cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

środa, 27 lutego 2013

Dziadek do wynajęcia...


O tym, jak ważna jest dla dziecka postać babci i dziadka, sporo się teraz mówi. W czasach, gdy rodzice dużo i długo pracują, nieraz mając mało czasu dla swoich pociech, ktoś, kto już spieszyć się nie musi, już tylko przez to wydaje się postacią z cudownej bajki. Nieżyjąca już nieodżałowana Stefania Grodzieńska jedną ze swoich książek zatytułowała Nic już nie muszę. I to właśnie jest piękne. Co za ulga na samo wyobrażenie sobie takiej kondycji: można mówić, co się chce, nie przejmować konwenansami, dysponować swoim czasem… Trochę jakby powrót do dzieciństwa, świata, z którym żyjemy w zgodzie, z którym nie potrzebujemy walczyć. Być może dlatego właśnie dzieciom tak łatwo przychodzi nawiązanie relacji z dziadkami, z tymi, którzy są pogodzeni ze swoim czasem i potrafią znaleźć wymierne korzyści z bycia starym człowiekiem.
Nie wszyscy jednak mają szczęście posiadania dziadka, czy babci. Tak się nieraz w życiu układa, lecz najwyraźniej pozostaje pustka, kogoś brakuje. Wątek ten pojawiał się już w literaturze dla dzieci, szczególnie warto przypomnieć tu „Babcię na jabłoni” Miry Lobe. Ostatnio ukazała się kolejna książka, która porusza ten temat. Renata Piątkowska pochyliła się nad historią Witka, chłopca, który nie miał dziadka, chociaż bardzo, bardzo tego pragnął. Na szczęście, podobnie jak w książce austriackiej autorki, istnieje możliwość „adopcji przodka”, sąsiada zza płotu, trochę ekscentrycznego pana w kolorowej koszuli w papugi. Przyszywany dziadek okazuje się tak wspaniały, że powoli zaczynają go Witkowi zazdrościć wszyscy koledzy. Najbardziej wzruszyło mnie, że i Witek, jak się okazało, stał się dla dziadka spełnieniem marzenia o wnuku. Dwie samotności się spotkały i powstała przyjaźń…
Dziadek na huśtawce” to także zatem historia o marzeniach, nieśmiało realizowanych przez głównych bohaterów. Mały Witek odkłada pieniądze na wyjazd do Afryki, a jego nowy dziadek… cóż, nie zdradzę, przygotujcie się na wielkie zaskoczenie, gdy razem z chłopcami odkryjecie, co znajduje się w ogrodowej szopie!
Ilustracje do książki, wydanej przez sympatyczne i niezwykle prężne wydawnictwo Bis, wykonał Artur Nowicki, artysta znany z wielu książek, czasopism i podręczników dla dzieci. Żywiołem jego rysunków jest ruch: postacie zdają się być uchwycone w biegu, przyłapane wpół słowa, zatrzymane w pędzie. Tytułowy dziadek buja się na huśtawce, gorące naleśniki smakowicie parują, a chłopcy tłuką się ile sił… Jednym słowem – dzieje się! Rysunkowy dowcip współgra z pogodną narracją opowiadania. Oby jak najwięcej było takich książek – ciepłych i mądrych.
Agnieszka Jeż 
Od wydawcy: Nie każdy ma dziadka. Witek jako jedyny wśród swoich kolegów dziadka nie miał - do chwili gdy zaprzyjaźnił się z panem Teofilem. Wtedy okazało się, że takiego dziadka jak Witek nie ma nikt!

piątek, 22 lutego 2013

Pan Pikulik i nieporozumienie w zoo

Czy jeden urwany guzik może popsuć nam humor na pół dnia? A czy może popsuć też humor wszystkim zwierzętom w zoo? Może! I to jak! Od razu widać, że autor lubi zwierzęta. W dodatku - chciałoby się napisać - widzi w nich ludzi i wrażliwy jest na ich... humory. Ale nie jest to na szczęście historia o czworonogach, które zachowują się jak ludzie. To raczej opowieść o tym, jak ludzkie nastroje mogą wpłynąć na samopoczucie zwierząt.

Dzień jak co dzień: dyrektor zoo zakłada swoja ulubioną kurtkę i rusza na poranny obchód. Po chwili czuje, że coś jest nie tak... Czują to też wszyscy mieszkańcy zoo. Tytułowe nieporozumienie wyjaśnia się, gdy pan Pikulik spotyka swojego synka. Zanim to się jednak stanie czytelnik może pooglądać świetnie wyrysowane przez autora-ilustratora zwierzaki na skraju załamania nerwowego: zasmucone, zdezorientowane i niepewne. Od połowy dnia pan Pikulik widzi już świat w jaśniejszych barwach, co udziela się natychmiast jego czworonożnym podopiecznym. Najlepiej zmianę nastroju widać po małpach - przynajmniej w
książce Kevina Waldrona.
Katarzyna Dołegowska-Urlich
Od wydawnictwa: Pan Pikulik codziennie zakłada swoją ulubioną kurtkę i rusza na obchód zoo, ale tego ranka coś jest nie tak. Czuje to Pan Pikulik… Czują to też zwierzęta… Wkrótce całe zoo ogarnia jedno wielkie nieporozumienie!

Kostur czarownicy...

Od razu napiszę, że nie jestem koneserką literatury z nurtu fantasy. Tego rodzaju pozycje czytuję rzadko, tym większa zatem moja radość, jeśli trafię na coś, co mi się naprawdę spodoba. A tak było w przypadku ostatnio przeczytanej książki „Łukasz i kostur czarownicyPiotra Patykiewicza, wydanej przez oficynę Bis.
Mam wrażenie, że w tego typu literaturze najciekawsze dzieje się zawsze „na styku”, pomiędzy tym, co realne, a wymyślone, w zetknięciu się rzeczywistości i świata fantastycznego. Ten drugi kieruje się swoimi prawami i tu już znawcom i koneserom tematu zostawiam miejsce na oceny i porównania. W książce Patykiewicza reprezentują go czarownice, skrzaty i inne tajemnicze istoty z mrocznych prawieków historii. Rekwizyty magiczne nawiązują do rodzimego folkloru: mamy więc księgi zaklęć, zaczarowane kostury, latające miotły. Światem tym rządzą prawa właściwe baśniom, sporo się można nauczyć o lojalności i zdradzie, szlachetności, która łamie czar zaklęć, wewnętrznych lękach, które zmieniają sposób widzenia rzeczywistości. A realną scenerią, w której rozgrywa się akcja książki, jest polskie miasteczko gdzieś w górach, wcale nie tych najwyższych i spektakularnych, może Beskid Niski... Niezwykłe znaczenie ma także historia miejsc, w których dzieje się akcja. Jest więc stara wojenna mogiła i pamięć o tragicznie zmarłym żołnierzu, jest sztuczne, martwe jezioro w miejscu dawnej wioski. Przeszłość odzywa się w nieoczekiwanych momentach, uświadamiając nam, że wszystko zostawia ślady. I nieraz trzeba wielkiej odwagi i poświęcenia, by naprawić błędy z przeszłości.
Główny bohater, dwunastoletni Łukasz, zamiast na wymarzone wakacje za granicę, przyjeżdża w odwiedziny do osiemdziesięcioletniej ekscentrycznej ciotki. Nie jest tym zachwycony, jak możemy się domyślać. Jednym słowem, motyw znany i wykorzystany w wielu książkach dla młodzieży: wakacje w nudnym miejscu, w towarzystwie z pozoru nieciekawej osoby, które zamieniają się w niespodziewaną przygodę życia. Tak jest i w tej powieści, jednak Autorowi udało się wykorzystać ograny schemat w sposób pomysłowy.
Przede wszystkim, sceneria polskich gór i podupadających kamienic małego miasteczka z ich mieszkańcami wykorzystana została do stworzenia bardzo sugestywnego obrazu. Myślę, jest on w stanie oddziałać na wyobraźnię wielu młodych czytelników, którzy, podobnie jak początkowo główny bohater, nie wyobrażają sobie opcji wypoczynku polegającego na dobrowolnym wysiłku wędrówki po górach. Autor zwraca też uwagę na poważne problemy, które dotykają młodzież, jak np. alkoholizm w rodzinie. Widzimy, jak łatwo ocenić i wyrzucić na margines nie tylko bezpośrednio dotkniętych nałogiem, ale i ich bliskich. I jak trudno jest pomóc takim ludziom, gdy się jest młodym człowiekiem. Autor nie podaje tu gotowej recepty, pozornie więc zostajemy bez odpowiedzi, gdyż, w przeciwieństwie do bohaterów, nie dysponujemy magią. W ostatecznym jednak rozrachunku nasuwa się pytanie, czy sama magia wystarczy. Co tak naprawdę zmieniło się w ojcu Irka, gdy wstał z alkoholowego zamroczenia i zmienił swoje życie? Może i były to czary, w życiu tak łatwo zwykle się nie udaje, ale z pewnością i coś jeszcze, coś niezwykle ważnego - kochające serce i wiara w ideały. Dwanaście lat (…) to najlepszy wiek, by porywać się z motyką na słońce. Ktoś starszy, kto poznał już gorzki smak rozczarowań, nigdy by się tego nie podjął – usłyszymy mądrą radę czarownicy. Podoba mi się, że Autor pozwala bohaterowi pobłądzić, zdecydować się na łatwe, lecz niesłuszne rozwiązania, a potem zmierzyć się z konsekwencją swojego wyboru.
„Łukasz i kostur czarownicy” to także piękna lektura o przyjaźni, o Exupery’owskim oswajaniu drugiego człowieka, o transformacji bohatera. Łukasz, zgodnie z prawidłami sztuki, wróci do domu zmieniony i ubogacony. Podobną szansę mają czytelnicy, którzy sięgną po książkę Patykiewicza… Przygoda przed Wami!
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: To miały być piękne wakacje w Chorwacji… Niestety zamiast tego Łukasz musiał spędzić lato w podgórskim miasteczku u starej ciotki Wandy. W dodatku w pociągu skradziono mu plecak.

środa, 20 lutego 2013

Kazik w Afryce



Kolacja już na stole, siadamy głodni, dzieci zniecierpliwione… Nie możemy jednak zacząć, nie ma jeszcze Hani. Mamo, ona zaraz przyjdzie - tłumaczy mi Janeczka. – Uzależniła się trochę od tego Kazika…
Bo od Kazika, proszę Państwa, uzależnić się można, zwłaszcza, jak się ma osiem – dziesięć lat, chodzi do szkoły i przez większą część roku w ogląda przez okno te same widoki. Na szczęście nie jest to niebezpieczne uzależnienie, chociaż, jak widać, może skutkować spóźnieniem na kolację. Ale kto by się tam przejmował!
Książkę „Afryka Kazika”, wydaną przez warszawski Bis, odkryliśmy najpierw na audiobooku. Moja najmłodsza córka ma teraz fazę na słuchanie bajek, włącza więc sobie co wieczór płyty i słucha aż do zaśnięcia. „Kazik” spodobał się jej aż tak bardzo, że słuchała go praktycznie cały dzień, nie mogąc się oderwać. Bo historia jest rzeczywiście ciekawa! Wszystko zaczęło się od tego, że Autor, Łukasz Wierzbicki, odkrył przed laty nieco już zapomnianą postać Kazimierza Nowaka, polskiego globtrotera, który w latach trzydziestych ubiegłego wieku przemierzył kontynent afrykański na rowerze. Niestety, wielki podróżnik zmarł rok po swojej wyprawie, pozostawiając listy i szkice, na których planował oprzeć reportaż o swojej podróży. Marzenie jego zrealizował właśnie Wierzbicki, docierając do owych zapisków. Książka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936” ukazała się kilka lat temu i zachwyciła samego Ryszarda Kapuścińskiego. Autor jednak nie poprzestał na reportażu dla dorosłych, pomyślał również o młodych czytelnikach, wspominając czasy, gdy jako mały chłopiec słuchał opowieści swego dziadka (od niego właśnie dowiedział się o Kazimierzu Nowaku). Powstała więc książka dla dzieci, opowiedziana językiem prostym i dowcipnym, bardzo wciągająca. Główny bohater jest sympatyczny, nie mądrzy się, tłumaczy, gdy potrzeba, a przede wszystkim doskonale sprzedaje młodym czytelnikom swój zachwyt Afryką, odwagę i pomysłowość. Dziecięca wyobraźnia nie zna granic i może właśnie dlatego Kazimierz Nowak jest dla nich postacią wiarygodną. Zepsuł się rower? Kupuje konie. Nie da się już dalej jechać nawet konno, bo nie ma drogi? No, to płynie rzeką. Cóż z tego, że pełną krokodyli i hipopotamów. Dorośli mogą się domyślać, jak ciężko bywało wielkiemu podróżnikowi podczas tej wyprawy, dzieci zaś śledzą jego poczynania z lekkością. Ułańska fantazja i spryt Kazimierza Nowaka doskonale idą w parze z dziecięcą imaginacją i nieszablonowym, właściwym dla młodego wieku, kreatywnym myśleniem.
Takich opowieści doskonale się słucha, polecam więc tę książkę w wersji audio, jednak tradycyjna, papierowa forma również jest doskonałym pomysłem. Do książki, pięknie wydanej w twardej oprawie, dołączono mapkę Afryki z trasą, jaką wielki podróżnik przemierzył podczas swojej wyprawy. Ilustracje i oprawa graficzna (współpraca Agencji Reklamowej NEXUS i Beaty Kuleszy-Damaziak) doskonale oddają nie tylko afrykański koloryt, lecz także klimat epoki międzywojennej, kiedy podróż znaczyła o wiele więcej, niż dzisiaj. Wyobraźcie sobie, że, by dostać się do Afryki, Kazimierz Nowak przejechał pociągiem do Rzymu, a stamtąd, bagatelka, rowerem do Neapolu! Ten szczegół zrobił na mnie duże wrażenie, taka wyprawa, chociaż to było zaledwie preludium do właściwej podróży… W czasach, gdy samoloty zawożą nas wszędzie bez wysiłku, idea wędrowania w dawnym stylu wydaje mi się niezwykle cenna. Warto to przekazać naszym dzieciom.
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Opowiadania dla dzieci napisane na podstawie reportaży Kazimierza Nowaka, który w latach trzydziestych XX wieku przemierzył Afrykę na rowerze. Barwne spotkania z mieszkańcami Afryki, mrożące krew w żyłach, a niekiedy zabawne przygody.

czwartek, 14 lutego 2013

Oto kot...


Wydawnictwo Albus działa na naszym rynku już od czternastu lat. Początkowo specjalizowało się w ofercie edukacyjnej, by całkiem niedawno zaskoczyć nas niezwykle oryginalnymi i pięknymi książkami dla dzieci (pozostaję nieustannie pod wrażeniem klasy wydawniczej „Gratki dla małego niejadka” Emilii Dziubak). Ostatnio ukazała się nowa, bardzo ciekawa pozycja, która w pełni zasługuje na uwagę małych czytelników i ich rodziców.
Oto kot” to książka nie tylko dla kociarzy, chociaż z pewnością ich zainteresuje najbardziej. Paulina
Wierzba metodycznie wprowadza nas w koci świat, począwszy od przeglądu ras kotowatych po ich zwyczaje, szczegóły anatomii, a nawet … kocią metafizykę. Znajdziemy tu także ciekawostki i historyjki o różnych słynnych zwierzakach i ich właścicielach. Sporo wiedzy, bardzo ciekawie i przystępnie podanej. Jestem pewna, że i dorośli sporo się mogą nauczyć, nawet, jeśli są już od dawna szczęśliwymi posiadaczami kota. Czy wiecie, na przykład, dlaczego kot udeptuje sobie miejsce na kolanach właściciela, zanim się tam umości? Na czym polega felinoterapia i na jakie zaburzenia pomaga? Czy lwice wolą blondynów? Zapowiada się ciekawie, jak widzicie. Moim dziewczynkom najbardziej przypadł do gustu quiz „Jakim kotem jesteś?”. Przetestowały nas wszystkich dokładnie, więc już wiemy…
Strzałem w dziesiątkę było powierzenie ilustracji do książki Mariannie Sztymie, znanej przede wszystkim z ilustracji prasowej w kobiecych pismach („Zwierciadło”, „Elle”, „Wysokie obcasy”). Artystka wykorzystała tu wiele różnych technik, co w przypadku kociej silva rerum okazało się dobrym posunięciem. Szczególnie podoba mi się łączenie zdecydowanej kreski malowanej piórkiem z rozmytym efektem szablonu i rozpryskiwanej farby, ciekawe są również kolaże. Niekiedy artystka nawiązuje do stylistyki rysunku prasowego w stylu vintage, dając jednocześnie popis doskonałego warsztatu typograficznego. To sprawdza się szczególnie w rozdziałach poświęconym ciekawostkom na temat kotów. Widać, że wszystko zostało tu gruntownie przemyślane i zgrane z tekstem, a żadna kreska nie jest przypadkowa. Gratulacje!
Agnieszka Jeż


Od wydawnictwa: Jeśli chcesz odkryć choć część z kocich tajemnic, zajrzyj do tej książki. Poznasz kocią prehistorię, bliższych i dalszych kuzynów kota domowego, kocich rekordzistów, sekrety kociej anatomii. www.albus.poznan.pl

środa, 13 lutego 2013

Operowe straaachy.


Zawodowo miałam trochę do czynienia z muzyką i dlatego szczególnie interesują mnie popularyzatorskie publikacje na ten temat, zwłaszcza dla dzieci. Znam też wielu rodziców, którzy by chcieli jakoś ten muzyczny świat swoim dzieciom przybliżyć, ale nie bardzo wiedzą, jak to zrobić, sami nieraz pogubieni, czy wystraszeni. O muzyce krąży wiele obiegowych opinii, z którymi nawet nam samym trudno się zmierzyć: a to, że twórczość kompozytorów współczesnych jest za trudna w odbiorze, a to znów, że oper nie da się słuchać… Ten ostatni pogląd, zwłaszcza, jest bardzo powszechny. I tak naprawdę niewielu znam ludzi z mojego pokolenia na serio operą zainteresowanych, nie licząc zawodowo związanych z branżą. Czasami myślę, że to szkoda. To prawda, że ten gatunek stracił wiele na popularności w dobie efektownych mediów, ale przecież pozostała piękna muzyka, która wielu ludziom dostarczała ogromnych wzruszeń. Czy zdajemy sobie dzisiaj sprawę, jak wielki był zasięg popularności arii operowych, nawet wśród biedaków, których nie stać było na wieczór w teatrze? Jakie emocje wzbudzały opery, współzawodnictwo kompozytorów, literackie aluzje w librettach? Cały ten świat odszedł już dawno, chociaż… nieraz nie domyślamy się nawet, jak wiele przetrwało. Niektóre z melodii znanych nam od dawna, nie wiadomo skąd, to właśnie niegdysiejsze operowe „hity”. Może warto byłoby się dowiedzieć, skąd pochodzą i o czym tak właściwie ten śpiewak opowiada?
Dlatego na naszą baczną uwagę z całą pewności zasługuje książka wydawnictwa Literatura, nowość
sprzed paru miesięcy: „Operowe straaachy” autorstwa Izabelli Klebańskiej, niestrudzonej muzycznej propagatorki, autorki scenariuszy radiowych i telewizyjnych, teledysków i piosenek. To już nie pierwsza jej tego typu książka, warto sięgnąć również po pozostałe, z pewnością dostępne w bibliotekach.
Autorka przedstawia nam w dwudziestu dwóch wierszowanych ujęciach najpopularniejsze tematy z oper, baletów i musicali. Do książki dołączona jest płyta, dzięki której możemy wysłuchać wszystkich opisywanych utworów. Wiersze są krótkie, ot, takie impresje, które mają za zadanie wprowadzić nas w klimat muzyki. Na końcu książki znajdziemy słowniczek operowy z dodatkowymi komentarzami do wierszy i muzyki, w którym wyjaśnione są także trudniejsze terminy, a także spis kompozytorów. Pozostaje tylko wybrać swój sposób na tę książeczkę: czy wysłuchać najpierw wszystkiego, łowiąc uchem znajome motywy, czy też może podejść bardziej metodycznie, czytając przed każdym z utworów wiersz i komentarz? Zależy to w dużej mierze od samych dzieci. Nawiasem mówiąc, w takich okolicznościach można obserwować, jak do głosu dochodzą naturalne preferencje naszych pociech: czy wolą się uczyć bardziej metodycznie, czy spontanicznie. Każda z moich córek jest inna i zawsze ogromną frajdę sprawiała mi obserwacja, w jaki sposób organizują sobie życie.
Niezwykle ciekawe są ilustracje, które do książki wykonała Małgorzata Flis, znana mi wcześniej głównie z rysunków przedstawiających zwierzęta, niezwykle oryginalnych. Krytycy zwracają uwagę na dalekowschodnie inspiracje artystki, której płynna kreska niesie w sobie potencję zarówno kształtu, jak i ruchu. Jej łabędzie w naszej książeczce to szczyt prostoty i wdzięku. Dynamikę, osiągniętą jednym pociągnięciem pędzla, artystka zaprezentowała także w przedstawieniu postaci operowych amantów i heroin. Przez chwilę wróciłam wspomnieniami do bardzo podobnego w malarskim klimacie „Fernanda” z ilustracjami Marii Orłowskiej. Jednym słowem, kunszt w dawnym, dobrym stylu, chapeau bas!
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Ta melodia jest z opery?! Przecież ją znam! No właśnie! Jestem przekonana drogi Czytelniku, że znasz większość utworów zamieszczonych na dołączonej do książki płycie, a pochodzą one właśnie z najsłynniejszych oper. Skąd je znasz?

wtorek, 12 lutego 2013

Jak założyć akwarium...?


O książce „GupikowoMoniki Kowaleczko-Szumowskiej, która ukazała się nakładem wydawnictwa Bis, opowiadali mi już wcześniej moi znajomi. Jak to bywa w takich przypadkach, zanim przeczytałam ją sama, wyobraziłam już sobie, o czym będzie. Więc jest rodzina z dziećmi, które koniecznie chcą mieć rybki. Zaczynają przygodę z akwarystyką… i zapewne żyją długo i szczęśliwie, bo niby co może być interesującego w hodowaniu rybek?! Na szczęście wreszcie książkę zdobyłam. I chociaż rzeczywiście mamy w niej rodzinę i akwarium, nie ma to nic wspólnego z nudą!
Po przeczytaniu poczułam nawet coś jakby ukłucie wstydu za te swoje przedwczesne osądy. Cóż, rybka to nie pies, czy kot, nie ten stopień inteligencji i zażyłości z człowiekiem, ale dopiero spojrzenie na nią oczami dzieci, zaangażowanych w hodowlę, nieszczędzących sił i emocji, pokazało mi, jak bardzo się myliłam. Przyznam, że wzruszyłam się nawet przy czytaniu. Przypomniały mi się moje własne, dziecięce hodowle (akurat nie były to rybki, ale inne, też małe zwierzaki), radość, gdy wszystko szło dobrze, a rozpacz, gdy podopieczni, mimo starań, chorowali i umierali. Wygląda na to, że Autorka „Gupikowa” opisała tu historię dobrze jej znaną, być może z własnej rodziny. Opowiada nam o wszystkim dziewczynka, siostra Mikołaja, Wojtka i Zosi. Rodzinka jest malownicza, bałaganiarska i trochę chaotyczna, lecz poza tym zupełnie zwyczajna. Ważną postacią jest też opiekunka Magda i jej ojciec, zapalony akwarysta, gotów spieszyć z radą i pomocą (jak dobrze mieć takiego eksperta w pobliżu!). Hodowla zaczyna się od dwóch rybek – gupików, wkrótce jest ich coraz więcej, aż powstaje… no, właśnie, Gupikowo. Niespodziewanie pojawiają się jednak problemy. Czasem kłopotom z rybkami winna jest nieuwaga czy brak doświadczenia akwarystów - amatorów, lecz bywa, że odpowiedzialność leży po stronie ludzkiej bezwzględności i chciwości (genetyczne mutacje gatunków!). Autorka opisuje też okrucieństwo i brak kompetencji ze strony sprzedawców zwierząt. Mimo tych wszystkich porażek bohaterom książki udaje się jednak stworzyć naprawdę świetne akwarium, które, w dodatku, samo się finansuje… Pewnie jesteście ciekawi, jak? Przeczytajcie!
W książce znajdziemy sporo bardzo praktycznych wiadomości na temat hodowli, które początkującemu akwaryście na pewno ułatwią życie. Ci, którzy akwarium nigdy nie mieli, może nawet zachęcą się do rozpoczęcia przygody z rybkami. Jak pokazuje przykład bohaterów, przede wszystkim liczy się zapał i wytrwałość. Jak więc założyć akwarium? Jak najszybciej!
Agnieszka Jeż


Od wydawcy: Zabawne perypetie czwórki rodzeństwa, wesołej opiekunki Madzi i bardzo wielu ryb akwariowych. Trzynastoletniej Marysi udaje się zrealizować marzenie o posiadaniu akwarium, a w hodowli rybek dzielnie wspomaga ją trochę zwariowany brat Mikołaj i mała Zosia oraz jej opiekunka Madzia, której tata jest doświadczonym akwarystą. Wkrótce opieka nad rybkami zaabsorbuje całą rodzinę...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Uśmiechnięta Planeta


Panią profesor Joannę Papuzińską miałam przyjemność poznać osobiście, pochwalę się. Jest wspaniałą
osobą, a to, czym emanuje przede wszystkim, to ciepło, spokój i uwaga, jaką obdarza świat i ludzi. A zarazem wielka rzeczowość i konkretne podejście do tematu – nasza rozmowa dotyczyła książek i odbyła się na uniwersytecie przy okazji wykładu, na w którym brałam udział jako słuchaczka. W końcu pani Papuzińska jest nie tylko autorką poczytnych książek, które towarzyszyły mojemu dzieciństwu i które pisze do tej pory, ale także profesorem bibliotekoznawstwa, zaangażowaną szczególnie głęboko w temat twórczości literackiej dla dzieci. Zna pisanie jako teoretyk i praktyk. Jak to się wyraża więc w jej książkach, możemy zapytać.
Ano otwórzcie pierwszą z brzegu, chociażby wydaną ostatnio przez łódzką LiteraturęUśmiechniętą Planetę i inne czarodziejskie opowieści”, dowcipnie zilustrowaną przez Jolę Richter-Magnuszewską. Historie, które przeczytamy w tej książce, dzieją się w okolicznościach dobrze znanych dzieciom: w domu, w szkole, na biwaku. Są mocno osadzone w rzeczywistości, konkretne, a jednocześnie z ciepłym przebłyskiem magii, która całkowicie zmienia przedstawiony świat. Czarodziejskimi przymiotami mogą zostać obdarzone najzwyczajniejsze przedmioty, jak, na przykład, stara klepka, czy wysłużony samochód. Niekiedy jednak autorka puszcza do nas oko, jak w opowieści o tajemniczym staruszku, gdzie rzekomo czarodziejski element historii zostaje niespodziewanie zdemaskowany… albo ostatecznie zgoła niepotrzebny, jak w ostatnim opowiadaniu.
W realnej scenerii rola elementów magicznych jest określona wyraźnie: dynamika historyjek zawsze kieruje akcję w stronę punktu wyjścia. Magia pozostaje tylko przebłyskiem, wydarzeniem przeobrażającym bohaterów, a najważniejsze, jak konstatujemy, pozostaje to, co rzeczywiste. Takie przesłanie – o mocy wyobraźni, zmieniającej rzeczywistość – można chyba odczytać z książek pani Papuzińskiej. Siadamy do czytania, na chwilę odrywamy od ważnych spraw i problemów, a już za chwilę powracamy (bo opowiadania są krótkie). Tyle, że zmienieni, zainspirowani, w jakiś sposób magicznie dotknięci… Wypróbujcie sami, to działa!
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: To właśnie tutaj mieszka Antek, który wreszcie zaczął się sam ubierać, pomagając sobie przy tym zaklęciami. Tu, w na pozór zwykłej szkole, pracuje druhna ciotunia, która czaruje, kiedy nikt nie patrzy. To z tutejszego planetarium można… wylecieć hen wysoko, w kosmos! Każdego dnia na naszej planecie dzieje się coś niesamowitego. I jak tu się nie uśmiechać?

poniedziałek, 4 lutego 2013

Tajemnica Malutkiej


Opowieść o Tajemnicy, Trochę Innej dziewczynce i jej babci. O sile marzeń i o tym, że inność nie zawsze musi w życiu przeszkadzać – przeczytałam na okładce książki „Tajemnica Malutkiej” autorstwa Anny Onichimowskiej, wydanej ostatnio przez Agencję Edytorską Ezop. Właściwie już same te słowa, jakkolwiek ogólnikowe, starczyłyby za dobrą rekomendację i zachętę do czytania, pomyślałam. Otworzyłam więc optymistycznie czerwoną okładkę i zabrałam się do lektury.
I przeczytałam krótką historyjkę, wymyślaną wspólnie przez tatę i córeczkę na dobranoc. Nieoczekiwane meandry opowiastki zawdzięczamy właśnie temu podwójnemu autorstwu: Tata zaczyna, Ula coś dopowiada, a że zmęczeni obojga bierze górę nad siłami, spontaniczna bajka kończy się całkiem szybko i szczęśliwie.
Swoją drogą, bardzo miły pomysł na wspólne wieczorne rytuały usypiania potomstwa, zwłaszcza, gdy rodzicom wena nie dopisze i zawiedzie wyobraźnia. Trzeba kiedyś wypróbować.
Tytułowa bohaterka to właśnie Malutka, dziewczynka, jakich wiele, tyle tylko, że obdarzona niezwykle wielkimi stopami, największymi, jakie można było sobie wyobrazić. I nie chodzi tu już tylko o problem z zakupem obuwia w takim rozmiarze, lecz właściwie każdą czynnością. Do sklepu musiała wchodzić tyłem, by nie poprzewracać ustawionych na podłodze słoików z ogórkami – czytamy, nie wierząc własnym oczom. To dopiero kłopot! I ciekawe, że właśnie córka, a nie tata, umie prawie od razu znaleźć korzyści płynące z tej niezwykłej sytuacji. Co można zrobić, mając taki dziwny defekt? Ano można używać stóp jako parasola, gdy pada deszcz, osłaniając nim także znajome dzieci. No i biegać najszybciej w miasteczku. A żarty i dokuczanie? Tak, z tym bohaterka też się spotykała, ale, o dziwo, zamiast płakać, śmiała się razem z dziećmi. W to już trochę nie chce mi się wierzyć, ale dobrze, w końcu to tylko bajka. Najważniejsze, jak sądzę, co dociera do dzieci, to świadomość, że na świecie nie ma ludzi doskonałych, tylko są, po prostu, różni. I że ta odmienność jest zaletą, a do twórczego jej wykorzystania wystarczy uruchomić wyobraźnię.
Dodam, że szczególnie ucieszył mnie motyw wielkich stóp, coś jakby Kopciuszek, ale à rebours. Pomyślmy, jaki niewygodne jest wciskanie stopy, niekoniecznie maleńkiej, w ciasny pantofelek, i to tylko po to, by książę raczył łaskawie spojrzeć… Malutka na pewno nie będzie nawet próbowała przymierzać czarodziejskich bucików, bo ma na życie całkiem inny pomysł!

Ilustracje do książeczki zawdzięczamy znanej artystce Agacie Dudek. Operując mocnymi kolorami, żywym kontrastem i geometrycznymi kształtami ilustratorka również wydobyła pazur z tej pozornie grzecznej historyjki. Ciekawym medium okazała się tu technika kolażu. W abstrakcyjne kształty i figury artystka wkleiła „migawki z rzeczywistości” w postaci fragmentów zdjęć, czy druków ulotnych. Uzyskała w ten sposób efekt sennego widzenia, gdzie wśród dziwnych, nierozpoznanych obrazów migną nam czasem znajome twarze, czy rzeczy, zyskujące w nowym kontekście nieoczekiwane znaczenie. Jedynym minusem opracowania graficznego książki jest szary kolor druku, niezbyt wyraźnie odcinający się od tła, przez co męczy się wzrok i czyta się niekomfortowo. Niby drobiazg, ale o zmęczonych oczach czytelników należy pamiętać…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Opowieść o Tajemnicy, Trochę Innej Dziewczynce i jej babci. O sile marzeń o tym, że inność nie zawsze musi w życiu przeszkadzać. Rozpisana na dwa głosy – małej Uli i jej tatusia, z którym wspólnie wymyślają sobie bajkę.

piątek, 1 lutego 2013

Gwiazdka z nieba...


Jako dziecko zawsze byłam bardziej „misiowa”, niż „lalkowa”. Ukochane moje niedźwiadki, jakże daleko im
było do pięknych, wysmakowanych pluszaków, jakie teraz widuję w sklepach i na półkach córek… Za czasów mojego dzieciństwa estetyka nie zawsze była mocną stroną producentów zabawek. Jeśli nie miało się szczęścia przy zakupie (albo wujka w Erefenie), to miśki jawiły się jako dosyć nieforemne stwory, wypchane trocinami albo innym, podejrzanym materiałem. Bywały nieraz szorstkie w dotyku jak tarka do jarzyn, z tendencją do gubienia kończyn i szklanych oczu. Ale, cóż, prawdziwa miłość, jak wiadomo, jest ślepa i nie ma względu na takie drobiazgi. A dzieci ukochaną zabawkę potrafią naprawdę KOCHAĆ. I bywa, że takie oberwane szkaradzieństwo staje się przyjacielem, powiernikiem i towarzyszem malucha. Zwłaszcza, gdy jest on nieśmiały i trochę samotny.
Motyw „zabawek z duszą” przywoływany był często w książkach dla dzieci. Klasycznym przykładem być może Aksamitny Królik z książki Margery Williams, Dziadek do Orzechów E.T.A. Hoffmanna, czy ukochany przeze mnie „Fikołek” Grunda Josefa Carla (czemu, ach, czemu nie wznawiają tej ślicznej książeczki?). Ożywiona miłością dziecka zabawka staje się prawdziwa na tyle, na ile była kochana. Znajduje sens istnienia w miłości, chociaż dzieje się to kosztem wyświechtanego futerka i oberwanych uszu. Nasuwa się tu od razu analogia z „zużyciem” ludzkiego ciała (jako mater triplex, czyli „trzykrotna mama”, mam na ten temat coś do powiedzenia), ze starością, czy chorobą, która pozbawia człowieka siły, urody i atrakcyjności. Dla dzieci stare, wierne zabawki, które kocha się mimo ich zużycia, są doskonałą lekcją życia i miłości, przywiązania i lojalności. Brzmi górnolotnie? Ale naprawdę tak jest.

I o tym właśnie opowiada w historii Tomaszka i jego misia Liliana Bardijewska w uroczej książeczce „Gwiazdka z nieba”, wydanej niedawno przez Ezopa. Nie będę tu streszczać fabuły, niech dzieci i rodzice mają przyjemność i niespodziankę. A przyjemność niewątpliwą również dzięki bardzo ładnej oprawie graficznej (Ezop jak zwykle trzyma poprzeczkę wysoko) i ilustracjom Ewy Poklewskiej-Koziełło. Szczególnie sympatycznie wyszli artystce główni bohaterowie, rzuceni cienką kreską na bogate, barwne tło w zimowej, „gwiazdkowej” tonacji. Aż się prosi o nieco tu już wyeksploatowaną zachętę: „książeczka doskonała na zimowe wieczory”… albo poranki. A co! Ferie szkolne u nas tuż-tuż…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Wzruszająca pełna fantazji bajka o małym chłopcu Tomaszku, bardzo małym pluszowym misiu i jeszcze mniejszej śnieżynce Śmieszynce oraz o pewnej deszczowej wigilijnej nocy, kiedy przygoda ta się rozpoczyna. Opowieść o przyjaźni i sile marzeń, które jednego z naszych bohaterów zaprowadzą aż na Mleczną Drogę. I o tym, że marzenia się spełniają, jeżeli tylko mamy odwagę marzyć „odlotowo”.