cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 29 września 2014

Nie koziołek, nie biedronka...

Nie będzie to recenzja sentymentalna. Wprawdzie w dzieciństwie, jak wszyscy moi rówieśnicy, oglądałam program pana Tik-Taka, jednak za Zającem Poziomką szczególnie nie przepadałam. Pamiętam, że był zarozumiały, przemądrzały, a przy tym okropnie głupiutki, co całe jego otoczenie przyjmowało z pobłażliwością. Minęło wiele lat - i z Tik-Taka pozostało mi mgliste wspomnienie siedzenia przed opasłym kineskopem telewizora i wypatrywania nieuchwytnego obrazu 3D w piosence o ciotce Klotce. Dziś ponownie spotykam długouchego rozrabiakę Poziomkę. Jak na chwalipiętę przystało, dorobił się książki o swoich przygodach - i to książki nie byle jakiej, bo napisanej przez oryginalnych twórców postaci zająca, Ewę Chotomską i Andrzeja Grabowskiego (pana Tik-Taka i ciotkę Klotkę). Pozycja ta powstała bez wątpienia z myślą o rodzicach wychowanych na programach z lat 80. i 90., którzy chcieliby pokazać swojemu potomstwu, pokoleniu świnki Peppy i kucyków Pony, jak wyglądało ich własne dzieciństwo. A więc zasiądźmy wygodnie w fotelu i powróćmy na chwilę do Zaczarowanego Lasu.
Bardzo ciekawym pomysłem jest wstęp, zrealizowany w formie dialogu między autorami a tytułowym bohaterem. Przybliża on dzisiejszym dzieciom historię i formę Tik-Taka, a także miejsce, jakie zajmował w nim sam Zając Poziomka. Choć oczywiście on sam odrobinkę przecenia swoją rolę w tym programie. Niestety w książeczce nie znajdziemy zdjęć kukiełek zająca i jego przyjaciół ani towarzyszącej im scenografii. Książkowe ilustracje z naszym Poziomką niewiele mają wspólnego, więc chcąc pokazać go dzieciom, będziemy musieli zajrzeć do Internetu. Warto to zrobić chociażby dla piosenki zespołu "Fasolki", której tekst umieszczono na końcu wstępu.
Książka składa się z dwunastu cztero-, pięciostronicowych historyjek, w sam raz na wieczorną lekturę do poduszki. Towarzyszymy mieszkańcom Zaczarowanego Lasu przez cały rok - miesiąc po miesiącu - a narratorem jest sam Zając Poziomka. Opowie nam, jak skończył się leśny Festiwal Piosenki, co było w śpiewającym pudełku znalezionym przez Jeża Kolczatkę i czy z fotela Rozamundy udało się zrobić helikopter. Znajdą się też wśród historyjek takie z morałem: nie śmieć w lesie, używaj magicznych słów: "proszę", "dziękuję" i "przepraszam" i koniecznie pamiętaj o codziennym myciu zębów. A jeśli kogoś urazisz, sytuację załagodzi bukiet... marchewek. Zając Poziomka jest, jak zwykle, pociesznie gapowaty i niefrasobliwy, a jego narzeczona Rozamunda - nieco surowa i matkująca, choć w gruncie rzeczy sympatyczna. Książeczkę ilustrują pogodne, akwarelowe ilustracje Iwony Cały, które dobrze współgrają z tekstem i z pewnością spodobają się dzieciom. Brak im jednak charakteru - nie zachęcają, by dłużej zawiesić na nich oko.





Jako że książeczka jest skierowana zarówno do rodziców, jak i dzieci, znalazło się w niej coś dla całej rodziny - gra planszowa z przygodami Zająca Poziomki (a właściwie sama plansza, bo kostki, figurki i inne wymienione w instrukcji elementy musimy przygotować sami). Celem gry jest przeprawa przez Zaczarowany Las do domku Rozamundy i przyniesienie zajęczycy główki kapusty. Po drodze spotkamy licznych mieszkańców lasu, którzy utrudnią nam lub ułatwią podróż. Przegrani muszą wzorem Zająca Poziomki kicać dookoła stołu. Gra jest ciekawa i pouczająca, utrzymana w atmosferze historyjek z książeczki, dla których stanowi świetne uzupełnienie. Z pewnością spodoba się najmłodszym. Czy warto dać Zającowi Poziomce drugą szansę? Zdecydowanie tak. Zawarte w książeczce opowiastki mają ciekawą atmosferę, niekiedy ze szczyptą surrealizmu (Zagadkowe zagadki, Zabawa w teatr). Zwariowane pomysły Poziomki i jego przyjaciół nie raz wywołają zamieszanie, z którym nie poradzi sobie nawet stąpająca twardo po ziemi Rozamunda. Pozwólmy więc, by postacie z Zaczarowanego Lasu zapisały się w dzieciństwie kolejnego pokolenia.
Joanna Pietrulewicz
Od wydawcy: Długie uszy – tak, białe zęby – to też, ale przede wszystkim ENTUZJAZM. Zając Poziomka ma go bez liku, zaraził nim nawet rozsądną Rozamundę i Was też chętnie zarazi! Z nim wszystko smakuje lepiej, i główka kapusty, i pierwszy dzień w szkole.
Do książki dołączona jest gra planszowa dla całej rodziny

piątek, 26 września 2014

Pan Jaromir i zagadka aniołów




Heinz Janisch, Pan Jaromir i zagadka aniołów. Powieść detektywistyczna z ilustracjami Ute Krause, Wydawnictwo Bona, Kraków 2013.

Powieści i opowiadania detektywistyczne dla dzieci czytujemy z synem bardzo często, nie tylko dlatego, że są modne, ale i ze względu na rodzinne (już czteropokoleniowe) zamiłowanie do bohaterów literackich tropiących wszelkie przestępstwa. Syn wypożycza z biblioteki kolejne tomy przygód Detektywa Noska, Lassego i Mai, Pana Jaromira i innych zwierzęcych oraz dziecięcych detektywów. Nie są to właściwie książki przygodowe, ale typ literatury zbliżony do kryminału, pozbawiony jednak wątku morderstwa, tak charakterystycznego dla kultowych powieści i opowiadań Agaty Christie czy Arthura Conan Doyle'a. Również bohaterowie powieści Heinza Janischa rozwiązują wyłącznie zagadki kradzieży i oszustw.
Pan Jaromir jest psim wcieleniem Doktora Watsona, natomiast lorda Hubera (przyjaciel i pan Pana Jaromira, emerytowany policjant) już w pierwszym tomie uznałam za bliskiego kuzyna, a może ucznia lub dziedzica, Herkulesa Poirot'a i Sherlocka Holmes'a. Dzieci jednak nie znają Holmes'a i Poirot'a, podchodzą do książek z czystym umysłem, bez obciążenia historyczno- czy krytycznoliterackiego, po prostu bardzo dobrze im się czyta powieści Heinza Janischa.
"Pan Jaromir i zagadka aniołów" jest trzecim tomem przygód pary detektywów. Pierwszą część, "Pana Jaromira na tropie klejnotów", czytaliśmy dwa razy i uważam ją za wyjątkowo zgrabną, wesołą i wciągającą powieść dla dzieci w wieku od około sześciu lat. Tom drugi, "Pan Jaromir i arcyzłodziej", według mnie był mniej udany ze względu na dużą (za dużą dla sześcio- czy ośmiolatka) dawkę informacji z zakresu historii sztuki i architektury. Akcja chwilami "gubi się" wśród rozbudowanych opisów, kojarzących się czytelnikowi z przewodnikiem turystycznym, folderem z galerii sztuki lub wykładem na tak zwanej lekcji muzealnej. Również w tomie trzecim autor wymienia i omawia liczne zabytki. Sztuka wenecka i rzymska staje się nie tylko tłem akcji, ale i jej uzupełnieniem, czy nawet rozwinięciem. Nie wszystkie opisy były konieczne dla prezentacji i rozwiązania intrygi, niektórych miejsc bohaterowie nie musieli odwiedzić. Na przykład wizyta w Panteonie nie służy niczemu, poza przedstawieniem czytelnikowi tego pięknego miejsca. Oczywiście, nie ma nic złego w przybliżaniu dzieciom arcydzieł sztuki i architektury, jednak jeśli niektóre wydarzenia, przedmioty i miejsca przedstawione w książce są istotne dla rozwiązania zagadki, a inne służą jedynie pobudzeniu wrażliwości artystycznej, konstrukcja powieści detektywistycznej chwieje się w posadach. Młody czytelnik może się znudzić, zastosować taktykę znaną z lektur szkolnych – pomijać nużące fragmenty (opisy przyrody, architektury, sztuki...) albo pogubić się w logice autora. Holmes swoją sztukę dedukcji opierał na najdrobniejszych szczegółach przedstawionych w danym opowiadaniu, natomiast lord Huber trochę dedukuje, trochę zwiedza, pewne sytuacje opisywane w książce są dla niego znaczące, innych nie bierze pod uwagę w dochodzeniu. Początkującemu detektywowi śledzącemu akcję "Pana Jaromira i zagadki aniołów" trudno ocenić, co jest istotne, a co nie, może mieć problem z wysunięciem własnej koncepcji rozwiązania zagadki, a przecież właśnie o to chodzi w kryminałach.
Poza "przystankami" artystycznymi, akcja powieści była dla mojego syna wciągająca i nie mógł się doczekać zdemaskowania złodzieja oraz tajemniczego malarza-geniusza. Opisy architektury i dzieł sztuki nie zainteresowały go szczególnie, trudno powiedzieć, ile nazw zapamiętał, te fragmenty czytałam ja (na głos). Jednak, kiedy nie miałam czasu przeczytać mu końcowych dwóch czy trzech rozdziałów, sam "połknął" je w błyskawicznym tempie. A potem rozmawiał ze mną: zanim doczytałam książkę do końca pytał, kogo podejrzewam, kiedy skończyłam, opowiadał o swoich koncepcjach i fałszywych tropach. Lektura "Pana Jaromira i zagadki aniołów" może być więc świetną rodzinną zabawą.
Bożena Itoya
Od wydawcy: W Wenecji znika mała statuetka ze złota. W Rzymie ktoś włamuje się do muzeum i wykrada zeń zabytkową wazę, a w prywatnym ogrodzie odłamuje kamiennemu aniołowi skrzydło. Skrzydło znika, a wraz z nim stary manuskrypt, który był w nim ukryty. Po sprawcach nie ma ani śladu. Stara waza, manuskrypt oraz kamienne skrzydło? Dlaczego ktoś miałby kraść te przedmioty?
Przed lordem Huberem i jego dzielnym asystentem Panem Jaromirem kolejna zagadka do rozwiązania. Czy sprawdzony duet detektywistyczny poradzi sobie z przebiegłym złodziejem dzieł sztuki? I co wspólnego ze sprawą mają Leonardo da Vinci i koła ratunkowe?


środa, 24 września 2014

Wanda Chotomska na zawsze



Nie należę do pokolenia, które oglądało telewizyjne dobranocki o Jacku i Agatce. Kultowe niegdyś pacynki poznałam z zachowanych fragmentów programu już jako osoba dorosła. Nie czytałam też wcześniej "Bajek z 1001 dobranocy", napisanych przez Wandę Chotomską w latach 60. i 70. XX wieku na potrzeby wspomnianej dobranocki. O łączności krótkich, zgrabnych opowiadań z "Jackiem i Agatką" dowiedziałam się dopiero po przeczytaniu całej książki synowi. Wcześniej po prostu czytaliśmy, nie analizując wstępu przeznaczonego dla dorosłych.
Najnowsze wydanie "Bajek z 1001 dobranocy" jest dla dzieci bardzo atrakcyjne. Młodsi uczniowie mogą sami poradzić sobie z kilkustronicowymi, łatwymi w lekturze bajkami pełnymi kolorowych, łagodnych ilustracji Iwony Całej, a dzieci w wieku przedszkolnym chętnie wysłuchają tych "poduszkowców". Tak, zgodnie z tytułem serii i samej książki, opowiadania Wandy Chotomskiej znakomicie spełniają rolę ostatniej, wieczornej lektury. Są spokojne, wesołe, rytmiczne (proza przeplatana rymowankami), utrzymane w nastroju dziecięcego sennego marzenia. Mam wrażenie, że po ich przeczytaniu nawet mi śniły się czasem ożywające zwierzęta z karuzeli i zegara, abstrakcyjna żyrafa, rogalikowy księżyc, kurczak, który nie był kurczakiem.
Wanda Chotomska w swoich dobranockach rymuje i czaruje. Żadne nowe zbiory bajek "na dobranoc" nie mogą się równać z tymi prostymi, przyjemnymi perełkami polskiej literatury dla dzieci. Niezależnie od kalendarza i rzeczywistości, tu (na) zawsze
"Różowe jest niebo, różowa jest zieleń,
 w różowym kolorze jest wiatr,
w wesołym miasteczku w majową niedzielę
w różowym humorze jest świat!"
(Bajka o różowym baloniku i szpilkach, które miały tępe łebki).
Bożena Itoya
Wanda Chotomska, Bajki z 1001 dobranocy, ilustrowała Iwona Cała, wydanie III, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2014.


Od wydawcy: A gdyby tak drożdżowy rogalik został księżycem? Choć przez jedną noc! A koniki z karuzeli nie były wcale z drewna, tylko prawdziwe, najprawdziwsze, z miłą sierścią i aksamitną grzywą? I gdyby kukułka z zegara miała dwadzieścia małych kukułczątek, które by wszystko pomyliły zegarmistrzowi? To by było zupełnie jak z bajki 1001 dobranocy! Nie sądzicie?

Rico, Oskar i kawał dobrej literatury


"Rico, Oskar i złamanie serca" jest drugą z serii trzech (jak dotąd) powieści współczesnego pisarza niemieckiego Andreasa Steinhöfla. Wszystkie odsłony przygód Rico i Oskara przeczytaliśmy szybko i łakomie, ale w pełni przeżywając niezwykły świat przedstawiony i mistrzowskie pisarstwo. Książki te należą do wąskiego grona najlepszych powieści dla dzieci i młodzieży, jakie miałam okazję czytać. Zdecydowanie polecam je jako wspólną lekturę z dziećmi, jednak nie młodszymi niż 9-10 lat, oraz jako samodzielną lekturę dla młodzieży gimnazjalnej.
Bohaterem i narratorem jest Rico, a właściwie Frederico, mieszkający w Berlinie syn Włocha i Rosjanki, chłopiec "głęboko utalentowany", a w popularniejszej terminologii lekko upośledzony. Rico nie wymaga stałej opieki, przeżywa świat po swojemu, w wielu sprawach się gubi, ale też często bywa opiekunem swojego przyjaciela. Oskar jest z kolei dzieckiem wysoce  uzdolnionym, wyjątkowo inteligentnym, jednak niezbyt przystojnym i "wciąż się czegoś boi, bo za dużo wie o wszystkim" ("Rico, Oskar i złamanie serca", s. 14).
Właśnie oswajanie i pokonywanie różnych lęków, na pewno popularnych w diagnostyce psychiatrycznej, wydaje się początkowo głównym tematem powieści Steinhöfla. Po prezentacji najważniejszych postaci (w pierwszym tomie) sądziłam, że może być to jedna z naiwnych, przesadnie dydaktycznych książek o tolerancji i wyalienowaniu społecznym. W końcu bohater może czuć się "obcy" z różnych względów: pochodzenia, braku ojca, upośledzenia, zawodu mamy (pracującej w klubie nocnym). Większość bohaterów Steinhöfla można zresztą uznać za dziwaków mających problemy z przystosowaniem się do "normalnego" społeczeństwa. Poznajemy bowiem między innymi nieodpowiedzialnego i bezrobotnego ojca Oskara, gburowatego sąsiada "hodującego" kamienie, flirtującą z kim popadnie studentkę, często zmieniającego przyjaciół przystojnego sąsiada, starszą panią, której najlepszym kompanem i towarzyszem seansów filmowych jest mały Rico, wiecznie pijanego dozorcę, starszego pana czule wspominającego niedawno zmarłą żonę, ale na wieczorkach Bingo rozpinającego koszulę i spoglądającego zalotnie na mamę Rico. O początkowym wrażeniu szybko jednak zapomniałam i dałam się ponieść akcji opowieści i jej niezwykłej narracji.

"Rico, Oskar i złamanie serca" jest przede wszystkim świetną powieścią przygodową z wątkami kryminalnymi (Rico namiętnie ogląda dobrze mi znane filmy o pannie Jane Marple, bohaterce kryminałów Agaty Christie). Mój syn przeżywał przygodę, a tylko "przy okazji" poznawał inny sposób pojmowania świata i przyswajał wielkie wartości, jak empatia, tolerancja, poświęcenie, uczciwość. Wydaje mi się, że po tej lekturze dziecko inaczej patrzy na świat, książki o Rico i Oskarze stają się punktem odniesienia, pryzmatem, szkłem powiększającym, automatycznie wczytanym słownikiem świata innych ludzi.
Dla nas otoczenie Rico i sposób jego postrzegania były też w pewnym sensie swojskie, bo wielkomiejskie. Labirynt ulic, orientacja w terenie oparta o supermarkety, szare dzielnice Berlin nie różni się za bardzo od niektórych części polskiej stolicy, tu także "Niektóre z obrazów na ścianach domów są kolorowe i naprawdę ładne, ale inne wcale nie są rysunkami, tylko gryzmołami i bohomazami. Jedni je lubią, inni nie za bardzo, a mnie się wydaje, że większość mieszkańców (...) już ich nie zauważa, bo wtopiły się w krajobraz dzielnicy. Jeśli ktoś szuka kolorów (...), to musi wetknąć głowę między kwiatki w wypielęgnowanych, małych ogródkach przed domami" ("Rico, Oskar i złamanie serca", s. 145).
Seria książek Steinhöfla wzbudza silne emocje. Czytając synowi śmiałam się, ekscytowałam i wzruszałam wraz z nim, ale i nieco bulwersowałam niektórymi opisami. W pierwszej odsłonie ("Rico, Oskar i głębocienie") poraziły mnie rubaszne żarciki sąsiada-homoseksualisty i wyobrażenia Rico na temat ćwiartowania ofiar przez porywacza dzieci. Jednak syn nie zrozumiał "dowcipnych" aluzji, a pozornie drastyczne fantazje go rozbawiły. Do części drugiej podeszłam więc już spokojniej, z dystansem do własnych uprzedzeń. Ludzie bywają różni, nigdy idealni, a życie ciężkie w powieściach Steinhöfla młodzi czytelnicy nie znajdą niczego nieprawdziwego, nie ma w nich wygładzonego, różowego świata z idealnymi, zawsze zdrowymi oraz wesołymi rodzicami, dziećmi i ich równie nieskazitelnymi przyjaciółmi. Mimo wszystko Rico i Oskar serwują dzieciom dużą dawkę optymizmu, ciepła i... czystości w brudnym świecie. A przede wszystkim: zapewniają wielką przygodę.
Bożena Itoya

Andreas Steinhöfel, Rico, Oskar i złamanie serca, zilustrował Peter Schössow, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012.
Od wydawcy:
Przygoda nie daje o sobie zapomnieć! By rozwiązać zagadkę niezwykłego kamienia dwaj chłopcy potajemnie wyruszą w podróż. Już w pociągu natrafią na dobrego znajomego, a to tylko początek zaskakujących spotkań. Jak porozumieć się bez słów, kiedy spuszczenie powietrza z opon grozi spuszczeniem manta i dlaczego czas raz szybko pędzi, a innym razem rozciąga się jak guma do żucia.

Burzliwie, coraz burzliwiej...

Nele Neuhaus znałam przede wszystkim jako autorkę poczytnych kryminałów (jak "Śnieżka musi umrzeć", czy "Przyjaciele po grób"), z ciekawością sięgnęłam zatem po jej powieść dla młodzieży z cyklu o Elenie. W pamięci miałam ciągle doskonałego Doktora Proktora, którego popełnił inny, doskonały norweski „kryminalista” dla dorosłych – Jo Nesbø. Czy powieści niemieckiej pisarki, przeznaczone dla młodszego czytelnika, okażą się tak samo frapujące, jak jej twórczość dla dorosłych?
Z cyklu o Elenie wybrałam środkową część - „Burzliwe lato” (wydawnictwo Media Rodzina). Akurat w przypadku tych książek pominięcie pierwszego ogniwa nie miało wielkiego znaczenia, mamy bowiem do czynienia z zamkniętymi historiami, aczkolwiek bohaterowie pozostają ci sami.
No, i nie jest to Doktor Proktor. Niestety. Co nie oznacza wcale, że książki są kiepskie, chociaż poruszają do bólu wyeksploatowany w literaturze motyw Romeo i Julii, na dodatek w dosyć przewidywalny sposób. Może już zbyt wiele stronic przeczytałam w życiu, a i lata swoje robią, żeby mnie takie historie wzruszały, ale od strony psychologicznej jest to rozegrane dobrze i to jest właśnie atutem tej książki. Bohaterowie są w stanie poruszyć czytelnika – budzą szczerą sympatię albo gniew. Wątek kryminalny poprowadzony został niejako na uboczu towarzysko-emocjonalnych zawirowań, aczkolwiek Autorka delikatnie stopniuje napięcie już od pierwszej strony.
Niezwykle ciekawym pomysłem na książkę, być może nie tylko dla miłośników hippiki, okazało się umiejscowienie akcji w stadninie koni. Ci, co za jazdą konną nie szaleją, mogą się chociażby czegoś ciekawego tym sporcie i samych zwierzętach dowiedzieć, tym, którzy „siedzą w temacie”, zachęty do czytania zapewne nie potrzeba. Ja jestem ciekawa refleksji, jaką – mam nadzieję, oby nie płonną – może w nastolatkach wywołać ich konfrontacja z życiem w stadninie. Ile czasu ich rówieśnicy spędzają, ciężko pracując! I chodzi tu nie tylko o trenowanie skoków, ale o zwykłą, codzienną, fizyczną pracę. A są to przecież zwykli młodzi ludzie, którzy chętnie posurfowaliby w wolnych chwilach w Internecie albo wybrali się do kina.
Tę „zwykłość” Autorka, zresztą, specjalnie podkreśla: akcja dzieje się w Niemczech, mamy więc niemiecki szkolny portal społecznościowy, współcześni Romeo i Julia – a jakże – wysyłają do siebie sms-y, a za sprawą ich miłosnych perypetii stoi właśnie w dużej mierze zawodząca nas czasem technika. No, i inne niemieckie klimaty, z obowiązkowymi kiełbaskami z grilla – bardzo sugestywne…
Agnieszka Jeż

Od wydawnictwa: Elena nie wyobraża sobie życia bez koni. Kiedy siedzi w siodle, zapomina o całym świecie - no, może z wyjątkiem Tima, chłopca z konkurencyjnej stadniny, którego kocha, ale z któym z powodu zadawnionych konfliktów rodzinnych nie może być. Mroczna tajemnica rodzinna sprawia, że młodzi ludzie wciąż muszą się kryć ze swoim uczuciem. Pojawia się też dodatkowy problem - w okolicy zaczynają ginąć konie. Elena i Tim przypadkowo znajdują się w centrum dramatycznych wydarzeń i ryzykują życie, by rozwiązać zagadkę złodziejskiej szajki. Muszą też znaleźć odpowiedź na pytanie - co jest silniejsze: miłość czy nienawiść?

czwartek, 11 września 2014

Mikołajek Mikołajka Mikołajkiem



Opowiadania o Rozalce początkowo wydały mi się zbyt infantylne dla ośmiolatka. Bohaterka jest od mojego syna o kilka lat młodsza i inaczej patrzy na świat. Jednak pisarski czar Renaty Piątkowskiej działa niezależnie od wieku czytelnika i bohaterów książki. "Ciekawe co będzie jutro" przeczytaliśmy w dwa wieczory, z uśmiechami tak szerokimi, że czytać było nam trudno.
Mam wrażenie, że znałam już podobne przygody i pomysły, jak te autorstwa małej Rozalki. Kto to zmalował? Może Mikołajek albo któryś z jego literackich następców? Nieważne, w tym wypadku liczy się reakcja młodego czytelnika / słuchacza: śmiech i prośby "poczytaj jeszcze!". 

Jako fan Mikołajka, Karlssona i Braciszka oraz innych niewinnych łobuzów, syn mógł już słyszeć o goleniu śpiącego taty, odgrywaniu scenek z baśni czy filmów, eksperymentach przeprowadzanych w wannie, dziecięcych zaślubinach, trudnych kontaktach z niemowlętami czy pomysłowym wykorzystywaniu rodziców i dziadków w dziecięcych zabawach. Poznał chyba kilkunastu rówieśników marzących o psie. Na pewno też czytał kilka historii przedstawianych przez podobnego do Rozalki młodego narratora, nieświadomego jak komiczne są jego przygody i punkt widzenia. Pod tym względem książka Renaty Piątkowskiej nie jest wyjątkowa, ale dzieciom bardzo się spodoba. Również rodzice i dziadkowie powinni przypomnieć sobie prostą radość płynącą z rozmyślań o tym, "co będzie jutro".
Bożena Itoya

Renata Piątkowska, Ciekawe co będzie jutro?, ilustrowała Katarzyna Bajerowicz, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2014.
Od wydawcy: Rozalka przepada za podwórkowymi przygodami. Bo czy jest coś przyjemniejszego od podpatrywania robaków, urządzania domku w krzakach czy organizowaniem ślubu (koniecznie z welonem z firanki)? Razem z Julkiem z sąsiedztwa codziennie wymyśla nowe zabawy. I cieszy się, że jutro też jest dzień, w którym tyle może się wydarzyć. Rekomendowany wiek: 5+