cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Poczytaj mi mamo...

Dzieciństwo – wiadomo… Chociaż różnie nam pewnie w życiu bywało, pamięta się doskonale to, co było piękne. Już nigdy później rzeczywistość nie odciska się w pamięci z taką wyrazistością, jak wtedy, gdy jest się małym. A powrócić do tej sielankowej krainy można czasem, jak to bywa z Proustowskimi magdalenkami, za pomocą takich drobiazgów, jak zapach mrozu zimowy poranek, znajoma piosenka, dawno niesłyszana, czy książki i zabawki z dzieciństwa. Ostatnio takie powroty umożliwia nam, szczęśliwcom z pokolenia wyżu demograficznego i siermiężnego PRL-u, kilka ciekawych inicjatyw. Mamy „Bajki-Grajki” z płytami, których słuchało się na starym gramofonie, filmy i figurki z Bolkiem i Lolkiem, i wreszcie, są też książeczki! Przyznam, że efekt magdalenki zadziałał, gdy zobaczyłam znajome motywy rybek, ptaszka i motylka na okładkach nowej serii Naszej Księgarni. „Poczytaj mi mamo” pamiętam jeszcze z dzieciństwa, były to wówczas kwadratowe zeszyty z krótkimi bajkami, w sam raz do poduszki. Taniutkie, drukowane na kiepskiej jakości papierze, który dzisiaj, o ile się jeszcze komuś taka stara książeczka zachowała, pożółkł z pewnością i rozsypuje się w rękach. Ale za to jak ulubione i niezawodne kiedyś były te bajki! W przeciwieństwie do wielu inny artykułów pierwszej potrzeby (a do takich należy i potrzeba kulturalna), „Poczytaj mi mamo” były raczej dostępne, i z tego powodu towarzyszyły pewnie całemu mojemu pokoleniu.
Pomysł Naszej Księgarni był genialny w swojej prostocie: zebrać najładniejsze bajki i wydać w trzech pokaźnych zbiorach. I oto je mamy: trzy książki, pięknie wydane w jubileuszowej serii wydawnictwa, o której już tu wspominałam przy okazji Tuwima i Kerna. Twarde okładki, wysoka jakość papieru, idealny druk, ciekawie graficznie zaprojektowana całość – to pierwszorzędne znaki jakości trzymającego klasę wydawnictwa. Dla dzieci bajki napisali tacy autorzy jak Tadeusz Kubiak, Wanda Chotomska, Wiera Badalska, Ryszard Marek Groński, Małgorzata Musierowicz, Danuta Wawiłow, Janina Porazińska…. Długo by jeszcze wyliczać. Do każdej historii zachowano oryginalne ilustracje, takie właśnie, jakie zapamiętałam z dzieciństwa. Nie wymienię tu z braku miejsca całego peletonu artystów – rysowników, ale są to zacne nazwiska. Dla mnie z nich wszystkich najbardziej uosabia dzieciństwo Maria Orłowska-Gabryś
Ciekawa byłam, jak odbiorą „Poczytaj mi mamo” moje dzieci. Bez sentymentalnego kontekstu i wspomnień, bez magdalenek i sielskich powrotów do dzieciństwa, tylko, po prostu, jako jedną z naprawdę wielu książek, które daję im do czytania. I co się okazało? Polubiły te bajki tak, jak ja kiedyś swoje zeszyciki na kiepskim papierze. Jestem pewna, że za wiele lat chętnie przeczytają te historie swoim dzieciom. Szanse na przetrwanie w dobrym stanie nowa seria Naszej Księgarni ma z pewnością o wiele większe – to naprawdę książki na lata…
Agnieszka Jeż

czwartek, 27 grudnia 2012

Ludwik Jerzy Kern dzieciom

Ludwig Jerzy Kern (1920-2010) to kolejny poeta, którego książkę wydała ostatnio w swojej koneserskiej serii Nasza Księgarnia. Ów zbiorek to gratka niezwykła, zawiera bowiem mnóstwo utworów znanego poety i satyryka, głownie poezję i fragmenty utworów prozą. Mojemu dzieciństwu patronowały niektóre jego wiersze i opowiadania, weźmy chociażby ”Ferdynanda Wspaniałego”, źródło niewyczerpane cytatów i książkę w moim domu niemal kultową. Jednak takiego bogactwa na blisko trzystu stronach, jakie otrzymują teraz młodzi czytelnicy, niestety, za młodu nie zaznałam. A szkoda….
Kern był niezwykle płodnym twórcą, pisanie przychodziło mu, wydaje się, z łatwością. Można nieraz odnieść wrażenie, że jego wiersze są takim bieżącym komentarzem rzeczywistości, powstałym bezpośrednio w reakcji na sytuację. Ot, coś się wydarza, a sympatyczny wujcio Kern puentuje to wierszykiem „z kapelusza”. Nie darmo miał też zacięcie satyryczne, jego twórczość dla dzieci to zalążek kabaretu z najwyższej półki dla najmłodszych. Taki „starszy pan” dla przedszkolaków…
Satyra wpłynęła również na język wierszy Kerna. Jego poezja „dzieje się” w warstwie językowej, trochę jednak inaczej, niż u Tuwima. Mniej tu może nowatorskiego słowotwórstwa, ale jest zabawa brzmieniem, „strzelanie” jednosylabowymi rymami. Kern nie bał się też akcentować przyimków i innych, mało dotąd poważanych części mowy, niektóre jego wiersze są więc bardzo dynamiczne i nieprzewidywalne.
Jak na poetę przystało, potrafił zaciekawić się niemal wszystkim: parasolami na ulicy, stonogą, termometrem za oknem, czy sznurowadłem. I pisał o tym zabawne, lekko płynące wierszyki. Szczególnie jednak lubił zwierzęta, a zwłaszcza psy i koty. Miłość do czworonogów znalazła odzwierciedlenie w bardzo wielu utworach. Czułość, z jaką pisze o zwierzakach, zaangażowanie w próby przedstawienia sobie ich świata, nieodmiennie wzruszają i działają na wyobraźnię czytelników.
Dobrym uzupełnieniem poezji Kerna jest w tym zbiorku projekt graficzny i praca ilustratorki – Katarzyny Bajerowicz. Aranżacja przestrzenna tekstu i zmienna typografia podążają za dynamiką wierszy i współtworzą poezję wizualną, nie tylko do słuchania przez dzieci, ale także do oglądania (a więc i obracania książeczki, „śledzenia” paluszkami literowych zawijasów, itp.). Szczególnie ładne są ilustracje towarzyszące wierszom bardziej lirycznym i nastrojowym. No, i te sympatyczne czworonogi – dzieciom na pewno będą się podobać!
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Jedyny w swoim rodzaju zbiór poezji i prozy jednego z największych polskich poetów piszących dla dzieci – twórcy psa Ferdynanda Wspaniałego, porcelanowego słonia Dominika i czarodziejskiego królika Karampuka...

Bałagan...

Książka „Bałagan”, która ukazała się przed zaledwie dwoma tygodniami w debiutującym Wydawnictwie iKropka, to owoc współpracy Alicji Wasilki, graficzki i absolwentki warszawskiej ASP oraz Michała Krygiera, autora tekstu. O książce, zanim się jeszcze pokazała, było głośno. I słusznie, młode wydawnictwo próbuje przebić się przez liczną konkurencję. Nie mówimy tu o zalewie badziewnych pstrokatych ksiażczydełek – potworków, bo z tymi „Bałagan” poradzi sobie doskonale, lecz o całkiem sporej grupie dobrych publikacji, których, na szczęście, nie brakuje ostatnimi czasy na rynku. Wysmakowanych graficznie, świetnie napisanych, z pomysłem. Czy „Bałagan” się spodoba czytelnikom? Mam nadzieję, że tak.
Gdy przynoszę do domu coś ciekawego, dokonuję zazwyczaj próby „na żywym organizmie” – daję do czytania moim córkom. Tekst od razu spodobał się nam wszystkim. Krygier napisał ciekawą, nieprzegadaną i dowcipną historyjkę. Upersonifikowany Bałagan podstępnie zakrada się do domu pewnej rodziny, wykorzystując chwilową nieuwagę ojca. A tam rozrabia na całego. Ma swoje ulubione miejsca (torebka mamy, dziecinny pokój) i sprzymierzeńców (dzieci i kota), lecz generalnie lubi przebywać wszędzie, a główną jego cechą zdaje się być ekspansywność. Rodzina jednak jakoś sobie z nim radzi, cierpliwością (babcia), bądź podstępem (mama, upychająca go pośpiesznie w szafie – skąd to znamy?). I chociaż życie z bałaganem generuje masę problemów, to bez niego jest nudne i nieinspirujące, zwłaszcza dla najmłodszych. Przyda się tu nauka trudnej sztuki kompromisu, zarówno dla dużych i małych. Dla dzieci wskazówki, jak sobie bałaganowym nawałem poradzić, dla rodziców zachęta, by jednak pozwolić czasem na więcej swobody…
Ilustracje i projekt graficzny książki są dziełem Alicji Wasilki. Przyznam, że nie byłam do nich od pierwszej chwili przekonana. Bo na stronicach „Bałaganu” jest … bałagan! I tutaj nie ma żadnych kompromisów! Autorka uznała, że nie ma co epatować tanią stylistyką i serwować dzieciom ckliwe obrazeczki w retoryce bajek Jachowicza. Ten bałagan ma gryźć w oczy, mamy się w nim pogubić, a nawet trochę zmęczyć, bo jest intensywny. Wielość szczegółów, pomieszanie elementów abstrakcyjnych z drobiazgowo realistycznymi, kreskowane wypełnienia tła przypominają niekiedy długopisowe szkice, jakie smarują w zeszytach nudzący się na lekcjach uczniowie… Nie jest to jednak kompletny chaos, w tym szaleństwie zdecydowanie jest metoda. Artystka konsekwentnie korzysta z ograniczonej palety kolorów, efektownej (i coś chyba modnej ostatnio?) butelkowej zieleni, oranżu, plam żółci i srebra. Zwłaszcza to srebrzenie jest ciekawym pomysłem, rysunki zyskują nieoczekiwany efekt szlachetnej patyny, a szczególnie pięknie wyglądają wyklejki, gdzie srebra nie pożałowano. Dzieciom również się to spodobało, zdecydowanie lubią, gdy ilustrator też się dobrze bawi i jakby trochę psoci wraz z nimi – tu pomaże, tu chlapnie… I tak trochę „niegrzecznie” pomaluje… Obcując z „Bałaganem” przez kilka dni, zdecydowanie go polubiłam. Może łatwiej będzie nam teraz w rodzinie znaleźć jakiś sposób na nasz własny…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Debiutancka książka Wydawnictwa iKropka, przedstawiająca bałagan jako kolorowego przyjaciela pewnej zwyczajnej rodziny. Każdy z nas miał okazję go poznać. Być może nie każdy chciał go zrozumieć. Dlaczego zadomowił się w naszym mieszkaniu? Jak do nas trafił? Kto znajduje z nim wspólny język?

wtorek, 18 grudnia 2012

Klara i słowo na "Szy" - dziennika ciąg dalszy...

Wspominałam niedawno w tym miejscu o książce pt. „Klara. Proszę tego nie czytać” Marcina Wichy, która ukazała się w wydawnictwie Czarna Owieczka. Ucieszyła mnie wiadomość, że pojawiła się jej druga część. Szybko więc ją przeczytałam i… padłam waflem z wrażenia! „Klara. Słowo na Szy” jest jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki, a ja zostałam dozgonną już chyba fanką głównej bohaterki. Książka jest prześmieszna i doskonale poprawia humor, zwłaszcza sfrustrowanym nieco rodzicom małych dziewczynek...
Od ostatniego spotkania w pierwszym tomie Klara nieco już urosła, zmądrzała i zaostrzył się jej dowcip. Nadal pisze pamiętnik, najpierw z wakacji, a potem ze szkoły. Zasadniczą zmianą w jej życiu jest natomiast przejście do czwartej klasy. Ci, którzy nie mają dzieci w wieku szkolnym, mogą nie pamiętać, że jest to koniec pewnego etapu. Spieszę ich jednak zapewnić, jako osoba potrójnie porażona „edukacyjną przygodą” moich dzieci, że natężenie szkolnego absurdu w starszych klasach bynajmniej nie maleje. Wicha obśmiewa bezlitośnie to, z czym się codziennie boryka moja rodzina: tornister najstarszej córki, ważący 10 kilo (sic!), niezliczoną ilość podręczników, kart pracy, zeszytów ćwiczeń w miejsce dawnych książek i kajetów, pseudowiedzę mierzoną w punktach, klasówkę z pulpy i bzdurne testy, które sprawdzają nie tyle myślenie, ile odruch Pawłowa… Autor, patrząc na świat oczami inteligentnej i bystrej, ale jednak zaledwie niespełna dziesięcioletniej dziewczynki, ośmiesza pchającą się do naszego życia, w tym także do szkoły, absurdalną rzeczywistość wybujałego konsumpcjonizmu, nadmiernej technicyzacji i innych metod ogłupiania młodego pokolenia.
Równie ciekawe są zapiski Klary dotyczące życia rodzinnego, a więc wspólnych wakacji i codziennych relacji z bratem i rodzicami. Dialogi z Młodszym – bezcenne, podobnie, zresztą, jak prześmiewcze aluzje do różnych modnych podręczników wychowania dzieci (szczególnie ucieszyło mnie nawiązanie do pewnego konkretnego tytułu). Życie rodzinne Klary przedstawione zostało zdecydowanie bardziej pozytywnie, niż szkoła. I tak jest dobrze. Ze wszystkim niemal można sobie poradzić, mając dobre wsparcie w domu. I przy tym nie jest to jakaś sielankowa rodzina, ale całkiem zwykła, gdzie rodzice się nieraz pokłócą, nie mówiąc już o naparzających się dzieciakach. Lecz i ze szkolną rzeczywistością dziewczynka radzi sobie nieźle. Nieraz jedyną bronią na wszechogarniającą głupotę, poza nazwaniem rzeczy po imieniu, jest zachować poczucie humoru i dystans. A tego „Klarze” nie brakuje na pewno!
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Aha, najważniejsze, Klara prowadzi tajemny dziennik, którego okładka jest opatrzona ostrzeżeniem „Proszę tego nie czytać!” W drugiej części poznacie nowe przygody Klary i Młodszego...

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Lalanka

Chociaż moje córki to już całkiem duże dziewczynki, z radością powitałam pojawienie się na polskim rynku Lalanki. Czy trzeba ją Państwu przedstawić? A zatem – voilà!
Oto ona: śliczna lalka, uszyta z polskich, ekologicznych tkanin z certyfikatem, nadaje się więc już dla bardzo małych dzieci. Nowe wcielenie słynnej gałgankowej lali, ale jednocześnie zaprzeczenie siermiężności i bylejakości. Lalanka jest nowoczesna i wyrazista. Ma świetną figurę, lecz bez obawy, żadnych problemów z anoreksją, na jakie uskarża się jej daleka kuzynka, Barbie (to kuzynostwo, zresztą, jest bardzo wątpliwe, tak miedzy nami). Uśmiechnięta, mięciutka, duża na tyle, by ją można było posadzić obok siebie na dziecinnym krzesełku. W sam raz do przytulania i kochania…
Projektanci zabawki postawili sobie poprzeczkę wysoko. Zabawka miała być estetyczna, edukacyjna, z dizajnerskim pazurem, a jednocześnie swojska, nawiązująca do najlepszych, bo sprawdzonych od wieków, tradycji zabawek ręcznie wykonywanych w domu. Udało im się to wszystko, a nawet i więcej.
Osobiście najbardziej podoba mi się stylistyka ubranek, plasująca się w modnym, ale jeszcze niezadeptanym i dalekim od wyeksploatowania nurcie wzornictwa etno. Bazuje na wzorach czerpanych z rodzimej kultury i przekształca je w ciekawy sposób. Podhalańska parzenica, czy wzory kurpiowskie nie są tu „cytowane” bezpośrednio, lecz poddane ciekawej stylizacji, co okazało się zabiegiem trafionym: mamy czytelne odniesienie do ludowego desygnatu unikając „efektu skansenu”. Należy dodać, że śliczne te ubranka produkowane są również w wersji dla dziewczynek (wiek do siedmiu lat!) i sprawdzają się znakomicie.
Od niedawna Lalanka ma przyjaciół: lalkę Polka (chłopca) i Polankę. Nowe postacie są również trafione: bezpretensjonalne, ładne i uszyte z tych samych ekologicznych materiałów. Polek to doskonały pomysł – gdy byłam mała, zawsze brakowało mi elementu męskiego w skrajnie sfeminizowanym lalkowym grajdołku, a kiczowaty Ken (nota bene, dosłownej męskości strategicznie pozbawiony) wcale sprawy nie załatwiał. I na dodatek był brzydki… A tu mamy, po prostu, miłego chłopca i kolegę w tym samym wieku, zapewne, co Lalanka. Polanka zaś jest blondynką i, w przeciwieństwie do bujnych warkoczy swojej koleżanki, włosy ma krótkie. To zróżnicowanie jest istotne dla dziewczynek, które lubią nieraz identyfikować się w ulubionymi zabawkami – mają teraz wybór. Myślę, że spodoba im się też „firmowa” kreacja lalki: legginsy, spódniczka i biała bluzeczka ze stylizowanym motywem kurpiowskiej wycinanki. Klasa i szyk!
Agnieszka Jeż

Dom Roberta Innocentiego




Pomysł opisania historii z punktu widzenia obiektów materialnych nie jest całkiem nowy. Szczególnie często wykorzystywany bywał przez autorów książek dla dzieci. Opowieść o dawnych czasach mogły snuć stare i wysłużone zabawki, szacowne meble i różne pamiątkowe przedmioty. Dla dzieci jest to szczególnie atrakcyjny sposób narracji, który przywraca magię codziennym rzeczom. Jako mała dziewczynka uwielbiałam takie historie. Może dlatego, że sama po trochu jeszcze wierzyłam - i chciałam wierzyć – że za materialną powłoką kryje się coś więcej. Pluszowe zwierzątka żyją, czują moje smutki i radości. Sprzęty domowe rozmawiają i bawią się, zamierając, gdy ktoś wchodzi do pokoju… Dlatego do tej pory lubię stare meble z duszą, miejsca z historią i … domy, które opowiadają o dawnych czasach.
Z zaciekawieniem sięgnęłam więc po obrazkową historię pt. „Dom” Roberta Innocentiego, genialnego włoskiego ilustratora znanego polskiemu czytelnikowi m.in. z ilustracji do najnowszego tłumaczenia „Pinokia”. Jego prace zapadają w pamięć dzięki drobiazgowej, realistycznej, lecz zarazem baśniowej stylistyce. Jest mistrzem w przedstawianiu scen rodzajowych, pejzaży i pór roku. W „Pinokiu” przedstawił krajobrazy toskańskie zimą, piękne, chociaż surowe i dalekie od sielskich obrazków, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. W „Domu”, który ukazał się ostatnio nakładem krakowskiego wydawnictwa Bona, artysta przedstawił historię, którą opowiada stara, siedemnastowieczna siedziba ludzka. Taki piękny dom z ogrodem i sadem mógłby stanąć gdzieś na południu Europy, tam, gdzie buduje się z kamienia z dodatkiem drewna. Może we Francji? Najpewniej jednak we Włoszech.
Widziałem, jak rozrastają się rodziny i padają drzewa.
 Słyszałem śmiech i strzały.
- napisał we wstępie Innocenti. Tak, to mogło być gdziekolwiek w Europie, ale tylko tam, gdzie są winnice. Po chwili dostrzegam naszywki z włoską flagą na mundurach żołnierzy. A więc jednak w Italii, Innocenti opowiada nam o swojej ojczyźnie…. Obserwacja szczegółów na ilustracjach jest fascynująca, można się wpatrywać długo i ciągle odkrywać coś nowego. Oto dom, który się zmieniał wraz z ludźmi, który przeżył z nimi historię Europy, dawał schronienie i bezpieczeństwo, wreszcie popadł w ruinę, by w XX wieku odrodzić się w zupełnie nowej postaci…
W tej opowieści o czasach dawnych i nowych, przedstawionej przez Innocentiego, towarzyszy nam przewodnik – narrator. Niezwykła to jednak narracja, bo zapisana wierszem, którego autorem jest amerykański pisarz i poeta J. Patrick Lewis. Jego strofy w sposób subtelny towarzyszą kolejnym wydarzeniom. Przypominają raczej pieśń, do której jeszcze nie odkryliśmy muzyki, „podkład muzyczny” pod opowieść Innocentiego. I tak krzyżują tu się i łączą historie: ta rysunkowa, ta wierszowana i jeszcze nasza, własna, którą możemy opowiadać sobie i dzieciom, wciąż od nowa, lecz nigdy taką samą…
Agnieszka Jeż
Niezwykła książka obrazkowa, skierowana zarówno do młodszych, jak i starszych odbiorców. Snuta przez stary dom opowieść o stu latach zmian, dziejowych zawieruchach i przemijaniu. Historia XX wieku widziana przez pryzmat mikrokosmosu jednego domostwa i jego mieszkańców. Poetycki tekst J. Patricka Lewisa został mistrzowsko zilustrowany prze Roberto Innocentiego, uhonorowanego w 2008 roku Nagrodą im. H. Ch. Andersena. Ilustrator dał się poznać polskim czytelnikom swoim opracowaniem graficznym Pinokia.

Julian i Irena Tuwim dzieciom



Juliana Tuwima, poety, pisarza i tłumacza przedstawiać Państwu zapewne nie trzeba – któż o nim nie słyszał? Pokolenie moje, moich rodziców, a nawet i dziadków wychowało się na jego wierszach, które przeniknęły do polskiej tradycji literackiej i do codziennego języka w sposób absolutnie wyjątkowy. Może jeszcze uwielbiany przeze mnie Jan Brzechwa dopracował się podobnej pozycji. Tymczasem lata mijają, mamy różnych dobrych poetów i pisarzy dla dzieci, powstają całkiem niezłe wiersze, ale nikt, powtarzam, nikt nie jest w stanie sprostać Tuwimowi i Brzechwie w dziedzinie poezji dziecięcej! Zaszczytem dla współczesnych twórców jest, moim zdaniem, już samo porównanie z Mistrzami. Czas pokaże, co z dzisiejszej literatury dla dzieci się ostanie na dłużej w ich pamięci i sercach. Poezja Tuwima próbę czasu, jak dotąd, wygrała i nadal broni się znakomicie.
Bo czy nie znacie… nie pamiętacie… I tu można długo wymieniać. Niektóre postacie i tytuły na stałe zadomowiły się w języku polskim i naszej codzienności. Znamy wokół rozmaite Zosie Samosie i Dyziów Marzycieli, co i rusz jakiś Hilary szuka okularów nie tam, gdzie trzeba… A moja znajoma nieodmiennie, gdy nie zastanie kogoś pod telefonem, wygłasza dwuwiersz:
Nikt nie odpowiada.
Nie ma Trąbalskiego (…)
Siostra Poety, Irena Tuwim, znana jest dzisiaj głównie z kanonicznych już przekładów literatury dziecięcej. Dzięki jej pracy dzieciństwo nasze upływało z Kubusiem Puchatkiem, Mary Poppins, a co poniektórych szczęśliwców także z bohaterami powieści Edith Nesbit. I chociaż pojawiały się później inne tłumaczenia, może nawet bardziej zbliżone do oryginału, nie były w stanie przebić popularności kongenialnych przekładów Ireny Tuwim. Dobrym przykładem jest postać Kubusia Puchatka – co by nie powiedzieli tu znawcy literatury angielskiej o jego domniemanej płci – imiona te brzmią zdecydowanie lepiej, niż Fredzia Phi Phi… A na pewno bardziej podobają się dzieciom!
Nieco mniej znane są za to dzisiaj opowiadania dla dzieci autorstwa Ireny Tuwim. Szczególnie najmłodsze pokolenie nie miało za wiele okazji, by się z nimi zetknąć. Tym bardziej ważne jest, że zostały wznowione, we wspólnym wyborze twórczości słynnego rodzeństwa. Nakładem Naszej Księgarni, wydawnictwa „od zawsze” promującego dobrą literaturę dla dzieci, ba, będącego niemal jej synonimem, ukazała się właśnie książka pod tytułem „Julian i Irena Tuwim dzieciom”. Wydana została w pięknej serii, proponującej młodym czytelnikom to, co najlepsze w literaturze polskiej i światowej. Książkę aż przyjemnie wciąć do ręki! A co dopiero czytać! Twórczość Tuwima nie zawsze miała szczęście do godnej jej kunsztu oprawy graficznej, w dużej mierze ze względu na zawrotną liczbę wydań. Tym bardziej cieszy, że Nasza księgarnia obdarowała nas piękną książką, w której każdy element został przemyślany i dopracowany, począwszy od doskonałej jakości papieru, solidnej oprawy, a skończywszy na … zielonych groszkach na wyklejkach. Ilustracje zawdzięczamy Adamowi Pękalskiemu, artyście, który zna i rozumie swoje rzemiosło. W jego pracach dominuje dbałość o szczegóły, wysmakowana kolorystyka i dowcipny, wyrazisty styl.
I jeszcze jeden smaczek, który zainteresuje pewnie rodziców: na początku książki zamieszczono wspomnienia Ireny i Juliana Tuwimów. Dwugłos o ich wspólnym dzieciństwie, domu, wakacjach… Zdałam sobie sprawę, że mało dotąd wiedziałam o zwyczajnym życiu mojego ulubionego Poety.
Agnieszka Jeż

Informacja wydawcy: 
Wybór wierszy i opowiadań dwojga znanych i lubianych autorów, wzbogacony wspaniałymi ilustracjami Adama Pękalskiego. Zbiór zawiera najbardziej znane teksty Juliana Tuwima takie jak „Słoń Trąbalski”, „Ptasie radio”, „Okulary”, „Lokomotywa”, utwory Ireny Tuwim, w tym „Marka Wagarka” czy „Co okręt wiezie”, które na stałe zapisały się w pamięci małych czytelników, oraz fragmenty wspomnień Juliana i Ireny dotyczących ich dzieciństwa.

piątek, 14 grudnia 2012

Magiczne drzewo. Pojedynek. czyli Bond dla dziesięciolatków.

Bohaterowie: ci już znani, czyli Kuki w roli Bonda i Gabi, w roli jego dziewczyny.  W roli Sancho Pansy - Blubek. Trochę inna bajka? Nie szkodzi.
Akcja: tytułowy pojedynek. Do tego tempo, supermaszyny, nieprawdopodobne zagęszczenie zupełnie niemożliwych zdarzeń. I jeszcze pełno genialnych pomysłów, jak wyjść cało z najbardziej niespodziewanych i super-mega-giga niebezpiecznych przygód.
A wszystko dlatego, że mama wysyłając syna na obóz szachowy życzy mu niesamowitych wakacji. Nie zauważa, że mówi to siedząc na czerwonym magicznym krześle, a to oznacza, że życzenie spełni się na pewno.
Są też nowi bohaterowie, czyli niewydarzona parka: Zula, którą interesują tylko nowe modele komórek i niezdrowe żarcie oraz Nikodem - żałosna karykatura kujona. Oboje w powieści zostają łaskawie obdarzeni szansą przemiany. Na ostatnich stronach powieści lubimy ich prawie tak samo jak głównych bohaterów.
Jest jeszcze ktoś. Ale to tajemnica. Zdradzić mogę tylko, że to z tym kimś walczą przez kilkaset stron książki Kuki i jego drużyna.
***
Taka już u nas tradycja, że Maleszkę czytamy na głos (pierwszy tom wyszedł w czasach, kiedy moje dzieci nie czytały jeszcze samodzielnie), więc lubię, kiedy pojawiają się kolejne tomy, bo jest to zapowiedź wspólnych godzin spędzonych na głośnym czytaniu. Na cześć pierwszego pomalowaliśmy nawet nasz kuchenny stołek na czerwono.
Pierwsze dwie części Czerwone krzesło i Tajemnica mostu, zachwyciły nas wszystkich jednakowo. Było magicznie. Przy kolejnej części, Olbrzymie, zorientowałam się, że odlatujemy coraz dalej od krainy czarów i niebezpiecznie szybko zbliżamy się w stronę klimatu mocno zmechanizowanych Gwiezdnych Wojen.
Tym razem od głośnego czytania rozbolało mnie gardło. Czułam, że staram się czytać szybko-szybko, coraz szybciej, żeby nadążyć za tempem akcji. Oczy moich dzieci stawały się coraz  bardziej okrągłe i zerkając na ich buzie czułam, że muszę już kończyć, bo nie zasną. I za każdym razem, kiedy próbowałam przestać słyszałam głośny protest: „Nie! Teraz nie możesz skończyć!”. Przeczytaliśmy więc Pojedynek w błyskawicznym tempie. Zdążylibyśmy w tym czasie obejrzeć najwyżej dwa odcinki Bonda.
Syn (lat 10) zachwycony: Świetna książka! Mógłbym ją czytać setki razy! Super ilustracje! Szkoda, że nie ma do niej filmu. Córka (lat 8) podobnie, choć już z mniejszą ekscytacją: Fajna książka, podobała mi się, ale sto razy bym nie chciała jej czytać. Ja też nie. Dla mnie to jak dobry sensacyjny film: oglądam je rzadko i raz mi zupełnie wystarczy.
Nie przestajemy jednak wszyscy razem trzymać kciuków za Andrzeja Maleszkę. Kibicujemy nowym książkom i bardzo czekamy na filmy.
Katarzyna Dołęgowska-Urlich
Od wydawcy: Powieść z bestsellerowej serii Magiczne Drzewo. Kuki wyczarowuje swego klona, by zastąpił go w nudnych zajęciach. Jednak klon zdobywa magiczną moc i zaczyna pojedynek z prawdziwym Kukim. Tworzy gigantycznego robota, żywe labirynty i zmienia ludzi w dziwne stworzenia. Na niesamowitej wyspie Kuki, Gabi i Blubek muszą stoczyć niebezpieczną walkę. Przygodowa powieść o ogromnym tempie.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Niezwykły Święty Mikołaj

Niezwykły Święty Mikołaj”, to książka szwedzkiego pisarza i ilustratora Svena Nordqvista, która doskonale wpisuje się w radosny okres oczekiwania na Boże Narodzenie. Pięknie wydana przez poznańską spółkę Media Rodzina zachęca do czytania również doskonałą szatą graficzną, elegancką twardą oprawą i kredowym papierem. Bohaterowie opowieści, staruszek Pettson i jego kot Findus, przygotowują się do świąt, każdy na swój sposób. Nastroju dopełniają rekwizyty pięknej, szwedzkiej zimy, przedstawionej przez Autora na rysunkach. Mamy więc przykryte śniegiem charakterystyczne ciemnoczerwone domki z białymi okiennicami, śnieżny las, zimę za oknem i rozgrzany piec w pokoju. Brakuje tylko Świętego Mikołaja, w którego kotek Findus niezachwianie wierzy. Pettson nie chce go rozczarować, próbuje więc skonstruować „mikołajową maszynę”… Praca nie jest łatwa, materia stawia opór, ciągle coś niespodziewanie się gubi, Findus zaś jest ciekawski i coraz trudniej ukryć przed nim powstający wynalazek. Jednak Pettson nie daje za wygraną. I właśnie w chwili, gdy technika ma zatriumfować, do bajki wkracza magia, tajemnica i zagadka. Wszystko rozgrywa się o wiele lepiej i piękniej, niż staruszek wymyślił. W wielu bajkach mamy do czynienia z parą głównych bohaterów, często bardzo od siebie różnych, a jednak dopełniających się w ciekawy sposób. Tak jest też i w historii Svena Nordqvista. Kot Findus ma wszelkie atrybuty dziecka – jest ciekawski, spontaniczny, niecierpliwy, roznosi go energia i pomysłowość. Ma przy tym dobre serce, choć jego intencje nieraz chybiają celu z braku doświadczenia. Pettson występuje tu w roli dobrego rodzica, troszczącego się o dziecko, serdecznego, ale również często zmęczonego figlami i nieustanną aktywnością potomka. Nie da się jednak wyobrazić sobie Pettsona bez Findusa. Podoba mi się, że staruszek potrafi zarówno przeprosić kota za zniecierpliwienie, jak i domagać się wolnej chwili na zajęcie się swoimi sprawami. Warto się przyjrzeć z bliska tej relacji, opisanej z dyskretnym humorem. Wyda się, być może, dziwnie znajoma dla wielu rodziców małych dzieci…
Agnieszka Jeż
 Pettson obiecał swojemu kotu Findusowi, że w Wigilię przyjdzie do niego Mikołaj. Szybko jednak pomyślał, że nie należy wiele obiecywać, bo przecież Mikołaj nie istnieje. W tajemnicy postanowił więc zbudować Mikołaja, który mógłby ruszać się


Statek Noego

Statek Noego” duńskiego pisarza Sally’ego Altschulera to alternatywnie opisana historia biblijnego
potopu, wydana przez Czarną Owieczkę. W pierwszej chwili byłam zdumiona: nie znajdujemy tu wzmianki o Bogu zsyłającym na świat czterdziestodniowy deszcz, a jej Autor nie zająknął się nawet na temat budowy arki w środku pustyni. Jako punkt wyjścia pojawia się za to ulewa, owszem, długa i obfita, ale bez znamion nadnaturalności. I statek zamiast arki, co w otoczonej morzami Danii nikogo pewnie nie dziwi…
Przyznam jednak, że ostatecznie spodobało mi się takie przedstawienie tematu, zwłaszcza, że mamy już sporą ilość książek opowiadających historie biblijne w bardziej „dogmatyczny” sposób. Ta zaś napisana jest dowcipnie i zabawnie. Autor skupia się na tym, co pewnie bardziej zajmuje wyobraźnię dzieci, niż owa dogmatyka. Czy nie zastanawialiście się kiedyś, jak żyły zwierzęta, zebrane wszystkie razem na niezbyt wielkiej łodzi? Co jadły, czy próbowały się wzajemnie atakować, jak radziły sobie z nudą? A co, jeśli trafił się między nimi osobnik zbuntowany, aspołeczny, wieczny maruda i malkontent, jakim okazał się w naszej historii nosorożec? Okazuje się, że i takie postacie mają do spełnienia ważną rolę, która przywraca im poczucie godności i zadowolenie z siebie, dzięki czemu mogą mieć lepsze relacje z otoczeniem.
Książeczkę pięknie zilustrował Sven Nordqvist. Warto prześledzić uważnie jego rysunki, bo w zabawny sposób uzupełniają tekst. Artysta, sam będąc pisarzem, miał własne pomysły na to, co zwierzątka wyczyniają na statku. Szczególnie spodobały mi się szczerzące się w uśmiechu zebry...
Agnieszka Jeż

Krótka historia inspirowana biblijną opowieścią o Arce Noego, z pięknymi ilustracjami Svena Nordqvista, autora książek o Pettsonie i Findusie.

środa, 5 grudnia 2012

Najpiękniejsze i najciekawsze mity greckie


Dimiter Inkiow, autor wielu znanych i lubianych książek dla dzieci, urodził się, studiował i pracował
w Bułgarii. Zajmowało go głównie pisanie sztuk, praca z aktorami i świat teatru. Jednak jedno z jego przedstawień nie spodobała się ówczesnym władzom rządzącym Bułgarią i Autor musiał emigrować za granicę. Nie wiadomo, czy z wyboru, czy z konieczności trafił do Niemiec, do Monachium. Miasto przyjęło go dobrze i on sam też się tam prędko rozgościł: mieszkał w południowych Niemczech aż do swojej śmierci. Tam też zaczął pisać książki dla dzieci. Powstało ich ponad sto, wiele z nich przetłumaczono na liczne języki. Inkiow doskonale umiał wczuć się w psychikę dziecka, nie spieszył się przy tym z morałem i nie silił na humor za wszelką cenę. Może właśnie dlatego wiele jego książek zarówno poważnie traktuje różne dziecięce problemy, jak i potrafi rozbawić. Jednym z zainteresowań, któremu Inkiow poświęcił część swojej twórczości, była mitologia. W Polsce ukazały się już nakładem wydawnictwa Media Rodzina dwa autorskie wybory: „Najpiękniejsze mity greckie” i „Najciekawsze mity greckie”. Wbrew pozorom wcale nie łatwo opowiedzieć starożytne greckie i rzymskie historie całkiem małym dzieciom. Wersje dla dorosłych bywają nieraz zbyt pikantne albo epatują okrucieństwem, te „cenzurowane” dla młodzieży z kolei przytłaczają masą suchych szczegółów. Autorzy wyborów mitów dla dzieci zaś grzeszą nieraz zbytnim infantylizmem i sztucznością, za wszelką cenę starając się być „fajni”, a z protagonistów czyniąc niemalże swoich kumpli. Inkiow zdołał zachować ducha starożytnych historii bez trącania się łokciem w bohaterami. Oddaje im należne miejsce w opowieści, która toczy się bez pośpiechu, klarownym, pięknym językiem. Pamiętajmy, że mity były przede wszystkim historiami przekazywanymi drogą ustną, powstawały w czasach, gdy opowiadanie było prawdziwą sztuką, cenioną i pielęgnowaną przez wszystkich. Opowieści zostały dowcipnie zilustrowane przez niemieckiego artystę Wilfrieda Gebharda. Sympatyczne rysunki utrzymane są w subtelnej, pastelowej kolorystyce, nawiązującej do barw śródziemnomorskich fresków, greckiego nieba i słońca, co łagodzi nieco komiksową stylistykę obrazków. Twarda oprawa i satynowa wstążeczka – zakładka to dodatkowe walory tej publikacji. Doskonała jako prezent (na Mikołajki!) dla jakiegoś małego marzyciela…
Agnieszka Jeż

  

sobota, 1 grudnia 2012

Świat. Poema Naiwne


Wiersze Czesława Miłosza dla dzieci to nowy pomysł wydawnictwa Muchomor. Pomysł odważny, bo poezja Noblisty wymaga od czytelnika pewnej dojrzałości, również intelektualnej, właściwej bardziej dorosłemu. Lecz także wrażliwości, prostoty i uwagi w odbiorze świata, a tego młodym czytelnikom odmówić nie można. Poznać Miłosza, zanim go “zakatują” w szkole, to wspaniała okazja, by pokochać poezję, by zadziwić się światem, by pozostać dzieckiem. Szczególnie, że wśród poezji Noblisty do książki wybrano właśnie “Świat. Poema naiwne”. Miłosz pisał te wiersze w okupowanej, wojennej Warszawie, mając obok siebie zniszczenia, grozę i śmierć. Przywoływał w nich zwykłe, piękne rzeczy: drogę do domu, furtkę, ganek, jadalnię, schody, bibliotekę z postacią mądrego, kochanego ojca. Przechadzał się po ogrodzie, zaglądał wraz z matką w pąki piwonii, by obserwować mieszkające tam żuczki, którym kwiat jest dany na mieszkanie. Wśród wojennego koszmaru Poeta deklarował swoją wiarę, nadzieję i miłość bez patetyzmu, dziękując prostym, dobrym rzeczom, że są – bo są konieczne. Piórko ptaka, gdy spadając, trąca nasz policzek, jest wieścią ze świata, gdzie jasno, ciepło, swobodnie i pięknie, lecz zarazem wystarczy przyklęknąć na ziemi – zmierzyć się z pokorą ze swoim losem – a zobaczymy wówczas odbity od ziemi promień:
Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili
Gwiazdy i róże, i zmierzchy i świty

Dzieci taką poezję rozumieją intuicyjnie, po swojemu. Nie należy się obawiać, że wiersze są za trudne, wprost przeciwnie. Dorastając, gubimy powoli niewerbalny prajęzyk symboli i archetypów, wypierając go informacjami i konstrukcjami logicznymi. Dla małych czytelników, być może, te wiersze będą bliższe sercu, niż dla nas. I jak cudownie jest, gdy poezja wzrasta razem z człowiekiem! Za kilka lat dobrze znane strofy zyskają nowe, głębokie znaczenia, które nasze dzieci będą mogły dla siebie odkrywać. Dobry wiersz to wspaniały towarzysz na całe życie. Ilustracje do książki wykonał Mikołaj Chylak, artysta, który do tego zadania podszedł z wielką intuicją i zaangażowaniem. Dobrym pomysłem było, by poezja wierna “prostym rzeczom”, opisująca je w detalach, dostała oprawę abstrakcyjną i oniryczną. Artysta wykorzystuje różne techniki, zestawia faktury, nakleja, chlapie farbą. Widzimy ogród, jak w powidokach, z plamami kolorów pod powieką, w odwróconych barwach. Niektóre kadry są oddalone, z efektem zamglenia. W ilustracji do wiersza Ganek, iluzyjnie ukazane jako wyblakła fotografia – cień, na którą czas i zdarzenia nałożyły tajemnicze plamy. Gdzieniegdzie spotykamy malarskie cytaty z innych dzieł, w tym kilkakrotnie charakterystyczny motyw tańca śmierci z końcowego kadru Siódmej pieczęci Ingmara Bergmana, jakże przejmujący. Splot życia i śmierci, rozpaczy i nadziei… Piękna książka.
Agnieszka Jeż

Tom wierszy Czesława Miłosza, napisanych w czasie drugiej wojny światowej i będących obrazami z dzieciństwa pisarza.


czwartek, 29 listopada 2012

Królewna i goblin



„Królewna i goblin” to jedna z najnowszych propozycji Muchomora. Książka Georga MacDonalda, szkockiego pioniera powieści fantasy, ukazała się już w Polsce kilka lat temu. Teraz kolejna odsłona, tym razem w jednym z moich ulubionych wydawnictw. Mam nadzieję, że pojawienie się tego tytułu na rynku wzbudzi większe zainteresowanie, niż jego poprzednia edycja. „Królewna i goblin” spełnia wszelkie warunki prawdziwej baśni: dobro triumfuje nad złem, mądrość nad głupotą, a siłę pokonać można odwagą, sprytem i wytrwałością. I tak naprawdę nie trzeba nic więcej, by wnieść radość i poczucie bezpieczeństwa do dziecięcego świata.
Historia opowiedziana w książce jest dosyć prosta: jako głównych bohaterów mamy królewnę, ośmioletnią Irenkę, oraz młodego i dzielnego górnika Curdiego. I świat, w którym żyją, a więc z jednej strony pałac, ogród, służbę, rycerzy, a z drugiej – podziemne korytarze kopalni, w której pracują górnicy, dziką przyrodę i ubogie ludzkie siedliska. W głębi ziemi żyją też tajemnicze gobliny, mityczne istoty o wrednym charakterze i nieprzyjemnym, nieco groteskowym wyglądzie. I, niestety, złych zamiarach wobec ludzi, którzy ich kiedyś skrzywdzili. Podstępne istoty chcą uprowadzić królewnę i zabić górników, niszcząc ich kopalnię. Przypadkiem dowiaduje się o tym Curdie i za wszelką cenę stara się zapobiec nieszczęściu. Tymczasem sam pada ofiarą goblinów, a ratunek przychodzi ze strony, z której się nikt nie spodziewał, nawet czytelnik… Bo jest też w tej baśni i inny świat, jeszcze bardziej wymykający się rzeczywistości pałacu i podziemia. Świat zaczarowany, w którym żyje tajemnicza praprababka królewny. Dostęp do niej jednak gwarantuje już tylko wiara i pokora, cechy właściwe dzieciom, chociaż również nie w każdych okolicznościach. Bohaterom powieści także zdarza się zwątpić i unieść pychą. Mają jednak szczęście, gdyż czuwa nad nimi mądrość, którą uosabiają postacie kobiece, prababka królewny i całkiem realna matka Curdiego, ciekawe przykłady bardzo pozytywnych, archetypicznych wręcz postaci kobiecych w literaturze.
 Prozą MacDonalda fascynowali się pisarze takiej klasy, jak J.R.R. Tolkien, S.C. Lewis, czy Edith Nesbit. Czytając książkę, nie mogłam się oprzeć refleksji, jak bardzo różne są gobliny u MacDonalda, który tworzył na przełomie wieków (zmarł w 1905 roku!), od tych u Tolkiena. W książce o królewnie Irence mamy zaledwie początek rozłamu i nieprzyjaźni między ludźmi, a światem tajemniczych istot. U Tolkiena degeneracja tej rasy postępuje i stwory dzieli od ludzkiego świata rozziew nie do pokonania. W dzisiejszych produkcjach fantasy, i to zarówno książkach, jak i filmach, groza i wynaturzenie posunęły się jeszcze dalej. Ciekawa jest obserwacja dynamiki konfliktów, które wybuchają nieraz o drobiazg, a kończą się sytuacją patową, w której obie strony nie są już w stanie zupełnie się porozumieć…
Wysmakowany projekt graficzny Urszuli Woźniak uzupełniają ilustracje Piotra Bednarczyka. Są trochę mroczne w kolorystyce i oszczędne w barwach, ale za to jak pięknie pokazany został zachód słońca w górach za pomocą kilku walorów szarości i czerni! Zwróciły moją uwagę ujęcia krajobrazów, przypominające nieco renesansowe pejzaże północnoeuropejskich mistrzów pędzla, z zaznaczoną drogą wijącą się między wzgórzami… Niektóre obrazki pojawiają się skromnie obok tekstu, inne zaś są bardziej eksponowane, zawieszając nawet na kilka stron tok narracji. Jest to pomysł dobry, o ile ilustracja współgra z tekstem, jak to ma miejsce w przypadku tej książki.  
Po „Królewnę i goblina” mogą sięgać już dzieci w wieku wczesnoszkolnym, ale zaciekawi ona z pewnością i starszych, a nawet dorosłych. Mnie wciągnęła na jeden (długi!) wieczór. Dorośli też lubią baśnie…
Agnieszka Jeż


"Królewna i goblin" to opowieść o przygodach ośmioletniej królewny Irenki i Curdiego, syna górnika. Curdie próbuje uchronić Irenkę przed porwaniem przez mieszkające w podziemiach ich świata gobliny, które chciałyby przejąć władzę nad królestwem ludzi. 

wtorek, 27 listopada 2012

XY


Niezwykłą książkę ostatnio przeczytałam. Tym razem także wydawnictwa Muchomor, ich pozycje kupować można w ciemno. Pod skromnym, lecz tajemniczym tytułem „XY” Joanny Rudniańskiej skrywa się przepiękna opowieść. Niby to bajka, choć zainspirowana prawdziwą historią, rozgrywającą się w całkiem realnej scenerii ziemi polskiej w czasie II Wojny Światowej.
Bohaterkami są dwie siostry bliźniaczki, o takim samym imieniu. Obie Hanie, dla rozróżnienia nazwane przez Autorkę Hania X i Hania Y… Zaraz, zaraz, zapyta ktoś, jak rodzice mogli nazwać jednakowo swoje córki? Nie starczyło im wyobraźni? Cóż, w zwyczajnym życiu pewnie by się tak nie zdarzyło. Ale obie Hanie nie miały łatwego i zwykłego życia. Opuszczone przez matkę, zresztą, wbrew jej woli, przygarnięte, każda osobno, przez obcych ludzi, wychowywały się w zupełnie innych domach, chociaż obie w Warszawie, mieszkając niedaleko od siebie, a jednak nie wiedząc wzajemnie o swoim istnieniu. To, że jedna z nich stała się Żydówką, a druga Polką, nie miało większego znaczenia aż do wybuchu wojny. Wtedy losy obu dziewczynek niespodziewanie się skrzyżowały. Nie odbiorę przyjemności przyszłym czytelnikom „XY” i nie napiszę, jak się historia kończy. A jest bardzo wciągająca. Czytałam, podobnie, jak inną literaturę poświęconą Zagładzie i dramatowi wojny, z ogromnym wzruszeniem i ściśnięciem gardła. Nie trzeba się jednak obawiać, że książka ta będzie dla dzieci zbyt trudna. Autorka nie epatuje okrucieństwem, przytacza tylko proste fakty, które ja, jako osoba dorosła, mogę sytuować w kontekście swojej wiedzy o tamtych czasach. Dzieci zaś dostają obraz prawdziwy i przejmujący, który jednak nie łamie ich wrażliwości. Słyszą, że jest zło, które może opanować człowieka, ale widzą też potęgę dobroci, odwagi, lojalności i przyjaźni. Rudniańska wprowadziła do historii również elementy baśniowo-magiczne, m. in. postać staruszki o ametystowych oczach, która opiekuje się siostrami i ratuje je z największych tarapatów, czy też mądrego konia, który wymierza sprawiedliwość szmalcownikowi. Dzięki temu historia przybliża się do klasycznej bajki, w której dobro wygrywa ze złem, choć pewien smutek pozostaje już na zawsze…
Wrażenie robi projekt graficzny książki autorstwa Emilii Pyzy i oryginalne ilustracje Jacka Ambrożewskiego, niezwykle się zapowiadającego młodego talentu z warszawskiej ASP. Obrazki wykonane są w różnych technikach ze szczególnym uwzględnieniem kolażu. „Wojenną”, czarno - białą kolorystykę (charakterystyczną dla książek o podobnej tematyce) przełamuje żywa, wibrująca, turkusowa zieleń. Autor rysunków wykorzystuje różne motywy, m. in. ludzkie ręce, czy drzewa, nadając im symboliczne znaczenie właśnie za pomocą tego koloru (zwłaszcza poruszające są „stemplowane” dłonie na obu wyklejkach!). Niektóre obrazki – szkice samolotów na czarnym tle - przypominają prace ze słynnego albumu „Wojna w oczach dziecka”. Genialnym posunięciem artystycznym jest także wykorzystanie pustki przez pozostawienie wolnych, niezadrukowanych stron, czy ich fragmentów. Siła projektu graficznego i ilustracji ma w tej książce siłę rażenia. Piękna historia, baśniowo opowiedziana, sugestywnie przekazana – długo się nie da zapomnieć…
Agnieszka Jeż
Historia dwóch sióstr bliźniaczek, Hani X i Hani Y, które wychowują się w dwóch różnych rodzinach , polskiej i żydowskiej, w czasie drugiej wojny światowej.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Stary niedźwiedź ...


Wydawnictwo Muchomor działa na polskim rynku już od dziesięciu lat. W międzyczasie dorobiło się
sporej, nieraz bardzo aktywnej konkurencji, ale dla mnie od zawsze było i pozostało do dziś synonimem dobrej i interesującej książki dla dzieci, wydanej z pomysłem. Pierwsze tytuły kupowałam dla moich pociech, które wtedy właśnie się pojawiły na świecie. Sentyment pozostał mi do tej pory. Muchomor, czyli dzieciństwo moich córek…
Szczególnie wspominam zupełnie wyjątkową serię twardych, tekturowych książeczek „do czytania i śpiewania”. I z radością odkryłam, że wciąż pojawiają się nowe! Ostatnie, świeże jeszcze zupełnie, to „Stary niedźwiedź” i „Krakowiaczek jeden”. Pomysł ten sam: tradycyjna, prosta piosenka, która znają raczej
wszyscy rodzice, przynajmniej ci z mojego pokolenia. Nawiasem mówiąc, coraz mniej jest takich piosenek. Rzadziej wspólnie się śpiewa w domach i przy ogniskach na wakacjach. Łatwiej wieczorem włączyć płytę, niż, siedząc przy łóżeczku, zanucić dziecku kołysankę, jak to robili moi rodzice. Co będą śpiewać swoim potomkom nasze dzieci?
Repertuar całej serii dobrany jest tak, że doskonale odnajdą się w śpiewaniu i wspólnym oglądaniu także dziadkowie. Dla nich te staroświeckie już nieco dzisiaj piosenki to wspomnienie własnego dzieciństwa. Poręczny format pozwala zabrać książeczki na spacer, do samochodu na wycieczkę, czy do poczekalni u lekarza (czego nikomu jednak nie życzymy…).
W książkach dla dzieci rolę zasadniczą odgrywają ilustracje. W najnowszych tytułach Muchomora są to prace Agnieszki Żelewskiej, które charakteryzują się wyrazistą kreską, czystym kolorem i swoistą deformacją rysowanych postaci, przypominających nieco dziecięce rysunki. Zajmując się ilustracją dla dzieci próbuję nie dorosnąć i tak się bawiuńkam od kilkudziesięciu lat - napisała o sobie artystka na stronie wydawnictwa.  Język jej obrazów przemawia do dzieci – sprawdziłam to na moich córkach…
Agnieszka Jeż