cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

wtorek, 19 maja 2015

Książka na przeziębienie


Alexander Steffensmeier, „Krowa Matylda jest chora”
Od kiedy krowa Matylda pojawiła się w życiu mojej dwuletniej córki, inne książki mogłyby właściwie przestać istnieć. Matylda towarzyszy nam w samochodzie, w łóżku, na kanapie i na spacerze, a ja znam już poszczególne kwestie na pamięć (dobrze się składa, bo kiedy nie mamy przy sobie książki, zdarza mi się opowiadać historię z głowy). Na szczęście to jedna z tych rzadkich, a przecież bardzo pożądanych sytuacji, kiedy rodzic bawi się przy czytaniu niemal tak dobrze jak dziecko.

Historie o Matyldzie są ciepłe, wręcz rozczulające, do tego ubrane w dopieszczone, pełne szczegółów ilustracje, na których przy każdym czytaniu można zauważyć coś nowego. To właśnie ilustracje przesądzają o popularności i uroku serii (pisałam już o nich przy okazji „Krowa Matylda bawi się wchowanego”. Jest jednak coś, na co nie zwróciłam większej uwagi na początku przygody z krową Matyldą, a co stawało się dla mnie coraz bardziej widoczne przy kolejnych lekturach: autentyczność przedstawionego na ilustracjach wiejskiego otoczenia.  Alexander Steffensmeier, jak sam podkreśla w dedykacji do jednej z książek, dorastał w otoczeniu krów, więc zna współczesną wieś taką, jaka ona w rzeczywistości jest - nie romantyczną, wyidealizowaną, XIX-wiecznej wersję, którą często można zobaczyć w książkach dla dzieci. Nie ma tu babuleńki w chustce na głowie, nie ma dziadka na wozie drabiniastym, jest za to gospodyni w nieodzownych wysokich gumiakach, jeżdżąca na traktorze. Zachwyca spostrzegawczość autora, który umieścił na swoich ilustracjach wiele elementów nadających charakter typowej gospodarskiej zagrodzie: jest tu wisząca pod sufitem goła żarówka, stojąca pod rynną stara wanna, potłuczone donice pod ścianą. Artystyczny nieład, jak to w gospodarstwie bywa. Poczucie lekkiego chaosu dopełniają szwendające się po całej zagrodzie kury, które, jeśli nie pomagają akurat gospodyni, zajmują się swoimi sprawami i wiodą raczej próżniacze życie.

„Krowa Matylda jest chora” trafiła do nas we właściwym momencie: córka była akurat przeziębiona i, jak to dwulatka, niezbyt przekonana do zaordynowanego przez doktora leczenia. Z fascynacją przyjęła więc fakt, że krowa Matylda też musi stosować inhalacje i zażywać syropek, a pan weterynarz zagląda jej do gardła i do ucha. Chciałabym powiedzieć, że od tego momentu moja latorośl z entuzjazmem podjęła leczenie – niestety takie rzeczy tylko w bajkach. Opór pozostał, ale chora krowa Matylda z miejsca stała się obowiązkową pozycją na wieczorne „20 minut dziennie”. Na szczęście nie jest to kolejna wymuszona historyjka mająca na celu oswajanie dzieci z chorobą. Sytuacja przeziębionej Matyldy przybiera zaskakujący obrót, kiedy krowa po wyzdrowieniu postanawia dalej symulować chorobę, żeby nie musieć wychodzić na dwór. Bohaterka szybko zaczyna tego żałować – ale nie spodziewajcie się tradycyjnego morału; zakończenie będzie jak zawsze zaskakujące, ale oczywiście szczęśliwe. To właśnie ta nieszablonowość zachowań bohaterów i cały wachlarz emocji, które nimi kierują, jest jedną z mocnych stron serii, sprawiającą, że każdą książkę czytam z ogromną przyjemnością. Czego i Wam życzę.
Joanna Pietrulewicz
 
Od wydawcy: Kolejna książka o sympatycznej krowie Matyldzie. Przy porannym dojeniu Matylda czuje się niemrawo i apatycznie. Ledwo trzyma się na nogach, nie ma apetytu i najchętniej zagrzebałaby się w sianie. Gospodyni wie, co się święci - Matylda się przeziębiła! Czas na herbatę z miodem i cytryną oraz regularne mierzenie temperatury!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz