W tak upalny dzień, jak dzisiaj, miło sięgnąć, chociażby myślami, do chłodniejszych klimatów. Tak więc
wybrałam się niespiesznie na zamek Soria Moria i w jego okolice. Zapewniam, że temperatura spadła, chłodek całkiem przyjemny, a od kapryśnego morza wiatr przynosi częste i nagłe deszcze. Nigdy nie można się tu spodziewać stałej pogody, zmienność jest wpisana w naturę krajobrazu dalekiej Norwegii.
I takie też są baśnie z tomu Zamek Soria Moria, zebrane przez Petera Christena Asbjørsena i Jørgena Moe. Książka ta jest kolejną odsłoną serii baśni i legend świata, z której kilka pozycji recenzowałam na tych gościnnych łamach. Nie jest to już pierwsze spotkanie polskiego czytelnika z norweskimi podaniami zebranymi przez Asbjørsena i Moe, Braci Grimm dalekiej Północy: w 1975 roku Wydawnictwo Poznańskie opublikowało ich pełny wybór. Teraz Media Rodzina proponuje kolejną odsłonę w niezwykle wysmakowanym kształcie. Książka jest piękna, a że kocham Norwegię i klimat dalekiej Północy, tomik stoi na mojej półce, mimo protestów córek (które, zgodnie z prawem serii, chciałyby mieć wszystkie baśnie świata zgromadzone w jednym miejscu…).
Norwegia jest krajem słabo zaludnionym, gdzie królują wielkie przestrzenie. Człowieka od człowieka i wieś od wioski oddzielają nieraz górskie pasma, czy głęboko wcięte fiordy. Ci, którzy tam mieszkają, są ludźmi twardymi, mówią mało, za to uważnie obserwują świat. Żyją blisko przyrody, zdani na jej kaprysy. Stąd może pewna konfidencja z zamieszkującymi lasy trollami, przedstawicielami nadprzyrodzonego świata Północy. Trolle mogą być złe, głupie i złośliwe, może się też zdarzyć, że spotkamy osobnika odbiegającego od tej normy. W baśniach nigdy nic nie wiadomo, w każdym razie na każdym kroku należy się liczyć z obecnością nieznanego i nieoczekiwanego.
Norwegia to także kraj o tradycji chłopskiej. Współczesny język norweski, zwany nynorsk, jeden z dwóch obowiązujących w tym państwie, odtworzono na początku XX wieku z dialektów wiejskich, które przetrwały lata dominacji duńskiej i szwedzkiej. Widać to w baśniach, w których, jak zauważyła w posłowiu Adela Skrentni-Olsen, nawet król jest bogatym gospodarzem ze wszystkimi cechami norweskiego chłopa. Wyobraźnia twórców baśni nie przekroczyła progu królewskiego dworu z prawdziwego zdarzenia, sytuując akcję w rozbudowanych zagrodach z drewna, miast w królewskich komnatach. Taki król jest niczym swojski sąsiad, przesiadujący na ławie przed domem, który sam nadzoruje pracę, a bywa, że i dorzuci swoje widłami.
Czytając baśnie norweskie co i rusz natrafiamy na wędrujące po całym świecie mityczne wątki. To chyba najlepsza zabawa: odkrywać kolejne, lokalne wcielenie Głupiego Jasia, czy skąpca, którego zgubiła własna chciwość. Wcielenia tych archetypów, choć noszą drewniane saboty i boją się trolli, są takie same, jak na całym świecie, niosąc uniwersalne przesłanie o zwycięstwie dobra nad złem, tak dzisiaj potrzebne.
Osobną sprawą są ilustracje do książki, których autorką jest Maria Ekier. Jej prace to arcydzieła nastroju, niedopowiedzenia, zawisłej w powietrzu tajemnicy. Delikatne akwarele i gra faktury, ekspresyjne wykorzystanie szczegółów obrazów w kolejnych odsłonach, tajemnicze, charakterystyczne ujęcia z profilu: to wszystko sprawia, że rysunki są jedyne w swoim rodzaju. Szczególnie trolle udały się Artystce, nikt tak ich jeszcze chyba u nas nie malował. A w sumie pomysł prosty, wykorzystujący czarne tło i pełne ekspresji, intensywne barwy. Właśnie takiego trolla Maria Ekiert wybrała na okładkę książki, wydawnictwo zaś optowało za profilem renifera, skądinąd również bardzo udanym. Z tego, co wiem, wypuszczono dwie serie książek z różnymi okładkami. Mnie trafiła się (niestety?) ta bez trolla. Ale dobrze, że chociaż był wybór. Każdemu to, co mu się podoba…
Agnieszka Jeż
Od wydawcy: Baśnie norweskie odsłonią nam sekrety skandynawskich tradycji bajarskich. Poznamy historie o królewiczach i księżniczkach o twardo i obco brzmiących imionach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz