastem z całą jego
komercją i wyścigiem szczurów. Babcia Dromy nie chce pozwolić
dziewczynce na wyjazd, argumentując: "wystarczy, że umiesz
prząść". Takie podejście do przyszłości i potencjału
dziecka zapewne będzie obce rówieśniczkom mojego syna i ucieszy je
wiadomość, że prawdziwa Droma osiągnęła sukces wyjeżdżając
do szkoły w Stanach Zjednoczonych, wylatując z tybetańskiego
gniazda. "Tybetańska piosenka" jest bowiem filmem opartym
na faktach.
Po
drugie, bohaterami filmu są uczniowie tybetańskiej szkoły dla
niewidomych dzieci, przy czym placówka ta nie jest nazywana
sierocińcem czy domem dziecka, ale poznajemy rodzinę tylko jednego
z dzieci (głównej postaci żeńskiej), pozostałe zdają się być
pod wyłączną opieką nauczycieli. Polskiemu widzowi dzieci te
wydadzą się po prostu biedne, czy to z uwagi na warunki finansowe i
rodzinne, czy ślepotę. Nie widzieliśmy dotąd kinowego filmu
familijnego, w którym tak bezpośrednio, jasno, szczerze i
bezpretensjonalnie mówiono i pokazywano życie niewidomych. Praca
twórców, w tym wykonawców, "Tybetańskiej piosenki" to
kamień milowy w dziedzinie integracji.
Po
trzecie wreszcie, film jest skonstruowany inaczej niż przywykliśmy.
Uwagę moją i syna przykuły zarówno scenariusz, zdjęcia, montaż,
jak i ogólny sposób odnoszenia się do widowni. To drugi chiński
film na tym festiwalu, jaki widzieliśmy, i drugi, w którym
przesadnie starano się nas wzruszyć. Może to taki model
kinematografii, inny sposób oddziaływania na widownię i odczuwania
przez nią, w każdym razie nas drażniły fragmenty, w których
niemal pokazywano nam tabliczkę z napisem "aplauz przez łzy".
Dla przeciętnego polskiego dziecka czy nastolatka w "Tybetańskiej
piosence" było też dużo zbyt długich scen. Za wspólny
mianownik kulturowy można natomiast uznać harleyowców
występujących w filmie – brać motocyklowa nie zna granic, jest
taka sama na całym świecie, pomocna i przygodogenna.
Na
zakończenie tej części sprawozdania przepraszam innych widzów
uczestniczących w drugim (podczas Kina w Trampkach i w całej
Polsce) pokazie "Tybetańskiej piosenki" za moje szeptanie,
o ile je słyszeli. Nie mogłam nie wyjaśnić pokrótce synowi, czym
jest Tybet. To przecież nie taki sobie zwykły region Chin, hasło
"wolny Tybet" pobrzmiewa czasem (zbyt rzadko!) również w
polskich mediach. Twórcy chińskiego filmu nie wyjaśnili tego
niewygodnego zagadnienia ani trochę, a ja uważam, że trzeba być
fair play wobec widza-dziecka. Kwestia okupacji politycznej,
religijnej, kulturowej, powinna być rozumiana i poruszana przez
Polaków, szczególnie w setną rocznicę odzyskania niepodległości.
Dobrze, by widzowie byli świadomi, o jakiej wolności śpiewa
dziewczynka w finałowej tybetańskiej piosence i że ten piękny
modulowany śpiew niewidomego chłopca to coś więcej niż
melancholia chińskich górali. To prawo do głosu Tybetu w ramach
"The Voice of China" czy nieznającego granic "The
Voice Kids". Warto podyskutować z młodym widzem, jak
zinterpretowałby wielką pieszą wędrówkę bohaterów – co
więcej poza swoją "pełnosprawnością" czy normalnością
chcieli pokazać i udowodnić. Eksplorujmy z dziećmi świat kina (i
ten prawdziwy) rozważnie, nie ograniczając ich myślenia do
prostych widokówek, ale podsuwając im rozmaite konteksty.
Bożena
Itoya
Festiwal
Kino w Trampkach – informacja organizatora:
Kino
w Trampkach – coroczny festiwal filmowy dla dzieci i młodzieży –
najbardziej pozytywny, inspirujący, przyjazny.
Kino
w Trampkach to przygoda! Filmy z dobrym przesłaniem, bardzo
różnorodne. Obejrzymy kilkadziesiąt filmów z kilkudziesięciu
krajów od Australii, przez Afrykę, obie Ameryki, Europę i Azję.
Będziemy wszędzie!
Kino
w Trampkach to nie tylko pokazy filmowe, to także wydarzenia
towarzyszące, warsztaty, spotkania, liczne konkursy.
6.
edycja odbędzie się w dniach: 7-17 czerwca 2018 r. Gramy
w Lunie, Kinotece, FINA i w puszczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz