„Królewna i goblin”
to jedna z najnowszych propozycji Muchomora.
Książka Georga MacDonalda, szkockiego pioniera powieści fantasy, ukazała
się już w Polsce kilka lat temu. Teraz kolejna odsłona, tym razem w jednym z
moich ulubionych wydawnictw. Mam nadzieję, że pojawienie się tego tytułu na
rynku wzbudzi większe zainteresowanie, niż jego poprzednia edycja. „Królewna i
goblin” spełnia wszelkie warunki prawdziwej baśni: dobro triumfuje nad złem,
mądrość nad głupotą, a siłę pokonać można odwagą, sprytem i wytrwałością. I tak
naprawdę nie trzeba nic więcej, by wnieść radość i poczucie bezpieczeństwa do
dziecięcego świata.
Historia opowiedziana w książce jest dosyć prosta: jako
głównych bohaterów mamy królewnę, ośmioletnią Irenkę, oraz młodego i dzielnego górnika
Curdiego. I świat, w którym żyją, a więc z jednej strony pałac, ogród, służbę,
rycerzy, a z drugiej – podziemne korytarze kopalni, w której pracują górnicy,
dziką przyrodę i ubogie ludzkie siedliska. W głębi ziemi żyją też tajemnicze
gobliny, mityczne istoty o wrednym charakterze i nieprzyjemnym, nieco
groteskowym wyglądzie. I, niestety, złych zamiarach wobec ludzi, którzy ich
kiedyś skrzywdzili. Podstępne istoty chcą uprowadzić królewnę i zabić górników,
niszcząc ich kopalnię. Przypadkiem dowiaduje się o tym Curdie i za wszelką cenę
stara się zapobiec nieszczęściu. Tymczasem sam pada ofiarą goblinów, a ratunek
przychodzi ze strony, z której się nikt nie spodziewał, nawet czytelnik… Bo
jest też w tej baśni i inny świat, jeszcze bardziej wymykający się
rzeczywistości pałacu i podziemia. Świat zaczarowany, w którym żyje tajemnicza
praprababka królewny. Dostęp do niej jednak gwarantuje już tylko wiara i
pokora, cechy właściwe dzieciom, chociaż również nie w każdych okolicznościach.
Bohaterom powieści także zdarza się zwątpić i unieść pychą. Mają jednak
szczęście, gdyż czuwa nad nimi mądrość, którą uosabiają postacie kobiece,
prababka królewny i całkiem realna matka Curdiego, ciekawe przykłady bardzo
pozytywnych, archetypicznych wręcz postaci kobiecych w literaturze.
Prozą MacDonalda
fascynowali się pisarze takiej klasy, jak J.R.R. Tolkien, S.C. Lewis, czy Edith
Nesbit. Czytając książkę, nie mogłam się oprzeć refleksji, jak bardzo różne są
gobliny u MacDonalda, który tworzył na przełomie wieków (zmarł w 1905 roku!),
od tych u Tolkiena. W książce o królewnie Irence mamy zaledwie początek rozłamu
i nieprzyjaźni między ludźmi, a światem tajemniczych istot. U Tolkiena
degeneracja tej rasy postępuje i stwory dzieli od ludzkiego świata rozziew nie
do pokonania. W dzisiejszych produkcjach fantasy,
i to zarówno książkach, jak i filmach, groza i wynaturzenie posunęły się
jeszcze dalej. Ciekawa jest obserwacja dynamiki konfliktów, które wybuchają
nieraz o drobiazg, a kończą się sytuacją patową, w której obie strony nie są
już w stanie zupełnie się porozumieć…
Wysmakowany projekt
graficzny Urszuli Woźniak
uzupełniają ilustracje Piotra
Bednarczyka. Są trochę mroczne w kolorystyce i oszczędne w barwach, ale za
to jak pięknie pokazany został zachód słońca w górach za pomocą kilku walorów
szarości i czerni! Zwróciły moją uwagę ujęcia krajobrazów, przypominające nieco
renesansowe pejzaże północnoeuropejskich mistrzów pędzla, z zaznaczoną drogą
wijącą się między wzgórzami… Niektóre obrazki pojawiają się skromnie obok
tekstu, inne zaś są bardziej eksponowane, zawieszając nawet na kilka stron tok
narracji. Jest to pomysł dobry, o ile ilustracja współgra z tekstem, jak to ma
miejsce w przypadku tej książki.
Po „Królewnę i goblina” mogą sięgać już dzieci w wieku
wczesnoszkolnym, ale zaciekawi ona z pewnością i starszych, a nawet dorosłych.
Mnie wciągnęła na jeden (długi!) wieczór. Dorośli też lubią baśnie…
Agnieszka Jeż
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz