cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 30 grudnia 2013

O czarnych dziurach - inaczej


Książka Katarzyny Ryrych, którą ostatnio przeczytałam, zrobiła na mnie duże wrażenie. Barokowy tytuł „O Stephenie Hawkingu, czarnej dziurze i myszach podpodłogowych” zasugerował mi z początku lekturę popularnonaukową z pogranicza biografii i fizyki. Tymczasem mamy tu do czynienia z powieścią dla młodzieży. I to dosyć niezwykłą powieścią, która może się spodobać zarówno młodszym dzieciom z podstawówki, jak całkiem już poważnym gimnazjalistom. I chociaż tym ostatnim książka może się na pierwszy rzut oka wydać zbyt dziecinna (wiek głównych bohaterów, wielkość czcionki…), to jest spora szansa, że prędko zmienią zdanie. A ja teraz spróbuję napisać, dlaczego tak uważam.
Bardzo spodobał mi się sposób pisania Autorki. Potrafi opowiadać prosto i zwyczajnie nawet o rzeczach bardzo trudnych. Nie puszcza oka do czytelnika, ani tym bardziej, do jego rodziców, jak to nieraz się dzieje w modnych ostatnio książkach. Nie tłumaczy wszystkiego niepotrzebnie, pozostawia uchylone furtki, pozwala wiele się domyślać, a nawet dopowiedzieć sobie zakończenie historii. Zaskakuje nas nieoczekiwanym liryzmem sytuacji, czy dramatem w pozornie zwyczajnych wydarzeniach. I doskonale oddaje świat głównego bohatera, Piotrka.
Kim on jest? Młodszym bratem, przede wszystkim, dodajmy, terminalnie chorego geniusza Stefana. Niełatwa to sytuacja, o czym wiedzą wszyscy ci, w których rodzinach wychowują się przewlekle chorujące dzieci. Mimo najlepszych chęci i wysiłków rodziców zdrowe dzieci zazwyczaj pozostają w cieniu, żyjąc niejako w funkcji chorego rodzeństwa, zmagając się z samotnością, wyobcowaniem ze środowiska, a czasem i poczuciem winy. Na szczęście Stefan jest najlepszym przyjacielem dla młodszego Piotrka, jego powiernikiem i doradcą. To postać niezwykle ciekawa, aczkolwiek poznać go możemy głównie dzięki relacji Piotrka. Stefan, mimo ciężkiej choroby, wciąż walczy o swoją godność i sprawność. Czuje się duchowym spadkobiercą wielkiego Stephena Hawkinga, genialnego naukowca, zmagającego się od lat z wyniszczającym go fizycznie stwardnieniem zanikowym bocznym… Choroba wyzwoliła w Stefanie ogromne siły i niezwykłą determinację, przede wszystkim jednak pozwoliła mu wcześnie dojrzeć i zrozumieć wiele trudnych życiowych lekcji. Piotr jest pod ogromnym wpływem starszego brata, co pozwala mu na wnikliwy wgląd we własne problemy. Jednocześnie jednak cała ta niełatwa domowa sytuacja przyczynia się do alienacji chłopca z grupy rówieśniczej i szkolnego towarzystwa. Ciekawie jest tak naprawdę, że Piotr nie wie nic o tym, co się dzieje na podwórku, nie ma pojęcia o problemach kolegów i koleżanek… I tu pojawia się inny bohater, Artek, z pozoru przejedzony słodyczami nieciekawy osobnik, lecz Autorka znów nas zaskakuje, nie pozwalając tak łatwo zaszufladkować swoich bohaterów, co odruchowo już zaczęliśmy robić…
Niezwykle ciekawym zabiegiem okazało się również otwarte zakończenie powieści, pozwalające czytelnikowi snuć domysły i dopowiadać dalsze losy bohaterów. Pozostaje mieć jednak nadzieję, że kiedyś doczekamy się dalszego ciągu opowieści … Kto wie?
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Piotrek dotąd był po prostu Bratkiem, młodszym bratem swojego brata. To Stefan, unieruchomiony w łóżku przez tajemniczą chorobę, nauczył go wszystkiego, odkrył przed nim świat.
O Stephenie Hawkingu, czarnej dziurze i myszach podpodłogowych” Katarzyna Ryrych, wyd. Literatura

czwartek, 19 grudnia 2013

Deszczowych wakacji odsłona kolejna...

Książki Marcina Szczygielskiego rzadko długo „grzeją półki” w naszej bibliotece. Autor ma swoich wiernych fanów, szczególnie wśród dorosłych. Od jakiegoś czasu wzrosło też zainteresowanie jego twórczością dla młodszych czytelników. Sięgnęłam więc i ja z czystej ciekawości po „Czarownicę piętro niżej” (wydawnictwo Bajka). Przeczytałam szybko, bo rzecz jest dobra.
Autor zmierzył się ze znanym i przepracowanym już na wszelkie sposoby przez niezliczonych pisarzy motywem nudnych, deszczowych wakacji. Wspomnijmy, chociażby, o ikonie tego nurtu, „Długim deszczowym tygodniu” Jerzego Broszkiewicza (bagatela, z 1966 roku), czy „Kapeluszu za sto tysięcy” Adama Bahdaja. Schemat wygląda podobnie: zapowiadają się beznadziejne wakacje! W „Czarownicy” powody ku temu są co najmniej dwa: w Warszawie leje całymi dniami deszcz, a ośmioletniej Majce urodziła się siostra, która, jako wcześniak, wymaga specjalnej opieki, co absorbuje oboje rodziców. Wysyłają więc dziewczynkę na „daleką prowincję” (której scenerię odgrywa w powieści peryferyjna dzielnica Szczecina), do „ciabci” (ciotecznej babci), żyjącej samotnie wiekowej staruszki. Kolejny znany trop: starsza pani, niedzisiejsza, staromodna, która okazuje się kimś zupełnie innym, tajemniczym, mądrym. Brzmi znajomo – podobny motyw tropiłam tu już w recenzji książki Patykiewicza „Łukasz i kostur czarownicy”… To ważny wątek, odwołujący się do tradycyjnego prefiguratywnego wzorca kultury, w obecnym momencie będącego w zdecydowanym odwrocie. Owszem, ciabcia nie wie, co to jest Internet, używa, o zgrozo, czarno-białego telewizora bez pilota, ale cała cywilizacyjna wiedza przemądrzałej ciotecznej wnuczki okazuje się niemal zupełnie bezużyteczna w świecie prawdziwych wartości i zwariowanych przygód. Podobnie, zresztą, jak i znajomość seriali telewizyjnych, oglądanych wraz z mamą w domu (tu ja z kolei poczułam się jak relikt z epoki: nie mamy w domu telewizora z własnego wyboru i lekka zgroza mnie ogarnęła, gdy wyobraziłam sobie takie niekontrolowane pranie mózgu, któremu została
poddana główna bohaterka!).
Co szczególnie mi się podobało w książce, to proporcje miedzy światem realnym (w którego opisywaniu Szczygielski jest mistrzem), a magicznym. W pierwszej chwili możemy mieć wrażenie, że wakacje, tak naprawdę, mogą być udane właśnie dzięki obecności elementów magii. Takie rozwiązanie jednak podkopałoby niezwykle istotny przekaz, jaki książka Szczygielskiego niesie: o transformującej mocy przyjaźni, relacji i ponadczasowych wartości. Magia jest niezbędna, podobnie, jak i elementy sensacyjne, do zbudowania napięcia i atmosfery powieści, ale tak naprawdę cała rzecz rozgrywa się na innym poziomie, tym prawdziwym i dostępnym każdemu, w tym także i czytelnikom książki. I w tym właśnie widzę najmocniejszy punkt „Czarownicy”.
 
Obrazki do książki to jakby kontrapunkt tej historii, opowiedziany precyzyjną, czarną kreską Magdy Wosik. Narracyjna, dynamiczna ilustracja łączy w sobie, co nie jest takie proste, liryzm i humor. Mniej wyrobieni czytelnicy (a książka jest adresowana do dzieci w wieku, mniej więcej, ośmiu – jedenastu lat) znajdą narysowane „przypominajki”, czyli sekwencje kolejnych wydarzeń, podsumowujące rozdziały – to bardzo ciekawy pomysł. Oryginalne ilustracje są zdecydowanym atutem „Czarownicy”, z niezrozumiałych jednak powodów nie skorzystała na nich okładka książki, utrzymana w tej samej konwencji. Przynajmniej na tak zwany „pierwszy rzut oka”, często, niestety, decydujący w doborze lektury. Po Szczygielskiego jednak sięgają zwykle ci, którzy znają już jego pisarstwo i wiedzą, jakich rarytasów można się po nim spodziewać. Miejmy nadzieję, że to grono będzie się stale powiększać...
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Co robić, kiedy deszcz wciąż pada, pada i pada? Oczywiście oglądać telewizję i jeść pizzę, najlepiej dzień w dzień. I cytować dialogi z ukochanych seriali...

sobota, 14 grudnia 2013

o własnym domku słów kilka...


Kiedy dzieci stają się bardziej samodzielne… cóż, niby wszyscy czekamy na tę chwilę, by odzyskać odrobinę prywatności i samotności, nie towarzysząc dziecku – wreszcie – 24 godziny na dobę. By cieszyć się jego postępami, odkryciami, próbami, podziwiać jego świat – niby ten sam, co nasz, ale jednak widziany innymi oczami. By smakować nowe rodzicielstwo – bycie z dorastającym człowiekiem. Lecz czas ten, skądinąd nieraz tak wyczekiwany, niesie ze sobą całą gamę ambiwalencji, szczególnie na poziomie uczuć, które nieraz mogą nas zupełnie zaskoczyć. Cóż, nie spodziewamy się wcześniej, jak zareagujemy na niespodziewaną odmowę wspólnej zabawy, na pierwszą randkę, wreszcie – na wyprowadzkę z domu. Niby wszystko dobrze, tak ma przecież być, rozpiera nas duma, ale jednak… nie jesteśmy już potrzebni tak, jak kiedyś. I to wcale nie jest znowu łatwe do przeżycia…
Temat ten porusza, bardzo subtelnie i aluzyjnie, nowa odsłona opowieści o Findusie i Pettsonie Svena Nordqvista, w serii wydanej przez Media Rodzina pt.”Findus się wyprowadza”. O głównych bohaterach książeczki, zwariowanym, nadpobudliwym z lekka kocie i jego staruszku – opiekunie, wspominałam tu w zeszłym roku. Co im się przytrafia tym razem? Ano Pettsonowi puszczają trochę nerwy, gdy kolejną noc próbuje się wyspać, a ze snu wyrywa go skaczący po łóżku kot, dla którego dzień się już właśnie zaczął. Próby tłumaczenia spełzły na niczym, Findus po prostu TAK MA i już! Przypominają mi się w tym miejscu, rzecz jasna, moje trzy potomkinie, które miały swoje ulubione pory wstawania (piąta rano), bądź, po prostu, chciały się w nocy często przytulać… Jeszcze się kiedyś wyśpię, zarzekałam się nieraz, pełznąc półprzytomnie w kierunku radośnie nawołującej z łóżeczka córeczki, podczas gdy za oknem panowały egipskie ciemności. Więc rozumiem Pettsona i wcale mu się nie dziwię, że zainspirował swojego kota pomysłem wyprowadzki do własnego domku. Blisko, ale oddzielnie, wydawałoby się, że wspaniały pomysł, a tymczasem… Przeczytajcie i zobaczcie, komu było trudniej i dlaczego, i jak się to wszystko skończyło!
Książeczkę wydano bardzo starannie, Media Rodzina trzyma najlepsze standardy. Połowę sukcesu, śmiem twierdzić, popularna seria zawdzięcza ilustracjom autora, Svena Nordqvista – bardzo szwedzkim, trochę w duchu Carla Larssona, lecz uwspółcześnionym, z masą tak miłych dla oka domowych szczegółów. Portrety Findusa wywołują od razu mój spontaniczny uśmiech. Autor z podziwu godną maestrią oddał na rysunkach jego ruchliwość, czupurność i żywiołowość. Toć to urodzony figlarz o złotym sercu!
Agnieszka Jeż 
Od wydawcy: Findus codziennie o czwartej rano rozpoczyna serię skoków po swoim nowym łóżku. Pettson ma już tego dość i ostrzega kota, że jeśli nie przestanie, będą musieli wynieść łóżko. Findus uważa, że to doskonały pomysł.

wtorek, 10 grudnia 2013

od drugiego wejrzenia

Po książkę „Mysia orkiestraDoroty Gellner (wydawnictwo Bajka) sięgnęłam zachęcona głównie ilustracjami. Obrazki Emilii Dziubak, które pamiętałam z takich publikacji, jak „Gratka dla małego niejadka”, są świetne. Dowcipne, oryginalne, w pięknych, żywych kolorach – cóż jeszcze zwykły laik może napisać na ten temat? Udana niezwykle jest też cała graficzna oprawa: kształt, dyspozycja tekstu i rysunków na stronie, projekt okładki i wyklejek. Oglądając książkę miałam co chwila ogromną ochotę biec do skanera, utrwalić obrazki i powiesić na ścianie w dziecinnym pokoju, jak to już zrobiliśmy z innymi ulubionymi książkami dla dzieci. Wystawa trwa, może czas zmienić naszą ekspozycję? :-)






 
Warto jednak zatrzymać się na chwilę również nad tekstem. Wiersze Doroty Gellner czytywałam moim córkom, gdy były zupełnie małe, jakiś czas temu. Dostępne wówczas książki tej autorki były, po prostu, okropnie pod względem graficznym, litościwie nie wspomnę tu wydawnictwa, które się do tego przyczyniło (chociaż, kto wie, może tworzenie brzydkich książek powinno być karalne :-)?). Przyznam, że czytając wówczas, miewałam mieszane uczucia. Katarynkowy rytm i bardzo gęste rymy bywały męczące dla lektorów na pełnym etacie, zwłaszcza w kolejnych, cowieczornych odsłonach. Dzieciom moim za to bardzo się podobały! Może żywiołowa natura tych wierszyków, odzwierciedlająca się tak bardzo w języku (np. uporczywe nadużywanie takich słów, jak „wrzeszczeć”, chociażby, dla przykładu) odpowiadała dziecięcej witalności i niespożytej energii? W każdym razie teraz, gdy wzięłam do ręki „Mysią orkiestrę”, po dawnej niechęci nie było już śladu, a wręcz pozostało miłe, nostalgiczne wspomnienie. Te wierszyki – nie-wierszyki (zapisane prozą, lecz rymowane) są, po prostu, bardzo miłe, dowcipne, wpadające w ucho, wręcz muzyczne. Bohaterowie ze świata baśni i zwykłego, codziennego życia, króciutkie historyjki,opowiedziane prosto i radośnie, pięknie zilustrowane – to już zupełnie inna bajka, bez dwóch zdań godna polecenia.
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Nikt Wam tak nie zagra jak mysia orkiestra! Poznajcie też wielkoluda, smoka, królewnę, czarodzieja i łakomego królika, a także pewien bardzo zbuntowany kosz na śmieci i najdziwniejszy na świecie zamek, który urządza rewię mody!

niedziela, 8 grudnia 2013

Co się może wydarzyć w kwadrans?

W mikołajkowy poranek moje córki znajdują zwykle pod poduszką książki. Zastanawiam się, czy kiedyś będą miały dość i nie poproszą o coś innego? W tym roku jeszcze były całkiem zadowolone, lektura już w toku, proszę nie przeszkadzać… Podejrzyjmy zatem dyskretnie, co czytają.
Kwadrans” młodej i zdolnej pisarki Emilii Kiereś – to książka na dzisiaj dla mojej jedenastolatki. Wydana przez łódzki Akapit Press, wydawnictwo zasłużone szczególnie dzięki publikacjom powieści dla młodzieży Małgorzaty Musierowicz, której pani Emilia jest córką. Wiedzieliście o tym? Odruchowo chciałoby się porównać styl pisania obu autorek, ale rozczarowałby się ten, kto by chciał się doszukać jakichś znaczących podobieństw. Pisarstwo Emilii Kiereś wciąż zmienia się i ewoluuje, to już jej czwarta książka. Przyznam, że podobała mi się dużo bardziej, niż debiutancki „Srebrny dzwoneczek”, rzecz miła, owszem, ale trochę jakby przeciągnięta – za bardzo dopowiedziana i rozwleczona. Tym razem pisarka na warsztat wzięła pojęcie czasu i wydaje się, że dobrze to wpłynęło również na formę powieści, zbudowanej z dwóch przeplatających się historii, które dzieli przestrzeń stu lat. Czy jednak dzieli rzeczywiście? Czytelnicy będą postawieni nie jeden raz przed filozoficznym pytaniem o naturę czasu, konsekwencje ludzkich poczynań, odpowiedzialność człowieka za swoje czyny, pamięć miejsc i przedmiotów.
Bohaterami powieści są dzieci, wrażliwe, słabe, lecz może właśnie dlatego bardziej otwarte na rzeczywistość wymykającą się racjonalnym osądom. Filip, zwyczajny chłopiec z lekką nadwagą (która zaczyna mu już przysparzać cierpień), chora na serce Ludwika, zatroskany o nią i przygnieciony odpowiedzialnością brat Jeremi – to właśnie osoby, które dostaną szansę, by zobaczyć świat przez chwilę z innej perspektywy, czasem nie do końca wiedząc nawet, jaka jest ich rola w historii. Podróże w czasie nie są tu jednak jedynie zabawą głównych bohaterów, dotykają najważniejszych ludzkich spraw, takich, jak sens życia i śmierć. Niezawinione cierpienie pozwala człowiekowi dojrzeć, zrozumieć „innych ludzi, inne języki i inne cierpienia”. Motto z Herberta mogłoby być jednym z przesłań tej książki. Świat w powieści Kiereś jest pełen ukrytego ładu, mimo wszechobecnego smutku i melancholii. Przeczucie pra-harmonii, wzajemnego powiązania ludzi, zdarzeń i rzeczy stanowi o optymistycznej wymowie tej książki, niezależnie od jej zakończenia (dodam, że szczęśliwego).
Dynamika obu równoległych opowieści rozwija się stopniowo, zrazu wydają się zupełnie niezależnymi od siebie historiami, by na koniec odsłonić przed czytelnikiem łączące je sekrety. Autorka umiejętnie buduje napięcie, w czym udział ma także niezwykle nastrojowo oddany klimat tajemnicy i niedopowiedzenia. Niezwykły jest język, jakim Kiereś kreśli przed nami kolejne obrazy. Jest – właśnie – wyjątkowo malarski, sensualny, sugestywny. Wręcz czujemy te zapachy (mróz, śnieg, zimna klatka schodowa, wonie starzyzny w antykwariacie), widzimy wirujące płatki śniegu za starym oknem, oglądane z perspektywy siedzącej na parapecie, okutanej w ciepłą chustę Ludwiki, czy zimne, chmurne niebo o szarej godzinie tuż przed zmierzchem. A na ile sposobów można opisać śnieg? Emilia Kiereś czyni to z maestrią godną prawdziwych ludzi Północy. Pochyla się, zauważa i oddaje słowem.
Ilustracje do książki to pomysł i wykonanie samej autorki. Poza kolorowymi kamienicami na wyklejkach, spinającymi historię w stuletnich ramach czasu, reszta obrazów to motywy „zegarowe”: graficzne tarcze na tle nocnego nieba i subtelne kształty wskazówek. Bardzo pasują do stylu opowieści, nastroju tajemnicy i niedopowiedzenia.
Agnieszka Jeż
Są miejsca, które przyciągają dziwne wydarzenia. Są chwile, które decydują o wszystkim. Co się może zdarzyć w ciągu kwadransa? I jak długo może trwać kwadrans?
Kiedy Filip znajduje stary zegar, sprawy się zazębiają, a czas zaczyna się mylić.
Tajemnicza i porywająca opowieść Emilii Kiereś prowadzi czytelnika przez labirynt przygód,
mnoży niezwykłe pytania – i bawi nie tylko dzieci.

Uwaga poezja może być groźna



Koleżanki pisały, koleżanki chwaliły, więc potrzeba posiadania, jak wewnętrzna busola wyznaczyła mi jasny cel. Książkę z poezją Danuty Wawiłłow dla mojej córeczki, dla mojego synka, chłopaczka jeszcze małego ... Tylko ja wolałabym coś więcej  - ja potrzebuję tomiku wierszy, najlepiej całej antologii, żeby było bogato, prezentowo, elegancko.

Szperałam, szperałam i  trafiłam. Tomik „Danuta Wawiłow dzieciom” wydany przez Naszą Księgarnię. Kolejny w serii opatrzonej mianem " Z Biblioteki Wydawnictwa"  Wspaniała literacka uczta. Książka także urocza graficznie. Projekt całej serii stworzyła Joanna Rusinek, okładkę wykonała Karia Korobkiewicz a ilustracje, zręcznie uczyniła Jola Richter-Magnuszewska.  Są radosne, utrzymane w ciepłej kolorystyce, pomysłowe, tekturowe, plastyczne i na pewno inspirujące dla wrażliwych estetycznie dzieci. Są wśród nich lepsze i całkiem dobre. Na kartach książki pohukują  niebieskie sowy, straszą szare króliki  i wyginają się, oczywiście zielone, żaby. Wszystko tak by jak najlepiej zilustrować tekst. Tak powinno być. A tekst?

Dla dzieci opowiadania, zabawne wierszyki dla dorosłych nostalgiczna poezja - jednym słowem wirtuozeria. O tym pisały już koleżanki. Ja potwierdzam, że także u nas wiersze Danuty Wawiłłow się zadomowiły i zachwyciły.
"Kałużyści"  pierwsze zauroczenie. Pracowicie kałużyści, dzielni szyszkowiści, czy kocistki śpią już w łóżkach moich dzieci. Te zmyślne małe osóbki, czyszczą brudne kałuże, karmią cukierkami kota. Dodatkowo mnożą swoje zaiteresowania i co rusz zmieniają się z kałużysty w błocistę, piesistę, by wieczorem stać się na powrót kałużystą, tym razem łazienkowym. Wierszy tak bliskich dziecinnemu światu jest więcej. Kolejne zauroczenia: "Niewidzialna plastelina", "Nocny spacerek" "Mama ma zmartwienie", "Pożałuj mnie", "Zapach czekolady", "Kopareczka"... Ale jest jeden szczególny. Nosi tytuł  "Marzenie"

Idzie pani po ulicy,
cztery pieski ma na smyczy.
A ja sobie wzdycham skrycie:
taka pani to ma życie!

Prawda?

Wszyscy ludzie kogoś mają,
kogoś głaszczą i kochają,
komuś szepczą coś do ucha
i się cieszą, że ich słucha...

Prawda?

Ja też chciałabym takiego,
choćby nawet najmniejszego,
choćby nawet najbrzydszego

pieska!

Mógłby sobie być buldogiem -
karmiłabym go twarogiem.
Mógłby sobie być seterem -
biegłby ze mną na spacerek.
Mógłby sobie być ratlerkiem -
brałabym go pod kołderkę.
A jak nie chciałby być nikim,
mógłby sobie być chomikiem

Prawda?

Prawda. Mój wymarzony pies, był w do tej pory 3 chomikami, kotem, jedną złotą rybką i 3 świnkami morskimi. Ale nie chciał być żadnym z tych zwierząt i nawet wszystkimi naraz. Niestety był w ich postaci mało spacerowy niestety. Aż tu nagle, właśnie siedem miesięcy temu, spełniłam swoje "Marzenie" z dzieciństwa i jestem "panią na ulicy co pieska ma na smyczy..."
Wpadłam w sidła poezji... i to dosłownie. Ona zmaterializowała moje marzenie i to marzenie teraz biegnie ze mną na spacerek... Uwaga poezja może być groźna a marzenia się spełniają.
Anna Łukasik Ps. Linki do recenzji koleżanek:
Agnieszka Jeż - "Z najwyższej półki - poezja w kratkę"
Karolina Suchenek-Dobrzyńska - "Powrót do przeszłości"

 Od wydawcy: Zbiór "Danuta Wawiłow dzieciom" jest pierwszą tak obszerną antologią dzieł pisarki. Czytelnik znajdzie tu zarówno najbardziej znane wiersze, bajki oraz opowiadania (publikowane np. w legendarnej serii "Poczytaj mi, mamo"), jak i zupełnie zapomniane humorystyczne dialogi z tomu "Teatrzyk Parapet". To wydanie, wzbogacone niezwykłymi ilustracjami Joli Richter-Magnuszewskiej, pokazuje różnorodność charakteryzującą twórczość Danuty Wawiłow. Idealny prezent dla dzieci małych i dużych!


czwartek, 5 grudnia 2013

O przyjaźni z jabłoni i prawdziwym spotkaniu

 
Babcia na jabłoni” austriackiej autorki książek dla dzieci, Miry Lobe stała się już klasykiem wśród wielu pozycji dziecięcej literatury. To opowieść o tęsknocie, poszukiwaniu miłości, zaklinaniu rzeczywistości, wreszcie - o odnalezieniu. Andy, mały chłopiec wychowujący się w całkiem szczęśliwej rodzinie, tęskni za obecnością babci, której nie miał okazji poznać. Czegoś widać mu brakuje – może jeszcze więcej miłości, bezwarunkowej i stałej, może bycia kimś wyjątkowym dla kogoś? Więcej czasu płynącego swobodnie, odskoczni od codzienności? Babcie i dziadkowie, jak wiadomo, rozpieszczają swoje wnuki i pozwalają im na wiele więcej, niż rodzice. A w dodatku, jeśli to jest babcia wymyślona, rzeczywistość zamienia się w bajkę: wspólne polowania na tygrysy, spotkania z piratami, superszybka jazda samochodem… Nic nie jest niemożliwe i, chociaż otoczenie patrzy na Andiego z lekkim niepokojem, a rodzeństwo znacząco puka się w czoło, fikcyjna staruszka, którą chłopiec spotyka codziennie na jabłoni w ogrodzie, staje się coraz ważniejszą postacią w jego życiu. Do czasu, aż nie pozna swojej nowej sąsiadki, starszej i schorowanej kobiety, tęskniącej za wnukami z odległej Kanady. I tu bajka dostaje szansę by wkroczyć w realne życie chłopca.
Sąsiadka, w przeciwieństwie do wyimaginowanej babci, nie ujeżdża dzikich koni. Jest zwykłą staruszką, jedną z wielu „przezroczystych” kobiet w podeszłym wieku, jakich nie zauważa się na ulicy. Cierpi na reumatyzm, nie ze wszystkim sobie już radzi, tęskni, bywa smutna. I właśnie to okazuje się wyzwalające i pełne znaczenia w budowaniu relacji z przybranym wnukiem. Młody czytelnik „Babci na jabłoni” ma okazję zobaczyć, jak rodzi się prawdziwa, międzypokoleniowa przyjaźń. Nie potrzeba wcale robić wrażenia i udawać, można być sobą, mieć gorsze dni, a jednak być stale pewnym akceptacji. Można czerpać radość z pomocy, wspólnej pracy i zwykłej codzienności. Takich przyjaciół może dzielić z pozoru wiele – wiek, sprawność, życiowe doświadczenia – a jednak to, co tworzą razem, jest jedną z piękniejszych rzeczy, jaka się może w życiu przydarzyć.
Książka Miry Lobe ukazała się kilka lat temu w niezwykle kreatywnym wydawnictwie Dwie Siostry, z ilustracjami Mirosława Pokory. Artysty tego miłośnikom książek dla dzieci przedstawiać chyba nie trzeba, to też już klasyk. Nieco staroświeckie i liryczne obrazki, pełne humoru portrety z charakterystyczną kreską, pełne esów-floresów, doskonale wpisują się w klimat tej historii. W wydawnictwie ukazał się też audiobook w formacie MP3 – gratka dla tych, którzy lubią słuchać bajek do poduszki, szczególnie w długie i śnieżne wieczory. Na płycie czyta je dla nas Wojciech Solarz. Warto zwrócić też uwagę na szczegóły, zwłaszcza prześliczny nadruk na krążku. Czysta przyjemność wziąć płytę do ręki, jeszcze większa – posłuchać…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Klasyczna powieść o sile dziecięcej wyobraźni i potędze przyjaźni – teraz także jako audiobook w pełnym chłopięcej energii wykonaniu Wojciecha Solarza.
Babcia to najlepszy sposób na smutki i kłopoty. A że mieszka na drzewie, poluje na tygrysy i ujeżdża dzikie konie...? Cóż, jest może trochę zwariowana, ale za to bardzo mądra i dowcipna.

wtorek, 3 grudnia 2013

Maż i myśl!



No cóż, musiałam wstać dziś o 5 rano, żeby napisać tę recenzję - bo obiecałam ją oddać wczoraj… Niestety, a może stety, wzięłam „Agencje z o.o.” do łóżka i wpadłam kompletnie. Zamiast poprzerzucać kartki i zorientować się o co chodzi i czy jest fajna czy nie zaczęłam przeglądać ją kartka po kartce. Około 400 stron!.
„Agencja” to wielka kniga z gatunku książka do bazgrolenia i mazania, czyli samodzielnego uzupełniania treści i rysunków. Mieliśmy już kilka takich pozycji, ta jednak jest najlepsza z dwóch powodów. A nawet trzech.
1. Jest bardzo atrakcyjna graficznie, poszczególne strony układają się w ciąg sekwencji, czasem trzeba się cofnąć kilka stron, żeby do czegoś wrócić. Rysunki wcale nie są oczywiste, nie chodzi o zwykłe - domaluj postaci wąsy. Trzeba myśleć i wykazać się inwencją.
2. Ma treść, a nie tylko zbiór kartek do mazania. Akcja to detektywistyczne śledztwo.
3. Jest dowcipna, co szczególnie spodoba się wciągniętym do współpracy rodzicom, którzy wyjaśnią, czemu uśmiechają się czytając o znanym malarzu Janie Malejko czy pomagając wypełnić dziecku rubryki tabloidu poświęconego atakowi Gangu Moli.
 
„Agencja” to wspólne dzieło grafików Magdy Wosik i Piotra Rychla. Pani Magda jest adiunktem na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, a pan Piotr wiele lat był redaktorem naczelnym kultowego dwutygodnika „Miś”. Pamiętacie tekturkę w środku, z której wycinało się i składało papierowe cudeńka???
Ten duet autorski ma już na koncie podobną, nagrodzona publikację - „O, ja cię! Smok w krawacie!”. Czy „Agencja” również zostanie dostanie tytuł najlepszej książki dla dzieci? Ja jestem na TAK!
Karolina Suchenek-Dobrzyńska
Od wydawcy: Tym razem będzie kryminalnie, bo Magda Wosik i Piotr Rychel zapraszają czytelników (już nieco starszych) do „Agencji z o.o.”. Za jej drzwiami czekają dwaj nietuzinkowi bohaterowie: agent Kot w Półbutach (as wywiadu) i detektyw Kapitan Wilk na Tropie (były tajniak) .
„Agencja z o.o.” Magda Wosik i Piotr Rychel, wyd. Bajka