cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

czwartek, 12 lutego 2015

Nowe wydanie "Wyspy Skarbów" – to zrobi doskonale morskim opowieściom!

Morze i dalekie podróże dla niektórych z nas są całym życiem, dla innych – hasłami z wyszukiwarki internetowej, dawnych lektur szkolnych, ewentualnie tematem slajdowisk organizowanych przez przyjaciół. A czy dzieci tęsknią jeszcze za niebezpiecznymi przygodami, odkryciami, zimnymi, groźnymi falami i wielką tajemnicą morza? Wożone szybkimi środkami transportu i izolowane od żywej, lokalnej kultury (obojętnie czy na Kaszubach, czy Majorce), mogą nie poznać ani rzeczywistej odległości, jaką przebyły, ani charakteru miejsca, w którym się znalazły. Zdarza się też, co wiem z własnego doświadczenia, że dziecko kojarzy morze głównie z turystycznym konsumpcjonizmem i przerośniętym basenem ("załóż kolorowy czepek, żebym Cię dobrze widziała, i nie wchodź głębiej niż do kolan"). A potem przychodzi czas na czytanie i przeżywanie "Wyspy Skarbów" Roberta Louisa Stevensona. Po tej inicjacji, o ile przebiegnie pomyślnie, zrodzi się nowy wil(cze)k morski i całkiem dojrzały czytelnik.

"Jeśli żeglarskie szanty i gawędy
Burze, przygody upały i chłody,
Szkunery, wyspy i nieznane lądy,
Ukryte skarby, bitwy i korsarze,
Chytre podstępy, śmiałe abordaże,
Co mnie tak ongiś za serce chwytały,
Kiedym je chłonął jako chłopiec mały,
Dziś spodobają się zacnej młodzieży,
Która w te morskie przygody uwierzy –
To niech tak będzie! (...)"

"Wyspy Skarbów" nigdy nie uznawałam za lekturę szkolną (z całym bagażem negatywnych konotacji, w jakich tkwi to pojęcie) i mam nadzieję, że nie będzie jej tak pojmował mój syn. Jest prosty sposób na wywołanie przyjaźni między R.L. Stevensonem a własnym dzieckiem: podsunąć nowe wydanie "Wyspy Skarbów" (w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego i z ilustracjami Roberta Innocentiego) nim potomek dowie się, że będzie "omawiał" tę książkę w szkole. Eksperyment ten właśnie przeprowadzam, jak na razie z sukcesem. Istnieje szansa, że ziarno Stevensona zakiełkuje i wyda żniwo zanim zostanie stłumione przez analizę "w klasie", sprowadzającą młodego czytelnika na ziemię, czy raczej "na ląd".
Oczywiście szkolne "przerabianie" książki niekoniecznie ją "zabije". Nawet marzy mi się taka lekcja poświęcona wprowadzeniu do "Wyspy Skarbów", właśnie w edycji wydawnictwa Media Rodzina, bo polegająca na analizie ilustracji Roberta Innocentiego. Czterdzieści pięć minut spędzonych z czternastoma ilustracjami i pięcioma szkicami (oraz jedną mapą), poświęconych na rozmowy o charakterze i tematyce poszczególnych obrazów, nastroju, jaki wywołują one w czytelniku, o wyglądzie postaci, obecności morza. Wyobrażam sobie też zadanie polegające na wymyśleniu do danej ilustracji dowolnej historii, niezwiązanej z treścią książki (czy nie tak rozmyśla o sztuce dziecko wpatrujące się w muzealny obraz?). Akurat to wydanie "Wyspy Skarbów" jest wspaniałym materiałem na lekturę szkolną, rozumianą jako środek służący kształtowaniu w dzieciach wrażliwości literackiej i ogólnie artystycznej.
Postanowiłam sprawdzić, czym nowy przekład różni się od poprzednich. Porównałam więc wybrane fragmenty "Wyspy Skarbów" w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego z wydaniem z mojego dzieciństwa (Oficyna Wydawnicza C & S 1991, przełożył Józef Birkenmajer). Jako dziecko w rozdziale "XV. Mieszkaniec wyspy" czytałam:

"Mogłem teraz przekonać się, że był to biały człowiek jak ja, z [!] nawet rysy miał dość przystojne. Skóra, tam gdzie przeglądała, była spalona od słońca, nawet wargi miał niemal czarne, a jego jasne oczy wprost niesamowicie odbijały od tak ciemnej twarzy. Nigdy w życiu nie widziałem ani sobie nie wyobrażałem podobnego obdartusa. Był odziany w strzęp starego płótna żaglowego i zetlałego ubrania żeglarskiego, a ta niezwykła łatanina trzymała się razem jedynie dzięki kombinacji najróżnorodniejszych guzików, małych patyczków i pętli zasmolonego powroza. Na lędźwiach miał stary pas skórzany z mosiężną sprzączką, który był jedyną całą rzeczą w jego odzieniu.
Trzy lata! – zawołałem. – Czy jesteś rozbitkiem?
Nie, przyjacielu – odrzekł – maronem.
Słyszałem już dawno to słowo i wiedziałem, że oznacza rodzaj strasznej kary, dość pospolitej wśród korsarzy, a polegający na tym, że winowajcę wysadza się na pustej i ustronnej wyspie z garstką prochu i kul".

W omawianym wydaniu "Wyspy Skarbów" (tłum. Andrzej Polkowski, Media Rodzina 2014) cytowany rozdział XV zatytułowany został "Człowiek z wyspy", a analogiczny fragment brzmi następująco:

"Teraz dopiero zobaczyłem, że to biały człowiek, jak ja, i że rysy ma nawet dość sympatyczne. Skórę, tam, gdzie była odkryta, miał spaloną słońcem, nawet wargi były poczerniałe, a jego oczy niesamowicie jaśniały w tak ciemnej twarzy. Jeszcze nigdy nie widziałem, a nawet sobie nie wyobrażałem tak licho odzianego człowieka. Okrywały go łachy ze strzępów płótna żaglowego i starego marynarskiego sukna, a ta niezwykła łatanina trzymała się razem dzięki kombinacji najróżniejszych niepasujących do siebie zapinek, mosiężnych guzików, patyków i pętli ze smołowanych onucy. Na biodrach miał stary skórzany pas z mosiężną sprzączką i była to jedyna cała rzecz w całym jego przyodziewku.
Trzy lata! – zawołałem. – Jesteś rozbitkiem?
Nie, bracie – odrzekł – Wysadzono mnie tutaj.
Słyszałem już o tej straszliwej karze, dość częstej wśród piratów, a polegającej na wysadzeniu winowajcy na jakiejś odległej bezludnej wyspie, z garstką prochu i amunicji".

Moim zdaniem przekład Polkowskiego wypada lepiej, przeważnie jest zgrabniejszy stylistycznie i bardziej przystępny. Tłumacz posługuje się piękną polszczyzną, dzięki czemu książkę czytało się nam wspaniale. Poza tym jest to po prostu ładna, solidnie wydana publikacja z czytelną czcionką.
Oczywiście miłość dziecka do morza, piratów, książek Stevensona i rysunku Innocentiego tylko w nieznacznym stopniu zależy od nas, a w zdecydowanie większym od preferencji samego małego czytelnika. "Wyspa Skarbów" jest tylko jedną z alternatyw dla Minecraftów, Smrodków, innych koszmarnych bohaterów i dzienników oraz nie-książek służących do (twórczego) niszczenia. Nie twierdzę, że przygody Jima mogą wyprzeć z rynku wspomnianych wyżej nowoczesnych i atrakcyjnych bohaterów "literatury masowej", ani że taki jest cel wydawania na nowo "Wyspy Skarbów". Kto wie, może nawet Stevenson oraz jego mistrzowie korsarstwa okażą się wkrótce literackimi anachronizmami i umrą naturalną śmiercią klasycznych książek?

"Lecz żal mnie bierze, gdy pomyślę nieraz,
Że chyba legnę w grobie z tymi korsarzami,
Co los żałosny dzielą z tymi pisarzami!"

Bożena Itoya
Robert Louis Stevenson, Wyspa Skarbów, ilustrował Roberto Innocenti, tłumaczył Andrzej Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz