cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

sobota, 30 listopada 2019

Awaria


Joannę Wachowiak kojarzyliśmy dotychczas przede wszystkim z literaturą dla najmłodszych czytelników. Bardzo ucieszyłam się z zapowiedzi powieści dla młodzieży autorstwa właśnie tej pisarki, bo mój trzynastoletni syn niestety wyrósł już z "Opowiastek dla małych uszu" czy "Bartka, Lenki i snów" (obie serie ukazują się w wydawnictwie BIS), powoli kończy się też dla niego etap "Ali Baby" (wyd. BIS) i "Baby Blagi" (wyd. Literatura). Na szczęście w tym momencie nadeszła "Awaria" (wyd. Literatura). Po lekturze stwierdzam, że twórczość Joanny Wachowiak rośnie wraz z moim synem: dojrzewa styl pisarstwa, poważnieją tematy i bohaterowie, rozrasta się przestrzeń pozostawiana czytelnikowi do własnych wniosków. Niezależnie od naszych wcześniejszych doświadczeń czytelniczych, "Awaria" jest świetną powieścią, doskonale wyważoną, nieprzesadzoną i, co naprawdę rzadko się zdarza w literaturze dla młodszej młodzieży, w pełni oryginalną. Żadnych notek "dla fanów Harry'ego Pottera" i tym podobnych odniesień na okładce (ani w treści książki), co za ulga!
Autorka i ilustratorka (Marta Krzywicka) przedstawiają nam pewną rodzinę w skomputeryzowanym świecie niedalekiej przyszłości. Bez zbędnych wstępów, w sposób zupełnie naturalny, wnikamy w codzienność Maćka (najmłodszy z nastoletniego rodzeństwa), Anity, Tymka i ich mamy. Nie znamy dokładnej daty i lokalizacji wydarzeń, ale też wcale ich nie potrzebujemy, bo akcja jest bardzo bliska współczesnym młodym ludziom z naszego kręgu kulturowego.
"Awaryjne" dzieci właściwie nie rozłączają się ze swoimi kieszonkowymi komputerkami, czyli smartfonami. Czerpią energię z techniki i obecności w świecie wirtualnym, choć, jak się z czasem okaże, znaczenie ma również prezencja, czy raczej autoprezentacja, w realu. Jednak i prawdziwe życie tych nastolatków jest warunkowane przez liczne czynniki internetowe. Poznajemy też matkę zlecającą najdrobniejsze czynności Pinie, centralnemu domowemu komputerowi, a może już sztucznej inteligencji? Poza tym nowoczesnym akcentem, starsze pokolenia nie zaskakują właściwie niczym, bo dostrzegliśmy tu stereotypowe pozycje dobrej mamy i babci z innej epoki. Takie tło społeczne jest niezbędne, by pokazać wszystkie niespodzianki czekające na bohaterów. A zaczyna się od tajemniczej przesyłki.

Od kogo to?
Dobre pytanie.
Sprawdź nadawcę – radzi Anita. – Przecież musi być podany.
Genialna jesteś. Ale wiesz co? Napis jest nieczytelny. Kartka jest wilgotna, litery się rozmazały. Kompletnie nie do odczytania.
Rozumiem, że żadne z was nie zamawiało niczego w internecie? – włącza się do rozmowy mama. – W takim razie to musi być od babci, przecież co roku coś wam przysyła.
Nie "coś". Wełniane skarpety, szale albo swetry – krzywi się Maciek. – O nie, no i właśnie mnie dopadła! – Odkłada telefon, na ekranie którego, jako gepard, został właśnie zagryziony przez hienę. – Kurczę, mam nadzieję że to nie jest paczka pełna robionych na drutach skarpet!
Tymek kiwa głową z powagą.
To może być to. Zapas skarpet na całe życie.
Słuchajcie, to ma sens! – woła z przestrachem Maciek. – Pewnie babcia stwierdziła, że zapłaci za przesyłkę raz, zamiast rok w rok wysyłać paczkę!

Babcia osobiście w książce się nie pojawia, ale nawet zacytowana scena charakteryzuje nie tyle starszą panią, co panujące w rodzinie stosunki i kontakty. Mama nie jest rodzicem samotnym, ale dominującym w domu – tata odezwie się właściwie dopiero w dwunastym rozdziale. Rola ojca w "Awarii" jest bardzo ograniczona i dlatego uważam ją za ciekawy temat do dyskusji, rodzinnej czy klasowej, o funkcjach pełnionych przez członków "podstawowej komórki społecznej". Otóż tata istnieje, bywa wspominamy, ale w akcji praktycznie nie uczestniczy, bo odbywa służbową podróż z opóźnieniami lotniskowymi w tle. Ileż go omija! Prawdziwa rodzinna rewolucja, może najważniejsze wydarzenia w życiu jego dzieci, przełamujące wzajemne uprzedzenia, zmuszające je do współpracy i pokazujące (albo wręcz objawiające), że naprawdę się lubią. Co początkowo wydaje się bardzo wątpliwe, bo ciągnące się przez wiele stron kłótnie rodzeństwa bywają obciążające emocjonalnie nawet dla czytelnika. Naprawdę podziwiam bohaterstwo znoszącej tę atmosferę mamy, która zadziwiająco późno przeżywa własną awarię, przez atak grypy (czy raczej dzięki niemu) wyłączając się z wiecznej awantury.
Po pierwszym kontakcie z głównymi bohaterami czytelnik ma mieszane uczucia, z przewagą tych negatywnych. Dzieci wypadają bowiem głupiutko, uzależnione od ocen internautów, potrzebujące ich nawet w trakcie... przygotowywania śniadania. Ale może nie powinniśmy zbyt pochopnie oceniać Maćka i jego rodziny, bo czy nie jesteśmy tacy sami? Szczerze mówiąc, młodym czytelnikom zachowanie bohaterów książki prawdopodobnie wyda się fajne, a nie godne potępienia. Może nawet sami zechcą nagrać na swoich kanałach takie same filmiki. Postrzeganie i wartościowanie świata przez nas, rodziców, bardzo różni się od tego, jak rzeczywistość widzą współczesne nastolatki, a nawet dzieci ośmioletnie.

Wycofując się do kuchni, Maciek słyszy, jak mama zarządza:
Pina, kawa. Podwójne espresso.
Okej.
Z szafek Maciek wyjmuje puszkę i kubek. Przygotowuje kakao i wstawia kubek do mikrofalówki. Sięga po smartfon i włącza nagrywanie, a dopiero potem wciska przycisk "start" na mikrofalówce.
Widzicie to? Czas płynie, odliczanie włączone. Na pewno zauważyliście, że na każdym filmie licznik zatrzymuje się na sekundę przed wybuchem bomby. Dlatego teraz ja... – I dokładnie w momencie, gdy na wyświetlaczu pojawia się jedynka, błyskawicznym ruchem zatrzymuje urządzenie. – Jest! Ha, widzieliście? Rozbroiłem.
Synku, z kim ty rozmawiasz? – pyta mama, pojawiając się w kuchni.
Nie, nic... Z nikim – odpowiada szybko Maciek i odkłada telefon.

Zachowanie Maćka, najmłodszego z trojga dzieci, wiele mówi o standardowych układach rodzinnych. "Maluch", "syneczek", "córeczka" – to ci starsi są skażeni przesadnym zamiłowaniem do techniki, ale on/ona jest ostatnią nadzieją rodziców, ostoją czystości, szczerości i realu, dzieciństwa, jakie pamiętają i jakie sobie wyobrażają jako idealne. Może to te wyobrażenia sprawiają, że takie Maćki chowają smartfony i udają, że wcale nie prowadzą swoich kanałów? Których zresztą wstydzą się po roku.
W powieści Joanny Wachowiak dość szybko na pierwszy plan wysuwają się stosunki między rodzeństwem, umiejętność i konieczność współpracy, dogadania się. Dorośli i nowinki techniczne zostają zepchnięci na drugi plan, a skłóceni, przyzwyczajeni do codziennych potyczek bracia i siostra muszą opanować niepojęty bunt robotów.

Anita chwyta Tymka za ramiona.
Ty nic nie rozumiesz! – powtarza słowa Maćka. – Może masz rację, może to wszystko moja wina! Przecież podłączyłam Evo do sieci, to wszystko się zaczęło od podłączenia go do sieci! A jeśli ktoś z zewnątrz dostał się do niej, jeśli to jest atak hakerski?... Można z zewnątrz kontrolować wszystkie urządzenia! Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale to nie jest niemożliwe, to jest do zrobienia, jest wykonalne! – W głosie Anity, zawsze opanowanej, pobrzmiewa nuta histerii.
Ja się boję – łka Maciek. – Ten dom nas atakuje!

"Awaria" zachwyciła mnie językiem: naturalnym, ale nie na siłę potocznym. W wypowiedziach dziecięcych bohaterów pojawia się niekiedy szyk charakterystyczny dla języka mówionego oraz ten sznyt ciętych ripost, małych złośliwości, wiecznej gotowości do walki. Często słyszę, jak młodzi porozumiewają się właśnie na zasadzie "pocisków" i "dissów", zupełnie jak Tymek, Anita, a w pewnym stopniu też Maciek. Tej polszczyźnie daleko do wpadek charakterystycznych dla polskich "młodzieżówek" pisanych przez dojrzałych pisarzy. Zbyt często bowiem trafiamy w naszej literaturze na sztywne, ugrzecznione komunikaty w języku literackim, tylko przeplatane dziwnymi "nowoczesnymi" wtrętami leksykalnymi, które akurat wydały się autorowi odświeżające czy "cool". Natomiast Joanna Wachowiak pisze po prostu dobrze, nie stylizuje się na literacką raperkę z osiedla, przez co jest dla młodych wiarygodna.
Tak samo, jak ja język, mój syn docenił konstrukcję fabularną powieści. Ucieszył się, że nie było nadmiernych kombinacji fantastycznonaukowych. Niektóre motywy (ludzkie i fabularne) pozostały w cieniu podczas awarii i po niej to bardzo dobrze, bo książka adresowana jest do starszych dzieci, które powinny już myśleć bardzo samodzielnie, przeżywać opowieść analizując ją po swojemu. Akcja bywa mroczna (nie tylko przez brak światła w domu), co bardzo nam przypadło do gustu, podobnie jak odniesienia do blockbusterów, z naszym ukochanym Terminatorem na czele. Przebłysk z chyba najsłynniejszym zbuntowanym robotem świata jest mocny i zapada w pamięć, ale na plastyczność powieści, jej artystyczny odbiór, jeszcze bardziej wpływa ilustratorka.
Marta Krzywicka zapewniła "Awarii" niepowtarzalną, "spersonalizowaną" oprawę graficzną, współtworząc atmosferę zagubienia bohaterów zarówno w świecie uczuć, jak i sztucznej inteligencji. Ilustratorka znakomicie spełnia się w oszczędnych w barwy, ale silnie akcentujących opowieść obrazkach. Całe uniwersum "Awarii" oświetlone jest bladą niebieskością ekranów, bo właśnie ten kolor jest jedynym intensywnym, wmalowanym w czarno-biało-szarą ilustrację książkową. Lubię grę cieni w twórczości Marty Krzywickiej to, jak steruje światłem, ale też zabawę w chiński teatr (na stronie 58.). Warto przyjrzeć się również tłu poszczególnych obrazków, czasem złożonemu z kropkowanych chlapnięć farbą w spreju, budowanemu z zarysu przedmiotów, sugerującemu nastrój bohaterów lub ich uwikłanie w elektronikę. Tu nawet bożonarodzeniowe ozdoby nie ocieplają atmosfery.

Choinka jednak się pojawiła. Tymek wniósł ją do salonu i osadził w metalowym stojaku. Było przy tym trochę nerwów, bo z początku pień był zbyt gruby i nie mieścił się w obejmie, z kolei po ociosaniu stał się zbyt wąski i choinka przechylała się niebezpiecznie to w jedną, to w drugą stronę. Gdy wreszcie udało się ją ustabilizować, Czika dwa razy wychłeptała wodę z podstawki stojaka, chlapiąc dokoła i robiąc mokre ślady – szybko wyszło na jaw, że wypiła wodę, bo jej miska była sucha. Później okazało się, że "szmata", którą Tymek wycierał resztki wody z podłogi, była ulubioną koszulką Anity. Tymek zapewniał, że nie rozpoznał jej koszulki z logo NASA, ale nawet mamie trudno było w to uwierzyć.
Koniec końców kryzys został zażegnany i ustawianie choinki zakończyło się.
Mama robi teraz krok w tył.
Tak – stwierdza z zadowoleniem. – Nawet całkiem niezła, jak na kupioną prawie na ostatnią chwilę.
Wyraźnie czeka na to, że ktoś ją poprze i wyrazi entuzjazm.
Mmm – mruczy więc w odpowiedzi Maciek, odrywając na chwilę wzrok od ekranu, na którym właśnie toczy drugie życie jako gepard.

Choć w książce zdarzają się typowe sytuacje znane nam z grudniowych wieczorów spędzanych w rodzinnym gronie, to lektura wydaje się nieoczywistym wyborem na sezon gwiazdkowy. Nie głaszcze naszych oczekiwań, tylko daje do myślenia, bo sporo w niej krytycznego, niewyrażonego wprost dystansu do polskości, a równocześnie zaspokaja okołoświąteczną potrzebę ciepła. Z jednej strony pojawiają się tu stałe atrybuty rodzimego Bożego Narodzenia – drzewko, prezenty w postaci skarpet, kłótnie, rozmyślanie o jedzeniu, a nie o duchu świąt, ale jest i coś głębszego, prawdziwszego: atmosfera. Ta zmienia się, oczyszcza, przestaje być gęsta, wartko płynie ku rozwiązaniu zupełnie fantastycznemu, ale nie przez wątki science fiction, tylko dzięki wyciszeniu, zamknięciu zakończenia we wnętrzu rodziny. Czyż nie o to chodzi w finale adwentu?

Bożena Itoya

Joanna Wachowiak, Awaria, ilustracje Marta Krzywicka, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz