Kolejna książeczka z serii "
Czytam sobie" wydawnictwa
Edukacyjny Egmont z pewnością spodoba się najmłodszym fanom Harry'ego Pottera.
Rafał Witek przygotował dla początkujących czytelników (poziom 2) zwariowaną historyjkę o zagubionej magicznej walizce, której zawartość przysporzy głównym bohaterom nie lada kłopotów, gdy w ich otoczeniu zaczną się dziać niesamowite rzeczy. Krótka, ale zabawna opowiastka z morałem, przypominająca, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale uczynność popłaca.
Tekstowi towarzyszą barwne ilustracje
Emilii Dziubak, wiernie, niemalże zdanie po zdaniu opowiadające całą historię. W pamięć najbardziej zapada postać zapłakanej Oliwki z nosem kabanosem i szczerzący zęby w szelmowskim uśmiechu Adrian.
Bawi nieco próba uwspółcześnienia opowieści przez włożenie w ręce bohaterów takich gadżetów jak tablet z logo nadgryzionej gruszki czy smartfon. Z tego typu zabiegami zwykle wiąże się problem: dorośli autorzy niekoniecznie nadążają za dziecięcą rzeczywistością, a nawet jeśli tak, to ta z każdym rokiem zmienia się diametralnie. Główna bohaterka, Daria, za pomocą tabletu wysyła koleżance mejla ze zdjęciem. Mejla? Z badań wynika, że młodzież prawie nie używa poczty elektronicznej. W takim razie może Facebook? Pudło, dane statystyczne są nieubłagane: z Facebooka korzystają przede wszystkim starsi użytkownicy, wśród
młodych najpopularniejsze są dziś (o ile jeszcze jestem na bieżąco) serwisy takie jak Twitter czy Instagram. Tylko czy będą popularne jutro? Cóż, wygląda na to, że wszelkie próby stworzenia książki, która będzie aktualna pod względem używanych przez bohaterów technologii, są z góry skazane na porażkę. Dlaczego w takim razie marudzę? Można przecież umiejscowić dzieci w określonym czasie i do niego dostosować sposób komunikacji. Jasne, można - i rzeczywiście były czasy, kiedy młodzi pisali sobie mejle (pamiętam, byłam wtedy w liceum). Tylko że nikt wtedy nie słyszał o tabletach, smartfonach i ekranach dotykowych.
Druga wątpliwość dotyczy języka - i jest to przypadłość wszystkich książeczek poziomu drugiego (poziom pierwszy pomijam ze względu na naprawdę niewielką ilość tekstu). Weźmy poniższy fragment:
Ojej! - wymamrotała, gdy wieko walizki zostało otwarte. - To sekretne skrypty! (...) Ale cudackie te litery (...) - Daria złapała kilka kartek i lustrowała je drobiazgowo.
Od sztuczności zastosowanego w tekście słownictwa i konstrukcji bolą mnie zęby (chociaż może to mieć związek z wczorajszą wizytą u dentysty...). Oczywiście wynika to z ograniczeń narzuconych na autorów tekstów (brak zbitek i głosek takich jak "sz", "cz", "ni", "ś", "ć", "ą", "ę"). Pomysł ułatwiania w ten sposób zadania początkującemu czytelnikowi jest ciekawy, ale w praktyce uniemożliwia stosowanie wielu często występujących w języku słów i sprawia, że tekst staje się przekombinowany i być może - nie sprawdzałam tego w praktyce - trudniejszy w odbiorze. Bohater nie może pójść, więc galopuje. Nie może nieść, więc targa. Nie może nawet czytać - więc odcyfrowuje, lustruje i studiuje. A kabanosy, zamiast zniknąć, muszą zostać zdematerializowane.
Trzecie, drobne zastrzeżenie podpowiada mi moja feministyczna dusza: w skrócie, mamy tu historyjkę o dwóch dziewczynkach, które wpadają w tarapaty i w te pędy wzywają chłopca, by ten rozwiązał problem. Również Adrian wpada później na pomysł, co zrobić z tajemniczą walizką. Oklepany schemat, powielany przez wiele historii dla dzieci. Nie znaczy to oczywiście, że książka nie jest warta przeczytania, ale przyznam, że nie byłby to mój pierwszy wybór, gdybym szukała lektury dla zaczynającej przygodę z książką córki.
Pomijając te drobne w gruncie rzeczy uwagi, "
Walizka pana Hanumana" to lekka, zabawna opowiastka, w sam raz na pierwsze kroki z nieco dłuższą lekturą. Kto wie, może właśnie odcyfrowanie "zdematerializowanych kabanosów" sprawi młodemu czytelnikowi największą frajdę?
Joanna Pietrulewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz