cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 23 listopada 2016

Mały Asmodeusz – dobry diabeł

Jedną z książek dla dzieci, do których lubimy co jakiś czas wracać, jest "Mały Asmodeusz" szwedzkiego pisarza Ulfa Starka z ilustracjami polskiego malarza Józefa Wilkonia. Opowiadanie o diabełku niespełniającym oczekiwań rodziny i swojej piekielnej społeczności jest mądre, ciekawe i zostało po mistrzowsku zilustrowane. Obcowanie z tą książką, a więc jej czytanie, oglądanie i omawianie, wiąże się z przyjemnością i dreszczykiem zarezerwowanym tylko dla najlepszych publikacji.

Dlaczego nie bawisz się tak jak inni? – zapytała matka i pogłaskała go czule po głowie.
Bo chcę siedzieć tutaj i słuchać, jak huczy ogień – powiedział Mały Asmodeusz. – Szumi jk ktoś, kogo nigdy nie widziałem.
Wtedy westchnął jego ojciec.
Jesteśmy przez ciebie nieszczęśliwi! Nie chcesz się kłócić ani drażnić. Nigdy nie jesteś złośliwy ani niedobry. A jeśli chodzi o poczucie humoru, to nie masz go wcale. Co mam z tobą zrobić?

Problemem Małego Asmodeusza jest odstawanie od bezmyślnych, wrednych rówieśników. Ten diabełek, mimo że jest synem najstraszniejszego z biesów – Władcy Ognia i Westchnień, przejawia skłonność do rozmyślań, łagodne usposobienie i, o zgrozo, wydaje się po prostu dobry. Mroczny, czerwonooki, skrzydlaty i rogaty ojciec wysyła Asmodeusza na powierzchnię, do słonecznej krainy, w jego pobratymcach wywołującej obrzydzenie, a w naszym bohaterze – zachwyt. Diabełek musi wypełnić zadanie, by w końcu zyskać akceptację rodziców i całego piekła. Wiadomo, czym zajmują się biesy z ludowych baśni, do których nawiązuje ta opowieść: Asmodeusz ma wyłudzić duszę od śmiertelnika.

Przepraszam – powiedział Asmodeusz i pociągnął księdza za sutannę.
Czego chcesz? – zasyczał ksiądz.
Dać ci to, czego najbardziej pragniesz. Mogę zaproponować pieniądze, rozgłos lub nagie kobiety. Wyglądasz na naprawdę nadętego pyszałka.
Co powiedziałeś? – prychnął ksiądz i przeciągnął ręką po swojej błyszczącej, wyglansowanej łysinie.
A może raczej jakąś czuprynę? – proponował dalej Asmodeusz. – Ciemną albo jasną. Z falami lub bez. Trzeba tylko dokładnie powiedzieć. Za to chcę tylko twoją duszę.

Do tej lektury potrzeba nam trochę dystansu i zamiłowania satyrycznego. Podróż diabełka jest barwna (nigdy nie widzieliśmy tak kolorowych ilustracji Józefa Wilkonia!) i wesoła, nie obywa się też bez potknięć, bo Asmodeusz jest zupełnie niedoświadczony, nie wie nic o Ziemi, podziale gatunkowym śmiertelników i ich dusz. Szczęśliwie szybko trafia na bratnią duszę, poznaje dzięki niej niedostępne mu dotąd uczucia, marzenia, wartości oraz motywacje, które przerastają porządek Podziemia, wymykają się jego prawom.

A później pomyślał o Krainie Podziemia.
Przypomniał sobie, jak ciemno i gorąco, i zimno jest tam pod Czarną Górą. Jak nieszczęśliwie i samotnie wyglądają dusze, które tam przebywają. Kiedy już wszystko to sobie przypomniał, Krystyna przestała mówić. I nie patrzył już na nią. Patrzył teraz na spalony, poczerniały krzew z nagimi, ponurymi gałęziami.
Nie – powiedział. – Nie chcę, żebyś mi oddała swoją duszę.
Wtedy Krystyna zaczęła go prosić z całego serca. Powiedziała, że nigdy już nie będzie szczęśliwa, jeśli jej braciszek nie wyzdrowieje. Że gorszym cierpieniem niż wszystkie ognie Podziemia jest patrzeć na niego, kiedy tak leży w łóżku z nogami cienkimi jak zapałki, i nie móc nic zrobić.

W "Małym Asmodeuszu" bardzo podoba mi się poważne podejście obu autorów do czytelnika. Nie jest to słodka historia, ale tylko pozornie dużo w niej smutku. Wspaniałe, mroczne wizerunki diabłów, nietoperzy, piekła i lasu motywują wyobraźnię dziecka do wysiłku i podróży, ale nie straszą go. Te nieostre obrazy składają się na książkową galerię malarstwa Józefa Wilkonia, w której wizyta sprawi młodemu czytelnikowi frajdę, a przy okazji będzie małą lekcją na temat gry kolorów oraz fantazji. Dzięki tłumaczce (Katarzyna Skansberg) książka spisana została piękną polszczyzną, bez zbędnej infantylizacji i zdrobnień – naprawdę miło było nam czytać o Krystynie, a nie Krysi, Zosi czy innej Amelce.
Bożena Itoya

Ulf Stark, Mały Asmodeusz, ilustracje Józef Wilkoń, przekład Katarzyna Skansberg, Media Rodzina, Poznań 2011.

Podróż dookoła świata z Nikolą Kucharską

Dwa NK w jednym – Nikola Kucharska w Naszej Księgarni, to jak dotąd bardzo udane zestawienie. Podobały nam się dotychczasowe wspólne projekty ilustratorki i wydawnictwa: "Znowu kręcisz, Zuźka!", "Zuźka w necie i w realu", "Legendy polskie dla dzieci w obrazkach". Nie mieliśmy przyjemności zapoznania się z "Opowiem ci, mamo, co robią koty", za to w nasze ręce trafiła najnowsza książka-rozkładanka dla starszych dzieci zatytułowana "Podróż dookoła świata. Północ – południe. Wschód – zachód". Nikola Kucharska występuje tu jako ilustratorka, autorka tekstu, zagadek i ogólnej koncepcji publikacji.
Książka zachęca do otwarcia kolorową, solidną okładką w dużym formacie, nietypową ze względu na poziome ułożenie tekstu i wesołych rysunków. Również zawartość okazuje się bardzo atrakcyjna dla dziecka, bo w środku znajdujemy moc rysunków, komiksowych dymków, zadań do wyszukiwania i ciekawostek z różnych rejonów Ziemi. Przygoda toczy się dwoma torami, ponieważ na niezwykle długiej (podobno ponad 3 metry, ale nie mierzyliśmy), wielokrotnie składanej stronie, a właściwie planszy, narysowane zostały dwie podróże: pozioma, z zachodu na wschód globu, i pionowa, z północy na południe. Każdą z historyjek można oglądać osobno, niekoniecznie rozkładając je na całą długość, ale też karta po karcie (otwierane jak zwykła książka opowiastki liczą po 14 stron). Wędrówkę północ – południe odbywa rodzina globtroterów, a zachód i wschód poznają zabawni turyści (dziadek, rodzice, dzieci i pies).
Publikacja zainteresuje raczej starsze dzieci, ponieważ trzeba się nieźle wysilić, by znaleźć wszystkie postacie, zwierzęta i inne szczegóły ukryte przez autorkę na tylu metrach obrazkowej opowieści. Tekstu jest tu niewiele, ale notatki będą zrozumiałe właśnie dla uczniów, bo poza dowcipnymi komentarzami i rozmowami zawierają informacje z zakresu przyrody, historii i ogólnie cywilizacji. Do lektury nie jest jednak potrzebna szersza wiedza z zakresu geografii, tę można nabyć dopiero w toku zabawy z "Podróżą dookoła świata". Nawet najbardziej oporne dzieci po lekturze książki Nikoli Kucharskiej przyswoją przynajmniej kierunki świata, a charakterystyczne dla danego kontynentu czy kraju zwierzęta, starożytne cywilizacje, słynne postacie historyczne i mity – nie jestem pewna, w której kategorii mieszczą się Diego Maradona i Leo Messi – zapamiętają się po prostu same.
"Podróż dookoła świata. Północ – południe. Wschód – zachód" polecić można nie tylko rodzicom, którzy chcą w wesołej formie zaaplikować swoim pociechom trochę wiedzy, ale też wielbicielom komiksów, zarówno starszym, jak i młodszym. W pewnym stopniu jest to właśnie komiks edukacyjny, choć zamiast tradycyjnych kadrów i rozkładówek autorka proponuje gigantyczną rozkładankę bez żadnych podziałów na ujęcia. Wypowiedzi są luźne, nie zawsze związane z sąsiednimi dymkami, natomiast humorystyczna konwencja graficzna i sama atmosfera bardzo przypominają "kolorowe zeszyty". Jeśli Nikola Kucharska trafi w gusty wasze i waszych dzieci, przypuszczalnie długo nie wypuścicie z rąk "Podróży dookoła świata".
Bożena Itoya

Nikola Kucharska, Podróż dookoła świata. Północ – południe. Wschód – zachód, Nasza Księgarnia, Warszawa 2016.

Błękitny śpiew płetwala


Wydawnictwo Łajka wydaje tylko niezwykle wyszukane książki, przyjemne dla oka i ucha malucha. We wszystkich królują zwierzęta, tym razem zaś sopocka oficyna udostępniła nam opowieść i marzenia o prawdziwym władcy świata zwierząt. Gigantyczny ssak morski ledwie mieści się w "Płetwalu błękitnym" Jenni Desmond, choć i książka ma okazały format, a jej błękit jest naprawdę wielki.
Autorka zgrabnie połączyła elementy popularnonaukowe z opowiadaniem o chłopcu czytającym książkę – tę samą, co my! Na ilustracjach widać okładkę, którą właśnie trzymamy w rękach, zupełnie jak w "Niekończącej się historii". Mały bohater "Płetwala błękitnego" zapoznaje się i przy okazji nas z podstawowymi informacjami o olbrzymie z morskich... nie, nie głębin, bo przecież przynajmniej raz na pół godziny płetwal musi zaczerpnąć powietrza. Na pewno zwierzę to można uznać za nieposkromionego zdobywcę oceanów. Chociaż też nie, człowiek niemal go poskromił, od początku XX wieku do lat 60. wybijając 360 tysięcy tych pięknych istot. W każdym razie dzięki tej publikacji dowiemy się więcej o naszej planecie, sobie samych, a przede wszystkim o niesamowitym stworzeniu, którego istnienie, wygląd i rozmiary przewyższają wyobraźnię pisarzy fantastycznych. Ten prawdziwy cud natury może zafascynować najmłodszych podobnie jak dinozaury, trzeba tylko podsunąć dzieciom książkę Jenni Desmond.
Ilustracje sprawiają wrażenie sklejonych z dziecięcych rysunków oraz akwarelowych, całkiem dorosłych obrazów. To, co dzieje się po tej stronie książki – świat chłopca i jego wyobrażenia o rzeczach porównywalnych z gabarytami wieloryba, narysowane zostało jakby kredkami i ręką małego bohatera. Błękitne, granatowe i szare portrety płetwala oraz oceanu namalowane są natomiast wprawnym, poetyckim pędzlem, co pięknie komponuje się ze zwięzłym, ścisło-przyrodniczym językiem narracji. Historyjka o zabawie wiedzą służy równocześnie temu właśnie celowi, ponieważ mały czytelnik, dzięki towarzystwu książkowego kolegi i fantazji obydwu, łatwo zapamiętuje szczegóły z życia płetwala.
Po przeczytaniu książki w jesienny poranek, przez resztę dnia słyszałam w wietrze śpiew płetwali. Nawet nie musiałam zamykać oczu, Jenni Desmond zdołała tak głęboko wniknąć do mojej wyobraźni, że wszystko wokół jest dziś mniej szare, a bardziej niebieskozielone, takie morsko-magiczne.
Bożena Itoya

Jenni Desmond, Płetwal błękitny, tłumaczenie Anna Błasiak, Wydawnictwo Łajka, Sopot 2015.

Filozoficzna podróż na grecką wyspę

W kolejnej książce z serii „Bajki filozoficzne” Michel Piquemal zabiera nas w podróż na grecką wyspę, na której mieszka niezwykły nauczyciel. Nie dość, że bacznie słucha swoich uczniów, to jeszcze na każde pytanie odpowiada bajką. Jego uczniowie zaś zadają trudne pytania: Po co się martwić o innych? Czym jest szczęście? Podobnie dzieje się gdy, któryś z uczniów ma problem. Zamiast przemądrzałej rady, otrzymuje kolejną niezwykłą opowieść. W zasadzie do każdej sytuacji w życiu, nauczyciel ma już gotową historię. Owym dziwnym nauczycielem jest Mistrz Sofios, zapraszający swoich uczniów, a wraz z nimi i czytelnika, do podróży po krainie myśli. Nie mamy tu podanych gotowych odpowiedzi, gdyż autor, za pośrednictwem bajek zachęca nas do własnej refleksji. Nawet kiedy się nie zgadzamy i chcemy powiedzieć, że z ta bajką jest coś nie tak, to już zostaliśmy złapani w sidła Sofiosa. Zamiast ślęczeć nad książkami, w ramach lekcji, Sofios każe swoim uczniom cały dzień budować zamki z piasku. By się dowiedzieć po co były piaskowe zamki trzeba już samemu przeczytać książeczkę.
Podobnie jak wcześniejsze pozycje z serii, książka jest wspaniałą pomocą dydaktyczną na lekcjach etyki. Bajki mistrza Sofiosa często są ze sobą połączone, szerzej obejmując dane zagadnienie, co ułatwi omawianie tematu na lekcji. Opowieści te są wszak stworzone by rozpoczynać, a może nawet rozpalać, dyskusje. Doskonale nadają się także do wspólnej lektury dziecka z rodzicem. Na podstawie opowieści można dziecko pociągnąć nieco za język. Takie wspólne debaty to nie tylko bodziec do rozwoju, lecz również pogłębienie więzi poprzez wspólne rozmyślania. Co może bardziej zbliżać niż wymiana myśli i uczuć? Jeśli idzie o samodzielną lekturę, to dzieci, które są weteranami bajek filozoficznych również znajdą wiele radości w czytaniu. Jednak dla dziecka, które pierwszy raz samodzielnie czyta „bajki filozoficzne” poprzednie pozycje mogą być prostsze w odbiorze – gdyż autor zrezygnował tym razem z komentarzy „w pracowni filozofa”.
Dorosły, który przez przypadek sięgnie po książkę, też musi uważać by nie zostać wciągniętym przez dowcipnego mistrza. Przeważnie humorystyczne historie mogą uśpić czujność czytelnika, który ani się obejrzy, a sam zacznie się zastanawiać nad sensem płynącym z opowieści. Sam jako nauczyciel skorzystałem co nieco, przyglądając się rezolutnej postaci Sofiosa. Podpatrując jego żartobliwe, ale i pełne powagi pomysły, można się pochylić nad problem jak powinna wyglądać edukacja. Tak jak w przypadku następującej bajki:

Kolega, który lubił stawiać kłopotliwe pytania,
zagadnął kiedyś Sofiosa:
– Mistrzu, kto jest dobrym nauczycielem?
– Kto jest złym uczniem? – odpowiedział mu Sofios.

Simon zawsze był złym uczniem, od małego. Wszyscy mówili: Simon to zły uczeń! Kiedy odrabiał lekcje, z góry był pewny, że napisze wszystko źle. Kiedy mu dawano pytanie, nawet jeśli znał odpowiedź, bąkał coś, wystraszony tracił głowę, a nauczyciel tylko wzdychał. Simon nigdy nie będzie umiał zrobić nic dobrze. Ale pewnego dnia nauczyciel zachorował i zastępował go młody stażysta. Wchodząc do klasy, stażysta położył bezwiednie rękę, przyjaznym gestem, na głowie Simona. Uczeń bardzo się więc starał, żeby mu zrobić przyjemność i przyłożył się jak mógł najlepiej do pisania. Kiedy nowy nauczyciel zebrał zeszyty, pochwalił Simona, ku wielkiemu zdumieniu całej klasy. I w ciągu kolejnych dni chłopiec nie dostał ani jednego złego stopnia. Poprzedni nauczyciel po powrocie najpierw bardzo się zdziwił, oglądając jego zeszyty, a w końcu porzucił nawyk, by widzieć w nim złego ucznia. I właśnie wtedy Simon zaczął robić prawdziwe postępy w nauce.

Warto przez lekturę bajek Sofiosa przypomnieć sobie o sprawach ważnych, o których nie zawsze jest czas i miejsce na rozmyślania. Spraw, które niestety często mogą ulec zapomnieniu.

Patryk Zaremba

Michel PiquemalBajki filozoficzne. Opowieści mędrca Sofiosa,  tłumaczyła Maria Braunstein,  Wydawnictwo Muchomor, Warszawa 2016.

piątek, 18 listopada 2016

Pani Peregrine, miasto cieni i biblioteka dusz

Premiera filmu "Osobliwy dom Pani Peregrine" zbiegła się z polskim wznowieniem drugiego tomu powieści Ransoma Riggsa – "Miasta cieni" oraz pierwszym wydaniem najnowszej, trzeciej części serii: "Biblioteki dusz" (w oryginale opublikowanej w 2015 roku). Zafascynowani pierwszą książką, po dwie kolejne sięgnęliśmy, gdy tylko były dostępne w księgarniach i bibliotekach. Wrażenia z lektury każdej z nich mieliśmy inne.
W "Mieście cieni" autor prowadzi opowieść niemal jednym tchem, czytelnik nie odczuwa przerwy między "Osobliwym domem Pani Peregrine" a drugim tomem powieści. Dla nas była to jedna z książek, jakie czyta się do oporu, aż bolą oczy, jak najwięcej jednego dnia – szybciej niż w 2 dni nam się nie udało, bo powieść liczy 434 strony zapisane drobnym drukiem. Cóż takiego wydarzyło się w tej odsłonie cyklu Ransoma Riggsa? Nie można streścić historii nie zdradzając pewnych ważnych wydarzeń z tomu pierwszego i drugiego, ograniczę się więc do ogólnego opisu akcji. Wychowankowie Pani Peregrine poznają inne pętle, nowych osobliwców oraz drogi do zwycięstwa nad upiorami i głucholcami. Pojawia się wiele pasjonujących motywów: cienie przeszłości, osobliwe legendy, ostatnie bezpieczne przystanie dla osobliwców, a także przypadek osobliwej postaci żyjącej poza społecznością ymbrynek i ich podopiecznych. Świat, z którym wciąż zapoznaje się Jacob, ma swoją historię, skomplikowaną strukturę, a nawet coś w rodzaju rządu, w tej chwili najwyraźniej upadłego i reprezentowanego przez ruch oporu. Nie wiadomo jedynie, czy ten świat ma jakąś przyszłość – właśnie ona jest celem walki młodych osobliwców.

Tutaj Rada Ymbrynek spotyka się – oznajmił człowiek-scyzoryk.
Wszędzie wokoło wisiały portrety słynnych osobliwców z dawnych lat – bez ram, narysowane bezpośrednio na ścianach farbą olejną, węglem i kredkami świecowymi. Najbliżej mnie widniała twarz o szeroko rozstawionych, wytrzeszczonych oczach i otwartych ustach, w których znajdował się prawdziwy, w pełni sprawny wodopój. Wokół warg widniał napis w języku niderlandzkim; stojący obok mnie Millard powiedział, że znaczy on: "W ustach naszych starszych bije źródło mądrości".
Obok był drugi napis, tym razem łaciński:
Ardet nec consumitur – przeczytała Melina. – Spalone, lecz nie zniszczone.
Bardzo na miejscu – skomentował Enoch.
Nie mogę uwierzyć, że tu jestem – wyznała Melina. – Uczyłam się o tym miejscu i marzyłam o nim od lat.
Przecież to tylko pokój – zauważył Enoch.
Może dla ciebie. Dla mnie to serce całego osobliwego świata.
Serce, które zostało wyrwane – powiedział ktoś nowy i zobaczyłem, że zmierza ku nam klaun, ten sam, który łaził za nami po lunaparku. (...)

Autorowi udało się utrzymać niezwykłą, nieco ponurą i sepiową atmosferę opowieści. Również uczucia i wrażenia bohaterów opisane zostały z takim samym talentem i wrażliwością, jak w pierwszej odsłonie cyklu. Dialogi są ciekawe, a realiom nie brakuje okrucieństwa właściwego temu osobliwemu, fantastyczno-rzeczywistemu wymiarowi.
Książka trzyma w napięciu do samego końca, który przynosi spektakularny, dramatyczny finał, niezbyt optymistyczny, ale otwierający mnóstwo możliwości dla trzeciego tomu. Jest i akcent dający nadzieję i rozgrzewający do czerwoności wyobraźnię czytelnika: Jacob poszerza swój osobliwy talent, znacząco go wzmacnia i kieruje na nieoczekiwany, budzący postrach tor.
"Biblioteka dusz" rozpoczyna się od sceny, w której zostawiliśmy Jacoba, Emmę i jednego z ich towarzyszy na ostatniej stronie "Miasta cieni". Mimo tej formalnej łączności oraz wyraźnych starań autora, trzecia część powieściowego cyklu odbiega od poziomu wcześniejszych. Czytaliśmy ją długo, ale tym razem nie dlatego, że żal nam było kończyć lekturę i rozstawać się z jej bohaterami. Książka jest przeładowana konwencjami, wydarzeniami i przełomami w akcji, przez co okazała się mniej interesująca niż wcześniejsze tomy, skromniejsze pod względem wykorzystanych motywów science-fiction i ogólnie fantastycznych, a bogatsze w wartość literacką i przygodową. Do wykorzystanych już przez autora podróży w czasie i nadprzyrodzonych zdolności osobliwców dołączyły tym razem obrazy apokaliptyczne i postapokaliptyczne, jak miasto bezprawia, w którym sprawuje się kontrolę za pomocą obezwładniającego i silnie uzależniającego narkotyku, przemysł oparty na pozyskiwaniu materiału ludzkiego w zupełnie niehumanitarny sposób i w tajemniczym celu, portale do innych wymiarów, w których może kryć się ocalenie, międzywymiarowa turystka, fantastyczni łowcy nagród. Pośród wesołych strażników-głów (bez ciała), trujących dymów i ohydnych eksperymentów szalonych naukowców toczy się dalszy ciąg historii miłosnej Jacoba i Emmy. Tym razem kontrast między okolicznościami zewnętrznymi a wewnętrznymi stanami bohaterów jest wyraźny i działa jak progi zwalniające lekturę. Sposób mówienia o miłości nie jest już tak świeży, naturalny i wiarygodny.

Zacisnąłem palce na jej dłoni. Szukałem słów, żeby coś dodać, lecz Emma mnie uprzedziła.
Chcę, żebyś mi coś obiecał – zażądała.
Oczywiście.
Nie wolno ci umrzeć.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale Emma patrzyła na mnie z powagą.
Nie możesz mi tego zrobić – podkreśliła. – Jeśli cię stracę, cała reszta nie będzie funta kłaków warta.
Otoczyłem ją ramionami i mocno przytuliłem.
Zrobię, co w mojej mocy.
To za mało – szepnęła. – Przyrzeknij, że nie umrzesz.

Niewykluczone, że te minusy "Biblioteki dusz", wyraźne dla mnie i dla mojego syna, innym czytelnikom wydadzą się minimalne, a może w ich ocenie okażą się nawet plusami. Sądząc po rozroście nurtu literatury popularnej określanego jako "paranormal romance", podobne wątki mogą nawet przysporzyć książce więcej sławy niż inne pomysły autora.
Ostatnia odsłona trylogii była dla nas najmniej porywająca, ale wciąż na tyle wciągająca, że nie sposób przerwać czytania. Do głównych atutów należą intrygujące portrety literackie braci Pani Peregrine. Autor wyłuskał z pierwszego i drugiego tomu te dwie postacie, wcześniej ledwie wspominane, i przyjrzał im się nieco dokładniej. Nie wyjawię jednak, czy rodzeństwo ymbrynki okaże się istotne dla akcji, czy też ma marginalne znaczenie, jak dzieci z fotografii na okładkach.
Otwarte, po raz pierwszy optymistyczne zakończenie "Biblioteki dusz" ułatwia podjęcie kontynuacji – podobno Ransom Riggs już zapowiedział trzy kolejne powieści ze świata osobliwców, ale czy poznamy w nich dalsze losy Jacoba i Emmy? A może historię innych dzieci, czasów i miejsc? To drugie wypadłoby chyba lepiej. Póki co czekamy na polski przekład "Baśni osobliwców", bo ich fragmenty przytaczane w "Mieście cieni" bardzo się nam spodobały. Nie wiem, czy istnieją plany przeniesienia na ekrany kinowe innych utworów Ransoma Riggsa, ale jeśli po obejrzeniu filmu Tima Burtona mówiliście, że to czy tamto było inaczej niż w książce ("Osobliwy dom Pani Peregrine"), koniecznie przeczytajcie cały powieściowy cykl, a przynajmniej częściowo zmienicie zdanie.
Bożena Itoya

Ransom Riggs, Miasto cieni, tłumaczyli Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, projekt oryginalny książki Doogie Horner, opracowanie polskiej wersji okładki i wyklejki Rafael Martins, Media Rodzina, Poznań 2014.
Ransom Riggs, Biblioteka dusz, tłumaczyli Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, projekt oryginalny książki Doogie Horner, opracowanie polskiej wersji okładki i wyklejki Rafael Martins, Media Rodzina, Poznań 2016.

Harry Potter i przeklęte dziecko



Trudno jest określić miejsce książki "Harry Potter i przeklęte dziecko" w komplecie utworów o młodym czarodzieju-wybrańcu, niełatwo podpiąć ją pod jakiś gatunek i typ literacki, a nawet prawidłowo opisać pod względem bibliograficznym. Publikacji, która w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina, nie napisała J.K. Rowling, choć jej nazwisko wyróżnione zostało na okładce największymi literami. W tym i innych miejscach książki poinformowano nas, że jest to "nowa sztuka Jacka Thorne'a" stworzona "na podstawie oryginalnej opowieści J.K. Rowling, Johna Tiffany'ego & Jacka Thorne'a". Jednak co oznacza "oryginalna opowieść"? Czy została gdzieś spisana? Publikacja nie przynosi odpowiedzi, a okładka, pod względem formy i treści będąca raczej plakatem reklamującym przedstawienie, zawiera jeszcze jedną intrygującą wiadomość: "pierwsze wydanie scenariusza". Zatem planowane są już następne edycje? Takiej informacji zazwyczaj nie podaje się w pierwszym wydaniu. Zaciekawił mnie również podtytuł "część pierwsza i druga", wywołuje on bowiem przypuszczenia, że powstaną kolejne części. Dziwi łączne użycie określeń "sztuka" i "scenariusz". Trudną sztuką okazało się zrozumienie, z czym mamy do czynienia. Nie z dramatem, bo w (pozornych) didaskaliach opisane są uwagi autora nie tylko na temat wyglądu i zachowania postaci, ale również ich uczuć, a nawet wrażeń widowni. Ponadto publikacja sztuki teatralnej zazwyczaj służyć ma jej inscenizacji, a książka "Harry Potter i przeklęte dziecko" objęta jest całkowitym zakazem wystawiania i cytowania (również w opracowaniach krytycznych, to jest np. recenzjach). Nie próbujcie więc w domu bawić się z dziećmi w teatr, bo przyfruną dementorzy i zabiorą was do Azkabanu.
Według mnie, nowej opowieści ze świata Harry'ego Pottera najbliżej jest do scenariusza filmowego, bo też autorka zapewne planuje powstanie filmu, oraz do wcześniejszych zróżnicowanych gatunkowo spin-off'ów: "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć", "Quidditcha przez wieki" oraz "Baśni Barda Beedle'a". Tamte krótkie książeczki napisała jednak sama J.K. Rowling, podszywając się pod fikcyjnych autorów i tym samym proponując czytelnikom dodatkową dawkę humoru oraz zabawę konwencjami (jak choćby stylizacja na książki z biblioteki Hogwartu, komentarze uczniów i nauczycieli z tej szkoły). W nowej książce zmienił się autor, pojawili za to nieobecni w pozostałych spin-off'ach bohaterowie cyklu powieści, zastani nawet w momencie, w którym zostawiliśmy ich na ostatnich stronach "Insygniów śmierci".
Młody czytelnik traktuje "Harry'ego Pottera i przeklęte dziecko" właśnie jako długo wyczekiwany dalszy ciąg przygód grupy przyjaciół z Hogwartu, a nie produkt marketingowy (na okładce znalazła się nawet informacja o producentach!). Chwyta książkę, choćby dotąd nie miał doświadczenia z utworami dramatycznymi, i nie wypuszcza jej z rąk zanim nie skończy czytać. Lektura trwa kilka godzin i zaspokaja ciekawość potteromaniaków od lat rozmyślających, co było dalej i co by było, gdyby...
Historia wije się między aktualnym życiem Harry'ego Pottera, Ginny Potter, Hermiony Granger-Weasley, Rona Weasley'a i Draca Malfoy'a, ich przeszłością i współczesnymi oraz potencjalnymi losami dzieci pięciorga wymienionych bohaterów. W kolejnych aktach goszczą również dalsze znane nam postacie, wracamy do scen z powieści (głównie "Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego" oraz "Harry'ego Pottera i Czary Ognia"), poznajemy ich inne ujęcia oraz warianty. "Harry Potter i przeklęte dziecko" mocno tkwi we wszechświecie stworzonym przez J.K. Rowling, autor dobrze wykorzystał przedmioty, miejsca i schematy fabularne, do których przyzwyczaiła nas powieściopisarka, odniósł się również do sentymentów i sympatii dorosłych czytelników, którzy wychowali się na książkach o Harrym.
Jednym z pierwszych wrażeń mojego syna po lekturze "Przeklętego dziecka" było: "ta książka jest bardzo rodzicielska". Rzeczywiście, twórcy poświęcili wiele uwagi relacjom rodzic-dziecko, poza tym duże partie tekstu należą do pokolenia Harry'ego, podczas gdy w powieściach czytelnik obserwował jednak przede wszystkim dziecięcych bohaterów. Podstawy świata czarodziejów nie zmieniły się: Ron nadal boi się mamy i jest wyluzowanym żartownisiem, Hermiona przewyższa innych mądrością i zorganizowaniem, Harry pozostał najpopularniejszym czarodziejem w dziejach, a oba małżeństwa (Potterów i Weasley'ów) są pełne miłości i dzieci. Tylko czy istnienie tych fundamentów jest niepodważalne, czy rzeczywiście niczemu i nikomu nie uda się ich naruszyć albo nawet zburzyć? A jakby trochę namieszać, tak, jak potrafią tylko uczniowie Hogwartu, zamącić zupełnie jak rodzice? Będzie zaskakująco, przygodowo, przerażająco i zabawnie. I choć wolelibyśmy powieść, bo bez czarodziejskiej otoczki tworzonej przez tradycyjną narrację czujemy niedosyt, to "Harry Potter i przeklęte dziecko" satysfakcjonuje i sprawia radość nastolatkom i dzieciom (także tym wewnętrznym, mieszkającym w niektórych dorosłych).
Bożena Itoya

Jack Thorne, Harry Potter i przeklęte dziecko. Część pierwsza i druga, tłumaczyli Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, Media Rodzina, Poznań 2016.

12 znaków Zodiaku – 12 wierszyków Marcina Brykczyńskiego

Tę książkę oceniłam już po okładce jako bardzo dobrą i swój werdykt podtrzymuję po przeczytaniu i obejrzeniu tego, co w środku. Tomik "12 znaków Zodiaku" zawiera krótkie i zgrabne wiersze Marcina Brykczyńskiego oraz kolorowe, rozbudowane ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło, w zabawny sposób nawiązujące do danego Zodiaku. Wierszyki czyta się znakomicie, wydają się wymarzonym materiałem na szkolne, przedszkolne czy domowe przedstawienie teatralne. Nawet duże, soczyste, przypominające krakowskie szopki obrazki kojarzą się z dekoracjami, symbolicznymi wyobrażeniami scen, przestrzeni i postaci.

Pełna wdzięku, miła Waga
z niemożnością wciąż się zmaga
i bezstronna w każdym sporze
zdecydować się nie może.
Przy tym, jak to czasem bywa,
jest wygodna i leniwa,
lecz w przyjaźni, wszystkim radzę,
dobrze mieć partnera w Wadze.

Rymowane charakterystyki zodiakalnych Baranów, Strzelców czy Wodników opisują wybrane cechy znane z horoskopów, które tu potraktowane zostały z przymrużeniem oka. Uwaga: nie wszystkie utwory nam pochlebiają! Ale może dzięki temu nabierzemy do siebie trochę dystansu?
Tekst nie jest naiwny i dziecinny, autor lepi wierszyki z ładnej, solidnej polszczyzny, bawi się językiem i uczy poprawności językowej. Lektura okazała się bardzo wesoła, bo doszukiwaliśmy się (pewnie niezamierzonego) podobieństwa między fikcyjnymi a bliskimi nam Rybami, Lwami czy Bliźniętami. Jeśli zaś dziecko nie wie, kim według horoskopu jest mama, tata, koleżanka lub babcia, dla ułatwienie pod tytułem każdego wierszyka zamieszczone są daty obejmujące dany Zodiak.

W dni powszednie i od święta –
zawsze zmienne są Bliźnięta.
Choć na wszystko mają oko,
rzadko patrzą dość głęboko.
Wiele spraw wciąż mają w głowie;
często kończą je w połowie,
lecz intelekt dobry sprawia,
że znów coś je zaciekawia.

"12 znaków Zodiaku" oferuje dobrą rodzinną zabawę doprawioną odrobiną ironii i solidną dawką kolorów. Ilustracje skojarzyły się nam z dziecięcymi rysunkami, marzeniami, snami i rzeczywiście, zgodnie z nazwą serii "Poduszkowce", w której książka się ukazała, czytaliśmy ją do poduszki. Autor i ilustratorka wywołują tylko dobre wizje, projektują nocną wyobraźnię dziecka i zbliżają je do gwiazd.
Bożena Itoya

Marcin Brykczyński, 12 znaków Zodiaku, ilustrowała Ewa Poklewska-Koziełło, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.

wtorek, 15 listopada 2016

Paweł Beręsewicz dla gimnazjalistów


Młodzi pasjonaci literatury lubią wyzwania, a do takich należy próba przeczytania wszystkich publikacji ulubionego autora. Plan mojego syna obejmuje twórczość Pawła Beręsewicza, ale na razie nie widać końca przedsięwzięcia, bo wciąż odkrywamy dawniejsze i całkiem nowe powieści oraz opowiadania tego autora. Cel jest więc może odległy, ale zupełnie się tym nie przejmujemy, wszak najważniejsza jest tu droga, a nie meta. Taki czytelniczy szlak byłby zresztą przyjemny nawet w skróconej wersji, bo książki Pawła Beręsewicza, czytane niezależnie i nie po kolei, spodobają się nie tylko wiernym fanom, ale każdemu dziecku lub (zależenie od danego tytułu) nastolatkowi. A jeśli za młodu wasz potomek umiłował serię o rodzinie Ciumków (nie? pewnie po prostu nie miał szansy przeczytać!), to nastolatkiem będąc równie chętnie zapozna się z losami Jacka Karasia, w książce "Kiedy chodziłem z Julką Maj" mającego piętnaście lat i uczącego się w trzeciej klasie gimnazjum.
Powieść ta jest równocześnie lekka, wesoła, przyziemna i ambitna, bo napisana z wykorzystaniem humoru i języka bardziej wyszukanych od tych, jakie znam z pozycji opatrywanych etykietką "Young Adult", a więc teoretycznie adresowanych do młodzieży starszej niż czytelnicy "Kiedy chodziłem z Julką Maj". Jednak Paweł Beręsewicz traktuje dojrzewającą młodzież poważniej, niż autorzy piszący dla młodzieży całkiem dojrzałej swoich czytelników. Co nie oznacza, że autor jest przesadnie poważny.

Opera była... długa. Najpierw pani o cienkim głosie chodziła boso po scenie, udawała, że zbiera kwiatki i śpiewała. Potem pan o cienkim głosie podkradł się od tyłu i podśpiewnął ją znienacka. Ona się przestraszyła i obśpiewała go groźnie, a on odśpiewał przepraszająco. Pani wybaczyła mu śpiewnie, a potem wzięli się za ręce i prześpiewali kwadrans. Wtedy pan o grubym głosie wyśpiewał, że to z nim pani obiecała śpiewać. Pani próbowała wyśpiewać się z tej obietnicy, ale huknął basem i wśpiewał ją w podłogę. Pan o cienkim głosie naśpiewał się za wszystkie czasy, żeby obronić panią, ale wyśpiewano go za drzwi. Zrozpaczony zaśpiewał się na śmierć. Pani, nie zdoławszy odśpiewać go od tego zamiaru, również padła na ziemię i wydała ostatni śpiew.

Jacek Karaś musi radzić sobie w bezlitosnym świecie kształtowanym przede wszystkim przez sadystycznych (w jego mniemaniu) i obciachowych rodziców, wścibską młodszą siostrę oraz trudną do rozszyfrowania dziewczynę. Młodzieniec niemal zawsze z czymś walczy i nie obejdzie się bez ofiar na tym lub innym froncie, biedny nastolatek ciągle musi iść na jakiś kompromis. Powieść pełna jest nastoletnich problemów, z perspektywy bohatera bardzo doniosłych, a obiektywnie, niezależnie od punktu widzenia – przynajmniej wartych uwagi.
Czytelnik w każdym wieku ubawi się przy lekturze i coś z niej wyniesie. Dla młodszych nastolatków "Kiedy chodziłem z Julką Maj" może okazać się nawet poradnikiem randkowym lub małym proroctwem... Warto dokonać rozpoznania grząskiego terenu "chodzenia", zanim się nań wstąpi.

Cześć, Julka – powiedziałem i podałem jej prawicę.
Cześć – szepnęła.
Nagle poczułem lekkie pociągnięcie za rękę i na ten sygnał znowu się pochyliłem, a wtedy nastąpiło idealnie skoordynowane zetknięcie policzków. Nasze usta dzieliły dwa centymetry. Przez ułamek sekundy spodziewałem się oklasków, ale w klasie panowała dziwna cisza. O dziwo publiczność nie wyczuła dramaturgii tej sceny, choć ja byłem mokry z emocji. Usłyszałem chrząknięcie i to przywróciło mi świadomość. Rozejrzałem się po klasie. Wszyscy siedzieli. Zerknąłem w stronę tablicy. Big Ben położył właśnie dziennik na biurku i przyglądał się nam ze zdziwieniem.
Am I interrupting you? – zapytał po kolejnym chrząknięciu, a klasa zachichotała.

Paweł Beręsewicz jest mistrzem budowania napięcia. W pierwszym rozdziale obserwujemy nieudolne próby Jacka "Rybki" Karasia zmierzające do zadania tytułowej Julce kluczowego pytania: "Czy zostaniesz moją dziewczyną?". Ta sytuacja, opatrzona niezbędnymi retrospekcjami i komentarzami, rozstrzyga się przez cztery rozdziały, a mimo to lektura nie dłuży się, ba, jest coraz ciekawsza. Wyczekując niecierpliwie rozwiązania bawimy się świetnie, a po pierwszym wyzwaniu pączkują kolejne: walentynki, oczekiwanie na odpowiedź, jakiej udzielić ma kandydatka na dziewczynę, pierwsza randka, oznajmienie nowych relacji kolegom i rodzinie, zapoznanie rodziców, przerażające wyjście do opery z Julką i jej rodzicami czy wybór liceum. Jak ważna jest nauka w jednej szkole lub choćby wspólne powroty z niej? Ta kwestia nurtuje na pewno wiele par i młodzi czytelnicy analizują rozmaite scenariusze, na pewno więc z zainteresowaniem prześledzą historię Jacka i Julki.
Książka pełna jest uroczej prostoty i równocześnie skłonności do komplikowania, takie są bowiem cechy charakteru "Rybki" i jego wieku. Ten nastoletni Mikołajek i Jędrek (bohater serii Rafała Skarżyckiego i Tomasza Leśniaka) w jednym wywołuje i śmiech, i sympatię. Opisany został elastycznym językiem, który dopasowuje się do postaci i sytuacji: raz jest wyniosły i dumny jak przeżycia wewnętrzne dojrzewającej młodzieży, kiedy indziej cięty, urywany i potoczny, czyli dokładnie taki, jakiego używa się w otoczeniu Jacka Karasia na co dzień.

Przede wszystkim postanowiłem, że ucieknę z domu. To była jedyna słuszna kara, jaka przyszła mi do głowy za totalitarne praktyki inwigilowania własnego syna i bezprawna kontrolę jego prywatnej korespondencji. Gdybym podczas tej ucieczki przy okazji utopił się w Wiśle albo wpadł pod pędzącego TIR-a byłoby jeszcze lepiej, bo to by przydało zemście dodatkowej słodyczy. Niestety rozsądek szybko ostudził mój ponury entuzjazm irytująco logicznym spostrzeżeniem, że utopiony i rozjechany nie zasmakowałbym zemsty. Rozochocony sukcesem rozsądek poszedł za ciosem i zasiał w mojej głowie wątpliwość, czy aby ucieczka z domu na złość rodzicom to na pewno postępowanie godne piętnastoletniego mężczyzny.

Łatwo uwierzyć, że ta historia mogłaby wydarzyć się naprawdę. Postacie i język są wiarygodne, a niektóre fragmenty wywołały u nas ataki śmiechu właśnie dlatego, że wydają się tak bliskie rzeczywistości. Zakończenie okazało się zaskakujące, choć wciąż realistyczne. Całość czyta się bardzo szybko, z zapartym tchem i zarazem beztrosko. Nie mamy tej książce nic do zarzucenia. Paweł Beręsewicz dowodzi, że wciąż istnieje dobra i pogodna literatura dla młodzieży, mimo że na rynku królują ponure i dramatyczne powieści obyczajowe oraz utwory z nurtu literatury popularnej, czy to fantastycznej, czy romantycznej (a czasem dwa w jednym).
Bożena Itoya

Paweł Beręsewicz, Kiedy chodziłem z Julką Maj, okładka Joanna Rusinek, wydanie II, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2014.