cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

czwartek, 30 października 2014

Bohaterowie (części) Europy

Dimiter Inkiow na potrzeby zbioru "Najsłynniejsze legendy europejskie" dokonał subiektywnego wyboru legend, baśni ludowych, podań i mitów pochodzących z niektórych krajów europejskich. Kryteria doboru tekstów nie zostały określone we wstępie, który informuje tylko o ogólnym znaczeniu terminu "legenda". Przypuszczam jednak, że przedstawione zostały te opowieści, które według autora funkcjonują w świadomości kulturowej Europejczyków, a równocześnie reprezentują różne kultury i wyznania obecne w Europie.

Książka zawiera 13 krótkich utworów wywodzących się ze Skandynawii ("Źródło wiecznej młodości", "Długi sen Olafa Ostesona"), Anglii ("Robin Hood – rabuś z zielonego lasu"), Niemiec ("Zygfryd pogromca smoków", "Kobiety z Weinsbergu"), Szwajcarii ("Dlaczego Wilhelm Tell strzelał do jabłka"), Włoch ("Założenie Rzymu"), Francji / Hiszpanii ("Pieśń o Rolandzie"), Czech ("Golem – strażnik z gliny") oraz Grecji ("Jak powstały pory roku", "Europa", "Puszka Pandory", "Orfeusz w świecie podziemnym"). Obecność aż czterech opowieści greckich jest zrozumiała ze względu na tradycyjne postrzeganie starożytnej Grecji jako kolebki kultury europejskiej, jednak zdecydowanie nie są to legendy, tylko mity. Podobnie klasyfikowany jest zwyczajowo utwór "Założenie Rzymu".

Zaskoczyło mnie wymieszanie w jednym tomie starożytnych mitów greckich i rzymskich z nowożytnymi legendami, podaniami i baśniami zachodnio-, północno- i środkowoeuropejskimi. Wydawnictwo Media Rodzina opublikowało dotąd szereg wartościowych zbiorów baśni i mitów świata, większość z nich (w wersji drukowanej lub audio) gości zresztą w naszej domowej biblioteczce. Zazwyczaj tytuł bardziej odpowiada rzeczywistej zawartości tomu, baśnie naprawdę są baśniami, a mity mitami. Rozumiem, że "Najsłynniejsze legendy europejskie" kierowane są do młodszych czytelników, niż na przykład "Czerwonobrody czarodziej. Baśnie celtyckie" czy "Dar totemów. Baśnie indiańskie", jednak nawet od uczniów początkowych klas szkoły podstawowej wymaga się znajomości podstawowych definicji legendy, mitu i baśni oraz różnic między nimi.
 

Zbiór zawiera autorskie wersje popularnych utworów zazwyczaj pochodzących z tradycji ustnej. Całość została napisana prostym, przystępnym, ale nie przesadnie dziecinnym językiem. Książkę czyta się bardzo dobrze, okazała się interesującą i przyjemną rodzinną lekturą na dobranoc. Od pewnego czasu szukałam krótkich adaptacji legend o Robin Hoodzie, Wilhelmie Tellu i praskim Golemie. Opowiedziane przez Inkiowa historie, kluczowe dla kultury danego regionu, nie zawiodły mnie. Nie są to oczywiście pełne wersje, ale mogą zainteresować początkującego wielbiciela legendarnych bohaterów, pobudzić jego wyobraźnię, pasję czytelniczą, a może i podróżniczą.

Ilustracje odpowiadają charakterowi poszczególnych tekstów, przyciągają uwagę czytelnika barwami i dowcipem, a w przypadku legendy o Golemie – mrocznym, mglistym nastrojem. Nie wszystkie opowieści mają oczywiste, dobre zakończenie. Inkiow spisując legendy i mity zastosował uproszczenia tylko w sferze języka i (ewentualnie) fabuły, ale zachował pierwotny wydźwięk czy ogólne znaczenie ludowych historii. Atmosfera dawnych opowieści, nie zawsze beztroska i optymistyczna, została zachowana, dzięki czemu zbiór Inkiowa oceniam bardzo wysoko.
 

W tomie "Najsłynniejsze legendy europejskie" niewątpliwie brakuje wielu utworów ważnych dla kultury europejskiej, choćby z terenu Półwyspu Bałkańskiego i Karpat. Mam nadzieję, że zostały pominięte tylko tymczasowo i powstanie druga część publikacji, analogicznie do "Najciekawszych mitów greckich" i "Najpiękniejszych mitów greckich" tego samego autora.
Bożena Itoya


Od wydawcy: Każdy naród ma swoje legendy. Należą. do niego jak kraj, jak góry i doliny, w których żyje. Kiedyś legendy nie były zapisywane, przetrwały dzięki temu, że z pokolenia na pokolenie były opowiadane. Często rzeczywistość wydawała się gawędziarzom nudna, dlatego ubarwiali swoje opowieści, a bohaterom przypisywali niesamowite siły. Tyle już pokoleń chętnie słucha opowieści o Robin Hoodzie, Wilhelmie Tellu, o Rolandzie czy o założeniu Rymu. Książka dowcipnie ilustrowana. 


 

Savoir-vivre dla dzieci

                Wydawnictwo Dwie Siostry w swoich książeczkach dla najmłodszych opowiadało już, czym zajmują się i czym się różnią misie ("Robimisie", "Różnimisie" Agaty Królak). Teraz, pozostając w misiowej tematyce, poucza,  "Co wypanda, a co nie wypanda". Książka Oli Cieślak to stworzony z myślą o dzieciach (choć może nie tylko?) zbiór zasad savoir-vivre'u, czyli dobrego wychowania. Główną bohaterką jest oczywiście panda - wnioskując z rysunków, nie najlepiej wychowana: bezceremonialnie siorbiąca, mlaskająca i dłubiąca w nosie. Na ratunek spieszy jednak autorka, która opatruje każdą ilustrację zabawnym, często dosadnym wierszykiem, podpowiadającym, jak należy zachowywać się z ogładą. Chcecie posłuchać? Oto przykład:
Jeży się na głowie włos,
gdy wycierasz w rękaw nos.
(Skup się na tej myśli ciut,
nim ci z nosa skapnie glut).
Albo:
Puszczanie bąków w salonie
nie mieści się w dobrym tonie.
                Prosto z mostu i na temat. Przekaz do pojęcia nawet dla bardzo młodych adeptów savoir-vivre'u. Przy okazji zapoznamy się z kilkoma innymi francuskimi wyrażeniami (bon ton, faux pas), których wymowę i definicję umieszczono w przypisach. I już możemy brylować na salonach!
                Książeczka ma twarde kartki - wytrzyma więc niezbyt delikatne traktowanie - oraz te same rozmiary, co poprzednie pozycje o misiach (ważna informacja dla bibliofilów ceniących sobie półkową harmonię), różni się jednak stylem i techniką wykonania ilustracji. Więcej tu farbek i kredek, a rysunki Oli Cieślak są swobodniejsze i bardziej urozmaicone od cukierkowych i dość ascetycznych "Robimisiów" Agaty Królak. Całość jest zabawna i przyjemna w odbiorze, książeczki nie da się czytać bez uśmiechu na ustach. Polecam - na naukę dobrych manier nigdy nie jest za wcześnie. Ani za późno.
Joanna Pietrulewicz


Od wydawcy: Rozbrajający poradnik dobrego wychowania dla najmłodszych. Każda panda dobrze wie, co wypanda, a co nie. Najwyższy czas, by dowiedziały się tego także ludzkie dzieci.


poniedziałek, 27 października 2014

Arachnofobia - Opowiem ci mamo co robią pająki


"Opowiem ci mamo, co robią pająki" wydawnictwa Nasza Księgarnia to książka, której tytuł może przyprawiać o dreszcze co bardziej wrażliwe dzieci i rodziców.
Lękiem napawa natura ukryta w tych małych stworzeniach. Jej przemożna siła, która pcha długie, włochate odnóża do tupania i szurania po podłodze...
Ale co zrobić ma rodzic 2-4 latka, któremu nie w głowie żadne lęki czy strachy, który to pająki czy inne robaki zamyka do słoika, tarmosi i dusi z ciekawości swojej. Co ma biedny rodzic począć, by pociechę na wrażliwego, naturę kochającego człowieka wychować.  Nocą słoiki otwierać, na nowo motyle uczyć latać, nogi doklejać? Nie chodzi o to, że się brzydzi, chodzi o to, żeby dziecku świat pokazać, miłość do natury zaszczepić, horyzonty poszerzyć.
Jak nauczyć szacunku do najmniejszych istot, które w warunkach domowych tępi się zazwyczaj bezlitośnie. Wspomnę tu choćby o lepach, sprejach, odkurzacz przemilczę, choć najlepszy jest na "rodziny" muszek owocówek.

Można założyć hodowlę mrówek. Za każdą mamę, która to zrobi, trzymam kciuki! W słoju zamknąć patyczaka, raz w tygodniu sprzątać po chomiku, można też w akwarium glonojada podglądać. Sprawa psa i kota jest banalna. Dla nich są nawet karmy w sklepie
spożywczym. Ich hodowla się nie liczy. Jest już niemal przemysłowa.
Ale takie pająki... To zupełnie inna sprawa. Zdarzają się nawet w najlepiej wysprzątanych willach. Biegają między butami, czasem są w szafce razem z czekoladą!

Z jedną z takich historii mamy właśnie okazję się zapoznać.  Dzięki książce "Opowiem ci mamo, co robią pająki" poznajemy pająka Kleofasa. Jest to jednocześnie opowieść przygodowa, podróżnicza i kryminalna, wzbogacona o wątek filatelistyczny. Każdy obrazek zawiera tajemnice, humorystyczne szczegóły, ciekawostki które można rozwijać, jak pająk sieci. Książkę można oglądać, czytać, rozwiązywać zagadki, snuć własne historie. To gimnastykuje wyobraźnię, ćwiczy umiejętność opowiadania, zwiększa zasób słów małych czytelników, a i dorosłym dostarcza niebanalnej rozrywki.

Kleofasa i całą jego owadzią rodzinę namalował Daniel de Latour, który wspaniałym artystą jest. Jego ilustracje są lekkie, inteligentne i dowcipne. Pająki, karaluchy, mrówki i komary tworzą barwny korowód stworzeń, których dynamiczne perypetie śledzimy na kartkach z niezniszczalnej tektury.  Losy Kleofasa pająka zrymował świetnie Marcin Brykczyński.
Obaj panowie spisali się na medal. W przypadku tego duetu nie mogło być inaczej.
Ta książka pobudza w  dzieciach radość poznawania, zachwyca różnorodnością owadziego świata, stymuluje, uczy, poszerza horyzonty. I jest piękna.

Anna Łukasik


Od wydawcy: Znakomity prezent dla dzieci w wieku od 2 do 6 lat (a nawet starszych!). Sztywne kartki (dzięki którym książka przetrwa wielokrotne przeglądanie), poręczny format, a przede wszystkim piękne i zabawne ilustracje Daniela de Latoura, którym towarzyszą rymowane zagadki Marcina Brykczyńskiego — to prawdziwe dzieło sztuki!

wtorek, 21 października 2014

Zarys wierszowanego językoznawstwa szkolnego

Wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej zebrane w tomiku "Części mowy czyli wierszowany samouczek nietypowy" składają się na krótki, zabawny kurs językoznawstwa polonistycznego, a właściwie nauki o języku. Rymowane definicje wydają się łatwe do przyswojenia przez uczniów szkoły podstawowej, zwłaszcza starszych klas.

"PRZYSŁÓWEK – Jak? Gdzie? Kiedy?
A przysłówek nieodłącznie z czasownikiem jest związany,
opisuje więc czynności oraz rozmaite stany."
 

Nie znam podstawy programowej nauczania wczesnoszkolnego na tyle, by dokładnie określić, w której klasie szkoły podstawowej i w jakim zakresie przerabiane są poszczególne części mowy. Mój syn na początku swojego drugiego roku szkolnego uczy się definiowania i wskazywania rzeczowników. Inne (niektóre) części mowy potrafi rozróżnić dzięki serialowi animowanemu o mówiącym psie. Kiedy w pierwszej klasie grałam z kolegami syna w grę planszową, niektórzy z nich nie rozumieli określenia "czynność, działanie", a taka wiedza była niezbędna do wykonywania zadań w zabawie przeznaczonej dla dzieci w wieku 5-7 lat. "Czasownik" jest akurat pojęciem prostym, w tomiku "Części mowy" pojawiają się też terminy trudniejsze, jak "przymiotnik niestopniowalny", "czas przyszły złożony", "stopniowanie regularne" czy "zaimki przysłowne". Trudno więc powiedzieć, czy wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej będą zrozumiałe i zabawne dla siedmio-, ośmio-, dziewięcio- czy dziesięciolatka, jedne odpowiadają kompetencjom językowym i wiedzy dzieci młodszych, inne kierowane są do uczniów najstarszych klas szkoły podstawowej. Omawiane w danym utworze pojęcia i ich przykłady zostały wyróżnione w tekście pogrubieniem, co znacznie ułatwia młodemu czytelnikowi przyswajanie definicji części mowy.

"STOPNIOWANIE REGULARNE
Wściekle
ryczy niedźwiedź,
wścieklej
wiatr od Tatr,
a najwścieklej ja,
gdy mnie gryzie pchła."

    Do największych zalet publikacji zaliczam jej wysoki poziom merytoryczny, szczegółowe i poważne podejście do tematu raczej ignorowanego w literaturze dla dzieci. Małgorzata Strzałkowska jest doświadczoną autorką książek i scenariuszy dla dzieci, my znamy przede wszystkim jej utwory dydaktyczne: syn poznawał poszczególne litery alfabetu czytując ze mną książeczki "C jak cykada", "D jak dinozaur" i inne z serii "ABC... uczę się!", natomiast teraz zgłębia tajniki polskiego hymnu narodowego, dzięki publikacji "Mazurek Dąbrowskiego". Tomik "Części mowy" został napisany przez dobrego dydaktyka i skonsultowany z polonistą (dr Jarosław Liberek), nie jest to jednak nudna książka naukowa dla dzieci, ale przyjemne uzupełnienie trudnych lekcji języka polskiego.

"TRYBY

Czuję
, że jestem śpiący
to jest tryb orzekający.
Spałbym
, gdyby nie ryk krowy –
a to jest tryb warunkowy.
Nie rycz
tak! Na księżyc łyp!
To rozkazujący tryb."



 
Wierszyki czyta się dobrze, "kolaże autorki, wyklejane we wtorki" są ich miłym uzupełnieniem, chociaż podczas lektury nie poświęciliśmy im wiele uwagi. W przypadku "Części mowy" najważniejsza jest treść książki i jej wierszowana forma. Dzięki Małgorzacie Strzałkowskiej definicje części mowy mogą zyskać "nieśmiertelne" wersje rymowane, niczym "-uje się nie kreskuje" w nauce zasad pisowni. Na pewno wielokrotnie będę przypominać synowi tę publikację, zwłaszcza przed sprawdzianami z języka polskiego.

Książka zdobyła nagrodę w konkursie "Dobre Strony" (najlepsza książka dla dzieci i młodzieży), a autorkę uhonorowano ostatnio Medalem Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości w kategorii literatury.
Bożena Itoya


Małgorzata Strzałkowska, Części mowy czyli wierszowany samouczek nietypowy, Media Rodzina, Poznań 2014.



Od wydawcy: Jak tytuł wskazuje, kolejna książka znanej i lubianej autorki zapoznaje młodych czytelników z częściami mowy. Robi to w sposób mistrzowski i niejednemu utrudzonemu uczniowi pomoże zrozumieć, uporządkować i zapamiętać zagadnienia gramatyczne, a nawet uczynić je całkiem znośnymi!

Brzechwa w nowej oprawie

Kupując książkę z myślą o wspólnej lekturze z dzieckiem, warto pamiętać, że prawdopodobnie będziemy czytać ją wielokrotnie, i to na głos. Możliwe, że niedługo będziemy znać ją na pamięć. Do tego każdy obrazek zostanie dziesiątki razy wskazany małym paluszkiem, a nam przyjdzie odpowiedzieć na milion pytań w rodzaju: "a co to?", "po co?" czy "dlaczego?". Co z tego wszystkiego wynika? Ano to, że warto zainwestować w pozycję, która będzie nie tylko frajdą dla dziecka, ale też i nam, rodzicom, sprawi przyjemność i nie będzie zgrzytać w uszach nieudanymi rymami czy odrzucać paskudnymi, lukrowanymi ilustracjami.
Pod względem treści niezastąpionym, sprawdzonym wyborem są wiersze klasyka poezji dziecięcej, Jana Brzechwy. Jednak nawet najlepsze teksty wiele tracą w otoczeniu infantylnych, kiczowatych obrazków. Z pewnością widzieliście takie pozycje w supermarketach, mam nawet na półce w ten sposób wydanego "Lenia". Gdy przeglądam kolejne hurtowo produkowane książeczki, nieodparcie nasuwa mi się myśl, że Brzechwa zasługuje na lepszą oprawę.
Jeśli podzielacie moje zdanie, z pewnością spodoba Wam się tomik "Kaczka-dziwaczka" wydawnictwa Bajka. Gruba oprawa, pachnący, lekko sztywny, kredowy papier. Wewnątrz dziewięć popularnych wierszy Brzechwy ("Rozmawiała gęś z prosięciem", "Na straganie", "Leń", "Mucha", "Kaczka-dziwaczka", "Na wyspach Bergamutach", "Osioł i róża", "Żaba", "Wrona i ser"). Każdy z nich pod względem graficznym stanowi odrębną całość, na którą składa się tło w soczystych barwach, odpowiedni krój i rozmiar czcionki oraz w fantastyczne ilustracje autorstwa Ewy Kozyry-Pawlak i Pawła Pawlaka, wykonane różnymi technikami plastycznymi. Na szczególną uwagę zasługują kolaże stworzone ze skrawków materiału, filcu i papieru, przyozdabiane kolorowymi szwami, nitkami, włóczką, koronkami i wstążeczkami. Z tych materiałów powstają niemal namacalne obrazy, na równi ze wzrokiem angażujące wyobraźnię dotykową. Przeplatają się one z abstrakcyjnymi ilustracjami wykonanymi techniką mieszaną, zdobionymi pieczątkami, kalkami i teksturami. Oba style ciekawie się uzupełniają, a kalejdoskop barw i technik pasuje do zwariowanego, często absurdalnego świata wierszy Brzechwy.




"Kaczka-dziwaczka" jest zdecydowanie grzechu warta. To prawdziwa uczta dla oczu, bez wątpienia spodoba się zarówno dzieciom, jak i dorosłym.
Joanna Pietrulewicz
Od wydawcy: Jan Brzechwa jest wszechwładnym, wieczystym królem dziecięcej wyobraźni, ale jego wiersze cieszą nie tylko najmłodszych czytelników. Powróćmy do niezapomnianych lektur naszego dzieciństwa i raz jeszcze z przyjemnością przeczytajmy.

wtorek, 7 października 2014

Kino dzieci – festiwal filmowy


W dniach 27 września 5 października 2014 r. w kilkunastu polskich miastach odbyła się pierwsza edycja festiwalu filmowego "Kino dzieci". Zaprezentowano ponad 40 tytułów, my obejrzeliśmy w warszawskim kinie Muranów 12 filmów (7 pełnometrażowych i 5 krótkometrażowych). Mój ośmioletni syn po raz pierwszy był tak zaangażowanym uczestnikiem jakiegokolwiek festiwalu. "Kino dzieci" było dla nas obojga przeżyciem niezwykłym, głównie ze względu na jakość, a nie ilość filmów.

Wszystkie produkcje, jakie obejrzeliśmy, bardzo się nam podobały i były w jakiś sposób wyjątkowe. Na rozdawanych młodym widzom kuponach służących do głosowania w plebiscycie publiczności, syn niemal zawsze zaznaczał najwyższą ocenę – trzy jeże. Oglądamy wspólnie dużo filmów i oboje mamy swoje gusty, ale to kino nas połączyło. Po każdym seansie rozmawialiśmy, wymienialiśmy (zaskakująco zgodne) opinie, porównywaliśmy wrażenia z ostatniej i poprzednich projekcji. Docierały do mnie również inne rozmowy, prowadzone szeptem między rodzicami i dziećmi na sali kinowej, na przykład w przerwach między filmami krótkometrażowymi. Słyszałam też głośne śmiechy, piski oraz westchnienia grup szkolnych i przedszkolnych, ale ominęły mnie, na szczęście, odgłosy towarzyszące zazwyczaj konsumpcji kultury: szelest rozmaitych opakowań, chrupanie popcornu i syk napojów gazowanych. Może sprzyjało mi szczęście, a może Muranów zgromadził wyjątkową publiczność?

"Kino dzieci" jest festiwalem promującym dobre, współczesne (z jednym wyjątkiem) filmy dla dzieci i młodzieży w wieku do około 12 lat. Organizatorzy nie uwzględnili popularnych, szeroko reklamowanych komercyjnych produkcji ze znanych wytwórni. Nie oznacza to jednak, że zaprezentowano filmy dla "grzecznych dzieci", "ambitne", nudne czy mało atrakcyjne dla widzów przyzwyczajonych do superbohaterów, różowych księżniczek, słodkich zwierzątek o wielkich oczach i małych wampirków. W Muranowie zobaczyliśmy kino wesołe, pełne akcji i/lub refleksji, przygodowe, familijne; bohaterów zwyczajnych i wyjątkowych, żyjących według ogólnie przyjętych zasad i zbuntowanych. Poznaliśmy na ekranie kilka "różowych" dziewczynek, ale te nie spędzały czasu na plotkach i rozmowach o ciuchach, tylko przeżywały wielkie przygody (w wyobraźni lub rzeczywistości): było więc przeobrażenie z różowego aniołka w byka ("Grzeczna"), księżniczkę gubiącą gumiaka ("Pewnego razu w kaloszach") oraz w premiera ("Baluba Runa").

Festiwalowi towarzyszyły ciekawe wydarzenia dedykowane rodzicom, opiekunom, wychowawcom i animatorom kultury. Z punktu widzenia rodzica, wartościowe okazało się między innymi spotkanie z psychologiem, a nawet niewielkie ulotki dostępne w kinie, jak ta zatytułowana "Fundacja Generator zachęca: oglądaj filmy z dziećmi!", informująca na przykład, że "Dzieci poniżej drugiego roku życia nie powinny oglądać telewizji, używać komputerów, tabletów i telefonów do gier".

Dla wszystkich osób dbających o wysoki poziom kultury zorganizowana została konferencja "Kręcimy kulturą dla dzieci" wraz cyklem dyskusji (odsłona warszawska – 1 października). Niestety nie mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu, ale jestem bardzo ciekawa jego bieżących i długoterminowych efektów, zwłaszcza ze względu na cel wyrażony przez organizatorów w folderze Festiwalu: "Bardzo znamienne jest to, że w programie festiwalu nie znalazł się ani jeden pełnometrażowy film polski. To dało nam impuls do działania. Chcemy, aby festiwal był początkiem zmian, które spowodują, że produkcja filmowa dla dzieci w Polsce ruszy pełną parą. W ciągu ostatnich 10 lat dużo dobrego dzieje się w polskiej literaturze dla najmłodszych, w teatrze. Niestety, udane filmy dla dzieci powstałe w tym czasie można by policzyć na palcach jednej ręki".

Festiwal był dla mojego syna okazją do zapoznania się z formą filmu krótkometrażowego. Spodobał mu się cały zestaw produkcji norweskich: animowane "Bendik i potwór" oraz "Grzeczna", aktorskie "Iver", "Baluba Runa" oraz "Pewnego razu w kaloszach". Te krótkie utwory złożyły się na wyjątkowo ciekawy i bogaty seans, będący dla nas bodźcem do wymiany wrażeń oraz skojarzeń (z literaturą i życiem). W kilku obejrzanych przez nas filmach (krótko- i pełnometrażowych) powtarzał się motyw przeprowadzki, samotności, przemocy w grupie rówieśniczej, zapracowanych rodziców, wymagań względem dziecka, stereotypów społecznych i ich przełamywania. Są to tematy, które młodemu widzowi trudno "przerobić" samodzielnie, idea rodzinnych seansów okazała się zatem zrozumiała i potrzebna.

Filmy, które obejrzeliśmy, były w większości ekranizacjami książek: obrazkowych, opowiadań, powieści. W holu kina odbywały się kiermasze i zajęcia prowadzone przez znane i cenione wydawnictwa: Zakamarki i EneDueRabe. Może z tych względów festiwal filmowy był dla nas w dużym stopniu wydarzeniem literackim. Ponadto spotkaliśmy się z reżyserem (Arne Lindtner Næsse) filmów "Kacper i Emma – najlepsi przyjaciele" oraz "Kacper i Emma – zimowe wakacje", tak, jak zazwyczaj spotykamy się z twórcami książek na targach i premierach wydawniczych. Dotychczas kolekcjonowaliśmy dedykacje od autorów i ilustratorów książek dla dzieci, a na festiwalu "Kino dzieci" udało nam się zdobyć autograf reżysera na plakacie filmu, któremu na Festiwalu przyznano aż dwie nagrody Kwiatu Paproci (nagroda jury dziennikarzy i nagroda publiczności dla filmu "Kacper i Emma – najlepsi przyjaciele"). Mamy też inne festiwalowe pamiątki: płócienną torbę wykonaną przez syna na warsztatach plastycznych między seansami i, przygotowany już w domu, plakat z naszym własnym przeglądem filmów obejrzanych na festiwalu. 
Spodobał nam się ten, dla nas nowy, sposób przeżywania kultury i liczymy na kolejne okazje do wspólnego smakowania najciekawszego kina dzieci.


Bożena Itoya