cudanakiju.pl

cudanakiju.pl

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Chłopiec z Lampedusy i dziewczynka z daleka


Książka Rafała Witka "Chłopiec z Lampedusy" przypomina o sensie, istocie literatury dla dzieci. Autor piszący dla najmłodszych powinien podpowiadać, ale nie narzucać – czy to całościowe życiowe postawy, czy pojedyncze rozwiązania sytuacji problematycznych. A takimi mogą okazać się dla dziecka nie tylko dosadne, rzadkie kryzysy, jak rozwód rodziców albo śmierć kogoś bliskiego, ale też elementy najzwyklejszej codzienności: kontakty z rówieśnikami, rodzicami, relacje w grupie, reagowanie na zachowania, które pozornie nie dotyczą nas bezpośrednio, jak przemoc w klasie lub... na świecie. Dobra publikacja pobudza też wyobraźnię i pokazuje światy, o jakich dziecko nie miało pojęcia, nawet jeśli istnieją na Ziemi.
"Chłopiec z Lampedusy" to pozycja wartościowa, mocna przekazem, z solidnie, ale też delikatnie splecionymi charakterystykami postaci i sytuacjami, zdobiona minimalną, koronkową metaforą. Nic dziwnego, że książka ta została dostrzeżona przez jury kilku konkursów literackich: Nagrody Literackiej im. Leopolda Staffa (nagroda), trzeciego ogólnopolskiego konkursu Książka przyjazna dziecku Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach (wyróżnienie), 24. Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego (nominacja), konkursu Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY (pokonkursowa "lista bis").
Opowieść Rafała Witka zaczyna się jeszcze przed pojawieniem się Tandżina, tytułowego chłopca z Lampedusy, a właściwie z Erytrei, i toczy także chwilę po jego zniknięciu. Główną bohaterką jest tak naprawdę dziewczynka z Polski – Andżelika, tymczasowo mieszkająca z mamą na włoskiej wyspie Lampedusa. Sytuacja afrykańskiego uchodźcy stanowi punkt zapalny akcji i przemyśleń czytelnika, ale przynajmniej w równym stopniu istotne jest położenie polskiej, środkowoeuropejskiej czy każdej innej imigracji zarobkowej, a dokładniej jej biernych uczestników, "pasażerów" – dzieci, których rodzice wyjechali "za pracą". Autor wyraźnie i z niezwykłą przenikliwością kreśli charakterystykę Andżeliki: odczucia, tożsamość, umiejętność przystosowania się i sumienie dziecka imigranta.
Czytelnik obserwuje, kim jest i kim czuje się Andżelika, jak wyróżnia się we włoskiej szkole, a jak do niej dopasowuje, w jaki sposób reagują na nią miejscowi, czy jest już traktowana jako "swój" i co dzieje się, gdy styka się (i zostaje zestawiona) z kolejnym stopniem "obcości" – nieproszonym gościem, rozbitkiem, uciekinierem, uchodźcą. Ona pierwsza dostrzega łódkę wyglądającą jak śmieć, gdzieś na morskim horyzoncie, ledwie widocznym nawet w powiększeniu lornetki i z podwyższenia dachu. Jak daleko dziewczynka potrafi spojrzeć przez swoją lornetkę, co jest w stanie dostrzec i zrozumieć? Ten zwyczajny przedmiot, zdawałoby się: dziecięca zabawka, staje się symbolem umiejętności (i chęci!) spojrzenia poza własne podwórko, za granicę znanego, ciasnego i bezpiecznego świata. Andżelika dostała lornetkę od ojca i każdy z nas też może ofiarować swojemu dziecku tę nową perspektywę, przybliżenie widoków zza horyzontu. Wystarczy kupić lub wypożyczyć książkę "Chłopiec z Lampedusy" i porozmawiać.
Poza ustalone granice swojej przestrzeni potrafi wyjść osoba pozornie antypatyczna, mocno zakorzeniona w Lampedusie i dawnych czasach signora Ragusa. Zrzędliwa starsza pani pomaga najpierw Polkom, potem Erytrejczykowi. Można powiedzieć, że jest otwarta, tolerancyjna, ale na pewno trzeba stwierdzić, że jest po prostu ludzka. Odbiega od wyobrażenia dobrej wróżki z bajki, ale niewątpliwie realizuje ten wzór we współczesnym surowym i bezwzględnym świecie. Uważny czytelnik zauważy podobieństwo brzmienia imion obojga małych bohaterów i to, jak zbliża, a wręcz zrównuje ich perspektywa przyjmowana przez signorę Ragusę: to tylko dzieci, nieważne skąd pochodzą i jaka jest ich historia, mają prawo do szacunku, godnego życia i miłości.
Książka Rafała Witka łamie różne stereotypy. Nam, żyjącym w dobrobycie i wolności, wydaje się, że jesteśmy pod każdym względem lepsi od mieszkańców tak zwanego Trzeciego Świata, że w Afryce to dzieci tylko głodują i nic nie mają. Tymczasem dziecięce rysunki Tandżina i Andżeliki dowodzą, jak bogata jest kultura i myślenie o ojczyźnie tego chłopca, w porównaniu z tą dziewczynką, która czuje się zawstydzona własnymi ograniczeniami, tym, co w sobie nosi. Próbkę twórczości rysunkowej Tandżina widzimy na okładce (autorstwa Joanny Rusinek, która przygotowała również wyklejki i 5 ilustracji wewnątrz) – moją uwagę przyciągnęły właśnie lakierowane motywy w tle, bo portret chłopca, choć piękny, wydał się mnie i mojemu synowi smutny. W środku książka jest dużo bardziej optymistyczna. Losy Tandżina okazują się niemal bajkowe, przekaz opowieści – pozytywny, Andżelika wychodzi z niej wzmocniona pełna marzeń, mimo że zostaje na skromnym pięterku wynajmowanym od apodyktycznej, choć jak się okazuje obdarzonej dobrym sercem signory Ragusy. Nie należy obawiać się tej książki, nawet jeśli uważamy, że świat wojen czy uchodźców leży gdzieś daleko, w sferze zainteresowań oraz obowiązków innych ludzi, a naszych dzieci nie dotyczy i nie ma ich co straszyć. W ujęciu autora temat nie jest ciężki, nie spędza snu z powiek, a polska tułaczka zarobkowa stanowi dobre odniesienie, dyskretnie zbywające argument, że "to nie nasza sprawa".
"Chłopiec z Lampedusy" aktywizuje, jeśli nie do działania, to chociaż do myślenia, wdraża wartości bodaj najtrudniejsze do stosowania w praktyce: obiektywizm i empatię. To właśnie poszerzanie horyzontów dziecka jest istotą literatury dla najmłodszych, niezależnie od jej gatunku. Ponadto, według mnie, sens posiada tylko książka dla dzieci dobrej jakości, a "Chłopiec z Lampedusy" został napisany znakomitym językiem i stylem, ciekawie i prosto, bez wyniosłości oraz egzaltacji, jakich można by się spodziewać po tak trudnym i ważnym temacie.
Bożena Itoya

Rafał Witek, Chłopiec z Lampedusy, ilustracje Joanna Rusinek, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz