cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 19 lipca 2016

ŚWIAT. POEMA NAIWNE Czesław Miłosz


     Pomysł wydania wierszy noblisty jako książeczki dla dzieci wydaje się na pierwszy rzut oka chwytem marketingowym. „Czytam mojemu dziecku Miłosza” - brzmi dumnie. To jednak fałszywa ocena, która może wynikać tylko z naszej ignorancji wobec Poety. Trudno przecenić decyzję Wydawnictwa Muchomor, by odgrzebać i zaprezentować taką perełkę!
    Poemat powstał w 1943 roku. W czasach wyjątkowo dramatycznych. Zarzucano Miłoszowi, że bagatelizuje wydarzenia polityczne, nie nawołuje do walki, tylko skupia się na sielskich krajobrazach dzieciństwa. Historia pokazała, że to właśnie jeśli nie jedyna, to najlepsza droga do ocalenia człowieczeństwa, zdrowia psychicznego, poszukania dziecka w każdym z nas. Miłość i dobro zwyciężą w ostatecznym rozrachunku. A kiedy przychodzą ciężkie chwile (np. odejście-śmierć ojca), dzięki prawdziwemu uczuciu nie wszystko umiera, bo dobrych wspomnień nie da się wymazać, będą podwaliną przyszłego życia. A więc nie bójmy się przypominać – mówi Poeta. Wspomnienia są tym, co nas kształtuje, co jest sednem naszego ja. I to właśnie nie wiedza, nie wyuczone fakty, lecz te obrazy, utkane z przebłysków, niejasnych dźwięków, zapachów, co do których nie wiemy nawet, skąd je znamy. Tak jak Marcel Proust tonął w szczegółach swych wspomnień, tak jak Czesław Miłosz „naiwnie” patrzy w dzieciństwo, tak i Czytelnik niech bez poczucia winy przypomni sobie prostotę powrotu ze szkoły do domu, skrzypienie furtki czy czekającą wazę z zupą.
    Przepiękne, nieco tajemnicze ilustracje Mikołaja Chylaka świetnie podkreślają pozorną prostotę wierszy i niby-banalne codzienne obrazki: ojca pochylonego nad książką w bibliotece, którego włosy przeświecają jak aureola, albo cień matki schodzący mrocznymi schodami.
    Miłosz to niełatwy poeta. Dobrze, kiedy mały czytelnik od najmłodszych lat poznaje dorobek naszego noblisty. Zaczyna od wierszy pozornie prostych, które można rozumieć na wielu poziomach. Potem, już jako osoba dorosła, zachwyci się może „dorosłymi poematami”. I wcale się nie zdziwi, że skądś już zna taki przekaz, takie widzenie świata. Bo, jak mówi siwy staruszek, przewiązując pomidory – „innego końca świata nie będzie”.
Łukasz Malinowski

"Pan Tadeusz" zilustrowany przez Józefa Wilkonia


Czytelnicze zwyczaje bywają rozmaite, w mojej rodzinie uznaje się na przykład, że każde pokolenie powinno mieć swoją edycję "Pana Tadeusza". Moja mama do dziś trzyma na półce wielki tom zilustrowany przez Tadeusza Gronowskiego (wyd. Książka i Wiedza 1950), ja – ukochane, niemal kieszonkowe wydanie w skórzanej oprawie (wyd. Czytelnik 1974), a swojemu synowi ostatnio wręczyłam jego własny egzemplarz "Ostatniego zajazdu na Litwie" z ilustracjami Józefa Wilkonia (wyd. Media Rodzina 2015).
W naszej domowej biblioteczce znajduje się kilka pozycji zilustrowanych przez Józefa Wilkonia, we wszystkich dominują zwierzęta. "Pan Tadeusz" jest pierwszą naszą książką, w której artysta prezentuje swoje wyobrażenia grup postaci ludzkich oraz krajobrazów. Są to piękne, nastrojowe obrazy, które spodobały się i mnie, i synowi. Jednak szczególnie przypadły nam do gustu fantastyczne wizje upiorów z głębi kniei, buszujące po stronie 125.

Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje,
Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłod, korzeni,
Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni
I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk,
Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk.
Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem,
Dalej spotkać się z większym masz niebezpieczeństwem;
Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły,
Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły,
Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą
(Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą).

Silne wrażenie wywarły na nas także czarno-mglisto-złote obrazy lasu, jak dwustronicowa ilustracja finału polowania w księdze czwartej ("Dyplomatyka i łowy"). W całej publikacji uwagę przyciągają dyskretne różowe i czerwone akcenty, czasem wnoszące krwistość uczuć, a kiedy indziej... polowania lub walki.
Treść oraz wydźwięk poematu oczywiście pozostały niezmienione i, tak jak od ponad stu osiemdziesięciu lat bywało, "Pana Tadeusza" można czytać jako szkolną, rodzinną lub zupełnie prywatną lekturę, z obowiązku lub czystej przyjemności. Młodszym czytelnikom z pewnością przydadzą się objaśnienia poety ze współczesnymi przypisami oraz następujące po nich obszerne objaśnienia wydawcy. Na ostatnich kartach wyłożone zostały nie tylko ewidentne archaizmy, ale i wyrazy lub sformułowania, które w kontekście wydają się zupełnie zrozumiałe dla współczesnego Polaka, na przykład: zbór, z ... sekrety, eksplikować, egzemplarz, regiment.
Wydawca zadbał o pokaźny format, dużą, czytelną czcionkę i solidny (na szczęście nie kredowy) papier. Mimo klasycznej treści jest to publikacja bardzo oryginalna ze względu na oprawę malarską i edytorską. Pod obwolutą kryje się twarda, płócienna okładka w skromnych odcieniach szarości, z wytłoczonym i malowanym na srebrno tytułem, wypisanym (przez Józefa Wilkonia) z przodu i na grzbiecie. Ten "Pan Tadeusz" będzie wspaniałym prezentem dla młodego człowieka z każdej wzniosłej okazji.
Bożena Itoya

Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem, ilustrował Józef Wilkoń, Media Rodzina, Poznań 2015.

Agnieszka Frączek – językowy torreador

W zbiorze "Złap byka za rogi, czyli półżartem o pułapkach językowych" błędy i pułapki językowe, które niekiedy sprawiają kłopot nawet dorosłym, wyjaśnione zostały za pomocą wesołych wierszyków i krótkich objaśnień, czasem zawierających językoznawcze sztuczki. Te językowe zawiłości rozsupłać mogą starsi uczniowie szkoły podstawowej – mniej więcej od trzeciej klasy wzwyż. Lektura ta przyda się szczególnie dzieciom przygotowującym się do konkursów polonistycznych z zakresu ortografii i poprawnej polszczyzny.
Wierszyki Agnieszki same w sobie, pomijając wymiar dydaktyczny, są przyjemną lekturą: lekkie, wesołe, z odpowiednią dawką szaleństwa i absurdu. Większość z nich może być czytana nawet najmłodszym dzieciom.

Pan Lubomir spod Nielubi
przeogromnie sprzeczki lubił.

Sprzeczał się więc z deszczem o to,
że fryzury moczy kotom,
waśnił się z obłokiem, który
cień ponury rzucał z góry,
swarzył się ze śniegiem, gdyż
ten nie lubił padać wzwyż,
kłócił się z wiaterkiem, bowiem
wiejąc, wszystkim mieszał w głowie...

Po rymowanej historyjce zawsze następuje krótki wykład o poprawności językowej, zrozumiały dla dorosłych, młodzieży i starszych dzieci. Zagadnienia poruszane przez autorkę wydają się oczywiste, a jednak codziennie słyszę (rzadziej widzę) właśnie te błędy językowe, i to częściej z ust dorosłych niż dzieci.

Po co brnąć w bądź co bądź jednostajny rym na -ąć?
Po to, by przypomnieć czytelnikom, że czasownik wziąć powinien być wymawiany tak jak inne czasowniki z tego wiersza – bez zbędnego -ś- w końcówce. Pora się więc za siebie wziąć i od dzisiaj mówić wziąć (a nie wziąść!).

Agnieszka Frączek pozwala poznać zasady, ale też źródła poprawności językowej, informując na przykład, że "Forma: za wyjątkiem to rusycyzm i dlatego jest krytykowana" (s. 39). Wiedzieliście? Ponadto autorka nie tylko wytyka błędy, ale też proponuje zabawy znaczeniami, uświadamiające nam, co naprawdę mówimy przekręcając słowa czy sformułowania.

Pewien pan z radia dziś na antenie
podał wiadomość dziwną szalenie.
Oznajmił bowiem, że tego roku
dwie beczki śniegu spadną w Maroku
i wylądują: bum! bam! na plaży.
Lecz co dziwniejsze, rzecz ta się zdarzy.
kiedy nadejdzie już drugi grudzień.

Zaraz! Chwileczkę! Jak to? O ludzie!
Dwa grudnie w roku? Dwa razy święta?
To ci dopiero rzecz niepojęta!

Jeżeli więc chcecie, by dzieci zapamiętały, jak pisze się nazwy konkretnych produktów danej marki (na przykład samochodu), jak odmienia się kłopotliwe czasowniki (np. pchnąć, przyjść w liczbie pojedynczej czasu przeszłego) albo która z form jest prawidłowa: z rzędu czy pod rząd, rękami, rękoma czy ręcoma, kiślu czy kisielu – przeglądajcie razem "Złap byka za rogi, czyli półżartem o pułapkach językowych" Agnieszki Frączek. A jeżeli potencjalny czytelnik nosi imię Iwo, Bruno lub Hugo, powinien mieć tę książeczkę na własność.

Bruno z Hugonem, Hugo z Brunonem
mkną do Iwona dzikim slalomem.

Ilustracje Agnieszki Żelewskiej wpadają w oko, są kolorowe i niecodzienne, bo stworzone częściowo przez rysowanie, a w dużej mierze przez wycinanie: kartonu, papieru, fotografii (ludzkie oczy słonia bardzo przyciągają uwagę czytelnika i zapadają w pamięć). Dodatkowo w tle większości wierszy pojawiają się zeszytowe kratki lub linie. Na kartkach książki dzieje się więc dużo, jak to bywa w kolażach, także tych językoznawczo-poetyckich.
Czytając zbiór "Złap byka za rogi, czyli półżartem o pułapkach językowych" najmłodszym dzieciom, lepiej pominąć wiersze, w które "wrymowane" są błędy językowe lub przeczytać tylko alternatywne (znajdujące się w części wykładowej) zakończenie z prawidłową formą. Książka ta jest zatem bardzo przydatna i daje wiele możliwości wykorzystania: jako "zwykła" lektura, w szkole, na dodatkowych zajęciach. Zawsze jednak trzeba używać jej rozsądnie, by dziecko nie zapamiętało tytułowych byków.

Bożena Itoya

Agnieszka Frączek, Złap byka za rogi, czyli półżartem o pułapkach językowych, ilustracje Agnieszka Żelewska, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2014.

sobota, 9 lipca 2016

Duchy i tajemnice małego szwedzkiego miasteczka


Po powieść "Szklane dzieci" sięgnęliśmy niewiele o niej wiedząc. Szwedzka autorka (Kristina Ohlsson), upiorna, popękana czcionka tytułu, który nie tylko wygląda, ale i brzmi niepokojąco, skromna ilustracja na okładce – to były wszystkie nasze dane wyjściowe. Nie chcieliśmy czytać opisu na okładce, bo już wiele razy za pośrednictwem takowego zdradzono nam zbyt wiele. Tak oto, właściwie nieprzygotowani na rodzaj emocji, jakie zaplanowała dla nas autorka, zanurkowaliśmy w opowieść. I dawno się tak fajnie nie baliśmy.

Ledwo zgasiła lampkę, znowu rozległ się ten odgłos. Dokładnie taki sam jak wtedy, kiedy nocowała u niej Simona.
Pukanie w okno.
Puk-puk.
O, nie!
Billie skuliła się pod kołdrą.
Tylko nie teraz! Nie kiedy jest sama!
Odległość dzieląca ją od pokoju mamy nagle stała się nieskończona, jakby mama mieszkała na innej planecie. Nie było szans, żeby Billie odważyła się wstać z łóżka, zanim ucichnie pukanie.

"Szklane dzieci" i "Srebrny chłopiec" to książki z gatunku opowieści o duchach i tajemnicach małego miasteczka, adresowane do młodszych nastolatków. Główną bohaterką pierwszej z nich jest Billie, w drugiej części na pierwszy plan wysuwa się jej kolega Aladdin.

Wierzysz w duchy? – chciała wiedzieć.
Sama nie wiem. Kiedy odwiedzam dziadka, czasem wydaje mi się, że nocą słyszę kroki babci w przedpokoju.
Billie wytrzeszczyła oczy.
No coś ty! – zawołała, myśląc o tym, ileż to razy w ich dawnym domu ona sama miała wrażenie, że słyszy tatę.

"Szklane dzieci" bardziej trzymają w napięciu, bo dopiero poznajemy realia miasteczka Åhus, postaci i fakty, których realności nie jesteśmy pewni. Lektura momentami zapiera dech jak dobry horror w kinie. Jedynym mankamentem pierwszej odsłony serii była dla nas sztywna narracja w pierwszych rozdziałach – niektóre fragmenty brzmiały po prostu niezgrabnie i nienaturalnie.
"Srebrny chłopiec" ma jeszcze bardziej niepozorną okładkę, ale też czytelnicy już wiedzą, czego się spodziewać w środku. Pod spokojną, śnieżną kolorystyką kryje się mrożąca krew w żyłach prawda o sporach z przeszłości i lękach teraźniejszości. Poza dreszczykiem związanym z uwielbianymi przez dzieci historiami o duchach, w "Srebrnym chłopcu" czytelnik odnajdzie ślad innego, przejmującego do szpiku kości strachu. To uczucie, jakie przepełnia uchodźców z krajów Bliskiego Wschodu, ale i dzieci imigrantów, którym nagle mówi się, że ich ojczyzna nie jest ich ojczyzną i mają wracać do innej, niemal lub zupełnie nieznanej.

Nie rozumiem – ciągnęła Billie. – To znaczy: czy wy w ogóle jesteście Turkami?
Aladdin zamrugał oczami.
Co? Jasne, że tak. A dlaczego mielibyśmy nie być?
Billie spuściła wzrok.
Mieszkacie przecież w Åhus od nie wiadomo ilu lat, więc to wcale nie takie oczywiste, że jednocześnie jesteście Turkami.
Nie zastanawiam się specjalnie, czy jestem bardziej Turkiem, czy Szwedem – odparł. – Myślę raczej o tym, gdzie chcę mieszkać, gdzie czuję się u siebie. No i wychodzi na to, że tutaj, chociaż w domu rozmawiamy po turecku i mamy tureckich krewnych.
Ale czy w ogóle moglibyście wrócić? Słyszałam, że twój tata miał problemy z rządem, czy jak to było...
Teraz sytuacja się zmieniła i dlatego na przykład możemy jeździć tam na wakacje.

Wobec takich dramatów przeżywanie tajemnic z przeszłości szwedzkiego miasteczka jest mniej intensywne i emocjonalne niż w "Szklanych dzieciach". Czytelnik stara się rozwiązać zagadkę razem z bohaterami, ale też w większym stopniu zwraca uwagę na realia ich życia. W pierwszym tomie w pewnym stopniu doskwierała nam trauma Billie (śmierć ojca), ale wydarzenia, które bohaterka wciąż przeżywa, rozegrały się wcześniej, poza kadrem powieści. W "Srebrnym chłopcu" byliśmy już na tyle zaprzyjaźnieni z Billie, Aladdinem i (nieco słabiej) ich koleżanką Simoną, że współprzeżywaliśmy nagłe problemy chłopca, bo to właśnie ten turecki książę z pierwszego tomu w drugim zostaje brutalnie sprowadzony na ziemię. Także dosłownie, bo o ile wcześniej mieszkał na wspaniałej barce, o tyle teraz musi przenieść się do starej wieży ciśnień, w której jego rodzice prowadzą restaurację. Interes idzie im coraz gorzej, a niepokoje Aladdina (widmo utraty pracy przez rodziców, biedy i przeprowadzki) dotknęły w ostatnich latach na pewno bardzo wielu dzieci z różnych europejskich krajów.
Dużym atutem książek Kristiny Ohlsson jest umiejętne łączenie osobistych przeżyć bohaterów i pewnych diagnoz współczesności (zmiana przestrzeni życia, znaczenie domu i ojczyzny, wpływ młodego człowieka na sprawy rodziny – jak decyzja o przeprowadzce) z wartką, nieco przerażającą akcją skandynawskiego kryminału.

Czy to źle, że wspomniałam o Aladdinie? – zapytała Simona.
Nieee... Nie chcę tylko, żeby mama myślała, że mi się podoba w Åhus.
Simona pogładziła ją po ramieniu.
Tęsknisz za Kristianstad?
Okropnie – wyszeptała Billie.
Pod sufitem w tę i we w tę latała duża mucha, coraz szybciej i szybciej, jakby przerażona, że zamknięto ją w niewoli.
Dokładnie tak samo jak ja, pomyślała Billie, której ten dom zaczął kojarzyć się z więzieniem. Żadna z nas nie może się stąd wydostać.

Billie, Alddin i Simona rozwiązują zagadki sprzed kilkudziesięciu, a czasem nawet ponad stu lat, rozmawiając z ludźmi i szperając w bibliotece. Mierzą się ze złymi duchami i bytami o nieznanych intencjach, a należą do nich także budynki. Jeśli więc dotąd wasze dzieci zazdrościły wam "dorosłych" filmów i książek o nawiedzonych domach oraz upiornych miasteczkach, możecie zaproponować im próbkę tego świata mrocznych opowieści. Nie przestraszą się za bardzo (o ile doczytają do końca), a że nie wszystkie tajemnice zostają wyjaśnione, toteż czytelniczy zapał pozostanie rozbudzony przynajmniej do kolejnego tomu serii: "Kamiennych aniołów".
Bożena Itoya

Kristina Ohlsson, Szklane dzieci, Srebrny chłopiec, tłumaczyła ze szwedzkiego Anna Topczewska, Media Rodzina, Poznań 2016.

"Drzewo" jako żywo!


Trudno jest podjąć swoją opowieść o tym, co dawne i pozornie wszystkim znane, przy tym modne i eksploatowane na rozmaite beletrystyczne sposoby, ale równocześnie niepewne i fragmentaryczne. Tym czymś jest świat słowiańskich istot mitologicznych, kimś podejmującym wyzwanie jego literackiego opisu – Łukasz Wierzbicki, a efektem książka "Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści". Zadanie nie jest proste, bo młodego czytelnika trzeba zainteresować i atrakcyjną treścią, i odpowiednią formą, z pominięciem naukowych wywodów i współczesnych ideologii (w tym wyznaniowych), które lubią odwoływać się do słowiańskich korzeni, analizować, czy jako naród / narody zyskaliśmy na chrystianizacji, czy jesteśmy jej ofiarami.
Łukasz Wierzbicki umiejętnie omija współczesne okołonaukowe i okołoliterackie dyskusje, koncentrując się na meritum i lepiąc swoją opowieść tylko z esencjonalnych składników. W razie wątpliwości co do przepisu na udaną gawędę o mitologii słowiańskiej dla młodzieży i dorosłych, zachęcam do prześledzenia drugiej części publikacji: "Od autora (Dla tych, którzy lubią wiedzieć więcej)", gdzie na trzydziestu stronach autor szczegółowo (niemal zdanie po zdaniu) przeanalizował właściwą opowieść "Drzewo" pod kątem stanu badań, źródeł i inspiracji, wyjaśnił, co dodał od siebie i przedstawił bogatą bibliografię.
Zapał badawczy, konsekwencja merytoryczna i szerokie rozeznanie w temacie nie są jeszcze gwarancją sukcesu w gronie młodszych czytelników. Potrzeba też talentu pisarskiego, który w wypadku "Drzewa" przenika do nas z każdej strony. Łukasz Wierzbicki w poprzednich książkach wypracował własny, lekki, ale nie banalny styl opowiadań o podłożu reporterskim. Tym razem jednak nie napisał o historiach, które wydarzyły się naprawdę, w określonym miejscu i czasie, choć sięgnął po najprawdziwsze motywy, powtarzające się w wielu ludowych wizjach świata. Autor zmienił więc (chwilowo?) temat swojej twórczości, sięgnął głębiej w przeszłość, osiągając sukces: mamy w rękach książkę efektowną i magiczną. Mojemu dziesięcioletniemu synowi "Drzewo" podobało się tak samo jak "Machiną przez Chiny" i "Afryka Kazika".

Na samym początku było jajo. Nic więcej.
Jajo? Jak wielkie?
Mniejsze niż kropla wody. Nie większe niż ziarnko piasku. A wokół nic. Cisza, pustka, bezruch, mrok. Nie istniał żaden dźwięk ani słowo. Nie było światła, kolorów ani kształtów, które znasz. Nie było dni. Nie było nocy.
(...) Jajo wirowało. A wewnątrz jaja kryła się każda rzecz. Doliny i wzgórza sosnowe. Stwórca dolin i wzgórz sosnowych. Wszystkie siedem mórz. Setki milionów gwiazd. Muzyka, której nikt nigdy nie słyszał. I źródła wszelkich wód. Rośliny, zwierzęta, ludzie i królestwa. Wszystko, co kiedykolwiek zobaczysz... było w tym jaju.

Publikacja oddziaływa na czytelnika w różnych sferach odbioru. Zróżnicowana oprawa plastyczna zadowoli zwolenników fotografii przyrodniczej, zdjęć "magicznych", ale i osoby lubiące określony typ rysunku komiksowego – Wojciech Nawrot ilustrował wcześniej między innymi komiksy historyczne. W "Drzewie" oglądamy narysowane (często widziane od tyłu), kolorowe postaci ludzi, bogów i różnych stworzeń, przeważnie łączone z fotografiami. Mamy tu smoki, wilki, zamglone lasy, rozgwieżdżone niebo, korę drzewa, pszczołę w płatkach kwiatu, taflę wody... Cała gama barw i technik. Są i zwykłe szkice – na wyklejkach i w części "Od autora". Moim gustom najbardziej odpowiadają właśnie te najprostsze grafiki.
Właściwe opowieści podzielone zostały na dwie części: pierwsza prezentuje mitologię słowiańską jako w miarę spójną (to novum!) historię Wyraju (niebo), Nawii (mroczna, podziemna kraina) i naszego ziemskiego świata, tworzonych i rządzonych przez Świętowita, Peruna, Welesa, Matkę Ziemię (autor przytacza też inne imiona bogini), Chorsa. W tej części poznajemy obraz narodzin życia, świata, człowieka, zwierząt, pór roku, po prostu wszystkiego, co otaczało niegdysiejszych Słowian i czego istnienie musieli sobie jakoś wyjaśnić.

Gdy wiosną nastanie ranek cudownie słoneczny, zazielenią się znów łąki, okwiecą drzewa, a śnieżnobiałe gęsi uniosą głowy ponad drżącymi trawami, obudzi się ze snu Jaryło, powróci z królestwa po drugiej stronie świata.
Przybędzie na białym rumaku, w zielonym płaszczu i zdartych butach. Znów spotka bosonogą Marzannę o włosach jasnych jak len i oczach pełnych tęsknoty. Potoczy się znów złote jabłko po ziemi. Odezwie się wołanie kukułki.

Drugą część otwiera dłuższy rozdział: "Marzanna i Jaryło". Po nim następuje opowieść "Porwanie Jutrzenki", dalej historia Kojaty i Księżniczki ("Wyprawa"). Gdy je czytałam (jednym tchem), przypomniały mi się dodatki do "Władcy pierścieni" (zamieszczone w "Powrocie króla"), bo też powieść ta wyrosła z podobnych opowieści, mitów i badań nad nimi, poszerzonych o poezję (również Łukasz Wierzbicki wplata w prozę fragmenty utworów poetyckich). Ten tolkienowski potencjał oraz pasję wyczuwam i w książce "Drzewo" i jestem bardzo ciekawa, na jaką twórczą ścieżkę skieruje się teraz autor.
Bożena Itoya

Łukasz Wierzbicki, Drzewo. Mity słowiańskie i inne opowieści, ilustracje Wojciech Nawrot, fotografie Kasia Biernacka, Magdalena Cichocińska, Jerzy Dolata i in., Pogotowie Kazikowe, Poznań 2016.

"Piastowskie orły" – nauka historii w przygodowej oprawie


W "Piastowskich orłach" na 220 stronach rozmieszczonych zostało 10 opowiadań Grażyny Bąkiewicz, Kazimierza Szymeczki i Pawła Wakuły, zilustrowanych przez Mikołaja Kamlera, oraz noty historyczne do każdego z opowiadań (11 stron na końcu publikacji). Wszystkie utwory dotyczą okresu panowania Piastów i rozgrywają się na terenach dzisiejszej Polski. Książka otwiera pięciotomowy cykl "Zdarzyło się w Polsce", którego pomysłodawcą jest Paweł Wakuła, a adresatem dzieci w wieku 10-14 lat (według wydawnictwa Literatura).
"Piastowskie orły" to nie tylko wiedza historyczna, ale i duża dawka przygody, a autorzy dostarczają nam wrażeń literackich przynajmniej w tym samym stopniu, co informacji. Nie mamy więc do czynienia z podręcznikiem szkolnym ani publikacją popularnonaukową, ale, zgodnie z tytułem, ze zbiorem opowiadań, czyli dziełem literackim. Charakter informacyjny posiadają natomiast zamykające książkę noty historyczne (w tym objaśnienia archaizmów) oraz wyróżnione kursywą komentarze na końcu niektórych utworów, zazwyczaj dotyczące kontynuacji wydarzeń opisanych w danym opowiadaniu. Całość czyta się bardzo dobrze, i to nie tylko małym pasjonatom historii, ale wszystkim lubiącym czytać, zwłaszcza wielbicielom książek przygodowych. W przyswajaniu pewnych faktów i okoliczności z dziejów Polski pomagają humorystyczne akcenty, pojawiające się w "Piastowskich orłach" niejako na przełamanie lodów, czyli w pierwszym opowiadaniu ("Nowy Bóg księcia Mieszka"), oraz dla rozładowania ciężkiej atmosfery ostatniego utworu ("Królewska sprawiedliwość").

A wy też, panie, dostaliście na tym chrzcie nowe imiona? – zmienił temat.
A jakże! Arnoldus! Gniewój, a jak ciebie nazwali?
A bo ja pamiętam? Też jakoś na A... Skąd mam wiedzieć, skoro wszyscy mówią do mnie po staremu. Ale znak krzyża znam. Wieczerza gotowa?
Gotowa. A jaki dzisiaj dzień? Czy aby nie piątek?
Pewnie nie. Ileż może być piątków – prychnął młody rycerz. – Chodzi o to, że nie wolno jeść mięsa przy piątku. Misjonarz zabronił – mrugnął do Semka.
Ten skinął głową i zaczął jeść, zastanawiając się, kim jest ta wygnana księżna Polityka, z czego się robi chrzest, czy misjonarz też nosi zbroję i po czym pozna tego Piątka, przy którym nie wolno jeść mięsa.
(Kazimierz Szymeczko, Nowy Bóg księcia Mieszka. Opowieść z czasów Mieszka I)

Utwory zostały ułożone chronologiczne i opatrzone dyskretną linią czasu na dole strony, gdzie w odpowiednim momencie (przeważnie raz lub dwa razy na opowiadanie) oznaczono istotne daty. Także w spisie treści pod każdym tytułem przytoczono dokładne daty, w jakich rozgrywa się akcja. Autorzy w przystępny sposób opowiadają o postaciach historycznych i centralnych punktach w dziejach państwa, trochę też o przeznaczeniu, duchach i obecności Boga w zwyczajnym życiu. "Piastowskie orły" po prostu mają klimat ówczesnej Polski, chrześcijaństwa i państwa w powijakach.

Jestem biskup Wojciech z Czech – powiedział bez strachu ten, który przewodził wędrowcom. – Pobłądziliśmy w puszczy i chcieliśmy odpocząć, wysuszyć się przy ognisku i wziąć przewodnika, który poprowadzi nas do Gniezna do księcia Bolesława.
Zbóje zaśmiali się, bo biskup widocznie nie zdawał sobie sprawy, w czyje ręce wpadł.
Ależ wiem, kim jesteście – powiedział.
Niby skąd? – zdziwił się Nochal.
Mówią o tym duchy podążające za wami. Musi być wam z nimi ciężko, szczególnie w nocy, gdy kłębią się wokół was na legowiskach i przyduszając, żaląc się na los, jaki ich spotkał.
Zbójom nieswojo się zrobiło, bo rzeczywiście gryzło ich coś w nocy, ale myśleli, że to robactwo, a od biskupa dowiedzieli się, że to dusze.
(Grażyna Bąkiewicz, Srebrny dzban. Opowieść z czasów Bolesława Chrobrego)

Mimo zastosowania fikcji literackiej i przygodowej oprawy, opowiadania z czasów Piastów nie są naiwne i przesadnie łagodne. Na kartach "Piastowskich orłów" przewijają się kolejne zbrojne starcia, łupiący i mordujący zbójcy, spalone grody i pozostałości po bitwach (także te napawające grozą – ludzkie) w ich okolicach. W tych przygodach rozmiłować się mogą wielbiciele mocnych (ale bez przesady) wrażeń.

Pomorzanie pierwsi zaczęli pierzchać na boki, porzucali ciężkie tarcze i uciekali przed siebie. Bywało, ze któryś z nich ujrzał w gęstym tumanie jakiś groźny cień i pchał mieczem, a w następnej chwili w jego objęcia osuwał się najbliższy druh.
Woje Kazimierza, aby rozpoznać się we mgle, krzyczeli bojowe zawołanie: "Lednica! Lednica!". Znajda, upojony bitwą, ogarnięty bojowym szałem, krzyczał wraz z innymi i siekł uciekających po karkach.
Gdy opar znad jeziora wreszcie zaczął się rozwiewać, oczom zebranych ukazał się straszliwy widok – wszędzie leżeli zabici i ranni. Armia Masława przestała istnieć. Samozwańczy książę Mazowsza zbiegł z pola bitwy na czele niedobitków.
(Paweł Wakuła, Powrót do domu. Opowieść z czasów Kazimierza Odnowiciela)

O wspomnianą już atmosferę dawnych czasów autorzy zadbali wykorzystując odpowiednie wydarzenia historyczne, słowa i motywy: mamy tu runy, wojny o tron, królo- i bratobójców, pogańskie wierzenia, życie w drużynie, nawet zasady handlu, zwyczaje kulinarne i te związane z higieną osobistą. W opowiadaniach powtarza się motyw dziecka lub młodzieńca nieznającego swojego pochodzenia i przez przypadek trafiającego do książęcej drużyny. Nawet jeśli nie zaginione, to dorastające dziecko występuje w niemal każdej opowieści (wyjątkiem jest "Testament Krzywoustego" Kazimierza Szymeczki).

Jedyna rzecz, jaka została mu po rodzicach, to symbol wytatuowany na przedramieniu. Trzy proste kreski przecięte czwartą. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, co znaczą, ale nic nie mógł na to poradzić, że nie pamięta. Ale skoro woj tak się przejął, przyznał:
Nie wiem. Byłem zbyt mały, gdy straciłem rodziców, i nie zdołałem zapamiętać, o co chodzi z tymi kreskami.
To znak rodu Skoweszów, a skoro go nosisz, znaczy, że jesteś synem Mościsława. Twój ojciec był władyką, póki nie uległ napaści Prusów, tych samych, co potem biskupa Wojciecha zabili.
(Grażyna Bąkiewicz, Srebrny dzban. Opowieść z czasów Bolesława Chrobrego)

Zbiór jest spójny, dobrze skomponowany, ale czytelnik może też wyróżniać niektóre, najbliższe mu teksty. Nam najbardziej spodobały się opowiadania Pawła Wakuły ("Powrót do domu", "Krwawa łaźnia", "Prawdziwa odwaga" i "Królewska sprawiedliwość"), ze względu na ciekawe opowieści zbudowane wokół postaci Kazimierza Odnowiciela, Leszka Białego i Henryka Brodatego czy Kazimierza Wielkiego, poczucie humoru i nie unikanie tematów trudnych, jak królewskie romanse i ich skutki. Bohaterowie stworzeni przez Pawła Wakułę są po prostu ludzcy, wiarygodni i bliscy młodemu czytelnikowi, a i język autora określiłabym jako naturalny, płynny, ale też szlachetny, wyjątkowo przyjemny dla tych, którym leży na sercu kultura języka. W odpowiednich momentach autor dostosowuje narrację – sposób myślenia i wypowiadania się – do postaci reprezentujących różne stany.

W tej chwili powinien odwrócić się na pięcie i ile sił w nogach pognać w przeciwnym kierunku. To nie była jego sprawa! Jakiś możny pan zleciał z konia na polowaniu... Wielka rzecz! Oni mieli swój świat, a on miał swój. Życie nauczyło go, że drogi biednych i bogatych krzyżowały się tylko w jednym celu, żeby ci biedni stali się jeszcze biedniejsi!
(Paweł Wakuła, Królewska sprawiedliwość. Opowieść z czasów Kazimierza Wielkiego)
Zbiór "Piastowskie orły" jest cennym źródłem wiedzy o języku polskim. Po pierwsze, młodzi czytelnicy poznają dawne imiona polskie i słowiańskie, które noszą dziecięcy bohaterowie: Semko, Gatek, Dobrogniew, Czarko, Dobko czy Niesuł. Opowiadania zawierają też objaśnienia królewskich przydomków, przy czym nie zawsze są to informacje pewne – czasem bohaterowie tylko przypuszczają, skąd wziął się "Śmiały" czy "Biały" reprezentant Piastów, co może zainspirować czytelnika zarówno do szperania w poważniejszych publikacjach, jak i własnych zabaw językowych. Ponadto książka napisana została ładną, zrozumiałą dla współczesnego dziecka polszczyzną, ale autorzy zgrabnie wpletli elementy stylizacji językowej: starsze nazwy (rzeczowniki), czasowniki, czasem szyk zdania. Zabiegi te dobrze komponują się z treścią opowiadań, a całość posiada starodawną, rycersko-przygodową atmosferę. "Piastowskie orły" mogą nie tylko oswoić trzecio-, czwarto- czy piątoklasistę z nauką historii, ale i być dla niego wprowadzeniem do poważniejszych lektur szkolnych, pisanych dawniejszą polszczyzną.
Ilustracje Mikołaja Kamlera dobrze oddają ducha utworów literackich Grażyny Bąkiewicz, Kazimierza Szymeczki i Pawła Wakuły. Nasze oko cieszyła szczególnie efektowna okładka z orłem przypominającym znak wodny i piastowskim wojem wyzierającym zza kurtyny (historii?). Ilustracje towarzyszące poszczególnym opowiadaniom przedstawiają przede wszystkim postacie, wśród których królują "chłopcy wyzierający" – bawiliśmy się w wyszukiwanie kolejnych bohaterów schowanych za kotarą, kufrem czy krzakiem. Uwagę czytelnika przykuwają groźne, uzbrojone czarne charaktery, zwłaszcza rycerz z blizną i krzyżacy, a także sceny walk (wręcz i z wykorzystaniem broni, czasem nawet zakrwawionej). Mikołaj Kamler zastosował kilka nieoczywistych rozwiązań, jak mroczny rycerz na pierwszym planie częściowo zasłaniający bitwę ("Krwawa łaźnia" Pawła Wakuły, według nas jedno z najważniejszych i najciekawszych opowiadań w tomie) czy ujęcie rozmazującego się i "kurzącego" pędu, przypominające trochę scenę z gry komputerowej, ale w ujęciu malarskim – po umykającym bohaterze zostały tylko chmura pyłu i nogi znikające pod zamykająca się bramą (widać jej ruch) oraz ścigający go strażnicy grodu, biegnący na różnych poziomach ("Królobójcy" Grażyny Bąkiewicz). Ilustracjami opatrzone zostały nawet noty historyczne, publikacja jest więc kolorowa i mimo dużej wartości merytorycznej utrzymuje się w konwencji przejrzystej, porywającej książki przygodowej dla starszych dzieci.
Bożena Itoya

Grażyna Bąkiewicz, Kazimierz Szymeczko, Paweł Wakuła, Piastowskie orły. 10 opowiadań z czasów Piastów, ilustrował Mikołaj Kamler, konsultacja merytoryczna prof. dr hab. Przemysław Waingertner, cykl: Zdarzyło się w Polsce, seria: A to historia, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.