"Zwierzoobjaśniarka"
jest książką niby dla dzieci, ale też dla dorosłych,
italianistycznym cacuszkiem docenionym przez kapitułę Nagrody
Literackiej im. Leopolda Staffa za przekład Joanny Wajs.
Rzeczywiście, pod względem językowym publikacja wyróżnia się na
tle innych propozycji chociażby tego (wielkiego!) wydawcy – Naszej
Księgarni. Stylizacja na starodawną, nieco naukową polszczyznę
podkreśla humorystyczny charakter przedstawionych przez autora
mądrości, ale do przedziwnych wynalazków najlepiej pasuje
słowotwórcza odkrywczość tłumaczki. W "Zwierzoobjaśniarce"
ujawnia się bowiem moc neologizmów. Chociaż właściwie sama już
nie wiem, może najbardziej ujęła mnie umiejętność przekładu
włoskiego tekstu na polską frazeologię.
Jak
powszechnie wiadomo, w sprzedaży są obecnie różne typy
zwierzoobjaśniarek. Można dostać objaśniarki brzuchomówcze i
teleobjaśniarki (supernowoczesne modele, w których rozwiązano już
problemy nie do przejścia dla Bonawentury Karczocha). Istnieją też
jednak objaśniarki nakręcane, na baterie słoneczne i na fale
mózgowe. Wszystko zależy od ceny.
Bywają
również eleganckie objaśniarki designerskie (te, które mają z
tyłu nadgryzioną wiśnię). Żeby sobie taką kupić, trzeba się
nieźle wykosztować!
Zwierzoobjasniarki
najnowszej generacji, o których mówimy, że są smart, to
urządzenia bardzo zaawansowane technicznie. Pozwalają rozmawiać
(za pośrednictwem czatu) z ponad setką gatunków zwierząt, łączyć
się ze stworzeniami na drugim końcu świata, a nawet przygotować
posiłek dla stołowników o bardzo różnych gustach. Co ugotować,
gdy na kolację wpadną: znajomy adwokat, jego pies Szamburek i pan
Orzeszko, twój przyjaciel weganin? Zostaw decyzję
pichcizwierzoobjaśniarce. To urządzenie w mig przyrządzi smaczne
zrazy z liści sałaty w panierce z prosa na podściółce z psich
chrupek.
Książka
Sergia Olivottiego łączy traktat (popularno)naukowy z przewodnikiem
czy poradnikiem użytkowania omawianego urządzenia i skarbczykiem
anegdot. Oczywiście i niestety zwierzoobjaśniarka jest wynalazkiem
fikcyjnym i ten fakt leży u źródła całego dowcipu. Autor nasycił
tekst aluzjami do współczesnej techniki, mód, języka marketingu,
lifestyle'u, dawniejszej literatury włoskiej, światowej sztuki oraz
odwiecznych i nieprzemijalnych cech ludzkości oraz wybranych
gatunków fauny. Niektóre z tych akcentów pozostaną niezrozumiałe
dla młodszych czytelników, zwłaszcza odniesienia do literatury,
która na włoskim gruncie jest powszechnie znana, a u nas –
niekoniecznie. Mnie natomiast trochę przytłoczył nadmiar "easter
eggów", bo też książka jest zbudowana właściwie tylko z
nich. I z miłości do zwierząt. To właśnie głęboka sympatia do
omawianych obiektów, bardziej niż humorystyczny opis sposobów, na
jakie psy, koty i inne zwierzęta domowe postrzegają świat i czego
od niego oczekują, sprawia, że "Zwierzoobjaśniarka"
bardzo mi się podoba. Rzecz jasna są też zwariowane,
kolażowo-satyryczne ilustracje autora wchodzące w skórę
rozmaitych epok i konwencji artystycznych, ale bez słów byłyby
tylko zbiorem wesołych, pozbawionych kontekstu (jeśli nie sensu)
obrazków.
"Codex
Moclob" (1848) traktuje o perypetiach i wynalazkach Bonawentury
Karczocha, czyli Karczochiusza, którego wszyscy znamy jako
genialnego konstruktora zwierzoobjaśniarki.
Karczochiusz,
urodzony pod koniec XVIII wieku w dolinie rzeki
Wieprzobobroświniotygrys, młodość spędził w Egongu, gdzie
wynalazł swój słynny doplamiacz żyraf (jedna z jego podopiecznych
zdobyła dzięki temu specyfikowi tytuł Miss Sawanny 1812).
Następnie udał się w podróż po świecie, podczas której
odkrywał zwyczaje osobliwych plemion, co najmniej tak tajemniczych
jak ich narzecza: Rzępolaków, Miauczykanów, Dlaelizejczyków i
wielu innych.
P
przyjeździe do Włoch w 1815 roku Karczochiusz miał zaledwie
dwadzieścia pięć lat, lecz już wtedy dużo potrafił: zagrać pod
pachą "Panie Janie", niepostrzeżenie przylepić glut z
nosa pod stołem, określić trajektorię lotu pijanej muchy. Lecz
przede wszystkim władał niezliczonymi językami (ponoć podczas
strzyżenia u fryzjera udało mu się przetłumaczyć "A wczora
z wieczora" na nepalski).
Nawet
w tak krótkiej próbce tekstu widać, że niektóre żarty dotrą
tylko dla dorosłych, a te o glutach, graniu pod pachą i pijanej
musze spotkają się z uznaniem maluchów, które jeszcze nie wiedzą,
co to XVIII wiek ani "codex". Kolejne rozdziały
streszczają życiorys Bonawentury i jego zmagania z przekładem
języków zwierząt na ludzki, a następnie relacjonują, o czym
rozmawiają koty, psy i "inne zwierzęta". Są to tematy
ważkie z punktu widzenia dysputantów, choć dla nas niepoważne i
zabawne, zwłaszcza, jeśli obcujemy ze zwierzętami na co dzień i
mieliśmy dotąd wrażenie, że rzeczywiste pragnienia i uczucia
naszych podopiecznych odbiegają nieco od tych opisanych w
"Zwierzoobjaśniarce" – przecież powinny się
koncentrować na nas, właścicielach!Tymczasem tu wszystkie
czworonogi, istoty żyjące w wodzie i powietrzu rozmawiają o:
łowach (pozyskiwaniu żywności od staruszek), miłości (ale nie do
człowieka), terytorium, rasach, jedzeniu, kupach; owce lubią sobie
popić, ryby – pokoncertować, kury ciągle się kłócą, mrówki
wymieniają wojskowe komendy, a pająki – uwagi o inżynierii
pajęczyn. Spośród moich ulubieńców, to jest dzikich ptaków,
rozpracowane zostały tylko jaskółki, ale w jednozdaniowym, niezbyt
ciekawym skrócie. Ogólnie część książki streszczająca rozmowy
zwierząt wydała się nam najmniej udana, przy powtórnej lekturze
ledwie się uśmiechaliśmy, a i to tylko w niektórych momentach.
Przypuszczam, że obrazkowo-satyryczna miniatura Olivottiego wpisuje
się po prostu w nurt rozrywki, który niezbyt pasuje do naszych
gustów, może jest zbyt wykwintny lub zanadto skoncentrowany na
zabawie z samym sobą, zamiast z czytelnikiem. Niewątpliwie jednak
należy do publikacji spójnych, przemyślanych i dopracowanych
(meta)artystycznie.
Bożena
Itoya
Sergio
Olivotti, Zwierzoobjaśniarka. Wynalazek, który zmienił świat,
przełożyła Joanna Wajs, Nasza Księgarnia, Warszawa 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz