cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 26 marca 2013

Przygody całkiem zwyczajne


Czytając książki moim dzieciom, na przestrzeni całego danego nam czasu, gdy dorastały, miałam okazję poznać wiele ciekawych lektur. Na wiele z nich, szczególnie najnowszych, nie miałam szansy trafić w dzieciństwie. Szkoda… W innych rozpoznawałam echo dawno przeczytanych książek. Zawsze w jakiś sposób przepuszczałam czytane córkom historie przez filtr własnych doświadczeń, myśląc o tym, czego ja sama nie usłyszałam i nie przeczytałam, a co mogłoby być szczególnie cenne. Zwłaszcza, gdy myślę o wczesnym dzieciństwie i książkach dla zupełnie małych dzieci. Bo to, co obserwuję teraz ciekawego, to pojawienie się sporej liczby dobrych i ciekawych lektur dla najmłodszych.
Wśród nich wyłuskałam ostatnio opowiadania szwedzkiej pisarki Birgitty Stenberg wydane przez Ene Due Rabe. Autorka to już całkiem starsza pani, ma na koncie ponad siedemdziesiąt książek. Wyrazistą i nieszablonową osobowość pisarki słyszymy już niemal od pierwszych zdań. Coś ma w sobie z Astrid Lindgren, ta pani, pomyślałam, i chyba za bardzo się nie mylę. Dar spokojnej obserwacji, empatię i poczucie humoru? Tak, a do tego jeszcze poważne podejście do dziecka nie jak do odrębnego gatunku rządzącego się swoimi prawami, ale jak do człowieka, tyle, że mniejszego od innych ludzi. Tyle tylko i aż tyle. Nie do podrobienia.
Bohaterem opowiadań jest Billy, mały chłopiec. Przytrafiają mu się rzeczy zwykłe, podobnie, jak wielu innym dzieciom. W książce „Billy i gwizdek” chłopczyk nudzi się, bo mama zbyt długo rozmawia przez telefon. Znajduje gwizdek, wychodzi z domu i… zanim rozmowa telefoniczna się skończy, zaliczy różne przygody, łącznie ze spotkaniem z wielkim psem. Właściwie słowo „przygody” zostało tu użyte trochę na wyrost, po prostu, mamy chłopczyka, który gwiżdże i wywołuje różne reakcje w otaczającym go świecie. Takie testowanie rzeczywistości, bardzo charakterystyczne dla zachowania małych dzieci, pojawia się także w kolejnej odsłonie historii, „Billy i potwór”. I tym razem chłopiec się nudzi, podczas gdy dorośli robią coś ważnego. Ciekawe, bo z perspektywy dużych ludzi była to tylko chwilka, ot, zwykła rozmowa przez telefon, czy ze sprzedawcą na targu rybnym, a w życiu dziecka może się wtedy zdarzyć tak wiele! Na szczęście Billy ma mamę, która jest kochającą i uważną osobą, nie pozbawioną poczucia humoru. Dzięki niej pan Mruk, który złośliwie straszy okoliczne dzieci, zostaje pobity własną bronią, a Billy przekonuje się, że świat jest jednak przyjaznym miejscem, wyjąwszy może niektórych niezbyt mądrych ludzi. Po jego stronie jest mama, która go dobrze rozumie, bo sama bywała kiedyś ofiarą strachów pana Mruka. A dla małego dziecka takie wsparcie jest wszystkim.
Książeczki zilustrował Mati Lepp, jeden z ciekawszych artystów szwedzkich, w Polsce mało jeszcze znany. Zafascynowany sztuką Elsy Beskow, Lepp wykreował świat w pogodnych barwach, z okrąglutką postacią małego chłopca przypominającego trochę skrzata, i jego charakterną, rudą mamą. Artysta, podobnie jak Autorka, starał się pochylić nad dzieckiem i jego postrzeganiem rzeczywistości. Przedstawienie dziecięcej percepcji za pomocą ilustracji szczególnie się udało dzięki zmianie perspektywy w scenie z wielkim psem (który jest naprawdę duży i nie mieści się na stronie!). Urocze szwedzkie domki malowane na czerwono przypominają nam, że rzecz się dzieje w kraju, gdzie zarówno pisanie, jak i rysowanie dla dzieci traktuje się z najwyższą uwagą. Warto się zainspirować.
Agnieszka Jeż

     

środa, 20 marca 2013

Podróże na piórze...


Podróże na piórze” to kolejna pozycja dla dzieci łódzkiego wydawnictwa Literatura. Pod tym tytułem kryją się wiersze Wandy Chotomskiej, pisarki znanej i cenionej od dawna przez czytelników. Myślę, że dzieci prędko polubią te książeczkę: utwory Chotomskiej łatwo wpadają w ucho i dobrze nadają się do wspólnej recytacji i „dopowiadania” z pamięci końca wersów (ulubiona zabawa moich dziewczynek, gdy były małe, teraz bawią się tak, że „dopowiadają” zmienione przez siebie wersje, nieraz zupełnie zwariowane).
W prezentowanym tomiku poetka wzięła na warsztat różne dziwne powiedzonka na temat zwierząt i inne przysłowia, które zadomowiły nam się na dobre w języku polskim. I tłumaczy je wierszem, ale, popatrzmy, ciągle puszcza do nas oko… Bo to nie są wcale lingwistyczne wywody, ale swobodne impresje. Czemu kurcze jest blade, a ciele miele ogonem? Dlaczego ryby nie mówią, a dziadek nie pogada sobie z obrazem? Jak załatać dziurę w moście? I wiele jeszcze podobnych pytań można sobie zadać podczas czytania. Podoba mi się to, bo jest lekkie, zabawne i bezpretensjonalne.
Na rynku wydawniczym pojawiło się w ciągu ostatnich paru lat kilka książkowych pozycji, których autorzy wzięli sobie za cel lingwistyczną rozbiórkę związków frazeologicznych w wydaniu dla najmłodszych. Marcin Brykczyński uczynił to z wdziękiem w książeczce „Ni pies, ni wydra, czyli o wydarzeniach, które pokazują język”, Grzegorz Kasdepke zaś wyeksploatował do cna temat w książce „Co to znaczy”. „Podróże na piórze” to jednak coś zupełnie innego. Chotomska bynajmniej nie pretenduje to tłumaczenia dzieciom wszystkiego, ona się tymi powiedzonkami bawi i nas do tej zabawy zachęca. Można sobie czytać te wierszyki dla relaksu, gdy się już solidnym tomem Kasdepki i jego bohaterem Bartusiem trochę zmęczymy…
Tomik jest ślicznie wydany, Literatura nie opuszcza poprzeczki: kredowy papier i twarda okładka z lakierowanymi elementami rysunku to już chyba wydawniczy standard. Ilustracje i projekt graficzny zawdzięczamy Marcie Kurczewskiej. Szczególnie ładnie udały się artystce zwierzęta. Żywa kolorystka i śmiały rozmiar obrazków, swobodnie przekraczających granice stron, to doskonały kontrapunkt dla wierszy Chotomskiej. Lekki, zabawny i bezpretensjonalny…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: To zabawa słowem, przysłowiami i idiomami na najwyższym poziomie. W zbiorku znajdziecie wiersze całkiem nowe, napisane specjalnie, by przenieść was w krainę fantazji, i te starsze, najbardziej znane i cenione.

wtorek, 19 marca 2013

Dawno temu... albo całkiem nie tak dawno...


Ostatnio sporo pisałam tu o bajkach. Cieszy mnie ich stała obecność na dziecięcych półkach. Rzecz wiadoma, baśnie mówią nam o rzeczach bardzo ważnych i w przystępny sposób przybliżają dzieciom prawdę o ludzkiej kondycji i o nich samych. Symbolika baśniowego języka szczególnie dociera do najmłodszych, którzy potrafią uwewnętrznić uniwersalne bajkowe motywy, np. walki dobra ze złem, czy wędrówki. I potem nieraz okazuje się, że Pan Kowalski, brzuchaty urzędnik po czterdziestce, ma wciąż jeszcze przed sobą wędrówkę na szklaną górę, lecz boi się wyruszyć, a Pani Nowak, roztargniona sąsiadka z przeciwka, jest Śpiącą Królewną incognito. Ponoć każdy miałby jakąś bajkę w sobie i o sobie do opowiedzenia, gdyby głębiej się zastanowił i poszukał swoich zapętlonych tematów, czy życiowych „motywów przewodnich”…
I dlatego nieodmiennie interesują mnie bajki napisane inaczej, bardziej osobiście, w których autorzy, zmieniając nieco szczegóły, dotykają w sposób odkrywczy sensu opowiadanych historii. Tym razem przedstawić tu chciałabym niewielką, lecz bardzo interesującą książeczkę z wydawnictwa Bis, „B@jki”, autorstwa Marcina Pałasza. Autor także spróbował opowiedzieć po swojemu pięć znanych, klasycznych opowieści dla dzieci. Już po tytule, tak całości, jak i poszczególnych bajek widać, w jakim kierunku zmierzał, i jakim orężem się posłużył. Przede wszystkim, oparł się na modelu parodii, mocno ingerując w treść. Pozostawił nam jednak rekwizyty, które od razu odsyłają nas do właściwych pierwowzorów. Bo chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, kim jest Zielony Kapturek, czy Królewna Śmieszka. I tu się zaczyna zabawa: wszystko jest inaczej! Co strona, to zaskoczenie! I o to częściowo właśnie chodziło. Niemalże żadna z postaci nie zachowuje się tak, jakbyśmy od niej oczekiwali. Wilk jest stary i sklerotyczny, od lat na diecie wegańskiej, a Złota Rybka robi rybaka w przysłowiowego konia. Król nie jest już posągową postacią, lecz człowiekiem z krwi i kości, a Smok (Pod)wawelski ze swobodą korzysta z współczesnych zdobyczy technologii…
Wysadzenie w powietrze tradycyjnych ról i nieoczekiwana zmiana drugoplanowych rekwizytów (w kierunku uwspółcześnienia opowieści) jest w „B@jkach” źródłem humoru, najmocniejszego atutu tej książki. Uwagę moją zwrócił także niezwykle „rozgadany” styl pisarza: opowieści opierają się w dużej mierze na dialogach. Bardzo się to podoba dzieciom, bo historie płyną wartko. Rozmowy bohaterów są również pełne humoru, iskrzącego się szczególnie na granicy dwóch światów: współczesnego i tego z archetypicznej historii. Być może w dialogach Autor chwilami za bardzo oscyluje w kierunku zbliżonym do polskiej wersji „Shreka III”, ale nie przekracza granicy. Może dzieci nie pojmą dokładnie wszystkich aluzji i powiedzonek, czytelnych dla dorosłych, ale przecież nie o to chodzi.
I jeszcze jedna refleksja: przy odwróceniu „do góry nogami” tradycyjnego porządku, o ile historia jest dobrze opowiedziana, baśniowe archetypy pozostają nadal obecne, chociaż nieraz w zaskakującej postaci. Tak więc wymyślona przez Pałasza Królewna Śmieszka to nie tylko efekt gry słów, lecz „siostra w bajkowej niedoli” Kaya z „Królowej Śniegu” Andersena. W baśni tej okruch czarodziejskiego lustra dosłownie zmroził serce i wzrok chłopca (czyli odciął go od własnych uczuć, jakbyśmy to wytłumaczyli). Tajemnicze fatum w jakiś sposób zaciążyło i na Śmieszce, która swoje pełne człowieczeństwo odzyskała dopiero wtedy, gdy doświadczyła cierpienia i pierwszy raz zapłakała. W pozornie lekkich i śmiesznych „B@jkach” możemy się doszukać więcej takich skojarzeń.
Dużym walorem tej publikacji są rysunki Elżbiety Kidackiej, znanej już z wielu publikacji graficzki i ilustratorki. Rzadko któremu artyście udaje się zawrzeć w ilustracjach tyle humoru, ile możemy znaleźć w tej książce. Zawdzięczamy go, przede wszystkim, charakterystycznym deformacjom mimiki postaci i karykaturalnym proporcjom sylwetek, co ważne, dawkowanych z niezbędnym umiarem. Ilustracji jest dużo i zostały bardzo dynamicznie rozplanowane na stronach: wilki wyskakują, pada deszcz, gasną światła. Jednym słowem, dobrze towarzyszą tekstowi.

Agnieszka Jeż 
Od wydawcy: Zabawne, przewrotne, nieco zwariowane i bardzo nowoczesne – bajki dla dzieciaków XXI wieku. Tutaj Smok Wawelski ma swój telefon komórkowy, a dziewczynka w zielonym kapturku pomaga sklerotycznemu i niedowidzącemu wilkowi.

poniedziałek, 18 marca 2013

Operacja Kacze jaja - Kot znowu w akcji...

Ahoj, wszyscy fani książek Jacka Dubois, dobra wiadomość: w wydawnictwie Czarna Owieczka ukazała się czwarta już część cyklu o sympatycznym Kocie, Stasiu i jego przyjaciołach. Pewnie, zresztą, wszyscy miłośnicy Kota się zorientowali i „Operację Kacze jaja” dawno przeczytali, bo nie jest to już taka nowość. Napiszę zatem dla tych, którzy z bohaterami nie mieli jeszcze do czynienia.
Ano, przedstawmy ich: najpierw przywitajmy się z mówiącym Kotem, inteligentnym, niezależnym, trochę leniwym, ale skorym do skutecznego działania, gdy potrzeba. Następnie uściśnijmy dłonie Stasia i jego przyjaciół, Weroniki, Michała i Natalii, zwyczajnych dzieci ze współczesnej nam Warszawy. Poznajmy też ich rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem kilku osób: ojca Stasia, słynnego archeologa, wujka Kuby i charyzmatycznej babci Apolonii. W ich całkiem spokojne życie wkracza niespodziewanie nowa afera kryminalna, tym razem już nie tylko archeologiczna. Rzecz rozgrywa się na najwyższym szczeblu polityki, a większość zdarzeń ma miejsce w siedzibie Premiera. Nasi bohaterowie, przypadkiem wplątani w bieg wypadków, podejmują rękawicę i usiłują zapobiec skandalowi na międzynarodowym szczeblu, a przy tym odzyskać skradzione z muzeum w Pekinie eksponaty (oczywiście, nie zepsuję tu lektury i nie napiszę, jakie). Pomoc mówiącego Kota okazuje się niezbędna, a on sam, o dziwo, skłonny do daleko idących poświęceń. Dzieci również, zresztą, ryzykują coraz więcej, Autor umiejętnie stopniuje napięcie aż do kulminacyjnego punktu historii. Podoba mi się dynamika tej powieści, podkręcająca ciekawość czytelnika, a jednocześnie nie pozwalająca zagubić się w toku akcji. Dużą rolę pełni pierwszorzędnej jakości humor Jacka Dubois, zawarty zarówno w dialogach, jak i sytuacjach. Bo książka ta jest jednocześnie bardzo precyzyjnie wymierzoną satyrą w świat polityki, będący jednocześnie domeną dorosłych ludzi. Może powinniśmy się trochę zawstydzić, czytając, że zdarza się i nam, rodzicom, kręcić i oszukiwać „w dobrej wierze” nawet własne dzieci. Te, zresztą, prędko się od dorosłych uczą… i koło się zamyka.
Lecz te rodzinne rozgrywki pozostają absolutnie niewinne w obliczu prawdziwego obiektu demaskacji: świata wielkiej polityki. Autor bezlitośnie szydzi z głupoty, chciwości i nieuczciwości ludzi stojących u władzy. Co więcej, bynajmniej nie zamierza za bardzo ukrywać ich tożsamości. Zwyczajowa formuła o „przypadkowości wszelkiego podobieństwa do realnych osób” nie miałaby tu zastosowania, gdyby nawet Autor zechciał się nią posłużyć. Bo raczej celowo nie chciał: w tekście aż roi się od aluzji zrozumiałych nawet dla tak apolitycznego zwierzęcia, jakim jest pisząca te słowa. Tu rodzi się więc moja wątpliwość: jaki jest cel tej ewidentnie politycznej demonstracji w książce dla młodzieży? Dodajmy, młodzieży, która raczej przeczyta tomik sama, bez rodzicielskiego komentarza? Tego typu aluzji chętnie spodziewamy się raczej w dobrym kabarecie, czy powieści dla dorosłych. Rozumiem, że Autor i czytelnicy mają dobrą zabawę, ale czy jest sens, abstrahując już od opcji politycznej, przedstawiać polityków jako kompletnych debili, bo inaczej trudno to nazwać? Wydawać by się mogło, że w takiej perspektywie młodym ludziom pozostaje tylko zdystansować się od wszelkich spraw z polityką związanych, a to nie jest przecież rozwiązanie problemu. W książce Jacka Dubois dzieje się jednak inaczej: jedynymi, którzy do końca w pełni czują odpowiedzialność za sytuację i potrafią zobaczyć, że król jest nagi, są właśnie dzieci. Być może w pewnych okolicznościach ukazanie absurdu jest jedyną rzeczą, jaka pozostaje. Jednym słowem, kolejny kij w mrowisko „niepokornego” wydawnictwa…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Co robi kot w Kancelarii Premiera? Czego szukają chińscy policjanci? Komu naraził się Staś? No i kto ukradł jaja? Czy młodym bohaterom uda się zapobiec rządowemu spiskowi? Czy gadający Kot przechytrzy premiera?..

piątek, 8 marca 2013

konie, koniki, kucyki ...

W bibliotece pracuje już od dobrych paru lat. Przychodzą do nas głównie dorośli, dzieci zaś najczęściej
towarzyszą rodzicom. Co pewien czas pojawiają się jednak samodzielni, młodzi czytelnicy. I zazwyczaj dobrze wiedzą, czego chcą. Ulubione tematy małych chłopców to dinozaury, statki i samochody, dziewcząt zaś – konie. Zwykle doradzałam im leksykony i encyklopedie z wybranych dziedzin, bogato ilustrowane albumy i poradniki. A teraz, jakby specjalnie dla moich młodych czytelniczek, zbiory nasze wzbogaci piękna książeczka Renaty Piątkowskiej: „Zbój. Opowiadania o koniach i konikach”, wydana przez łódzkie wydawnictwo Literatura. Autorkę zbioru „odkryłam” dzięki bardzo sympatycznym „Opowiadaniom z piaskownicy”, które czytałam najstarszej córce w czasach, gdy chadzała jeszcze do przedszkola. Zapamiętałam ciepłe i pełne humoru historie. I podobny klimat dominuje w najnowszej książce Piątkowskiej.
Pisarka zebrała w niej historie prawdziwe kilku różnych koni, zarówno zwykłych, zaprzyjaźnionych z bohaterami, jak i bardziej historycznych (z opowieści dziadka o trzech „wojennych” rumakach), a nawet całkiem legendarnych, jak słynny Bucefał, wierzchowiec Aleksandra Macedońskiego. Usłyszymy o koniach pracujących w kopalni, wożących dzieci w szkółce jeździeckiej, ciągnącymi dorożki i biegającymi na wyścigach. Każde ze sportretowanych zwierząt ma swoje imię, charakter i osobowość. Towarzyszący im ludzie współtworzą relacje ze zwierzętami, opartą na wzajemnym poznawaniu się, szacunku i przyjaźni. Kodeks postępowania wobec naszych „braci mniejszych” autorka streściła pokrótce w jednym z opowiadań: (…) Trochę cierpliwości, łagodności, stanowczości i pieszczoty zmieszać ze sporą dawką zdrowego rozsądku i dawać koniowi codziennie (…). Ale jeśli tobie się zdarzy, że czasem krzykniesz, szarpniesz lub w nerwach uderzysz konia – to nie wstydź się przeprosić. Pogłaszcz go, poklep, przytul się i powiedz „przepraszam”. On ci wybaczy (…) Powiedziałabym, że to bardzo uniwersalna wskazówka, nie tylko dla opiekunów zwierząt.
W opowiadaniach szczególnie spodobała mi się pewna tajemniczość zdarzeń, które autorka pozostawiła niedopowiedzianymi. Czemu Cynamon wracał do stajni zawsze o jedenastej, bez względu na okoliczności? Skąd Dukat wiedział o zakładzie chłopców? Jak to się stało, że konie, które nigdy nie skakały przez przeszkody, poradziły sobie z dwumetrowym ostrokołem? Gdy o tym czytamy, zaczynamy rozumieć, że świat zwierząt pełen jest tajemnic, których nie odkryje zwykła „instrukcja obsługi” czworonoga, czy podręcznik do zoologii. Przyjaźń człowieka z koniem jest przykładem relacji tylko z pozoru niesymetrycznej (gdzie człowiek miałby być, z racji lepiej rozwiniętego mózgu, tym lepszym i mądrzejszym). Poświęcenia i wzajemnej pomocy nie da się wartościować jedynie w ludzkich kategoriach. Przypomnijmy sobie chociaż słynne historie owczarka Lasse, czy naszego poczciwego wiernego Dżoka…
Z książki Piątkowskiej można się także dowiedzieć wielu praktycznych informacji na temat koni, zręcznie wplecionych w tok opowiadań. Myślę, że spodoba się to wszystkim zainteresowanym tematem. Duży plus dla ilustratora – Mikołaja Kamlera - za sympatyczne portrety opisywanych zwierząt. I dla wydawnictwa, za staranną edycję książki, elegancki papier i lakierowane elementy okładki. Aż przyjemnie wziąć do ręki…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Zbój to zbiór opowiadań o koniach, konikach i kucykach. Autorka opowiada o nich ciepło i ze znawstwem. Wszystkie opisane przez nią historie wydarzyły się naprawdę. A bohater każdej opowieści - kary, siwy albo gniady, oprócz końskiej siły i szybkich nóg ma swój rozum i wielkie serce. Bo nie bez powodu mówi się, że największe szczęście na świecie na końskim siedzi grzbiecie.

środa, 6 marca 2013

Podróż do Chin

Żółty smok. Baśnie chińskie” – to zaproszenie do dalekiej (ponad 500 stron!), egzotycznej podróży, jaką nam zafundowało wydawnictwo Media Rodzina, w serii, o której już wspominałam przy okazji baśni arabskich. Wiedza Europejczyków na temat Chin jest, siłą rzeczy, zazwyczaj powierzchowna i bazuje na podręcznikowej sztampie, czy plastikowych produktach Made in China. Tym cenniejsze jest pojawienie się takiej publikacji związanej z tematem i przeznaczonej dla młodych czytelników. Państwo Środka przez wieki żyło w izolacji i kompletnym zamknięciu na inne kultury. I nie można się oprzeć wrażeniu, że nawet po otwarciu granic i uruchomieniu handlu i stosunków dyplomatycznych z resztą świata, nadal pozostawało w ukryciu, ukazując obcym przybyszom zaledwie cząstkę swoich skarbów. Nie tak łatwo jest, poza tym, przeniknąć dalekowschodnią mentalność, nie przykładając do niej kalki naszych tradycji. Wędrując tak daleko, trzeba na chwilę się zgubić, przestać wszystko rozumieć, klasyfikować, nazywać, lecz przede wszystkim – trzeba patrzeć i słuchać. I dlatego baśnie i legendy są doskonałym sposobem akulturacji. To błysk, mgnienie innej rzeczywistości, zapadające głębiej w pamięć i serce, niż świeża porcja informacji z Internetu.
„Żółty smok” to także podróż w czasie, opowieść o Chinach, których już nieraz próżno szukać, zdruzgotanych przez burzę wydarzeń tzw. rewolucji kulturalnej, która z nieprawdopodobną siłą rażenia wdeptała w ziemię dawne tradycje i piękno. Być może jeszcze jakiś staruszek, który w słońcu na ławeczce karmi świerszcza w klatce (ulubiona rozrywka Chińczyków w dawnym stylu, przez pewien czas surowo zakazana, teraz na powrót dozwolona), być może właśnie on mógłby jeszcze przypomnieć sobie stare historie i opowiedzieć nam baśnie. Może jeszcze znaleźlibyśmy zapomniane świątynie, których nie zburzono, nie zmienione w skanseny turystyczne.
Tymczasem weźmy do rąk „Żółtego smoka” i wybierzmy się w podróż.
Spotkamy zwykłych ludzi, z ich przywarami i zaletami, których powszednim chlebem jest ryż. Możnowładców, którzy mają po kilka żon. A także cały egzotyczny świat chińskiej demonologii, ze smokami na czele. I wiele niezwykłych, silnych kobiet, odwracających bieg wydarzeń, jakby na przekór tej kulturze, która przyznała im poślednie miejsce w hierarchii społecznej. Zaprezentowane historie pochodzą z różnych regionów olbrzymiego państwa, dając nam zaledwie namiastkę tego, czego moglibyśmy się spodziewać. To dobrze. Apetyt rozbudzony, po skończeniu lektury będzie można wyruszyć na własną wyprawę…
Książkę zilustrowała dla nas Renáta Fučíková, która zadbała o każdy szczegół oprawy graficznej w oparciu o własne doświadczenia z podróży do Chin. Zachowała orientalny charakter obrazów, zwłaszcza widoczny w bogatej ornamentyce, w sposobie malowania kwiatów i krajobrazach, przypominających słynne malowidła tuszem. Nie zawahała się przed stworzeniem „strasznych” postaci, przerażających demonów, wykrzywionych twarzy, czy masek. Wiernie odwzorowała też przedmioty codziennego użytku, jak kosze, czy garnki. Na wyklejkach, obok pięknych smoków, znalazło się miejsce na mapkę. Naniesiono na nią m.in. miejsca zasiedlone przez ludy, których baśnie opowiedziane są w książce.
Dobrej podróży!
Agnieszka Jeż 

Od wydawcy: Prezentowane Baśnie chińskie zawierają pełne egzotycznego uroku, choć zarazem uniwersalne i obecne w kulturze światowej przypowieści przybliżające współczesnemu czytelnikowi ten odległy - fizycznie i mentalnie - świat wraz z całym inwentarzem istotnych dla Chińczyków wartości.

poniedziałek, 4 marca 2013

Na Zamku Tajemnic...


Zwiedzając różne muzea i galerie europejskie (a trochę się już tego zobaczyło), lubię zawsze zaglądać do przymuzealnych sklepików. Można tam kupić katalogi z wystaw, piękne książki, pocztówki z ulubionymi dziełami sztuki, czy też gadżety w stylu ołówków i zakładek do książek. Zazwyczaj są to piękne rzeczy, wysmakowane i pomysłowe, toteż prawie zawsze wychodzę z jakimś drobiazgiem. Niezbyt często mogę sobie za to pozwolić na katalog, czy album. Ale tym, co zawsze budziło moje najsilniejsze emocje w muzealnych kramach, były książki dla dzieci, poświęcone historii sztuki, bądź też nawet obiektom z konkretnej galerii. Szczególnie w Niemczech ilość (i jakość!) tego rodzaju publikacji robi wrażenie (Niemcy wiedzą, jak się zrobić dobre muzea!), Nie odstają też pod tym względem niektóre galerie we Włoszech, czy Anglii. W Polsce do pewnego momentu, w kwestii edukacji „historyczno-sztucznej” dzieci mieliśmy zupełną posuchę. Na szczęście od niedawna, nieśmiało, zaczęły się pojawiać książki oswajające tematykę malarstwa, architektury, czy rzemiosła. Można je kupić w księgarniach, są też nieraz dostępne w muzeach, zamkach i pałacach. Prawdziwa radość dla mnie, bibliofila i mamy trzech córek!
Jedną z takich książek jest wydana przez Zamek Królewski na Wawelu w Krakowie nowa książeczka Magdaleny Skrabskiej. Gdy zobaczyłam tytuł „Wawel. Zamek tajemnic”, wyobraziłam sobie zaraz, o czym będzie i w myślach zaklasyfikowałam tytuł do nurtu „słynne miejsca i związane z nimi legendy polskie”. Otóż, niespodzianka, to nie o tym zupełnie jest ta książka! Owszem, rzecz dzieje się w siedzibie królów polskich w Krakowie, ale bohaterem nie jest ani król, ani nawet Szewczyk Dratewka. Na scenę wschodzą postacie co najmniej dziwne. Dwurogi Kilin, barwnopióra Simorg, zmieniający swą postać Dew… i jeszcze kilka nietypowych stworzeń, eksponatów, jak się okazuje, z wawelskiej wystawy Sztuka Wschodu. Krakowiacy i ci, którzy mają szczęście często bywać w tym mieście, zapewne wiedzą, o co chodzi. Dla innych czytelników (jak również dla piszącej te słowa, niestety) krakowska wystawa jest zupełnym novum. W pierwszej chwili wydawało mi się trochę ryzykowne wprowadzać do książki dla dzieci szereg dziwnych postaci, wyjętych z kontekstu, o trudnych do zapamiętania imionach, które poruszają się po ograniczonej przestrzeni nieznanego zamku! Cała rzecz teraz w tym, pomyślałam, czy Autorka zaprezentuje ciekawą historię, czy nie. Jeśli dzieci się wciągną, wchłoną wszystkie nazwy i informacje, a na dodatek jeszcze je zapamiętają! Więc przystąpiłam do dzieła i przeczytałam książkę jednej z chorych córek. I zaskoczyło! Hani książka się spodobała, śledziła obrazki, zadawała pytania. Wyraziła też chęć, by pojechać do Krakowa, zobaczyć Wawel i wystawę… Po powrocie zapewne jeszcze raz przeczytamy „Zamek tajemnic”. Lektura będzie już inna, gdy będziemy mieć przed oczami opisane w opowieści szczegóły.
 
 
Książka została bardzo klimatycznie zilustrowana i opracowana graficznie przez Elżbietę Wasiuczyńską, która doskonale oddała baśniowy, orientalny smak tej historii. Znalazło się też miejsce na mapkę, a w słowniczku na końcu są fotografie przedmiotów o egzotycznie brzmiących nazwach, o których mowa w tekście, a także reprodukcje obrazów. Przyznam, że sama dowiedziałam się kilku nowych rzeczy (Czy ktoś ma pojęcie, skąd się wziął kurdyban? Ja już wiem!). Edukacyjne zacięcie Autorki, w połączeniu z ciekawą historią: oto przepis na dobrą książkę, nie tylko z „muzealnej” półki.
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Wawel. Zamek Tajemnic to pierwsza książka dla dzieci, która ukazuje się na Wawelu. Nie jest to przewodnik po ekspozycjach, lecz bajkowa opowieść o bohaterach zamieszkujących wawelski zamek, a dokładniej rzecz ujmując – jedną z wystaw.

List w butelce


Krótka historyjka o dziewczynce, która na plaży znajduje zaproszenie na podwieczorek. Sęk w tym, że list przypłynął w butelce, a nadawca się nie podpisał. Kim może być i jak go odnaleźć? To pytania w sam raz dla trzy- czterolatka, któremu powinna się spodobać ta opowiastka i ilustracje do niej. Choć nie wiadomo, co było pierwsze - może to tekst uzupełnia tu ilustracje? Spokojnie można bowiem odtworzyć narrację oglądające obrazki na kolejnych stronach. Na pewno można ją też rozwijać i dodawać nowe wątki. Można też w trakcie lektury tej książeczki przypomnieć sobie, ile frajdy daje odczytywanie historii zapisanych bezpośrednio nad nami przez chmury na niebie. A to doskonała zabawa!
Katarzyna Dołęgowska-Urlich





Od wydawcy: W upalny, słoneczny dzień pewna dziewczynka znajduje na plaży tajemniczy list. Okazuje się, że jest to zaproszenie na podwieczorek. Ale od kogo? Może wysłał je pirat? A może różowy słoń? Albo biały królik...