cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 23 lipca 2013

Z ulicy Kociej - na wakacje!


Ostatnimi czasy co rusz któraś z moich córek brała do ręki książkę i znikała na balkonie. Mamy tam całkiem wygodny fotel i sporo zieleni dookoła, miejsce zatem, by rozkoszować się lekturą, wyśmienite! Zauważyłam, że dziewczyny wzajemnie sobie podbierają trzy książki w okładkach w kolorach wakacyjnych (żółć, zieleń i błękit). Zaciekawiona, sięgnęłam po nie i ja. I odkryłam „Zosię z ulicy KociejAgnieszki Tyszki (wydawnictwo Nasza Księgarnia), a konkretnie – tom poświęcony wakacjom. Po kolejnych spodziewam się również dobrej zabawy, ale wszystko w swoim czasie.
Zosia mogłaby być szkolną koleżanką Klary z opowieści Wichy, o których tu już entuzjastycznie pisałam. Jest rezolutną, wesołą dziewczynką, obdarzoną dosyć charakterną rodziną: młodszą siostrą Manią („totalna katastrofa!”) i nieco ekscentrycznymi rodzicami. W zielonej, wakacyjnej książeczce wyjeżdża na wakacje, a na scenę wkraczają dalsi krewni i znajomi, również nietuzinkowi. Sama jestem mamą i ciocią dla sporej gromady, więc szczerze podziwiałam ciotkę Malinę, która zgodziła się zabrać tabun dzieciaków i psa nad morze. Tam dzielnie stawiła czoła rzeczywistości bynajmniej nie sielankowej: zamiast zapamiętanej z dzieciństwa wsi rybackiej nasza gromadka trafiła do pseudo-kurortu, gdzie w drodze na plażę trzeba się codziennie przebijać przez kramy z badziewiem, znosić humory wnuka gospodyni, cierpiącego na zespół odstawienia od komórki i komputera, a na dodatek jeszcze – hałaśliwych miłośników grillowanej kiełbasy. Nie dziwne, że nasze towarzystwo prędko skorzystało z okazji, by się z kurortu wyksięgować i … pojechać dalej, w zupełnie inne miejsce. A my towarzyszymy podróżnikom, oglądając świat oczami Zosi, która dowcipnie i pogodnie opisuje wakacyjne perypetie Wierzbowskich. Analogia z Klarą narzuca się znowu, ale jednak nie na zasadzie powtórzeń: dziewczynki są różne, Klara jakby zdecydowanie młodsza, Zosia pewne rzeczy już rozumie i efekt komiczny wynika bardziej z samych sytuacji, niż z ich interpretacji. Kapitalne dialogi, zabawa językiem (wplatanie w tekst wiejskiej gwary, czy specyficznych przekręceń słów) i niezwykle trafne obserwacje rzeczywistości, która nieraz zadziwia i uwiera, ale jest piękna właśnie przez swoją różnorodność. Oglądanie takiego świata oczami dziecka – bez uprzedzeń, z ciekawością i ufnością - to wielka przyjemność, nawet dla tak dużej dziewczynki, jak pisząca te słowa…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Cześć! Mam na imię Zosia. Okropnie, prawda? Jeśli chodzi o nazwisko, to też mogłoby być lepiej. Wierzbowska brzmi nieźle, ale jest na W. Każdy uczeń na świecie wam to powie, że nie ma gorszej rzeczy, niż wylądować na początku albo na końcu listy.

poniedziałek, 15 lipca 2013

wyślij się dzisiaj sam na wakacje...

Wakacje to czas szczególny. Lista przyjemności z nim związana zdaje się nie mieć końca: odpoczynek, wysypianie się aż do południa, wędrówki z plecakiem i noce pod chmurką, kawa z lodami sączona na włoskiej piazzy, letnie sukienki… Dlaczego by nie dopisać do tego jeszcze jednej rzeczy, przyszło mi ostatnio do głowy. Czas wolny to również chwila na wyswobodzenie się od rutyny i utartych schematów. Czemu nie pozwolić sobie na odrobinę zdziwienia światem, postawienia na chwilę na głowie naszych przekonań, pomyślenia – inaczej? Jednym słowem, może pofilozofować trochę, sami albo razem z dziećmi?
Nie, nie trzeba od razu wyciągać opasłych tomów Tatarkiewicza z zakurzonych półek regału. Warto za to sięgnąć do małej książeczki, wydanej przez Czarną Owieczkę, do Wielkiej księgi młodego filozofa, napisanej i zilustrowanej przez duet Petera Ekberga i Svena Nordquista.
To nie tylko wprowadzenie do filozofii dla najmłodszych, lecz także lekcja samodzielnego myślenia. Założę się, że niejeden dorosły, przeglądając karty książki, znajdzie przyjemność i sposobność do refleksji, jak również wiele tematów do rozmowy z dzieckiem. Czy można kłamać w słusznej sprawie? Czy Robin Hoodowi wolno było kraść? Czy trawa tak naprawdę jest zielona, czy jawi się tylko tak w naszej percepcji? Takie i podobne pytania stawiają nam autorzy książki. Podobnie, jak niegdyś Sokrates, starają się raczej pobudzić naszą ciekawość i poznawczy sceptycyzm, niż udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jak twierdził Kant, jednym z zadań teorii poznania jest budzenie ludzi z ich dogmatycznej drzemki, czyli, innymi słowy, przeszkadzanie w poznawczym samozadowoleniu. Z dziećmi nie ma jeszcze takiego kłopotu – są wystarczająco „obudzone poznawczo”, a zagadnienia postawione w książce to często ich codzienne refleksje. Ile razy tracimy cierpliwość słysząc kolejne „dziwne pytanie” naszego dziecka? Może czas, byśmy również wysłali swój mózg na wakacje i chociaż na chwilę byli jak dzieci? Skorzystają na tym, z pewności, wszyscy, a najbardziej – my sami…
Agnieszka Jeż

Od wydawcy: Wielka księga młodego filozofa w łatwy i fascynujący sposób tłumaczy, czym jest filozofia. Młody czytelnik spotka tu kilku wybitnych filozofów oraz zaznajomi się z ważnymi pytaniami, które uczą filozofować.

Na zamku Soria Moria


W tak upalny dzień, jak dzisiaj, miło sięgnąć, chociażby myślami, do chłodniejszych klimatów. Tak więc
wybrałam się niespiesznie na zamek Soria Moria i w jego okolice. Zapewniam, że temperatura spadła, chłodek całkiem przyjemny, a od kapryśnego morza wiatr przynosi częste i nagłe deszcze. Nigdy nie można się tu spodziewać stałej pogody, zmienność jest wpisana w naturę krajobrazu dalekiej Norwegii.
I takie też są baśnie z tomu Zamek Soria Moria, zebrane przez Petera Christena Asbjørsena i Jørgena Moe. Książka ta jest kolejną odsłoną serii baśni i legend świata, z której kilka pozycji recenzowałam na tych gościnnych łamach. Nie jest to już pierwsze spotkanie polskiego czytelnika z norweskimi podaniami zebranymi przez Asbjørsena i Moe, Braci Grimm dalekiej Północy: w 1975 roku Wydawnictwo Poznańskie opublikowało ich pełny wybór. Teraz Media Rodzina proponuje kolejną odsłonę w niezwykle wysmakowanym kształcie. Książka jest piękna, a że kocham Norwegię i klimat dalekiej Północy, tomik stoi na mojej półce, mimo protestów córek (które, zgodnie z prawem serii, chciałyby mieć wszystkie baśnie świata zgromadzone w jednym miejscu…).
Norwegia jest krajem słabo zaludnionym, gdzie królują wielkie przestrzenie. Człowieka od człowieka i wieś od wioski oddzielają nieraz górskie pasma, czy głęboko wcięte fiordy. Ci, którzy tam mieszkają, są ludźmi twardymi, mówią mało, za to uważnie obserwują świat. Żyją blisko przyrody, zdani na jej kaprysy. Stąd może pewna konfidencja z zamieszkującymi lasy trollami, przedstawicielami nadprzyrodzonego świata Północy. Trolle mogą być złe, głupie i złośliwe, może się też zdarzyć, że spotkamy osobnika odbiegającego od tej normy. W baśniach nigdy nic nie wiadomo, w każdym razie na każdym kroku należy się liczyć z obecnością nieznanego i nieoczekiwanego.
Norwegia to także kraj o tradycji chłopskiej. Współczesny język norweski, zwany nynorsk, jeden z dwóch obowiązujących w tym państwie, odtworzono na początku XX wieku z dialektów wiejskich, które przetrwały lata dominacji duńskiej i szwedzkiej. Widać to w baśniach, w których, jak zauważyła w posłowiu Adela Skrentni-Olsen, nawet król jest bogatym gospodarzem ze wszystkimi cechami norweskiego chłopa. Wyobraźnia twórców baśni nie przekroczyła progu królewskiego dworu z prawdziwego zdarzenia, sytuując akcję w rozbudowanych zagrodach z drewna, miast w królewskich komnatach. Taki król jest niczym swojski sąsiad, przesiadujący na ławie przed domem, który sam nadzoruje pracę, a bywa, że i dorzuci swoje widłami.
Czytając baśnie norweskie co i rusz natrafiamy na wędrujące po całym świecie mityczne wątki. To chyba najlepsza zabawa: odkrywać kolejne, lokalne wcielenie Głupiego Jasia, czy skąpca, którego zgubiła własna chciwość. Wcielenia tych archetypów, choć noszą drewniane saboty i boją się trolli, są takie same, jak na całym świecie, niosąc uniwersalne przesłanie o zwycięstwie dobra nad złem, tak dzisiaj potrzebne.
Osobną sprawą są ilustracje do książki, których autorką jest Maria Ekier. Jej prace to arcydzieła nastroju, niedopowiedzenia, zawisłej w powietrzu tajemnicy. Delikatne akwarele i gra faktury, ekspresyjne wykorzystanie szczegółów obrazów w kolejnych odsłonach, tajemnicze, charakterystyczne ujęcia z profilu: to wszystko sprawia, że rysunki są jedyne w swoim rodzaju. Szczególnie trolle udały się Artystce, nikt tak ich jeszcze chyba u nas nie malował. A w sumie pomysł prosty, wykorzystujący czarne tło i pełne ekspresji, intensywne barwy. Właśnie takiego trolla Maria Ekiert wybrała na okładkę książki, wydawnictwo zaś optowało za profilem renifera, skądinąd również bardzo udanym. Z tego, co wiem, wypuszczono dwie serie książek z różnymi okładkami. Mnie trafiła się (niestety?) ta bez trolla. Ale dobrze, że chociaż był wybór. Każdemu to, co mu się podoba…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Baśnie norweskie odsłonią nam sekrety skandynawskich tradycji bajarskich. Poznamy historie o królewiczach i księżniczkach o twardo i obco brzmiących imionach...

środa, 10 lipca 2013

Kapitanowie i statki


Nówkę sztukę, nierozpakowaną grę "Ships and Captains", czyli "Kapitanowie i statki" wykorzystałam jako odwracacz uwagi od wielkiego guza na głowie mojego pięciolatka. Na hasło "nowa gra" dołączył do nas siedmiolatek.
Pierwsza niespodzianka - instrukcja, a właściwie jej brak. Niby na pudełku napisane jest "memory and maching game" czyli "pamięciówka i dopasowywanka", jednakże chciałam znaleźć jakąś idee przewodnią. W opakowaniu jest bowiem tylko zestaw 20 kart - połowa z rysunkami statków, połowa z rysunkami kapitanów. Ideą zapisaną w trzech zdaniach instrukcji  jest dopasowanie statku do kapitana. To wszystko. Rysunki są zabawne, sparowane karty posiadają elementy wspólne, np. żagiel statku ma taki sam wzór jak koszulka kapitana. Rozkładaliśmy więc karty awersami do góry i dopasowywaliśmy. Karty są zbyt grube by trzymać je w ręku w wachlarzyku. Potem graliśmy na czas. Po trzech rundach znaliśmy już karty na pamięć, gra przestałą mieć sens. Ale jako, że jest estetycznie wykonana i przyjemna w dotyku, a tematyka niezbyt częsta - postanowiliśmy użyć kart do opowiadania historii. Losowaliśmy po trzy i na podstawie obrazków z samymi kapitanami i statkami tworzyliśmy mrożące krew w żyłach scenariusze. Było i o somalijskich piratach, i  wakacyjnych spływach łódką, a nawet historia miłosna.
Gra węgierskiej firmy Marbushka jest bardzo ładnie wykonana, tekturki kart solidnie grube, a powłoka lakierowa przyjemna w dotyku i ładnie odbija światło. Zdecydowanie jednak trzeba trzymać się wytycznych producenta i nie sugerować, że jest OD trzech lat, ale DLA trzech, czterech lat. Zwłaszcza do grania jedno dziecko na jednego rodzica, kiedy można sterować podpowiedziami, dawać wskazówki dziecku etc, słowem pozwolić mu dochodzić do sedna samemu, w swoim tempie. Wtedy ma sens. Dołączające siedmiolatki odgonić precz. Bo wszystko zepsują :)
Karolina Suchenek-Dobrzyńska
 

 Wiek:3+ Czy statek wygląda jak jego Kapitan, czy Kapitan wygląda jak jego statek? Podczas niekończących się wypraw na morzu, kapitanowie oraz ich łajby upodobnili się bardzo do siebie, rozpoznając kolory i kształty, możesz łatwo odnaleźć pary.