Ostatnio przeczytałam książkę, która mnie całkiem urzekła. Przypomniałam sobie, że takie właśnie lubiłam czytać w dzieciństwie: opowieści o dawnych czasach, w których widzimy zwykłe życie dużej rodziny z dziećmi, ich codzienność, smutki i radości, książki pełne ciepła i bezpieczeństwa. O szczególnym uroku, jaki ma dla mnie ten typ pisarstwa, przesądzają często drobne szczegóły, które dodają opowieści staroświeckiej aury i nostalgicznego klimatu dawno minionej epoki. Mogłoby się przy tym wydawać, że nurt ten został w literaturze dla dzieci całkowicie wyeksploatowany, a czas, w którym umieszczano akcję, nieprzekraczający cezury Drugiej Wojny Światowej, na zawsze przeminął. A jednak pozostała tęsknota za tym, co piękne, za sztuką codzienności bez obłędnego pośpiechu, prostotą, a zarazem elegancją i klasą, jaką dzisiaj trudno znaleźć.
Dlatego z prawdziwą przyjemnością przeczytałam książkę Grażyny Bąkiewicz „A u nas w domu. Opowieści dzieci fabrykanta”, która ukazała się w łódzkim wydawnictwie Literatura. Przyjemnością tym większą, że i moja rodzina po części pochodzi z Łodzi, miasta o ogromnym niegdyś potencjale i znaczeniu, dzisiaj podnoszącego nieśmiało głowę po degradacji związanej z upadkiem wielkiego przemysłu włókienniczego i trudnymi latami powojennymi. Wydarzenia, o których opowiada Grażyna Bąkiewicz, miały miejsce w latach sześćdziesiątych XIX wieku, kiedy Łódź rozkwitała, płynęły w niej rzeki, po których już nie ma dzisiaj śladu, fabrykanci udoskonalali produkcję, importując maszyny i nowoczesne technologie. Budowano zaś nie tylko fabryki i zakłady, lecz także pałace i kamienice, zakładano liczne parki i zieleńce. Wreszcie, wbrew restrykcyjnej polityce cara, ze stacji Łódź Fabryczna ruszyła pierwsza kolej, owoc heroicznego wysiłku przedsiębiorców miasta.
Na takie tło rzuciła autorka obrazki z życia rodziny Karola Scheiblera, jednego z najznakomitszych łódzkich przemysłowców, wielkiego społecznika i miłośnika swojego miasta. Scheiblerowie byli rodziną zamożną, lecz do wszystkiego doszli własną pracą i przedsiębiorczością. Dlatego też z szacunkiem traktowali biedniejszych od siebie, dbając o podstawowe potrzeby nie tylko podległych im ludzi, ale i całkiem nieznanych, anonimowych. Tego też uczone były ich dzieci, których życie toczyło się we wspaniałych salonach, kredensach i sypialniach pałacu, a także w parkach i na ulicach Łodzi. Jako potomkom finansowego potentata nie wszystko im było wolno, więc nieraz z zazdrością patrzyły na umorusanych rówieśników, bawiących się koło rynsztoka. Paru takich zakazanych przyjemności dane im było jednak zaznać, w końcu były zdrowymi, ciekawymi świata młodymi osobami. I tu bardzo spodobał mi się sposób, w jaki Scheiblerowie wychowywali swoje dzieci, unikając nadużywania kar, a bazując na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Jaką niesamowitą kobietą musiała być pani Scheiblerowa, która pozwoliła rozkapryszonej córce doświadczyć konsekwencji własnego wyboru i iść boso po ulicach miasta, gdy dziewczynka nie chciała włożyć butów! W czasach tiurniur, pończoszek, kapeluszy i, przede wszystkim, podkreślania własnego statusu za pomocą ubrania (zdecydowanie bardziej skrajnego, niż teraz!), dziecko najbogatszych ludzi w mieście biegnie na bosaka, wyobraźcie to sobie, a jego matka spokojnie kroczy obok, nie zważając na nic! Na kartach tej książki można znaleźć wiele innych, budujących przykładów przekraczania granic klasowych w imię szacunku do człowieka i poczucia międzyludzkiej wspólnoty.
Niespieszny rytm, w którym Autorka snuje opowieści, urocze szczegóły, opisy pięknego domu i staroświeckich sprzętów, a także sporo interesujących szczegółów historycznych z życia Łodzian stanowi o ujmującym uroku tej książki. Dopełniają go ilustracje Katarzyny Kołodziej, czarno-białe, też w klimacie z epoki, chociaż z humorem bardziej współczesnym, niż staroświeckim. Ciekawym pomysłem są nostalgiczne kolaże na wyklejkach ze zdjęciami dawnej Łodzi i miejsc, o których mowa w książce. Pomagają się wczuć w nastrój opowieści.
Myślę, że w wielu z nas tkwi tęsknota za życiem pełnym rytuałów, w którym jest coś stałego i niezmiennego. Powrót do idyllicznej krainy dzieciństwa dla nas, dorosłych, nie jest już możliwy, ale dobrze jest przyjrzeć się tym swoim tęsknotom. Może da się coś ważnego ocalić i w naszym zabieganym życiu?
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Dzieci Karola Scheiblera codziennie przeżywają mnóstwo przygód. Uwielbiają siedzieć pod stołem podczas uroczystej kolacji i słuchać o jakiejś kolei żelaznej i potężnym carze z Rosji. Grać na pianoli i przypatrywać się, jak tata montuje wynalazek na dachu – piorunochron! Gonić po podwórku z fajerką i podglądać budowę nowoczesnej fabryki. „Wasz tata buduje nowoczesną Łódź” – mówi mama z dumą. I dzieci od razu zapominają, że niektórzy mówią o nim… diabeł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz